Ze sterty książek zdjęłam Made in Sicily. Już wiem, że na Sycylii będzie ciężko. Giorgio uświadomił mi, że ulubione wierzenia i prawdy oczywiste pójdą w czerwcu do przenicowania. Na przykład wiara w mieszanie makaronu z sosem. Giorgio twierdzi, że to przyzwyczajenie Tych z Północy. Na Sycylii podaje się makaron polany sosem. Wyjątkiem jest przyjaciel Giorgio - Vittorio, który makaron gotuje w sosie, ale Vittorio to osobny rozdział kulinarny, zwłaszcza że pochodzi z Turynu lub okolic.
Albo caponata. Polubiłam ją, gdy Giorgio w innej książce powiedział mi, że powinnam warzywa usmażyć, każde z osobna, na oliwie, a nie dusić je pod pokrywką. Teraz Giorgio dodaje, że caponat, jest tyle ilu mieszkańców ma Sycylia. Jedynym znakiem szczególnym caponaty pozostaje jej słodko-kwaśny smak, a wszystko inne to sprawa wyobraźni, historii rodzinnej, pory roku i rozmiaru buta. I tak jest caponata z bakłażanem, i bez. Z cukinią, i bez. Z rodzynkami, orzeszkami pinii, oliwkami, kaparami, ze świeżymi pomidorami, pomidorami suszonymi, ze strattu, cebulą lub szczypiorkiem, jajkiem na twardo, karczochami, miętą, bazylią, czekoladą.
W Made in Sicily, Giorgio podaje przepis na cztery caponaty: letnią, zimową, bożonarodzeniową i karczochową. Wszystkie przepisy przywiózł z Sycylii. Czym się różnią? Prawie wszystkim. Letnia jest z bakłażanem, czarnymi oliwkami, orzeszkami piniowymi, kawałkami chleba, selerem naciowym, fenkułem, pomidorami, bazylią, cukinią, rodzynkami i przecierem pomidorowym. Zimowa potrzebuje karczochów, marchewek, selera, cebulki dymki, zielonych oliwek, 6 cebul, soku z cytryny, jajek na twardo i solonych kaparów. Zaś bożonarodzeniowa wymaga migdałów, zielonych oliwek, dużo selera, rodzynek i owoców granatu.
Już wiem, że oprócz ileśtam tysięcy caponat, będę w czerwcu próbowała chrupiące placki z mąki cieciorkowej lub z bobu (panelle di ceci, panelle di fave). Arancini z ryżu to obowiązek, ale ja jeszcze chciałabym poznać flaki w bułce, frittatę w bułce, foccaccię z kiełbasą i czarnymi oliwkami (tylko na Sycylii to nie foccaccia a scacciata). No i koniecznie chciałabym zjeść chiocciole a picchi pacchi, czyli babbaluci a picchipacchi. Pierwszą nazwę potrawy podaje Giorgio, drugą Matthew Fort, a ja już wiem, że mózg mi się na tej Sycylii przegrzeje. Tak więc, na wszelki wypadek przegrzania sprzętu, staram się zapamiętać, że chiocciole i babbaluci to ślimaki. A picchi pacchi tudzież picchipacchi, to pikantny sos pomidorowy. Tylko może czerwiec to ciut za późno na babbaluci? I w zamian dostanę sciusceddu, melanzane a beccafico, frittedde, lub rybę, która uciekła (scapesce), albo piperaddri'chini?*
A zanim dojadę na Sycylię, już dzisiaj polecam Made in Sicily, Giorgio Locatelli (fot. Lisa Lindner, wyd. Fourth Estate, London), wydaną również po niemiecku jako Sizilien. Das Kochbuch i daję znać, że lista polecanych (lub jedynie omawianych) książek pojawi się wkrótce między włoskimi linkami a prawami autorskimi tuż pod tyłułem bloga.
=====
*sciusceddu: pulpety w sosie pomidorowym
melanzane a beccafico: roladki z bakłażana,
frittedde: smażona zielona fasolka, bób, zielony groszek i karczochy
piperaddri'chini: nadziewane bułką tartą i sardelami czerwone papryki
Powered by Blogger.
Podoba mi się pani blog :-)
ReplyDeletePrzeczytałam kilka wpisów z przyjemnością. Ma pani lekkie pióro :-)
Byłam we Włoszech wiele razy (a kto nie był w sumie...), ale tylko w Emilii Romagnii jadłam i "domowe" jedzenie i w dobrych restauracjach. Smak Sycylii usiłuję sobie wyobrazić, a w samych nazwach dań można się zakochać...
Pozdrawiam - Marzena
Bardzo mi miło.Mamy inne doświadczenia z Włoch, gdyż prawie wszędzie: czy to w Rzymie czy na bezdrożach Kampanii miałam do czynienia z domowym jedzeniem. Wyjątkiem, jak do tej pory, jest Wenecja, ale Wenecja to jakby inna planeta.
Delete