zobaczyć Neapol i wyzionąć ducha


Do Neapolu pojechaliśmy prosto z Rzymu. Wyjechaliśmy z uporządkowanej cywilizacji i trafiliśmy na bachanalia: wszystko szło, biegło, krzyczało, trąbiło a my próbowaliśmy znaleźć wejście do kolejki, która miała nas zawieźć w pobliże hotelu.

Po wyjściu z kolejko-metro było jeszcze bardziej: szłam wąską uliczką pełną tłumu, próbując nie najechać walizką na wystawioną żywność. A na ulicy było wszystko: skrzynki z rybami, mięsem, owocami, warzywami, ciastkami, raz-w-mordeczkami różnej maści. Do tego za plecami trąbiły samochody i wyły karetki pogotowia, wałęsały się koty, psy i ludzie. Nad głową suszyło się pranie i pomidory, a balkony udekorowane były stołami, lodówkami i plotkującymi sąsiadkami.

Do hotelu wchodziło się przez podwórko. Po jego lewej stronie było wejście do czyjejś kuchni, przybrane plastykowymi kwiatami, obrazkami Dziewicy i babcią siedzącą z różańcem przy stole. Na ścianie jazgotał telewizor plazmowy, a kuchnia była wielkości stołu kuchennego, krzesła i kanapy. Sam hotel był na 3.piętrze (schody po prawej stronie, zaraz obok rozsypującej się błękitnej Vespy). Windy nie było. A nawet gdyby i była to nie jestem pewna czy zdecydowałabym się do niej wejść. Ja przeżywałam szok kulturowy, JC był na swoich śmieciach, które z resztą można było obejrzeć z okna łazienki.

0 comments:

Post a Comment

Powered by Blogger.