Duchy owiec

Scanno odwiedziliśmy, by sprawdzić czy tamtejsze kobiety nadal chodzą w czarnych strojach. Te czarne stroje i kamienne uliczki widziałam na zdjęciach Henri Cartier-Bresson  i Mario Giacomellego. Tego pierwszego przedstawiać nie trzeba, ten drugi najbardziej jest chyba  znany ze zdjęć wirujących jak nakręcane zabawki księży.

polizać Scanno


Ale wracając do tematu Scanno:

Nazwa ma pochodzić od scamnum, wynalezionego przez Hipokratesa stołka, pomagającego zrastaniu się kości, praszczura obecnych aparatów ortopedycznych i bliskiego kuzyna narzędzia tortur rozciągającego stawy. I choć obecnie raczej łączy się etymologię nazwy Scanno nie ze stołkiem, a z rodzajem jęczmienia uprawianym w okolicy, zwanym w miejscowym dialekcie scannella, to ja - subiektywnie i buraczanie - upierać się będę przy pierwszej teorii, bowiem dojazd do Scanno to tortura.

Nie trzeba nawet cierpieć na nadmiar wyobraźni, by poczuć żołądek w okolicach pęcherza moczowego, a serce w przełyku, patrząc na przyklejoną do gór drogę. Tysiące metrów poniżej :) dno doliny, nad głową wiszące skały, tu i ówdzie nawis opięty stalową siatką. To sławne Gole di Sagittario. Szukaliśmy ich kilka lat temu: przewodnik podawał, że przesmyki Sagittario kończą się na Anversa degli Abbruzzi, zaś zaczynają na zachód od Sulmony. Byliśmy wtedy bardzo rozczarowani, bo żadnych uroków przyrody nie stwierdziliśmy. Ot, zwykły strumień, trochę pagórków i drzew. Tymczasem Gole di Sagittario zaczynają się w Anversa, kończą w Scanno, są dramatycznie piękne i przerażające, gdyż mimo woli przychodzi człowiekowi na myśl trzęsienie ziemi lub zwykłe osunięcie kilku skał, który zamknie wyjazd ze Scanno, a tym samym odgrodzi nas od cywilizacji i pozostawi sam na sam z duchami owiec i kobietami ubranymi na czarno.


Kobiet ubranych na czarno było bardzo niewiele. Pomijając te ze starych zdjęć w gablocie przybitej do ściany baru, widzieliśmy tylko jedną staruszkę, siedzącą milcząco na stołku przed drzwiami wejściowymi do kamiennego domu.

Duchów owiec poczuliśmy więcej, choć Scanno nigdy nie leżało na trasach tratturo. Natomiast żyło (i nadal żyje) z owiec. Dawniej bogaciło się na wełnie, teraz bogaci się na tradycji, którą cześcią są ubrane na czarno kobiety,  i na pecorino, które produkują miejscowe gospodarstwa. Pecorino fresco i pecorino staggionato. Pecorino puro i pecorino z czerwoną skórką z mielonego peperoncino. W końcu pecorino w ziołach z górskich hal. Owce przerobione na ser i owce przerobione na mięso do ragu. To ostatnie podawane z fettuccine. Dziki szpinak z hal dodany do mącznych gnocchetti, zwanych w Scanno chettillitti. Chiettillitti con oradi, gnocchetti z dzikim szpinakiem wymagały żucia, a sos ze szpinaku smakował gorzkawo i ziemiście.Czyli jak karma dla owiec.

Wszędzie owce. Tylko migdały , których dodaje się do amaretti i do miejscowego ciasta pan dell orso*, przywożono do miasta na osiołkach. Skąd przywożono? Stamtąd, i tu miejscowy zatoczył koło reką, ogarniając góry, Gole di Sagittario i chlapiąc kawą na kamienną podłogę. Migdały były z tamtąd. A więc z miejsc, które niekoniecznie fotografował Cartier-Bresson i Giacomelli. A jeśli nawet fotografowali, to nie było na nich kobiet w czarnych sukniach. A my? Cóż, wrócimy do Scanno z całym stadem, czyli na Boże Narodzenie, gdy po ulicach będą chodzić kobiety ubrane na czarno a owce zagrają rolę owiec w żywej bożonarodzeniowej szopce.

Ciąg dalszy nastąpi....
 ======
* ciasto nazwano na cześć miejscowej odmiany niedźwiedzi brunatnych, nadal żyjących w okolicznych górach. Samo ciasto (nikt, oczywiście, nie podaje dokładnego przepisu) robi się z miodu i migdałów. Konsystencją przypomina aksamitny biszkopt. Ja byłam zachwycona, JC wolał miękkie amaretti.


0 comments:

Post a Comment

Powered by Blogger.