Polacy znów pomalowali. Tym razem w Rzymie, ale nie przy Tor Pignatara jak podaje Wyborcza, tylko przy Tor Pignattara lub Torpignattara (bo i taką pisownię we włoskim guglu znalazłam). La Repubblica precyzuje: 30 metrów muralu zdobi ścianę przy Via Pavoni. I jak na razie nikt nie komentuje faktu, że l'uomo w blaszanym berecie trzyma w ręku kubek.


No ale Włosi zapewnie rozumieją, że jak przerwa na kawę, to i kawy musi być odpowiednio dużo :)
Wjazdu do Catanii nie pamiętam. Nie wiem jak wyglądały jej przedmieścia i nie przypominam sobie od której strony wjeżdżaliśmy. Czy od strony Etny? Czy raczej od północy? Nie pamiętam też nazwy placu na którym zakończyła się niespodziewanie próba dojechania do hotelu przy głównej ulicy.


Co pamiętam to ciemne ślepia wyglądające zza narożnika kamienicy. Należały do dużej czaszki z prawie świeżnobiałej kości, pomazanej kreskami jasnoczerwonej jeszcze krwi.  Leżała na stertach niebieskich plastikowych worków ze śmieciami. Obok walały się puszki po pomidorach i oleju, a mIędzy nimi, jak krwista kolczatka, sterczały wyrostki kolczyste krowich kręgów do których przyssały się dwa prawie rude i prawie bure koty.

Takim samym nieobecnym wzrokiem patrzyli na nas dwaj Chińczycy stojący przed usypiskiem worków z ryżem i pod girlandą jaskraworóżowych i pomarańczowych lampionów.

Via Entea, z całym jej barokowym i dziewiętnastowiecznym slendorem, ciągnęła się o 100 metrów dalej, schowana za podwórkami z przeszklonymi klatkami schodowymi, ażurowymi drzwiami wejściowymi i bramami wjazdowymi z drewna i żelaza.

Trochę jak w teatrze. Lub w operze: publiczność, dekoracje i kulisy. I od czasu aria. Lub chór.



Chór na placu Belliniego. Domagamy się otwartości w polityce. Praw dla emigrantów. Wszyscy należymy do rodzaju ludzkiego, skandowali demonstranci z czerwonymi transparentami. Otaczał ich krąg policji, przechodnie odwracali głowy. Demonstranci za plecami mieli pomnik Belliniego, a przed sobą, po drugiej stronie ulicy, ruiny teatru rzymskiego.


Kolację jedliśmy w 'U Fucularu, malutkiej osterii na via Pardo. Szło się do niej przez pomazane graffiti uliczki, obok kamienicy która mogła być squatem, ale nie była. Sama trattoria zajmowała narożny lokal. Siedząc na zewnątrz patrzyliśmy na dwa bary, które wylewały się białymi plastikowymi kanapami Starcka na wybrukowany plac. Nad głowami powiewały proporczyki i jazgotały wielkoekranowe telewizory. Transmitowano mistrzostwa świata w piłce nożnej i Catania szykowała się na oglądanie meczu.

W 'U Fucularu podano nam najlepszą impepatę di cozze, mule z czarnym pieprzem, i grillowane kalmary. Za pełną kolację dla czterech osób, butelkę dobrego czerwonego wina i dwie wody mineralnej zapłaciliśmy niecałe 90 euro.

Następnego dnia po południu na Piazza del Duomo obserwowałam sesję zdjęciową. Dziewczynka, może dziesięcioletnia, pozowała do zdjęć komunijnych. Stała pochylona, unosząc do kolan białą sukienkę. Sukienka zsuwała się z ramion, a jeden z fotografów przerzucał jej długie włosy tak, by loki spadały na niewielkie jeszcze piersi.

Zrobiłam 30 zdjęć w Catanii. Wszystkie niewyraźne, często zamazane.

W niedzielę wieczorem wybuchła Etna. Z via Etnea patrzyliśmy na słupek ognia i pomarańczowe stróżki lawy. Następnego dnia pojechaliśmy do Enny.
 
I choć moje wspomnienia kolorem nie grzeszą, to do Catanii wracamy. Żadne z miast sycylijskich nie zrobiło na nas takiego wrażenia.




W przewodniku przeczytałam, że Catania to jedno z najbardziej słonecznych miast Europy i choć jej zabudowa to szare tynki i czarne  lśniące  'azzolu pokrywające fasady kamienic, to samo miasto jest bardzo kolorowe. Przyjmuję informację do wiadomości, wrócę w maju 
przyszłego roku by sprawdzić. Catanię zdewastowaną najpierw wybuchem Etnyy a kilkanaście lat później trzesięniem ziemi, odbudowano w stylu barokowym i jako jedno z 8 barokowych miast Doliny Noto trafiła w 2002 roku na listę UNESCO.


Catania ma dwóch świętych: Agatę i Belliniego. Na cześć tej pierwszej robi się w styczniu i lutyme olivette di Sant' Agata. Oliwki św. Agaty to kulki z masy marcepanowej, barwione na zielono. Natomiast Bellini jest patronem sosu do makaronów. Sos robiony jest z bakłażanów, doprawiany pomidorami, bazylią i ricottą. I zwie się Norma. Na cześć najsławniejszej opery Belliniego.

Byłam przekonana, że do 'U Fucularu leży po tej samej stronie via Etnea co katedra św. Agaty. Pisząc o Catanii spojrzałam na mapę miasta. Via Pardo jest po drugiej stronie. Nie po prawej stronie via Etnea, a po lewej. Zdjęć też mam jakby ciut więcej. I o dziwo, niektóre pokazują i kolory i słońce.  Więc gdzieja byłam? Przespałam tę Catanię czy co? A jeśli przespałam to przypadkiem nie kwalifikuję się do opery Belliniego? Tylko nie Normy a do Lunatyczki -  La Sonnambula

========
Co zwiedzać w Catanii? Między innymi:
  • Piazza del Duomo, a więc katedrę, termy, muzeum diecezyjne
  • Kościół św. Franciszka i za łukiem San Benedetto przejść najbardziej reprezentacyjną ulicą Catanii, pełną barokowych pałaców i kościołów
  • San Nicolo l'Arena - największy kościół sycylijski, dzieło Stefano Ittar. Obok znajdują się łaźnie rzymskie, naprzeciw - klasztor bedyktyński - bodajże największy w Europie (zwiedzać można tylko z przewodnikiem),
  • Sant' Agata alla Badia
i tak dalej i tak dalej...

strona oficjalna miasta
Jedziemy na Sycylię
Vincenzo Bellini po PL, EN i IT.
inna pasta alla Norma

Sztuka czy nie? Dwa zdjęcia z Gandawy: jedno z muzeum, drugie z ulicy.
wystawę poświęconą wysypisku śmieci nazywanego morzami obejrzeliśmy w Gandawie. Pod ścianami w przejściu do nowej części budynku wysypano kanistry, doniczki, buty, rury, pudełka, nakrętki, siatki. Czyli wszystko to, co wyrzucamy. Przyznaję, że się przestraszyłam tych zwałów. I przestraszyłam się zdjęć ciemnookiej foki zaplątanej w czerwone zwoje siatki. A potem obejrzałam sztukę, która wykorzystaje śmiecie. A więc ukwiały z plastikowych butelek, kosze plecione z kabelków, lampy z nakrętek, żyrandole z plastikowych skrzynek i biurko z książek. Zwłaszcza ukwiały zrobiły na mnie wrażenie i choć nie zapisałam nazwiska autora. to pamiętam że brzmiało włosko.


No i pytanie czy jest ruch upcyclingowy i repurposing we Włoszech? I nie mówimy tu o wczesnochrześcijańskich wstawianiu kawałków rzymskich fryzów w ścianę kościoła, przerabianiu sakrofagów na poidła dla zwierząt czy też sadzenie bazylii w puszkach po pomidorach (lub robienie bramy wjazdowej na posesję w ram łóżek)  a o czymś w rodzaju śmieciowego odpowiednika ruchu slow-food.

FromSomewhere, Macs Design i Andrea Mancini
 No więc jest. Chociażby taki Massimo (Macs) Furlan i cała plejada architektów wnętrz. Albo, a może nawet przede wszystkim, jest Orsola de Castro. To ta, która tworzyła ruch sustainable living. Jako jedna z pierwszych (a może nawet pierwsza?) projektowała z myślą o wykorzystaniu kawałków tkanin. I nie mówimy tu o zgrzebnych jestem-pustelnikiem-i-w-butach-nie-chodzę lnianych szarawarach i kaftanach, a o zgrabnych, przylegających do ciała kolorowych sweterkach. Minispódniczkach z wstawianymi klinami z kontrastującej tkaniny. Od 1997 roku Orsola de Castro ma własną markę FromSomewhere. Już wiem czego będę w grudniu szukać. Sweterka Joleen. Tego z rękawkami w romby. I jeszcze kupię sobie stolik. I obraz. Koniecznie obraz. Lubię ten nowy impresjonizm z oponam. Andrea Mancini (nie mylić tym innym Andreą Mancinim, tym kopiącym piłkę). Czemu nie....tańsze i lepsze od Mitoraja :)


Więcej informacji:
Museum of Design, Gent i No Design to Waste
o Andrea Mancini
o Ricambi Originali Massimo Furlana

W przerwie między prosciutto z figami a bruschettą Viktor dziękował wiosce za dziesięć lat. A ponieważ jest prokuratorem, więc mówił tak pięknie, że i mężczyznom zaszkliły się oczy. Kobiety już wtedy chlipały, gdyż niezależnie od umiejętności oratorskich, Wiktor jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną. I w dodatku doskonale ubranym. Jak Włoch, powiedziała Marcella wyciągając chusteczkę do nosa z vuittona.

Jeszcze nie zebrano talerzy z resztkami sosu grzybowego, gdy odezwał się Gino. Mówił pięknie, choć jest murarzem, dziękował Viji i Patrikowi za dziesięć lat i wznosząc toast za przyjaźń włosko-szwedzką, przypomniał że Szwedzi mecz piłki nożnej wygrali tylko dzięki obecności Leonardo, syna Annamarii i Stefano, który grał w szwedzkim ataku. Vittorio, którego nie należy mylić z Viktorem, podziękował za opiekę nad domem, który kiedyś należał do jego rodziców.

dachowe cztery pory roku

Po tiramisu Gino zaproponował zaoranie Monteleone. Pewnie byśmy i poszli z pługami, gdyby nie to, że parno było i za daleko. Więc miast wyrównywania rachunków z siedzibą gminy, dyskutowałam z Vittorio o wartościach rodzinnych, a za moimi plecami Gino próbował nucić Lily Marleen, choć jego niemiecki jest na poziomie włoskiego prezentowanego przez JC ;)

Wieczór zakończyliśmy na patio domu Viji i Patrika. Sącząc cesanese, dyskutując o prawie i sprawiedliwości z Viktorem i wirtualnie gotując ossobucco idealne. Gdyż trzeba wam wiedzieć, że Viktor jest również świetnym kucharzem. Jak Włoch :)

=====
do zaorania (zdaniem Gino)

Tamtej lipcowej soboty dom Viji i Patrika nie był już ich domem. Od tygodnia należał do innych Szwedów, tych mówiących po polsku. Którzy pewnie mili są. Więc w grudniu pewnie wypijemy razem butelkę wina, może zaprosimy się na kolację. I pewnie przez cały wieczór będziemy patrzeć pod stół, sprawdzając  jak wyglądają w butach po Viji i Patriku.

W butach po Viji i Patriku człapać będziemy i my, cudzoziemcy z najdłuższym stażem w Ginestrze. 

quest’anno non ci sono olive, la stagione è già finita, sugli alberi non ci sono frutti , il mulino non apre perché nessuno ha olive da portare, pisze mi Annamaria.

A ja mam w domu ostatnie trzy litry oliwy. NIe wystarczy na 365 dni gotowania. W grudniu przywdzieję tragiczną maskę pójdę po prośbie: Gina, Leonilde, Renato...Jeśli nie, to całą nadzieję pokładam w Apulii i Campanii, ewentualnie w Sycylii. Wezmę każdą oliwę, nawet z ubiegłego roku. Sezon się kończy, a na na drzewach nie ma owoców.Szkoda, że Annamaria nie pisze jak Dante :)

nieobecni mają rację
Czy określeśnie tragedia dantejska może odnosić się do oliwek? I czy plaga egipska jest plagą dantejską? A plagę mamy: niemieckie radio sugeruje, że za brak oliwek odpowiada bliżej nieokreślony pasożyt, zaś La Stampa obwinia pogodę. Annamaria dopisuje forse anche noi dovremmo comprare l’olio al supermercato. Chyba i my będziemy musieli kupować oliwę w markecie. Czy się psychicznie z tego podniesiemy? Mówię wam, jak nie Dante to przynajmniej Joanna Bator ;)
Sadomaso
Miesiąc temu zmarł Igor Mitoraj, ten co to Erosa Spętanego na Rynku w Krakowie położył.  O Mitoraju różnie się mówi, jedni osądzają go od czci i wiary, bo ckliwy bardzo i mało odkrywczy, inni doszukują się wartości duchowych i Palca Bożego. Więc i ja coś od siebie dodam, bo Mitoraj we Włoszech popularny jest bardzo i można się wybrać na wycieczkę objazdową śladami poprzetrącanych mitów co to 'krytykują nowoczesność'. Marszruty układać nie będę, nie mniej jednak polecam spacerek po sztuce użytkowej z herosami, ikarami i włóczniami na ziemi włoskiej. Rozgryzanie ich przesłania mózgu nie przegrzeje, a że ładne i niekontrowersyjne, więc popatrzeć można, zwłaszcza że atrakcyjnie zaprezentowane. Jakby nie było, artysta osobiście wybierał lokalizację godną jego bronzów i marmurów.

Mitoraj bardzo nowoczesny

Od tyłu
Sam Mitoraj nie lubił tych wszystkich nowoczesnych projektów artystycznych, krytykował obieranie kartofli pod ścianą w galerii, pewnie też nie przepadał za Pawłem Althamerem i Zbigniewiem Liberą, bo ich dzieła mało duchowe są i w dodatku nieatrakcyjnie krytykują współczesność. Lego Obóz Koncentracyjny ładny nie jest, to fakt. Hitler na kolanach (Maurizio Catellan) też godzi w Palec Boży.  Lepiej następnemu Ikarowi skrzydełko naderwać, czyli pogłaskać widza, dać lizaka, powiedzieć, że zgrabne pośladki herosa  to kontestacja. I wszystkim od razu miło, niektórzy nawet poczują się dowartościowani, że tak dobrze rozumieją trudną sztukę. I tym przyjemniej jest gdy na ścianach graffiti w ostrych kolorach i gołe dupy sprzedające ubezpieczenie na życie.


Zbiorowo
Nie wiadomo jak to będzie z tym zaludnianiem przestrzeni publicznej herosami i bogami po śmierci artysty. Miał on, co prawda, wielki warsztat i grupę uczniów, ba, twierdzi się nawet, że ostatnie dzieła to wysiłek czeladników a nie mistrza, ale czy wolno im będzie powielić ikara z małym siusiakiem? To zależeć będzie od tego ile się na tym da zarobić. Bo, umówmy się, sztuka to  komercja. Ale, jakby nie było, Michał Anioł też rzeźbił za pieniądze :)

i głośno

W przypadku Mitoraja można się pokusić się o metaforę niedopowiedzianego mitu, fragment jako nośnik całej opowieści, oko 'dorysowywujące' brakujące elementy. Ale niedorysowywanie całości to akurat nie Mitoraja zasługa, stosuje się tę technikę powszechnie w szkicach, rysunku reklamowym..itd. Tak więc nie dopisujmy Mitorajowi więcej niż potrzeba. Sprawność techniczna to też zaleta.

Pochodze z Krakowa, miasta Mitoraja i pisze tylko to co mowia sami krakowianie. A oni twierdza ze jego sztuka jest trudna. Laczy on antyk z nowoczesnoscia co niektórych razi. Jednak coraz więcej osób w Polsce zaczyna się do jego dzieł przekonywać (wypowiedzi z forum Włochy)
Monika Skarżyńska: ...rzeźby Mitoraja frapują nie tylko dlatego, że możemy dzięki nim odnaleźć cząstkę swej duszy – odmienną od innych, jak element puzzli pasującą tylko do naszego wnętrza. Wytrącają one bowiem z błogostanu życia w dostatniej cywilizacji. Mieszkańcom takiej metropolii jak Paryż olbrzymia, ustawiona na wysokim postumencie głowa umiejscowiona na tle błyszczącej setkami okien nowoczesnej architektury w dzielnicy La Défense każe się zatrzymać w codziennym biegu. Obojętność przerywa widok szpecącej gładką skórę prawego policzka prostokątna wyrwa. Choć ma geometryczny kształt, zdaje się niczym ślad po otrzymanym ciosie. Od bliźniego? Od losu? Ten rebus – nawet jeśli dość banalny – Mitoraj, podobnie jak w innych przypadkach, pozostawia do rozwiązania przechodniom. Ów „intelektualny chwyt” artysty można postrzegać jako zaproszenie do wewnętrznego dialogu z samym sobą. To, jak będzie on przebiegał, zależy od zakamarków duszy danej osoby. Najważniejsze, że artysta zadbał, aby usytuować rzeźbę (a stara się mieć wpływ na wybór tła dla swych monumentalnych dzieł) w centrum miasta. Bo właśnie tam najskuteczniej przez filozoficzną wymowę swego dzieła wyrywa ludzi ze złudzenia, że wśród zachodnioeuropejskiego zbytku i luksusu nie ma śmierci czy kresu.
Iga Woszy: Rzeźba Mitoraja przedstawia portret krakowiaka – poobijanego pijaka, który się przewrócił. Jej celem jest odmitologizowanie pięknego królewskiego miasta Krakowa, które jest miastem zwykłych ludzi. 
Justyna Napiórkowska: Doskonałość u Mitoraja nosiła skazę. Piękne sylwety postaci zaczerpniętych z mitologii zawsze znaczone były jakąś rysą.
Ten znak niedoskonałości, to pękniecie tworzyło do piękna dystans. Objawiało się jak widmo  ciążącej na człowieku fizyczności, za którą- po drugiej stronie piękna ukazywał się także ból. Objawiała kruchość.

Michał Murawski: Igor Mitoraj specjalizuje się w wypełnianiu rzeźbami przestrzeni publicznej oraz pół-publicznej na całym świecie (skwery, place, siedziby instytucji edukacyjnych czy międzynarodowych, niekiedy prywatnych korporacji oraz centrów handlowych). Jego prace są z reguły technicznie dobre oraz z założenia „odważne”, „rzucające wyzwanie” swoją tematyką i formą. Mitoraj bardzo lubi na przykład przedstawiać wielkich bohaterów antycznych mniej lub bardziej pokrojonych na kawałki, skonfundowanych i generalnie rozciapanych. Według artysty takiego rodzaju gesty twórcze są niezwykle odważne i pozwalają doświadczającym ich uświadomić sobie różne oblicza ich ludzkiej słabości, niedoskonałość, złożoność i tak dalej.
Większość prac Mitoraja, w tym również rzeźbę na krakowskim rynku, można opisać jako sztukę, która podoba się szerokiej rzeszy odbiorców i służy jako fajne tło do zdjęć, bo można se wsadzić głowę do dziury po wydłubanym oku. Odbiorcy rzeźb najczęściej pozostają obojętni wobec niesionych przez nie treści, za to zauważają, że miejsce, które eksponuje tak porządne eksponaty musi być całkiem „europejskie”, „rozwinięte”, „prestiżowe” i w ogóle poważne. Dodatkowo, Polakom się podoba, że Mitoraj jest ich rodakiem z pochodzenia, co znaczy, że chociaż nasi przegrali mecz z Hiszpanią 6:0 to przynajmniej nasz chłopak potrafi robić ekstra rzeźby i do tego są one wcale niemałe.
Rzeźby Igora Mitoraja są z reguły odlewane w kilku kopiach i niepowiązane z kontekstem przestrzennym – ale to właśnie kontekst, w którym stoją nadaje im „znaczenia”. Rzeźba Mitoraja na Rynku Głównym w Krakowie funkcjonuje więc jako pozornie kontrowersyjny a faktycznie neutralny, efektowny gadżet próżności municypalnej. Rzeźba pierwotnie miała stanąć między dworcem PKP a znajdującym się obok centrum handlowym (nie stało się tak, ponieważ artysta zaprotestował, mówiąc, że nie chce być kojarzony z centrum handlowym „które może zbankrutować”, mimo to jego rzeźba zdobi na przykład Stary Browar w Poznaniu). Tam Eros rozciapany-zabandażowany przesunięty byłby z kolei kontrowersyjnym a faktycznie neutralnym, efektownym gadżetem próżności municypalno-komercyjnej. Sama treść dzieł Mitoraja jest prawie całkowicie irrelewantna i stanowi kamuflaż ideologiczny wprowadzający symulowane warstwy znaczenia i kompleksowości w dzieła, które są kompletnie pozbawione refleksji i stworzone dla celów prestiżowo-zarobkowych. 

wypowiedzi Igi Woszy i Michała Murawskiego ze strony Biura Tłumaczeń Sztuki, Justyny Napiórkowskiej z jej blogu o sztuce, Moniki Skarżyńskiej z blogu Życie Duchowe.

Autoerotyka czyli wywiad z Mitorajem w Polityce i nekrofilia Piotr Szarzyński o Mitoraju, Telegraph, La Stampa, Gość Krakowski, poszukiwanie grobu Maestro w Toskańskich Zapiskach Spełnionych Marzeń

na zdjęciach graffiti z Rzymu i Neapolu oraz mały siusiak Ikara z Doliny Bogów w Agrygencie

Powered by Blogger.