bawimy się dalej w poszukiwania nowego włoskiego designu. A że repurposing i recycling bliski jest memu sercu (marzę, na przykład, o starym Maserati) więc pora wspomnieć o Luisie Cevese, która lubi, jak sama twierdzi, grzebać w odpadach. I grzebie z raczej ciekawym wynikiem. Jej torby tworzone z odpadów, nie tylko poprodukcyjnych, schodzą na pniu. Zwłaszcza w Japonii. Torby Riedizioni to jest to, co wypada nosić. Też bym chciała. Ale na torbę trzeba się zapisać. Mnie się marzy czarna torba we frędzle, która w tej chwili jest nie do kupienia.

Oczywiście można też kupić torbę robioną ze skrawków koców i narzut brytyjskiego duetu Wallace Sewell, zatapianych w plastiku. Tylko, że o ile koce mi się podobają, to torby nie za bardzo. Pomysł jest świetny, ale wynik nie odpowiada włoszczyznowej linii estetycznej. Tak wIęc poczekamy, zwłaszcza że do vintagowego Masserati brakuje mi jeszcze 1,200,000 euro, a na torbę Cevese od biedy byłoby mnie stać: )

Ostatnio Cevese pracuje z różnego rodzaju siatkami. Wcześniej bawiła się łańcuchami i skórą. No ale taka jest Cevese, szuka coraz to nowych inspiracji. I nawet nie można o niej powiedzieć, że ukończyła doskonałą szkołę designu. Jest bowiem samoukiem. I biorąc pod uwagę to co tworzy, zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest genialnym samoukiem.



============
cała reszta:
post o nowym włoskim designie_ śmieć czy sztuka
Riedizioni
Fossilized Textiles
Enchanted Wood
Vogue Italia
1. O pierwszej suszarce do makaronów ustawionej w Fara Sabina przeczytałam w dodatku do Corriere della Sera. Bardzo mi się spodobał ten kawałek ciekawej historii z Górami Sabińskimi w tle.

Ale włoszczyźnie nie o to chodzi by było, tylko by było dokładnie. A jak nie dokładnie to przynajmniej wystarczaląco dobrze. A wystarczająco dobrze musi uwzględnić fakt, że De Cecco związane jest z Abruzją i z tego co znalazłam, nigdy powiązań z Górami Sabińskimi nie miało. Jest za to związne z Fara San Martino. Czyli przedziwna zbieżność nazw. Jak było naprawdę?.Dowiemy się albo z książki o De Cecco lub gdy mi De Cecco odpisze.

2. Anita wróciła w nowym opakowaniu. Tym razem pisze nie w cieniu porta morte a z kartonu postawionego w innym miejscu Toskanii. Gdyby ktoś potrzebował dziennej dawki wzruszeń i rozważań nad ulotnością to tu jest link.
mogłoby być o zarwanym kawałku autostrady na Sycylii, ale po problemach z lotniskiem w Berlinie niewiele jest mnie w stanie zdziwić. Co prawda sycylijska katastrofa budowlana zapewne przejdzie do historii, gdyż nie słyszałam by coś zawaliło się tak kompletnie w tydzień po otwarciu i bez udziału przyrody, ale nadal uważam, że temat nie zasługuje na osobny post. Premier groził śledztwem w sprawie. Może będzie proces. Albo i nie. 

Ewentualnie mogłabym pogadać o innej wieści z gazety: 1 na 8 (procenty wyliczcie sobie sami) wykonawców EXPO 2015 w Mediolanie  korzysta z usług oferowanych przez mafię. Temat, powiedziałabym, rozwojowy, ale trzeba poczekać na smaczniejsze kawałki wynikające z dopiero co rozpoczętego śledztwa.

Tak więc przechodzimy do sprawdzonych wieści, a więc włoskiego eksportu. W ciągu ostatnich 10 lat eksport włoskich makaronów wzrósł o 25%. Ba, 75% wszystkich makaronów na rynku europejskim pochodzi z włoskich fabryk. W sumie Włochy sprzedają Europie ponad 2 miliony ton klusek wszelakich. Największym odbiorcą są Niemcy (ci od lotniska w Berlinie). Ale to nie oni jedzą najwięcej makaronów. Nadal na pierwszym miejscu są Włosi, choć dane wykazują tendencję spadkową. W roku 2004 jedli po 28 kg na głowę, a w roku 2013  jedynie 25. Czyli, jak tak dalej pójdzie może się okazać, że Tunezyjczycy i Wenezuelczycy (trzecie i drugie miejsce w konsumpcji per capita) Włochów przegonią. Trochę to czasu zajmie i chyba nie za mojego życia, gdyż na statystycznego Tunezyjczyka przypada jedynie 10 kilo, a więc mają sporo do nadgonienia, chyba że Włosi spełnią marzenie Mussoliniego i przerzucą się na risotto.

Czy wierzę w tę możliwość? Nie. Nie pomogła ostra kampania antymakaronowa z lat 30. ubiegłego wieku: Południe nie zrezygnowało z makaronu. W 1946 roku, jak wynika z badań  Doxa, ryż Południe znało, ale raczej teoretycznie. W Molise dla 81% respondentów ryż stanowił potrawę podawaną obłożnie chorym lub w stanie agonalnym, a sławne arancini nieznane były sycylijskiej wsi.  Jedna z respondentek (Calabria) twierdziła, że ryż bardzo lubi, ale je go tylko wtedy, gdy rodziny nie ma w domu. I je go jako drugie danie, zaraz po makaronie z sosem :)

W sumie z raportów Doxy wynikało, że tak stworzenie odpowiedniego organu  promującego ryż jak i wyżej wspomniana kampania medialna  nie odniosły sukcesu: ci, którzy jedli risotto i tak je jedli, a ci przywiązani do spaghetti na risotto się nie przerzucili. Nie znalazłam jeszcze odpowiedzi, dlaczego tak bardzo Mussoliniemu zależało na zmianie zwyczajów żywieniowych Południa. Czy łączył waleczność Rzymian z ryżem? Czy sądził, że o misce risotto dziennie Włosi zajdą dalej? I chyba nie o autarkię mu chodziło? Bo tak w przypadku ryżu jak i twardej pszenicy Włochy były raczej  samowystarczalne w tamtym okresie.


a ty do której partii należysz?
A pomyśleć, że produkcja produkcja makaronów ruszyła na skalę przemysłową dopiero gdy Cesare Spadaccini wymyślił maszynę zastępującą ręce i nogi robotników zagniatających ciasto, a Filippo De Cecco zainstalował w Fara Sabina pierwszą suszarkę do makaronu. O Cesare Spadaccim w sieci informacji jest niewiele. Więcej można znaleźć o Fillipo De Cecco, a jeszcze więcej o  Pastificio De Cecco, drugiego co do wielkości producenta makaronów włoskich. Dodatkowego smaczku tej opowieści dodaje fakt, że tak De Cecco jak i Barilla nie są powiązani z Gragnano w Campanii, w którym powinno się szukać początków suszonych makaronów. Tymczasem Gragnano robi makarony niszowe, zaś dwaj najwięksi producenci kontrolują prawie 50% całej włoskiej produkcji (dane z 2005 roku), z tym że do Barilli należy 39%, a do De Cecco skromne 10%. Dalej jest apulijska Divella z 6%, Antonio Amato i Agnesi z 4 i Garofalo z 3% rynku. Nie mniej jednak wystarczy pogrzebać trochę w sieci by przekonać się, że Barilla może i jest największą marką, ale nie jest uważana nawet za średniego gracza. Powiedzieć nawet można, że ich makarony plasują się gdzieś po środku. Nie są najgorsze, ale wśród koneserów przegrywają i z De Cecco i z Garofalo.

Poczekajmy jednak na nowsze dane, jakby nie było, te podane przeze mnie pochodzą z roku 2005, ale od tego czasu Guido Barilli udało się chlapnąć w rozmowie

Pojęcie rodziny jest dla nas święte. Rodzina pozostaje jedną z podstawowych wartości naszej firmy. Nie chodzi tutaj o brak szacunku do homoseksualistów. Patrzymy inaczej na pewne rzeczy, ja, mówiąc o rodzinie, mam na myśli tradycyjną rodzinę. jeśli komuś taka postawa nie odpowiada, może kupować makarony innego producenta

Redaktor Terlikowski byłby zachwycony, a organizacje LGBT poszły, jak Guido sugerował, kupować makarony innych producentów. Guido co prawda prawie natychmiast przeprosił, a Barilla wydała oficjalny komunikat. Czy skuteczny? Zobaczymy. Z niecierpliwością czekam na najnowsze statystyki, zwłaszcza z rynku amerykańskiego :)

====
Prowincjonalna statystyka: Ginestra lubi i makaron i ryż. Ten ostatni najczęściej robi w wersji półpłynnej, z dodatkiem cieciorki (jak na zdjęciu), a makarony jada i z sosem pomidorowym, i w wersji aglio, olio, peperoncino oraz jako caccio e pepe, czyli pecorino i pieprzem.  Najpopularniejsza jest Divella oraz Barilla. Garofalo w sklepie nie widziano, a De Cecco pojawia się od święta.

**
Włoszczyzna poleca sos

Oraz najulubieńsze risotto, a więc weneckie
dach nam się ugina. Nie, nie od śniegu. Sam z siebie się ugina, jakby chciał się złożyć w połowie. Wygląda na to, że winna jest pozioma belka nośna. Korniki może ją dopadły. Albo coś. Tak więc po pięciu latach spokoju wracamy do sprawy dachu. Wioska podsuwa pomysły. Robie cementowy? Będzie się trzymał na wieki.  A może stalowy? Też dobry. Dom się zawali, a dach będzie stał. Czy też chcecie melanż stali i cementu? Ta ostatnia, to sugestia Fabrizio. Stefano twierdzi, że lepszy będzie dach z drewna. Lżejszy, tańszy i kilka osób w Ginestrze nie tylko taki ma, ale są też z niego zadowoleni. Prawda jest jednak taka, że ja z cementu i stali robiona. Z kamienia i plastiku też. Ale nie z drewna. Ono kojarzy mi się  z warkoczami czosnku i miedzianymi rondlami dyndającymi nad stołem, ciepełkiem, choinką i światełkami.  Nie lubię gotyku, skosy mnie nie kręcą. I dodatkowe pytania utrudniające: jak rustykalny charakter skosów, belek, surowego drewna pożenić z marmurem, wysokimi drzwiami i oknami? I meblami, wesołej konfiguracji stylów i materiałów, od Ludwika Filipa poczynając na Mario Belllinim kończąc, robiąc krótki objazd przez włoski styl rustykalny okresu międzywojennego, francuską secesję i czyjś garaż?

Tak więc moglibyśmy ten drewniany dach mieć, skosy również, pod warunkiem że ktoś dałby mi gwarancję na piśmie, że nie zepsuję tego co mam, a więc nie przerobię Casa di Giuseppe na dom bawarski :)

co ZAA zrobili

I znalazłam inspiracje, domy ze strony Zanon Architetti Associati*. Wyswatano w nich drewno z cementem, terakotowymi podłogami, surową cegłą i stalowymi oknami. I to w domach, które ani rustykalne ani romantyczne nie są. Więc spróbuję i ja, gdy tylko zdecydujemy czy drewno ma być bielone czy raczej au naturel. I czy sztukujemy ściany cegłą czy może dajemy szkło? Na szczęście czasu na podjęcie decyzji mamy dużo. Na szczęście nie musimy zastanawiać się co z dachówkami. Te stare zostają....

* ZAA tworzą Mariano Zanon (1965), Alessio Bolgan (1976) i Bruno Ferretti (1974). Ich realizacje mieszkalne pochodzą z okolic Treviso, a więc niekoniecznie w stylu ginestrowym. Ale też Casa di Giuseppe leży bliżej Treviso niżby wynikało to z mapy.....


Krótka historia remontu:
  • materiał
  • pierwsze podejście
  • Kargul, dach i reszta, w porządku chronologicznym: 1, 2, 3, 4, 5, 67
  • jak to trzeba uważać co się wypisuje. W 2008 roku twierdziłam, że katedry w sypialni mieć nie będę :)


1.
Mróz byl taki, że lepiej było nie wychodzić. A zaczęło się w świętego Szczepana. Przy wigilii rozmawialiśmy, co prawda, o potrzebie przymrozków które wybiłyby pasożyty drzew oliwnych, ale nie sądziliśmy że będzie aż tak zimno. W kościele, na koncercie świątecznym miejscowej orkiestry, klaskaliśmy mocniej niż zazwyczaj. I przedeptywaliśmy z nogi na nogę.

W nocy termometr wskazywał 6 poniżej zera.

Następnego dnia spadł śnieg. U nas w ilościach śladowych. W Orvinio, położonym o prawie 300 metrów wyżej niż Ginestra, pracowały już pługi śnieżne. I miały co robić. Dokładne zwiedzanie Licenzy ograniczyło się do baru na rynku (kawa niezbyt mi smakowała, ciut zbyt kwaskowa była) i sklepu w którym ręcznie kroją miejscowe prosciutto.

Ascoli Piceno obskoczyliśmy w godzinę. A do Matery i na spotkanie z Eleną Fucci nie pojechaliśmy, wybierając ciepłe mieszkanie i kota na kolanach. Wina kupiliśmy nie wychodząc z domu. Do domu dostarczono nam również pełnoziarnistą polentę do której musieliśmy podać pieczonego królika a nie zamówioną jagnięcinę. Z powodu śniegu jagnięcina nie dojechała.

Orvinio w białym futerku


Z powodu mrozu nie odwiedziliśmy Leonilde, nie poszłam też na plotki do Stefanii. Powspominaliśmy za to nasze pierwsze święta w Ginestrze. Wtedy było gorzej. Nie mieliśmy ogrzewania, ciepłej wody, kafelków w kuchni. Ale byli z nami Pepper i Muscat, dwa koty których nadal nam brakuje.

2.
Ja tylko tak sobie miauczę, w celu stworzenia klimatu :)  Inni mieli gorzej. Na przykład ci, którzy zaprosili sobie gości. On polentę jadłby z cukrem i mlekiem, a zapijał musującym winem truskawkowym. Jej nie smakowało nic. Ani polenta, ani sos pomidorowy, ani gnocchi, ani pieczony kurczak, ani pikantne kiełbaski (polskie byłyby lepsze, twierdził jej mąż), ani ciasteczka domowej roboty. W restauracji rozpruła zamówione calzone, powymachiwała nim tak, że wyleciały z niego wszelkie bebechy, w tym roztopiona mozzarella, i próbowała nam odebrać apetyt twierdząc, że calzone jest surowe. I nie wiem czy bardziej nie lubiłam jej za to calzone i miłość do McDonald'sa do którego poleciała jeszcze na rzymskim lotnisku,  czy jego za nalanie sobie pełnego kieliszka wina of Bolgheri, po to tylko by umoczyć w nim usta i wylać resztę do zlewu.

2 i pół
Czujemy się u siebie. Znamy miejsca, znamy obyczaje, Znamy ludzi: Giovanni odkłada dla mnie dodatek do Corriere della Sera. Znamy piekarza robiącego najlepsze panettone w okolicy, właściciela sklepu z butami w Rieti, masarza oprawiającego królika, mechanika samochodowego, pana ze stoiska rybnego.  A ja dodatkowo mogę się pochwalić, że czytam najnowszą książkę  Alberto Capatti, Storia della cucina italiana. Po włosku, ma się rozumieć.
Powered by Blogger.