Nie pomyślałam żeby zrobić rezerwację w Trattoria da Alvero. A gdy pomyślałam, to albo nie miałam pod ręką numeru telefonu, albo mi się myślało
później... I gdy przyjechaliśmy do Da Alvero wszystkie stoliki były roztasowane:
signora, trzeba było zadzwonić.....
ale
Gdyby Da Alvero prowadził program lojalnościowy to mielibyśmy w nim złotą kartę klienta. Alvero wie, że mieszkamy w Sabina, że przyprowadzamy do niego wszystkich naszych gości; pytaliśmy go gdzie załatwić podłączenie wody i gazu. I to zobowiązuje. W niedzielę zobowiązało go do zapewnienia nam posiłku. Stolik postawiono w przedsionku, nakryto żakardowym obrusem, dano butelkę wina, wodę mineralną i koszyk z chlebem.
Właśnie w tym przedsionku, między lodówką na lody a pomieszczeniem pracowniczym poczułam, że jesteśmy sami swoi: turyści dostaliby wizytówkę Santa Chiara w Torricella, gdzie mają więcej miejsc i widok na dolinę.
(po)dano
antipasto1: wędliny, jajko na twardo, chleb z mąki durum (na szczęście)
antipasto2: coratella di agnello, czyli pikantne podroby jagnięce. Lekki smaczek nerek, ale niezbyt intensywny, czosnek, chyba cebula i napewno oliwa. W sam raz do chleba zrumienionego nad ogniem
primo1: strozzapretti z aglione, czyli sosem z oliwy, czosnku, peperoncino i świeżych pomidorków, rozciapcianych w gotowaniu :-)
primo2: risotto z krewetkami i dzikimi szparagami. Moje pierwsze dzikie szparagi! Chyba lubię je bardziej niż te hodowlane: są słodsze, mają intensywniejszy smak.
secondo1: pieczyste: plaster pieczeni cielęcej, kawałek jagnięciny z czosnkiem i rozmarynem; jako przystawka sałata dobrze przyprawiona oliwą i solą
secondo2 z głębokiej oliwy: sera karczochów w cieście i kotleciki jagnięce w panierce z polenty. Cytryna do skropienia
dolce1: pierwsze truskawki z sokiem cytrynowym i cukrem
dolce2: kawałek pizzy pasquale (domowej roboty i bez cynamonu), kawałki czekolady, odłupane młotkiem z wielkiego jaja wystawionego w sali głównej.
grand finale: prosecco i kawa (ta ostatnia z plastykowych kubeczków; problem z maszyną do mycia filiżanek)
na mecie
Najedzona byłam już po primi; napchana po zestawie pieczeni; oświeciło mnie po kieliszku wina, a wiarę we własne możliwości odzyskałam po pierwszym kęsie smażonych karczochów. Kotleciki jagnięce były kulinarnym objawieniem i trzeba je było jeść.
W zachwyt wprawił mnie rachunek. Za wino, wodę, prosecco, kawę i 8 potraw zapłaciliśmy razem 60 euro.
Niedzielę świąteczną kończyliśmy w fotelach, z książką w ręku i filiżanką mocnej herbaty z plasterkiem cytryny, a planowane na kolację penne w sosie z fekułu i butelka vernaccia przyjechała z nami do Wasserburga.