28 Aug 2015

flagowy projekt

Gaetano Pesce napisał do Napoletano, wtedy jeszcze Prezydenta Republiki, z propozycją nowego paszportu. Na okładkę Pesce proponował napis: Republika Włoska - siedziba 80% światowego dorobku kultury. Gaetano Pesce zrobił to oficjalnie, na piśmie, Napoletano mu nawet odpisał: bardzo mi przykro, ale...

No więc i ja chcę. Nie paszport a flagę. Może tylko marchew zmienić na czerwone wino?



Z rozmachu walnęłam też polską.Bardzo na czasie: od wielu lat nie ma Polska orłów w polityce, za to buraków wielu, a sól drogowa do kiełbasy wyborczej.

A w sumie, tak włoska jak i polska klasa polityczna jest tego samego wymiaru i na tym samym poziomie buractwa.  Odrobina pietruszki do polskiego zestawu i mamy Włochy.

24 Aug 2015

słoik dla indywidualistów

Jeśli masz w pobliżu stragan z marchwią, selerem naciowym, cebulą i czosnkiem, a Jeśli w dodatku na balkonie wyrósł ci las bazyliowy, szałwia przejęła kontrolę nad przestrzenią, a do zbiorów natki potrzebujesz kosiarki, to sięgaj po słoiki. Z zestawu warzywno-ziołowego da się z tego zrobić coś, co zachowa i aromat i chrupkość przez długie miesiące. I jak twierdzi Annamaria, lepszej bazy do zup, sosów i gulaszu kupić nie można. Wystarczy jedynie pamiętać, że soli do potraw już nie dodajemy.


A więc
  • posiekać warzywa
  • posiekać zioła
  • (posiekać skórkę cytrynową - opcjonalnie)
  • wszystko posypać sołą gruboziarnistą
  • wymieszać
  • napchać do słoików
  • zalać oliwą lub olejem z tzw. czubem, a więc nic ma nie wystawać ponad poziom oliwy.
  • zakręcić

Proporcje marchwi do cebuli, a czosnku do selera to sprawa indywidualna. Siekanie też wedle uznania: Ja lubię kostkę z dużą ilością bazylii i pietruszki lub pietruszki z oregano, i zalewam oliwą. Annamaria sieka drobniej, prawie na papkę i przyprawia ziołami które akurat wybujały w ogrodzie: bazylią, oregano, szałwią i pietruszką. Zalewa olejem rzepakowym. Czasami mieszankę podsmaża by dała się przechowywać w spiżarni. Ja słój litrowy z surowizną wstawiam do lodówki.

19 Aug 2015

aluzji do współczesności nie znajdziesz

nie zdziwiłbym się, gdyby to był już ze wszystkim koniec Neapolu
ile lat temu sięgnęłam po powieść historyczną? Dwadzieścia? A może nawet więcej? Coś tam z Kraszewskiego się przyczytało, zaś do czytania Bunscha zmusił mnie ojciec, wielbiciel i Kraszewskiego, Bunscha i Sienkiewicza (w tej właśnie kolejności). Ojciec nie żyje, ale gdyby żył to zainteresowałby się pewnie książką Macieja Hena Solfatara. Mnie do jej przeczytania, z racji nieobecności ojca, zmusiła recenzja Dariusza Nowackiego.


Fortunato Petrelli prowadzi zapiski z rewolty Masaniellego, przy okazji spisując losy własne i przyjaciół. Z Fortunato chodzimy po Neapolu, ukrywamy w zamkach, mieszkaniach i łaźniach, oglądamy egzekucje i palenie pieska na stosie, słuchamy motetów Don Carlo Gesualdo da Venosa, jemy placki z pommarolą. I przy okazji próbujemy zrozumieć dlaczego Maciej Hen zatytułował książkę Solfatara. Ja, przyznaję, nie za bardzo tę Solfatarę w Solfatarze widziałam. Delikatną kreską, w dodatku na bibułce, ją autor naszkicował. Dla mnie to było ciut za mało. Ja lubię dramat, barok, orkiestrę i farbę rzuconą na płótno, więc pewnie aluzji nie doczytałam, próbując ogarnąć kto jest kim i gdzie w powieści. A jest tego sporo, bo Fortunato wędruje nie tylko przez Neapol, ale też jest w Rzymie, jedzie do Paryża, zatrzymuje się w Mantui, Metzu, Ferrarze, Wenecji, Gesualdo i odwiedza nawet moje okolice zatrzymując się w Petrella Salto. Zna muzyków, dziwki, grupy teatralne, wicekrólów i zwyczajnych arystokratów oraz jeszcze zwyczajniejsze praczki. I, przede wszystkim, zna pomidory...

Ale przecież chciałoby się, by pozostał po nas jakiś ślad

Dariusz Nowacki twierdzi, że jest Solfatara powieścią szkatułkową, a ja dodaję, że w wersji light: są, co prawda puzderka i pudełeczka różnych rozmiarów, ale ustawia się je obok siebie, tak więc nie powieść wielopiętrowa, a jedynie dom jednorodzinny z sypialniami na pierwszym piętrze. Błądzić wiele nie trzeba, zapisywanie nazwisk i koligacji nie jest konieczne, da się to ogarnąć lepiej niż w Lali Dehnela czy Księgach Jakubowych Tokarczuk.

zanim je ciśniesz do ognia, spróbuj odczytać te moje gryzmolone zapiski
Z książek Henów znam jedynie biografię Boya-Żeleńskigo, więc nie trudno zrozumieć dlaczego nie załapałam, że Stefan Ligęza w Solfatarze Macieja pochodzi z Crimeny Józefa. Dariusz Nowacki, który o tym wspomina, nie precyzuje czy chodzi jedynie o nazwisko bohatera czy też o podobieństwo losów. Może to sprawdzę jeśli czasu wystarczy i jeśli Crimenę da się jeszcze gdzieś kupić lub wypożyczyć. Więc sprawdzę kiedyś w przyszłości. Dzisiaj wracam do Solfatary by posmakować język Hena. A tak jak on prawie nikt już nie pisze.  Tak twierdzi Dariusz Nowacki. I tak twierdzę ja, choć słowo memu kojarzyłam nie z zaimkiem osobowym a z rzeczownikiem meme ;) No ale Chryzostoma Paska dawno nie czytałam. Nie mniej jednak uważam, że Solfatara jest must read przed wyjazdem do Neapolu. Dlaczego must read a nie lektura obowiązkowa? Bo ja dziecko innego słownika jestem, a Pasek lekturą obowiązkową nigdy nie był ;)

Zdjęcia z Neapolu, Etny i Drezna. Tytuł postu to cytat z Dariusza Nowackiego, a podpisy pod zdjęciami pochodzą z pierwszej strony omawianej książki. 


====
Maciej Hen
Solfatara
w serii Archipelagi W.A.B, wyd. I. Warszawa 2015.

14 Aug 2015

termoobieg z rozklekotaną lodówką


Gdy chcemy zaskoczyć gości wieziemy ich do Trydentu, pierwszego większego miasta zaraz za granicą Tyrolu z Włochami, które zgrabnie łączy zgrzebne z wyrafinowanym, delikatne  polichromie zestawia z drewnianymi balkonami, ochrę z beżem, zieleń z cynobrem. Tak więc i tym razem pojechaliśmy do Trydentu by uczcić 43, urodziny A.

I.
Gdyby nie cappuccino pite na pierwszej włoskiej stacji benzynowej, roboty drogowe tuż przy granicy, mercedes z domem kempnigowym na autostradzie i dochodzenie czy na Piazza Piedicastello można parkować czy też nie, zdążylibyśmy na widowisko roku. A tak mogliśmy obejrzeć tylko rekwizyty: barierki, porzucony  kask strażacki i sterę popalonych desek. No i pokryte szarym nalotem, jak w kominku, ściany dzwonnicy.

II.

III.
Brodziło się po mieście jak w gęstej zupie. Pot spływał wzdłuż kręgosłupa i między pośladkami, łaskocząc nieprzyjemnie. Słońce świeciło mętnie zza szarawej mgiełki, a góry przypominały analogowe niewyraźne zdjęcia.


IV.
W Il Libertino (Il Libertino, Piazza Piedicastello 4/6, Trydent) było gorąco. Odlepianie się od krzesła bolało. Wychodzenie na zewnątrz nie pomagało: wiało, co prawda, od rzeki, ale nie bryza, a gorące powietrze z termoobiegu.

V.
Chłodna zupa pomidorowa i tartar z wyczuwalną nutką kaparową i cytrynową pasowały i do kolorytu krajobrazu i do termoobiegu. Wino jednak powinniśmy zamówić białe, a nie czerwone. Nie po raz pierwszy (i zapewne nie po raz ostatni) doszliśmy do wniosku, że Trydent można lubić za wiele rzeczy, ale nie za wina.

VI.
Strangolapretti w Trento to nie makaron nitki, makaron - grube sznurki, makaron - zacierki, a kredelki, grube kluchy kładzione. Grube kluchy ze szpinakiem, lekkie jak pierogi leniwe z pianą z białek.

VII.


VIII.
Pennserjoch zimny jak rozklekotana lodówka, jak rozregulowana klimatyzacja w samochodzie. W dodatku z włączonym na maksa wiatrakiem, z ulewą na horyzoncie i obietnicą burzy. W tle pobrzękiwania dzwonków krów. Łaciatych jak na opakowaniu Milki.

IX.



X.
I żeby nie było wszystko ładnie i piękne jak w reklamie rzeczonej Milki, to atmosferę zepsuł supermarket pod Merano, w którym, jeszcze rok bodajże temu, kupowałam miejscowe sery i dynie, a półki uginały się od lokalnych specjałów, teraz w ofercie ma cytryny z Argentyny, czosnek z Chin, sery - głównie standard międzynarodowy  - czyli holenderskie i niemieckie, oraz tradycyjne wypieki z dodatkiem tłuszczu palmowego (sprawdzałam etykiety). Przez supermarket przewalały się tłumy, pod delikatesami o 200 metrów pusto....

10 Aug 2015

Fred i Wilma w Jerozolimie

Matera jest taka, że idziesz, idziesz i idziesz po stepie szerokim, stepie pachnącym tymiankiem, stepie wysypanym kamieniami różnymi (nawet takimi z muszelką na nim odbitą) i dochodzisz do cięcia w ziemi. Do wyrwy głębokiej, w której pognieździły się świątynie jaskiniowe, z polichromiami i wykwitem saletry na ścianach. A po drugiej stronie wyrwy leży miasto jak z opowieści biblijnych. Białe, lub - jak kto woli - czasami biało-szare, a czasami złote.

Stoisz na Golgocie i patrzysz na Jerozolimę z filmu Mela Gibsona. I choć Mela nie lubisz za antysemityzm, a podziwiasz za kształtne pośladki, i masz po uszy informacji, gdzie co Mel kręcił, to jednak zgadzasz się, że coś z klimatów biblijnych w tej wyrwie w ziemi i szaro-białym miasteczku jest. I zastanawiasz się, czy jeśli w Materze nakręcą filmową wersję Jaskiniowców, to na menu w ulubionej restauracji pojawi się, zamiast spaghetti Mela Gibsona, żeberko Freda F.

3 Aug 2015

Matera pozdrawia (odc.1)


Jeśli masz czas na jedną wizytę południowych Włoch, to niech to będzie spacer po jednym z miast urwisk Murgii. A więc Gravina in Puglia, Massafra, Grottaglie, Mottola i przede wszystkim Matera, gdyż właśnie Matera ma wszystkiego najwięcej: największe (i najszersze) urwisko, najwięcej kościołów, największą cysternę na wodę, a przede wszystkim ma Sassi di Matera.


Sassi, czyli kamienne dzielnice, są dwie, Barisano i Caveoso, przedzielone wzgórzem na którym stoi katedra. Barisano jest nowsza, bardziej luksusowa i podobno większa. Tu też znajdują się hotele i restauracje. Caveoso, nie do końca jeszcze posprzątane, przypomina  amfiteatr, gdzie proscenium to mieszkalne jaskinie, z ulicami ciągnącymi się po dachach jaskiń położonych niżej, a thymele stanowi kościół św. Piotra. A dokładniej S. Pietro Caveoso, gdyż i Barisano ma swojego św. Piotra, choć nie tak atrakcyjnie położonego.