miasto na wariackich papierach

z notatek (grudzień ubiegłego roku):

Najbliższa okolica

nasza P. Scura schodzi się z główną ulicą sklepową--via Pignasecca, z drugiej dochodzi do bardziej wysublimowanej via Toledo, przecina ją i przemienia się w jeden z rzymskich documeni--via Capitelli. Via Capitelli tuż za kościołem Gesù Nuovo jest Via Benedetto Croce, najbardziej-oprócz Berniniego i Sofii Loren-cenionego obywatela miasta.

Centro storico
ciasne, ciemne, głośne. W bramach urzęduja aniołki, święte rodziny, różnej maści i wzrostu, z towarzyszącą im menażerią i królami na wielbłądach.

Idąc w dół via Toledo, w kierunku zatoki, dochodzi się do placu Trieste e Trento. Tego pierwszego wieczora był on obstawiony policją. I była to nasza pierwsza lekcja neapolitańska. Policjanci rozmawiali ze sobą, za plecami szalały im samochody, jedne za szybko, inne za wolno, a jeszcze inne pod prąd. Między samochodami paradowali na skróty przechodnie.


Język neapolitański, wersja samochodowa
Trąbienie, zdążyliśmy już zauważyć, jest kodem Morsa neapolitańczyków.
Krótki
sygnał to uwaga, wcinam się, istnieję lub, włączyłem silnik!;
dłuższy
może znaczyć czekam, uważaj jak jedziesz lub czy my się przypadkiem nie znamy?.
Długi lub długi przerywany ma najwięcej znaczeń i jest najczęściej używany. W korkach znaczy kurwa, tracę cierpliwość, czerwone nie czerwone teraz moja kolej, matkoboska, spaghetti się rozgotuje!. W spotkaniach towarzyskich (na ogół na skrzyżowaniach) to kopa lat!, a gdy neapolitańczyk, hamując pod czyimś oknem, daje kreskę klaskonem, znaczy pora na rozmowę. Jeden rozmówca w oknie, drugi w samochodzie.

Pełnia neapolitańskiego szczęścia.

Inna jeszcze sprawa to telefony komórkowe. Konserwatywni włosi zaakceptowali je szybko i kompletnie. W moim włoskim otoczeniu nie ma chyba nikogo kto by miał tylko JEDNĄ komórkę. Nawet Giovanna, która musi czytać instrukcję obsługę lodówki żeby umieć ją obsługiwać, wymienia SIMy z wprawą fachowca.

I jeśli już o telefonii mowa: niedzielna passegiata na Via Toledo. Przed nami rodzina 4-osobowa; wszyscy rozmawiają przez komórki. Być może rozmawiają ze sobą?

W trattorii, na Pignasecca, samotny mężczyzna w zakurzonym kombinezonie. Dookoła talerza ze spaghetti 4 komórki w różnych kolorach.

Pizzę jedliśmy w restauracji w pobliżu Gesù Nuovo. Wpisy na listę czekających na stolik odbywały się przy wejściu, po czym wypraszano na zewnątrz. Wzdłuż ściany ustawiono poczekalnię z krzeseł kinowych i skrzynek; nazwiska wywoływano w miarę opróżniania się stolików. Tego wieczora jadłam moją pierwszą neapolitańską pizzę Cienką, miękką i chrupiącą, z bąbelkami nierównomiernie rozrzuconymi i różnej wielkości. Wiedziałam co to znaczy: ciasto na naturalnym zakwasie.

Zamówione zakąski podano na deser. Limoncello pachniało świeżą cytryną. Kawa była z la moka; mocna i aromatyczna. Wyszliśmy z pizzerii o 23:30. Poczekalnia nadal była pełna.

5 comments:

  1. Świetna opowieść o Neapolu! Widzę wszystka jako żywe! I słyszę:)
    Nie byłam na południu Włoch,ale tym łapczywiej chłonę Twoje obrazy;one zresztą odpowiadają bardzo mojemu wyobrażeniu...

    ReplyDelete
  2. Świetna opowieść i fantastyczne kolory. Takie włoskie:)

    ReplyDelete
  3. Wiem, ze Neapol cieszy sie zla slawa, czesciowo zasluzona. Ale tez ma niepowtarzalna atmosfere; ludzie sa serdeczni, tempo zycia, rozmach, smaki...to probuje opowiedziec i pokazac. I nadal mi sie nie udaje. Jest ciekawiej niz pisze, i piekniej niz pokazuje.

    ReplyDelete
  4. Dla Neapolitanczyka limonczello i kawa to nie zakaska :-)Napoje podczas posilku.
    To na deser :-) Podobnie jak cappuchino to napoj na sniadanie.

    ReplyDelete
  5. nie wyrazilam sie precyzyjnie. Zakaski podano po pizzy. Limoncello, ktore zakaska nie bylo, podano jak przystalo czyli na deser (po pizzy i zakaskach)

    ReplyDelete

Powered by Blogger.