poukładałam obrazki kojarzące mi się z rokiem dwa tysiące dziesiątym; nie ustawiałam ich według klucza, nie próbowałam racjonalizować a tym bardziej medytować. Jest w zestawie jakaś nieskładna historia, choć brakuje w niej głównych elementów: moich obrazów, portretów Peppera i Muscat. Jeśli czegoś żałuję to tego, że obydwu kotom nie robiłam zdjęć.

Czego nam życzę na rok następny? Chociażby fotela Aalto obitego tkaniną Josepha Franka. Że o różowej Vespie nie wspomnę :-)

Wszystkim czytelnikom życzymy miłych świąt i udanego Sylwestra. Do zobaczenia w nowym już roku


do gotowej bazy (upieczona dynia rozgotowana w bulionie) wkruszyć kawał gorgonzoli. Wlać marsalę. Pogotować kilka minut. Posypać grzankami z parmezanem. Lub nie.

Albo wkruszyć stilton. Wlać porto. Pogotować kilka minut. Posypać grzankami. Lub nie.

Proporcje: na zupę z dyni 1,5 kg potrzeba 150-200 gr gorgonzoli; mniej, jeśli dodaje się ostrzejszy ser. Alkoholu wedle upodobania (mnie pasowało jakieś 1/4-1/3 szklanki).

jak zrobić zupę

zaczynam marzyć o wiośnie :-)
Poggio Moiano ma jedną porządną restaurację: Da Maria Fontana, słynącą z makaronów i coratelli. Coratella to siekanka z podrobów, najczęściej jagnięcych. Samo określenie pochodzi z Lacjum, ale trudno dojść gdzie wymyślono pierwszą coratellę. coratellę. Zna ją bowiem Sardynia, Abruzja, Marche oraz południowa Toskania (Dizionario delle Cucine Regionali Italiane).


Do restauracji trafiliśmy na makarony, a konkretnie na maccheroncini. Maccheroncini to cieniutko pokrojony makaron. Ręcznie (!) cieniutko pokrojony makaron. Samo wałkowanie i rozciąganie ciasta na makaron jest sztuką; równe pokrojenie jest cudem. Wiem, bo próbowałam kroić fettuccine.

Tak jak trudno jest pokroić dobrze makaron, tak sztuką jest posiekanie coratelli. Nie może być za gruba, nie powinna być posiekana na miazgę. Czyli ma być w sam raz. Podsmażona na oliwie,podduszona w winie, przyprawiona peperoncino, najlepiej smakuje z chlebem.

Coratella w Da Maria Fontana jest pikantna i soczysta. Czyli dobra. Ale lepszą jedliśmy w Osteria di San Cesario, gdzie podają najlepsze l’abbacchio, znane w pozostałej części Włoch jako l’agnello, oraz najcudowniejszą pieczoną wieprzowinę. I to mówię ja, mieszkanka Bawarii znanej z pieczeni wieprzowej z sosem piwnym :-)

na zdj. coratella i maccheroncini w Da Maria Fontana
====================
Adresy:
Da Maria Fontana
v.le Manzoni 13
Poggio Moiano
tel. 0765876169
otwarci tylko na obiady od wtorku do niedzieli włącznie


Osteria di San Cesario
via F. Corridoni 60
San Cesareo
tel. 069587950
www.osteriadisancesario.it
zamknięci w niedzielę wieczorem i cały poniedziałek
nieczynni w okresie letnim od 15 do 31 sierpnia
rezerwacja konieczna

to nie zapowiada się najlepiej.Mamy jechać: cztery koty, 80 saszetek z Almo Nature i kilka z Miamor (znalazłam, kupiłam, spróbujemy), pudło z książkami, wyprana pościel i my.

Tymczasem


Sypie śnieg. Sypie i tu i tam, czyli i w Austrii i górach wzdłuż B3a.

Wyjeżdżamy w pojutrze? Niekoniecznie: w piątek Brenner i Bagno di Romagna mają być słoneczne, ale południowa Umbria i Sabina już nie. Prognoza nie wygląda najlepiej: 10 cm śniegu w górach między Terni a Rieti.

Sobota nie pasuje. Pogoda ma być lepsza, ale jadąc w sobotę  nie kupimy chleba (choć kawa, mleko i wędlina do dostania w Cafe Lo Sport).  Rozsądek przegra z żołądkiem; ruszamy w piątek.

Jutro kupujemy łańcuchy. I saperkę z logo Audi :-).
Kawaler Charles de la Motte chlapnął jęzorem i przeszedł do historii nazwając Włochów tchórzami. Odpowiedział mu Ettore Fieramosca, w imieniu honoru włoskiego wyzywając Francuzów na pojedynek.
13 lutego roku 1504, czyli w czwartym roku Drugiej Wojny Włoskiej, na polach między Corato a Andrią toczy się turniej o honor. 13 Francuzów pod wodzą Charles-a de la Motte (Włosi nazywają go Charles de Torques) nadchodzi od strony Ruvo di Puglia. Fieramosca, rodem z Capui, kondotier na usługach króla Neapolu z drużyną włoską idą od Andrii. Mają walczyć do krwi, zwycięzca zabiera konie i kaukcję w wysokości 10 dukatów od głowy. Nad wszystkim czuwa ciało sędziowskie: Zurlo, Vela Spinola, Lopez (po stronie włoskiej), Broglio, Mutibrach, Bruet and Sutte (strona francuska). Walkę rozpoczęto na koniach i z lancami; skończono pieszo na miecze i topory. Wygrali Włosi; nie wiem z jaką przewagą.

Choć wynik wojny poznano dopiero rok później, Barletta znała już swoją przyszłość. Wiedziała, że od tego dnia będzie uroczyście świętować, każdej ostatniej niedzieli czerwca, rocznicę Disfida di Barletta.

Na zdj. wrześniowa Barletta.
gdyby komuś nie wystarczało włoszczyzny lub, odpukać w niemalowane (po polsku) lub w żelazo (po włosku), włoszczyzna mu się kompletnie przejadła, to jest w sieci trochę polskich blogów o tematyce włoskiej. Po sąsiedzku czytam inifinita letizia della mente candida (i stregatti) z Apulii oraz Kuchnię pod wulkanem z Campanii.

Są też blogi toskańskie: Dom w Toskanii (ukazała się książka pod tym samym tytułem, której nie czytałam i raczej czytać nie będę), Toskańskie Zapiski Spełnionych Marzeń (jest też książka, widziałam na półce w Empiku; nie pamiętam tytułu) oraz opowieść o domu w okolicach Cortony czyli blog  W Stronę Toskanii.

Już nie po polsku, ale za to w dwóch wersjach językowych, jest w sieci  La Cucina Italiana, do której zaglądam w poszukiwaniu wiedzy. Tu zwracam uwagę publiczności na artykuł o kawie  oraz o oliwach.
Jeśli ktoś chce się przyczepić do czegokolwiek w Lacjum to do jakości księgarni. W Rieti porządnej księgarni (a za porządną uważam księgarnię z której chciałoby się wynieść połowę zasobów z sekcji kulinariów i prawie wszystko z sekcji turystyka włoska) nie ma.

Ale właśnie w Rieti kupiłam słownik kuchni regionalnych, czyli Dizionario delle Cucine Regionali Italiane wydane przez Slow Food Editore. Książkę polecam tym wszystkim, którzy lubią alfabetyczne podejście do sprawy. Na stronie 19., na przykład, wytłumaczono na czym polega fenomen acquacotty i niektóre acquacotty opisane są szczegółowo, jako osobne hasła:
  • Acquacotta di Gubbio robiona jest z czerstwego chleba rozgotowywanego w wodzie po gotowaniu cykorii, a pod koniec gotowania wrzuca się doń skwarki przesmażone z drobno posiekaną cebulką.
  • Acquacotta di abbòjeli pochodzi z okolic Viterbo, gdzie gotuje się ją z pąków zioła znanego jako tamaro (Tamus Communalis L.) lub lokalnie jako abbòjeli. Ta acquacotta zagęszczana jest jajkiem, a podaje się ją z kromką chleba zrumienioną nad ogniem.
  • Acquacotta di patate z Umbrii, do której, oprócz oczywistych ziemniaków i aromi (patrz post tematyczny) dodaje się pomidory i dużo pecorino.

Mój język włoski nie jest na tyle dobry abym mogła ocenić poziom pracy redaktora (musiałam, na przykład, sprawdzać znaczenie słowa germogli), co z kolei wiedzie mnie do komentarza na temat innej książki czyli The Oxford Companion to Italian Food Gillian Riley, wydanej przez Oxford University Press. O ile podoba mi się zawartość (choć mogłoby być więcej haseł) i lekkość pióra autorki, to zdecydowanie czepiam się pracy redaktorskiej. Nie każdy musi wiedzieć, że Foggia pisze się Foggia a nie Fogia, ale jak można nie zauważyć w artykule półstronnicowym, że panettone nazywane jest najpierw pannetone a później panettone? Na miejscu wydaje się być pytanie o jakość korekty w przypadkach ważniejszych niż błędy w pisowni.

Że jakość pracy redakcyjnej szwankuje (i nie tylko w wydawnictwach polskich) wiadomo już od dawna , ale wydawałoby się że nazwa Oxford Press zobowiązuje. Możliwe jest, że błędów faktograficznych w książce nie ma, zaś nieliczne błędy ortograficzne nie negują jakości wydania bowiem wiadomo  że nie ortografia książkę czyni.
jeśli nie chce się zmywać naczyń to w niedzielę szuka się podwykonawcy, czyli kogoś kto postawi talerz przed nosem a potem go zabierze i umyje za nas. Czyli idzie się na obiad. 


Najczęściej idziemy do Da Alvero na niedzielną jagnięcinę, ale czasami decydujemy się na podróż: jedziemy całe 10 km do Torricella in Sabina. W Torricella jest La Ginestra, która, oprócz zabójczych widoków na góry i doliny Sabiny, ma najlepsze lody w okolicy (sprowadzają je z lodziarni w Antrodoco), przyzwoitą pizzę oraz doskonałe kiełbaski z grilla (miejscowej produkcji). W niedzielę zaś podają zestawy obiadowe. Albo bierze się ziemię albo morze, czyli albo mięso albo owoce morza. My zawsze idziemy do La Ginestra na to drugie, bo mój owocowo-morski tudzież rybny repertuar jest ograniczony, a La Ginestra zawsze podaje coś, czego nigdy wcześniej nie jadłam. Lub po prostu robi to lepiej niż ja. Ostatnio, na przykład przyniesiono marynowane sercówki i ośmiorniczki, mule z cieciorką i peperoncino oraz fritto misto. Oczywiście zamiast fritto mogliśmy zamówić rybę, ale fritto misto smażone na tutejszej oliwie to poezja. A poezję kulinarną obydwoje bardzo lubimy.

Można też w niedzielę pojechać w góry. A  konkretnie do Forca Canapine. A jeszcze konkretniej do schroniska górskiego, w którym można zjeść potrawy górali z Marche lub Umbrii. Oczywiście menu nie ma; je się to co mają. Dla nas mieli domowe fettucine z miejscowymi grzybami (można jeszcze było dostać ragu), zakąski (marynowany bakłażan, wędliny, bruschette z oliwą rodem z Marche). A na deser dali najlepszą panna cottę jaką kiedykolwiek jadłam, a jadłam wiele razy bowiem panna cotta, oprócz creme brulee i creme caramel, to mój najukochańszy deser. Zamawiam go przy każdej okazji, nie zrażają mnie nawet sosy z butelki którymi na ogół deser jest polewany.  W Al Kapriol sos był z miejscowych jeżyn, a panna cotta była delikatna, rozpływała się na języku i nie miała żelatynowatej konsystencji tak często spotykanej gdzie indziej (na przykład w Da Alvero. Nie żebym nie lubiła galaretki śmietankowej :-))

Dodatkową atrakcją Al Kapriol są szmaciane kwiatki,  kraciaste zasłonki, przerośnięte pelargonie, złote serwetki  i sosnowa (a może świerkowa?) boazeria. Z resztą La Ginestra, choć ma widoki i położenie, urodą dekoracji też nie grzeszy. Bardziej przypomina świetlicę niż przytulną restaurację, a najfajniejsze stoliki są na zadaszonym tarasie.
 
===============
Kilka konkretów:

Al Kapriol (adres znaleziony w Gambero Rosso); otwarci cały tydzień, choć robią sobie urlop późną jesienią (lub wczesną zimą :-) czyli od 5. listopada do 7. grudnia. Adres: Arquata del Tronto, loc. Forca Canapine, 4; tel. 0736808119.

La Ginestra: Ornaro Basso, fraz. Torricella in Sabina tel. 347.0305380 lub 347.3570544. Jak dojechać tłumaczy strona internetowa http://www.laginestrarieti.altervista.org/chisiamo.html , choć przy drodze (jadąc od Ornaro Basso) są drogowskazy. I nie panikować: w pewnym momencie jedzie się prawie polną drogą. W dodatku bardzo wąską i pełną dziur.



Obydwa miejsca oferują noclegi
 
Na zdjęciu: Al Kapriol
z molami do tej pory nie miałam do czynienia, więc gdy zobaczyłam pierwsze złociste motylki byłam zachwycona. A zanim się zorientowałam, motylki skolonizowały garderobę i kanapę pokrytą filcem. Zaczęliśmy walkę: ja kontra motylki. Okazało się, że wielu opcji nie mam, a o kompletniej anihilacji przeciwnika nie ma mowy: ma być humanitarnie i sprawiedliwie. Co trzy miesiące trzeba było pryskać (na nasze mieszkanie wychodziły trzy ekologiczne spraye) i wieszać nowe lepy. Walczyliśmy regularnie, przez prawie dwa lata, a moli nie ubywało. W końcu przywiozłam prawdziwą chemię z Polski; reszty dokończyła zima. Okazało się bowiem, że mole przylatywały z zewnątrz, a konkretnie z mieszkania piętro wyżej. Uciekały przed remontem, a do naszego mieszkania dostawały się przez otwarte na oścież okna i kocie drzwi (JC odpiłował dolną część drzwi prowadzących na krużganek będący kocią łazienką).

To jest tak jak się mieszka w zabytkowym domu i nie zna się na motylkach :-)

Przy okazji kilka moli próbowało wyemigrować do Włoch, dokując się w kłębkach włóczki. Uciekinierów wybiłam. Na szczęście mole nie wiedzą, że nie dobrze jest siadać na białych ścianach gdy ma się złote skrzydełka....


Mam nadzieję, że moli w Ginestra już nie ma; zostawiłam tam kilka własnoręcznie zrobionych narzut i wolałabym dziur w nich nie oglądać. I wiozę następna, tym razem w kolorach jesienno zimowych.
najważniejszy dom w okolicy, siedziba miejscowego (i jedynego) gospodarstwa agroturystycznego w Ginestra, jest do kupienia. Z Villą Falcone, oprócz zabytkowych elementów architektonicznych, dostaje się frantoio i 150.000 metrów kwadratowych gruntu. Ilości drzew oliwnych nie agencja nie podaje.....

Detale i kiepskie zdjęcia na stronie casa.it.

Zastanawia mnie sprzedaż frantoio. Przecież ono należy do wioski?
Jadłospis

Poniedziałek
tuńczyk atlantycki w sosie własnym

Wtorek
łosoś z krewetkami
Środa
kurczak i surimi w galarecie
Czwartek
tuńczyk z wołowiną w ryżu
Piątek

struś i królik z fenkułem
Sobota

ryż z drobiem, wołowiną, marchwią i groszkiem zielonym
Niedziela

pstrąg i tuńczyk w sosie
Ryż z drobiem i warzywami oraz tuńczyka w sosie własnym gotuje Almo Nature; strusia i królika z fekułem - Savanna, tuńczyka z wołowiną pakuje do puszek Schezir. W konsumenckich testach smaku wygrywa Almo Nature, zwłaszcza posiłki z ryb, a przebojem ostatnich tygodni jest pstrąg z kawałkami łososia.


Dlaczego na włoszczyźnie o gotowcach z puszki? Bo producentem najulubieńszych dań jest Almo, firma rodem z Genui. Głosują na nią niezmiennie moje koty. Z resztą nie tylko moje. Calamari (kotka Eli) bardzo sobie ceni świeżą śmietankę, ale lubi też tuńczyka atlantyckiego od Almo Nature.Bardziej wyszukane dania niemieckie, na przykład z kurczak, królik i fekuł, nie cieszą się zbytnią popularnością i bardzo często pozostają niedojedzone na talerzu. Zaś włoskie zostają wymiecione z talerza.


Koty wydają się być Włochami od urodzenia :-)
Filiżanka ląduje na marmurowym lotnisku.
Americano wychodzi.
Stara panna chce cappucino.
Ekspres do kawy lamentuje.
Chór głosów wyraża współczucie.
Kostka cukru zanurza się w rozpaczy
W latach 30. anonimowy włoski futurysta napisał wiersz o kawiarni. Nie ma sięc czemu dziwić: nowoczesność to maszyny parowe. A maszyny parowe to ekspres do kawy. Silnik do mielenia kawy, ciśnienie, ekstrakt do filiżanki.

I vassoi planano decisi su aeroporti di marmo
Ne discende un americano.
Una vecchia zitella vuole un cappucino.
La macchina espresso piange.
Tante bocche vanno a consolarla.
Una zolla di zucchero si veste a lutto.
Qualche mano caritatevole lascia anche due soldi.
Un direttore senza testa va in giro con la visiera.
Un limone si toglie il vestito e rimane in camicia.
Un plotone di bottiglie schiarate di fronte sta sull'attenti.
Due mosche aristocratiche prendono il fresco su di una pasta.
Ad un ventilatore gira la testa.
Due cassate vanno al mattatoio.
Un fiero panettone commette il karakiri.
Un cucchiano batte un bicchiere.
Tutti s'accorgo che e fesso.

tłumaczenie własne i zdecydowanie na oko; wszystkie podtytuły pochodzą z wiersza znalezionego w The Oxford Companion to Italian Food

wentylator kręci głową
Trudno sobie wyobrazić Włochy bez baru, a bar bez ekspresu do kawy. A  przecież ekspres, choć wynaleziono go na początku XX. wieku, zadomowił się na kontuarze dopiero jakieś 50-60 lat temu, gdy rodziła się nowa klasa średnia oraz tradycja małej czarnej na rozruszenie silnika.

Choć w siedemnastowiecznej Wenecji powstały pierwsze kawiarnie to wszystko zaczęło się w Mediolanie:  w 1901 roku Luigi Barezza patentuje pierwszy ekspres do kawy napędzany parą. W 1948 roku Giovanni Achille Gaggia udoskonala machinę dodając tłok sprężynowy bezpośrednio nad filtrem.  Następnym krokiem (rok 1961) jest zamiana tłoka sprężynowego na pompę elektryczną. Powstaje Faema E61, dzieło Ernesto Valento.

To z La Cucina Italiana; równoległą opowieść o prywatnym życiu ekspresu do kawy snuje Dizionario delle Cucine Regionali Italiane: all’inizio degli anni Sessanta...z początkiem lat 60. La Pavoni tworzy Europiccola, pierwszy elektryczny domowy ekspres do kawy.

z ciasta odlatują dwie arystokratyczne muchy


Ernesto Illy umiera 3 lutego 2008; też w lutym, tylko że dwa lata i 15 dni później, umiera twórca sukcesu Lavazzy, Emilio. Ernesto i Emilio, dwaj producenci kawy w puszkach, pakowanej próżniowo.

Pluton butelek staje na baczność
Terrytorium, którego nie udało się zawojować Turkom, podbiła kawa.  W XVII wieku, gdy trwały jeszcze wojny w obronie chrześcijaństwa, niejaki Ippolito Aldobrandini, znany jako Klemens VIII, miał zamiar napiętnować zdradziecki i nielojalny nawyk picia kawy. Pierwsza filiżanka zapażonej kawy potencjalną klątwę przemieniła w błogosławieństwo. Tak mówi legenda.

100 lat później Vincenzo Corrado podaje przepis na lody kawowe: mocna kawa, mleko, 24 zółtka. Gotować aż zacznie gęstnieć..

Cytryna zdejmuje marynarkę i zostaje w samej koszuli
Espresso nie oznacza szybko. Espresso to specjalnie: specjalnie dla ciebie zaparzona kawa. Kawa na miarę. Jak garnitur, koszula, buty z połyskiem. I złożona gazeta pod pachą.

Łyżeczka uderza szklankę
Nie ma sensu używać określenia kawiarnia. Kawiarnia kojarzy się ze stolikiem, filiżanką kawy sączonej powoli i z namysłem. Włoska cafe to bar i wóda: seta do dna, szkłem o blat i wio. Są oczywiście odstępstwa od reguły: na przykład Lo Sport w Ginestra, gdzie nad espresso stoi się kilkanaście minut, dyskutując o pogodzie i sąsiadach. Czasami nawet gazetę można zobaczyć, choć nikt w garniturze, w lśniących półbutach i złożoną gazetą pod pachą do Lo Sport nie przychodzi.  Ale akurat Lo Sport w Ginestra do klasyki barów kawowych nie należy. Klasyka to bary przy stacjach benzynowych. Płacisz przy kasie, kwitek podajesz przy kontuarze, kawa leje się nieprzerwanym strumieniem. Pięć minut później serce znowu bije, ty za kierownicą i gnasz dalej.




=====================
O kawie, u źródeł:
Kawa  we Włoszczyźnie:
    za greckiej starożytności w Olimpiii  wieńczono zwycięzców laurem, w Nemei  zaś selerem (podobno).

    Może warto by nemejskie tradycje wskrzesić? Jako kontrę dla skomercjalizowanej olimpiady? Przy okazji wykosiłoby się skorumpowany komitet olimpijski. A w zamian powołało komitet kucharzy....
    Włoszczyzny, odpowiednika tego co znamy w Polsce jako włoszczyznę, we Włoszech nie ma. Może to i nie dziwne, bo jeśli nie istnieje narodowa kuchnia włoska to niby dlaczego ma istnieć włoska włoszczyzna?


    Najbliżej do włoszczyzny, w sensie funkcji kulinarnej, ma wiązka aromatyzująca, zwana odori lub aromi. Jak wszystko inne na półwyspie, tak i odori-aromi to sprawa pory roku, miejsca i indywidualnego poczucia piękna. Niezmiennie w zestawie znajduje się seler naciowy i marchew. A reszta? Kupowałam aromi z dodatkiem pietruszki, bazylii, cebuli, rozmarynu, szałwii, liści laurowych, ząbku czosnku i tymianku.

    Ponieważ jestem uczulona na uogólnianie: zapłaciliśmy 4% agentowi za pośrednictwo w kupnie domu, znaczy się w całych Włoszech 4% jest oficjalną stawką za pośrednictwo, wyczytałam na jednym polskim blogu :-( - więc poszłam sprawdzać odori w tekstach źródłowych:

    The Oxford Companion to Italian Food (aut. Gillian Riley) nie ma informacji ani o odori ani o aromi

    Dizionario delle Cucine Regionali Italiane (wydane przez Slow Food) hasło odori odsyła do aromi, a aromi informuje, że jest to
    termino usato nei ricettari per indicare l’insieme di erbe (rosmarino, salvia, alloro, timo ecc.) e di ortaggi aromatici (aglio, cipolla, sedano, carota) previsti nella esecuzione di un piatto.*

    Anna Del Conte w części encyklopedycznej Gastronomy of Italy tak tłumaczy pojęcie aromi, czyli ziół:
    Aromi herbs A general term used to describe various herbs, such as rosemary, sage, thyme etc. Aromatic vegetables, such as celery and onion are also called aromi. The term is used when no specific herbs are mentioned, the choice being left to the discretion nad knowledge of the cook, as in un po’ di aromi (a few aromatic herbs).

    Giorgio Locatelli, Silver Spoon i inne książki kucharskie, które mam na półce i podłodze, nic nie wspominają ani o aromi ani o odori. Wygląda na to, że odori nazwa regionalna, bo o ile ogólną definicję aromi można bez większego problemu znaleźć w google, to z definicją odori jest już problem, nawet we włoskim google. Ale Cessidio z Ginestra wie o co pytam, gdy proszę o wiązkę odori. W zimie pewnie będzie z cebulą, selerem i marchwią. A liść laurowy lub rozmaryn trzeba sobie samemu uskubać z krzaka przy wiejskim frantoio.

    *  luźne tłumaczenie: nazwa używana do określenia ziół (rozmaryn, szałwia, liść laurowy, tymianek ) oraz warzyw aromatycznych (czosnek, cebula, seler, marchew) potrzebnych do potrawy

    o ile Brunetti jest kotem pieszczochem, kotem rodzinnym,  o tyle Paoli, oprócz futerka, brakuje też poczucia przynależności do stada. Podejrzewam, że Paola nie umie chodzić; do tej pory nie widziałam jej poruszającej się inaczej niż biegiem. Poza tym nie reaguje na imię, ale na dzwięk otwieranej puszki tak; nie przepada za siedzeniem na kolanach, noszeniu na ręku, a głaskanie toleruje tylko w godzinach wieczornych.
    dodam, że za naszymi plecami, bo do nikogo o cud się nie modliśmy. 

    Pierwszy cud zdarzył się w październiku. Energetyka włoska przysłała nam czek na 260 euro. Istnienie cudu potwierdziła specjalistka od cudów i Włoch - Eli:  Dostaliście czek od ENEL?

    Nie do końca wierzę, że realizacja czeku od ręki w Monte dei Paschi to sprawa boskiej interewencji, ale fakt iż nadal figurujemy w systemie komputerowym banku jest cudem. Konto zamknęliśmy bodajże rok temu.

    Energetyka ma nam jeszcze oddać 24,69; o czym dowiedzieliśmy się ze internetowej strony ENEL, która w końcu pozwala na sprawdzenie stanu naszego konta. Od października bowiem możemy oglądać w internecie nasze rachunki, co wydawałoby się sprawą oczywistą, ale nią nie było i za prąd płaciliśmy ’na wydaje mi się, że...’.

    Jeśli cuda się rozmnażają to może jakimś cudem znajdziemy w skrzynce na listy korespondencję od ENI, czyli gazowni, z umową i pierwszym od ponad dwóch lat rachunkiem za gaz.....
    Powered by Blogger.