fototapeta i średniowiecze, czyli Piglio

kumkałam już wcześniej, że jeżdżąc po Włoszech warto czasami zapomnieć o przewodnikach i innych pomocach naukowych. Gdybyśmy brali azymut tylko na miejsca polecane przez, powiedzmy, Blue Guide, nigdy, ale to nigdy nie dojechalibyśmy do Piglio. I byłaby tragedia, bo do Piglio trzeba jechać. Najlepiej wybierając trasę z Altipiani di Arcinazzo. Trochę trzeba się nakręcić kierownicą i pomęczyć pedał hamulca, ale widok Piglio posadzonego na grzbiecie góry to coś warte wycieczki, zwłaszcza zaraz po deszczu, gdy w tle widać Monti Lepini a pod nogami Monti Prenestini.


Do Piglio (a konkretnie do La Forma) pojechaliśmy po cesanese, ale że była pora siesty, więc postanowiliśmy zaparkować się przy wjeździe do centro storico i przeczekać godzinę do otwarcia cantiny oglądając detale architektoniczne. Trafiliśmy na przygotowania do sagra dell’uva. W okolicach zamku rodu Colonnów załapaliśmy się na przerabianie czyjejś cantiny na jadalnię, poczęstowano nas winem (cesanese, oczywiście) domowej roboty, bez konserwantów. Nie mogłam się jedynie dopytać czy tłoczone było z cesanese d’Affile czy cesanese di popolo, co trochę wpływnęło na wrażenia z komsumpcji,  bo zawsze lubię wiedzieć z czym mam przyjemność. Dostaliśmy też zaproszenie na drugi dzień imprezy.


W sobotę, punktualnie o 13:30 byliśmy na miejscu. Przysiedliśmy się do czyjegoś stołu, pogadaliśmy z sąsiadami, pociągnęliśmy po łyku wody, polaliśmy sobie cesanese i zaczęliśmy jeść: pasta fagioli na zakąskę,  fettucine z ragu z dzika, flaki po miejscowemu (bardziej pomidorowe i bardziej pikantne niż te z Rieti) i kiełbaski z grilla  podawane z cicorią polaną oliwą. Nie powiem, pomijając wątpliwe walory estetyczne plastykowej zastawy, jedzenie było bardzo smaczne. Porcje obfite. Wino mocne. Muzyka głośna i ludowa.


Po obiedzie, oglądanie. Dom rodzinny Colonnów z przyczyn świętowania pracowników zamknięto, ale fajnie się wędrowało zaułkami, wspinając po stromych schodach z poziomu na poziom. Takie łażenie po dużym labiryncie. Znaleźliśmy dom do kupienia (za jedyne 30 tys. euro). Trochę wąski i mocno czteropiętrowy, ale za to z widokiem na dolinę i ze znakiem drogi ewakuacyjnej z miasta przybitym do fasady. Tylko jak ten dom remontować skoro ulica ma szerokość małego Fiata?


Więcej opowiadać nie będę, bo za długo wyjdzie. I za nudno. Jakby ktoś chciał poczytać o historii i zabytkach to tu jest link do włoskiej wikipedii i urzędu miasta.

Polecam Piglio. Nawet i bez sagry. Choć cukierki z ricotty kupione na sagrowym straganie bardzo mi smakowały; ciasteczka z gorzkich migdałów, oraz kruche rogaliki z czerwonym winem też.

Informacje kulinarne: okresie bezsagrowym w mieście można zjeść, ale lepiej wyjść za rogatki miasta (kierunek na La Formę) i dojść do Trattorii Lolli, którą wcześniej polecałam.

1 comment:

Powered by Blogger.