kupujemy dom we Włoszech. Ma mieć min. 60 mkw i cenę poniżej 100 tys. euro. Dobrze, żeby były widoki na coś więcej niż balkon sąsiadów, piekarnia w zasięgu ręki i producent wina i/lub oliwy w diecezji. Bank daje pożyczkę w wysokości 70% wycenionej wartości, ale nie możemy schodzić poniżej Rzymu. Odpada więc wymarzona przeze mnie Puglia. Zaczynamy poszukiwania internetowe Wybieramy w końcu Garfagnana w północnej Toskanii i okolic Rieti oraz Viterbo w Lacjum. Wymiana e-majli z agencjami, rezerwacje w hotelach i B&B, mapy w rękę i jazda oglądać domy, kamienice, mieszkania, rudery i ruiny.
Najpierw skończyła się faza czytania pensjonarskich zwierzeń o słońcach Toskani; potem przyszedł zamysł zwiedzania regionami, plan realizowany przez lat 12+. Tak zjechaliśmy Val D'Aosta, Marché, Venezia-Gulia, Friuli, Umbrię, Veneto, Trentino....W końcu przeszedł i barani zachwyt nad wszystkim co włoskie. Próbę charakteru ( i naszego przywiązania do Włoch) przeszliśmy w 2001 roku. Jadąc przez piękne Wogezy w kierunku Alp, snuliśmy plany jak to w następnym roku odwiedzimy Alzację i okolice. Francuskie plany przetrwały do Aosty. Wysiedliśmy z samochodu, rzuciliśmy okiem po koślawych, krytych nieociosanymi płatami łupka, dachach i w idealnie zgranym duecie wypowiedzieliśmy głośno tę samą myśl "fuck France".
Powered by Blogger.