termoobieg z rozklekotaną lodówką
on 11:34
4 comments
Gdy chcemy zaskoczyć gości wieziemy ich do Trydentu, pierwszego większego miasta zaraz za granicą Tyrolu z Włochami, które zgrabnie łączy zgrzebne z wyrafinowanym, delikatne polichromie zestawia z drewnianymi balkonami, ochrę z beżem, zieleń z cynobrem. Tak więc i tym razem pojechaliśmy do Trydentu by uczcić 43, urodziny A.
I.
Gdyby nie cappuccino pite na pierwszej włoskiej stacji benzynowej, roboty drogowe tuż przy granicy, mercedes z domem kempnigowym na autostradzie i dochodzenie czy na Piazza Piedicastello można parkować czy też nie, zdążylibyśmy na widowisko roku. A tak mogliśmy obejrzeć tylko rekwizyty: barierki, porzucony kask strażacki i sterę popalonych desek. No i pokryte szarym nalotem, jak w kominku, ściany dzwonnicy.
II.
III.
Brodziło się po mieście jak w gęstej zupie. Pot spływał wzdłuż kręgosłupa i między pośladkami, łaskocząc nieprzyjemnie. Słońce świeciło mętnie zza szarawej mgiełki, a góry przypominały analogowe niewyraźne zdjęcia.
IV.
W Il Libertino (Il Libertino, Piazza Piedicastello 4/6, Trydent) było gorąco. Odlepianie się od krzesła bolało. Wychodzenie na zewnątrz nie pomagało: wiało, co prawda, od rzeki, ale nie bryza, a gorące powietrze z termoobiegu.
V.
Chłodna zupa pomidorowa i tartar z wyczuwalną nutką kaparową i cytrynową pasowały i do kolorytu krajobrazu i do termoobiegu. Wino jednak powinniśmy zamówić białe, a nie czerwone. Nie po raz pierwszy (i zapewne nie po raz ostatni) doszliśmy do wniosku, że Trydent można lubić za wiele rzeczy, ale nie za wina.
VI.
Strangolapretti w Trento to nie makaron nitki, makaron - grube sznurki, makaron - zacierki, a kredelki, grube kluchy kładzione. Grube kluchy ze szpinakiem, lekkie jak pierogi leniwe z pianą z białek.
VII.
VIII.
Pennserjoch zimny jak rozklekotana lodówka, jak rozregulowana klimatyzacja w samochodzie. W dodatku z włączonym na maksa wiatrakiem, z ulewą na horyzoncie i obietnicą burzy. W tle pobrzękiwania dzwonków krów. Łaciatych jak na opakowaniu Milki.
IX.
X.
I żeby nie było wszystko ładnie i piękne jak w reklamie rzeczonej Milki, to atmosferę zepsuł supermarket pod Merano, w którym, jeszcze rok bodajże temu, kupowałam miejscowe sery i dynie, a półki uginały się od lokalnych specjałów, teraz w ofercie ma cytryny z Argentyny, czosnek z Chin, sery - głównie standard międzynarodowy - czyli holenderskie i niemieckie, oraz tradycyjne wypieki z dodatkiem tłuszczu palmowego (sprawdzałam etykiety). Przez supermarket przewalały się tłumy, pod delikatesami o 200 metrów pusto....
Powered by Blogger.
tytuł miodzio :D
ReplyDeletePamiętam, jak zabraliście to Trydentu mnie. Istotnie było to zaskoczenie. Kazaliście mi wziąć paszport i zamknąć oczy, co nie było trudne, bo wyjechaliśmy bladym świtem. A potem - wow! Zwłaszcza że trafiliśmy na sierpień w listopadzie. Jeszcze raz dziękuję.
ReplyDeletea ty, Kocie, rzucałeś palenie i nie za dobrze się czułeś. Ale akcja była udana, jak pod Arsenałem :D
ReplyDeleteBardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.
ReplyDelete