trafia protestant do piekła. Pogoda piękna, słońce świeci, na horyzoncie plaża, błękitna woda, palmy kołyszą się na wietrze. Do duszyczki podchodzi elegancki pan w garniturze od Armaniego: „witam w piekle, czy chcesz zapoznać się z naszą ofertą? Tu możesz się zabawić, tam wypocząć, tu autobus, który podrzuci cię na plażę...” i tak sobie rozmawiając, spacerują po okolicy. W końcu podchodzą do śmierdzącej siarką dziury, z której bucha ogień i słychać jęki. „A co to?” pyta protestacka duszyczka. „To katolicy; chcieli, żeby tak wyglądało piekło”

Dowcip przywiozła z Mediolanu Eli, czyli nasza włoska przyjaciółka,
wierszyk na okazję:
jeszcze w polu tyle śniegu, jeszcze strumyk lodem ścięty
a pierwiosnek już na brzegu wyrósł śliczny, uśmiechnięty
 
jest oczywiste, że poeta popisząc o strumyku lodem ściętym miał na myśli strumyk w Górnej Bawarii; i nie strumyk a jezioro; i to nie każde jezioro, a Simsee.


pierwiosnek niezwykle grzecznie wygląda, jak nie on.
design z lotniska i znad jeziora


Lotniskowy McDonald’s jest designerski, z krzesłami małżeństwa Eamesów.  Frytki z ketchupem i ciepława coca-cola smakują lepiej, gdy siedzi się w DAR.

Wiosenne kolory ebayu



ostatnie zakupy dotarły do Wasserburga. Krzesło Eamesów, autentyk z włókna szklanego jest lekko przetrącone na brzegu. Chyba skleję taśmą; najlepsza byłaby taka z napisem „policja”.

Religijne rekwizyty



jeden z okolic Simsee, drugi z ebayu w solidnym gipsie austriackim.
wiadomo, że narty. Wiadomo, że Dolomity i autostrada Brennero. Ale Trentino to również (a może przede wszystkim) kuchnia.  I świetnie działająca informacja turystyczna z dobrze zaprojektowaną (ewenement jak na moje włoskie doświadczenia) stroną internetową.



Otóż owa informacja turystyczna wydawała (i nadal pewnie wydaje) Scopri il Gusto, czyli przewodnik kulinarny po prowincji. Z Scopri il Gusto (do znalezienia w informacjach turystycznych) wybraliśmy się w góry, w Valsugana. I w ten sposób odkryliśmy sery Trentino. Najlepiej pamiętam puzzone di moena z różowawą skórką i aromatem (lub- jak kto woli - smrodem) ziół górskich. Puzzone produkowany jest z niepasteryzowanego mleka krowiego, dojrzewa minimum 80 dni, czasami leżakuje 6-7  miesięcy. I nie polecam wiezienia go w nagrzanym samochodzie. W którejś wsi jadłam polentę z serem tosela. I próbowałam sera grana. To był dopiero odjazd! Grana z mostarda di frutta smakowała dobrze, ale jeszcze lepiej z miejscowym miodem. Już w Trento (Trydencie) miałam okazję ugryźć sera wyglądającego na camembert. Niestety, kozie sery i ja nie lubimy się nawzajem. Konsupcję caprino dokończył JC. Podobno był to jeden z najlepszych kozich serów jakie dane mu było kiedykolwiek jeść.


Lista mleczarni:
  • Caseificio Sociale Capitello di Fassa, via Pent de Sera 1, Capitello di Fassa
  • Caseificio Sociale val di Fiemme-Cavalese, via Nazionale 8, localita Bivio, 38033 Carano
  • Caseificio Sociale Comprensoriale Primiero, via Roma 179, 38050 Mezzano
  • Caseificio Sociale Preazzdo e Moena, via Fiamme Gialle 48, 38037 Predazzo


A polentę można jadać nie tylko z tosélą, ale również z kiełbasą. Każda dolina ma swój własny przepis na idealny zestaw mięsa i przypraw. Myśmy próbowali polentę z kiełbasą zwana lucanica, przyprawioną  cynamonem. A ja nie pamiętam w której dolinie to było,Popytam Eli. Jej tato pochodzi z Trentino. Może on coś wie?

Więcej o kulinariach trydenckich do doczytania na stronie www.trentino.to
nie po drodze na Litwę, a w drodze do Włoch, polecam mały objazd przez Rosenheim. Od 25. marca do 10. października w Lokschuppen (Rathausstrasse 24, otwarte w tygodniu od 9 do 18, w weekendy 10-18) będzie wystawa o przyprawach i korzeniach, ich pochodzeniu i wykorzystaniu. Wystawie patronuje Schuhbeck, importer tychże, posiadacz kilku sklepów kolonialnych w Monachium (informacja dla tych, którzy chcą bardziej zboczyć z drogi; adresy na stronie Schuhbecka).

Jeździmy do Włoch przez Europabrucke, Przełęcz Brennera i dalej A22. Widujemy na trasie dużo samochodów z Polski, stąd też wnioskuję, że jest to najpopularniejsza wśród Polaków droga na Włochy. Tak więc może zjazd do Rovereto na wystawę w Il Mart? Od 5. maja do 18. października można zobaczyć wystawę zatytułowaną Mendini>Depero.

Do Il Mart jeździliśmy zanim trafił się nam dom w Ginestrze i Rovereto oraz całe Trentino odsunęliśmy na bok. Czasami, jadąc w kierunku na Modenę i widząc zjazd Rovereto Nord powtarzam sobie słowa reklamy widzianej przy autostradzie w Kalifornii „if you lived here you’d be home right now”. Do Rovereto mielibyśmy tylko 4 godziny jazdy, do Ginestry mamy 9.


Wracając do Il Mart i wystaw: widzieliśmy świetne wystawy o futuryźmie, włoskim designie wczoraj i dziś, szkło weneckie, więc zupełnie odpowiedzialnie i z ręką na sercu mogę stwierdzić, że Il Mart dobrym muzeum jest: wystawy profesjonalnie i nowocześnie przygotowane, doskonały sklep z pamiątkami, a sam budynek też wart zobaczenia. Projektował go bowiem Mario Botta ze Szwajcarii, architekt odpowiedzialny za SFMOMA, czyli San Francisco Museum of Modern Art . Czy to przypadek, że Botta projektuje dla miejsc w których już mieszkam lub do których chcę się przeprowadzić? :-)

Il Mart jest na Via Portici 38, wystawy można zwiedzać od wtorku do niedzieli od godz. 10 do 18, cena biletu 6€ (zniżkowy 4).

Wydaje mi się, że ponad rok temu pisałam już coś o Rovereto. Jeśli tak, to nie wiem pod jakim tagiem post umieściłam, bo pod Trentino go nie ma. Jeśli jednak tmi się tylko wydaje, że pisałam, to pora wzbogacić dietę o masło orzechowe, które ponoć dobrze na głowę robi. Niezależnie od stanu moich klepek i umiejętności dołączania odpowiednich tagów, twierdzę (po raz pierwszy lub po raz kolejny), że do Rovereto warto zjechać. Zabytków specjalnych tam nie ma, ale jest kameralnie, młodo (miasto uniwersyteckie) i można naprawdę dobrze zjeść:

chyba najlepszą restauracją w mieście jest Novecento de l’Hotel Rovereto (Corso Rosmini 82d). Jedliśmy tam kilka razy, za każdym razem z przyjemnością. Raz trafiliśmy na świetne ravioli z dynią, innym razem na bollito misto, wyciągane z kotła na oczach klientów, krojone na miarę. A jeszcze przy innej okazji próbowaliśmy canederli ze szpinakiem. W karcie win sporo win od Castel Noarna (właściel i hotelu i restauracji), ale nie ma na co narzekać. Nie pamiętam nazwy wina czerwonego, które wtedy piliśmy (Rafaello? Romeo?) i które nam smakowało. Oczywiście chciałam sprawdzić nazwę na stronie winnicy, ale wina już nie ma. Może przestali produkować? Jeśli tak, to jadę odebrać butelki, które przywiozłam jako prezenty.

Osteria del Pettirosso (corso Bettini 24, www.osteriadelpettirosso.com)
następna dobra restauracja z jeszcze lepszym wyborem win i z pięknym wnętrzem. Na parterze jest bar i knajpka na szybkie zakąski. Prawdziwa jadalnia jest w podziemiach (kamienne wnętrze, wina dookoła, dyskretna obsługa). Specjalność zakładu to kuchnia regionalna: risotto z pęcaku i Marzemino (miejscowe czerwone wino), sery z gór.

Stappomatto (corso Bettini 56a; www.stappomatto.com) czyli winiarnia: prosecco na kieliszki, dobry wybór win z prowincji, genialny talerz serów (wszystko miejscowe)

I na koniec moje najulubieńsze: Il Trivio (campiello di Trivio 11, www.altrivio.it) i restauracja w winnicy Tarczal (w Marano D'Isera, czyli po drugiej stronie rzeki, www.detarczal.com)/. Il Trivio to lekko upiorne wnętrze (słoneczniki, słoneczne przecierki na ścianach i potęga luster) oraz genialne potrawy: pasztet z warzyw i mus z wątróbki,  risotto ze świeżym selerem naciowym, gorgonzolą dolce i orzechami włoskimi, stek z sosem ziołowym. Ciekawe desery, dobra karta win, kiepska kawa.

Do Tarczal trzeba jechać samochodem (co ogranicza konsumpcję wina), ale położenie na terenie winnicy (stoły na zewnątrz) i staroświeckie wnętrze warte są zachodu. Tarczal podaje potrawy regionalne oraz wędliny i sery z okolicznych wiosek. Byliśmy tam dwa razy, w odstępnie 6. miesięcy. Menu wydawało się to samo, więc za trzecim razem wybraliśmy się spacerkiem po Rovereto. I trafiliśmy na Il Trivio. Tarczal polewa wina własne, warto więc spróbować Marzemino z którego słyną, zagryzając kiełbasą lub kozim camembertem.

Wszystkie wymienione przeze mnie miejsca w Rovereto (czyli bez Tarczal) są w Gambero Rosso z 2008 roku (sprawdziłam). Novecento ma 76 punktów (czyli jeden widelec), Il Trivio 74 punkty, Stappomatto dostał jedną butelkę (znaczy się: dobry bar). Dodatkowo Gambero uważa, że tak Novecento jak i Stappomatto oraz Il Trivio są okazją cenową. Warto więc tam pojechać. A nuż się zorientują, że trzeba podnieść ceny?
Starzeję się, więc zauważam zmiany. Z wiekiem przychodzi rozluźnienie mięśni i zahamowań, więc pewnie lada dzień zacznę korzystać z pampersów, snując przy tym opowieści ’o moich czasach’. Mam fundusz pampersowy (świnia-skarbonka) i zaczynam spisywać wspomnienia, bo nie wiadomo jak to z pamięcią będzie:
Rok 2010, luty: w Gandawie znikają flamandzkie klimaty, wkracza styl międzynarodowy: zamiast żydowsko-alzackiego klimatu Bloch (najlepsze pieczywo i serniki oraz najbardziej obciachowe wnętrze w mieście) mamy teraz Zara Home. Przy Vleesmarkt zakwitło logo Subway. Po Peeters, czyli sklepie prowadzącym sprzedaż biustonoszy, skarpet i serów, pozostał jedynie napis w oknie.


 
Jeszcze dobrze nie rozpakowałam walizki, torby i torebki, a już chcę wracać, bo może pod moją nieobecność zrobią z Gandawy drugą Brugię? I wraz z aluminiowymi oknami, odpadającym tynkiem, zniknie klimat miasta? Wygląda na to, że jedynie Kaiser Karel Straat, do niedawna najbrzydsza ulica w centrum, nadal trzyma fason - jest wyświechtana, niekoniecznie szlachetnie, pachnąca wilgotną piwnicą i frytkami.

Niecałe 3 lata temu widywałam Gandawę rasistowską i ksenofobiczną: Patrick, który obejmował stanowisko dyrektora muzycznego w Handelbeurs musiał oduczyć się akcentu z Brugii; nasza wspólnota mieszkaniowa (12 mieszkań, dwa sklepy; razem 30 głosów), nie zgodziła się na sprzedaż mieszkania czarnoskóremu prawnikowi (za byli sprzedający i trzech cudzoziemców, czyli my i francuskojęzyczna pani P. z 5 piętra).  Podobno było w Gandawie gorzej, zaś Brugia- mimo wyglądu miasta idealnego - jest tak samo rasistowska jak Gandawa.

I choć statystyki psują mi narrację nie chcę być gołosłowna, zwłaszcza że przed minutą (wolno piszę :-) stwierdziłam, że Flandria jest rasistowska. Jeśli wyniki w wyborach o czymś świadczą (a udział w wyborach jest w Belgii obowiązkowy) to obecność w polityce skrajnie prawicowego Vlaams Belang świadczy o przekonaniach obywateli. Oficjalna strona internetowa partii podaje, że mają w radach miejskich i samorządach ponad 800 miejsc:
  • prowincja  Limburg 44 na 99 miejsc
  • Zachodnia Flandria 35 na 102,
  • Wschodniaj Flandria (czyli również w Gandawie) 93 na 163
  • Antwerpia 213 na 305 miejsc
Sprawdziłam dodatkowo w necie: w Brugii mają 8 na 47 głosów, w Gandawie 9 na 51. Nie mogę wypowiadać się o Brugii, ale w Gandawie polepszyły im się wyniki, bo za moich czasów mieli między 2 a 5%, teraz mają 17%.


 


Co w Belgii lubię? Oprócz frytek, krokietów, gulaszu na piwie, naleśników drożdżowych, czekolady, cykorii, zielonego sosu do węgorza, lubię belgijskich projektantów mody i dekoratorów wnętrz, Belgowie wydają się być odpowiedzialni za modę na niedokończone marynarki i wnętrza. Kocham ich łączenie nieodrestaurowanego z nowym, rezygnację z dopracowywania detali, pozostawianie starych elementów architektonicznych nawet jeśli nie są najwyższej klasy.

Jak tak zebrać wszystko do kupy (przywiązanie do mody,niechęć do administracji państwowej, korupcja i kumoterstwo, kombinowanie) to w sumie Belgia ma dużo wspólnego w Włochami, choć kryminalny element Włosi nazywają mafią, a Belgowie rządem :-)

A ja?  Ja czuję się lepiej we Włoszech niż w Belgii. I mogę przestać chwalić się obiektywizmem, bo najwyraźniej słońce i wino mają przewagę nad deszczem i piwem, nawet jeśli tym piwem jest Westvleteren - najlepsze piwo na świecie.
bo nie trzeba czytać przewodnika turystycznego; nie jest też konieczna wizyta w informacji turystycznej. A łażąc bez planu można trafić na cuda, lub na miasto z gaciami opuszczonymi na pół masztu:

 


 
Najgorzej wracać na stare śmiecie. Wszystko chciałoby się dokumentnie zobaczyć, porównać. A tego - ni chu chu - nie da się zrobić, bo człek i starszy się zrobił, perspektywa mu się zmieniła (dioptrie też) i widzi jakoś inaczej.

 

  



Tam, gdzie kiedyś musztardę miejscową sprzedawali, teraz jest kawiarnia w której espresso kosztuje ’jedyne’ 3 euro (50 centów za kawę, 2,50 za wnętrze). Sklep z dywanami tybetańskimi zniknął; na jego miejscu jest ultra kolorowy sklepik z tapetami, poduszkami i różnymi innymi zbędnikami:

  
Sklepik nazywa sie Huiszwaluw (adres: Jan Breydelstraat 33). Nazwy kawiarni nie pamiętam (nie tylko dioptrie, ale i pamięć inna :-)), ale wystarczy tylko pójść na Vleesmarkt: kawiarnia jest po prawej stronie, zaraz obok piekarni. Po drugiej stronie placu są stare jatki, a za plecami jest Europa Bank. 

Na zdjęciach:
Patershol, sklep jedwabniczy przy Sint Jacobsplein, Jan Breydelstraat, roboty przy Michielsplein, sikająca Wenus-po drugiej stronie rzeki przy MIAT, samochód najczęściej stoi przy S. Anna Plein, zestaw czerwony to Patershol, okolice Sleepstraat, a restauracja czerwona to Sint Salvadorstraat (chyba).

W kwietniu 1999 roku siedząc z JC w barze Towers (spalił się w czerwcu), wyglądając przez okno w kierunku kościoła św. Mikołaja lub w katedry (tak, tak...Towers miał takie widoki) zapytałam z głupia pęk co musimy zrobić, żeby tu zamieszkać? Pod koniec lipca tego samego roku malowałam z Irką ściany naszego mieszkania na Kortrijksesteenweg, żeby sześć lat później nie móc się doczekać wyjazdu do Wasserburga; Belgia (choć nie Gandawa) wychodziła nam bokiem, zaś przeprowadzka zadziwiająco przypominała ucieczkę.



Gandawa nadal mi się podoba, ale inaczej. Gust mi się zmienił. Zamiast od średniowiecza do secesji chodziłam teraz od obtłuczonej ściany do pomazanej bramy. Widziałam inaczej, choć dyskutować można czy lepiej... Wiem, że mam pociąg do atrofii i uwielbiam romantyzować rozkład :-D
 

wróciłyśmy, choć wyjazd wisiał na włosku i to nie z racji strajków czy pogody, a z powodu książki; zaczytana, nie zauważyłam, że trzeba wsiadać i o mało co a lufthansa poleciałaby beze mnie

W Gandawie gotowałyśmy najprawdziwszą paellę (z kurczakiem i królikiem), piłyśmy Westvleteren, chodziłyśmy po zaułkach, zgubiłyśmy się idąc na skróty od Het Ateljee (sklep ze starzyzną;nasz najulubieńszy), jadłyśmy echte garnaalkroketten, myliłyśmy niderlandzki z niemieckim, a niemiecki z włoskim. I widziałyśmy Elvisa.
mnie nie ma bo jestem w Gandawie. Ustawiony blogger wkleja automatycznie przygotowaną notatkę (już chciałam napisać, że 'przygotowany post' ale ja postów nie przestrzegam i chyba nawet nie wiem że jest Wielki Post czy jakoś tam) o prawie ostatnich zakupach na ebayu:


mamy czerwoną lampę z imadłem i starą ryczkę (tak nazywa się niski stołek na Kujawach. Nie wiem czy reszta Polski zna to pojęcie) z lat 30. ubiegłego wieku, czyli pamiętającą i Hitlera i Mussoliniego, małżeństwo mojej Babci z architektem pochodzenia żydowskiego oraz powstanie Touring Club Italiano.

Obrus w szafranowe kwiaty z lat 70. (ubierano mnie wtedy w granatowy fartuszek szyty przez Babcię z jedwabnej podszewki, z plisowaną falbanką, zapinany na plecach, z kokardą i ręcznie robionym kordonkowym kołnierzykiem,  a chciałam mieć to co koleżanki z klasy czyli nonaironowy, zapinany z przodu, kupiony w sklepie geesu urządzonym w  synagodze po Żydach wywiezionych do getta łódzkiego, a którym ciocia Krysia, jeszcze przed wojną, chowała buty za co nie raz i nie dwa dostała w skórę od swojej mamy, czyli cioci Heli, która zmarła zanim utkano mój obrus) skończy żywot jako zasłonka do kredensu (Secesja lub Liberty jeśli ktoś woli włoskie nazewnictwo, Babcia jeździła wtedy ze swoją mamą na zakupy do zaboru pruskiego. Z Torunia przywoziły piękne lalki porcelanowe. A dworzec kolejowy, wybudowany na cześć cara Aleksandra, miał trzy klasy: drewnianą, pąsową i zieloną. Zielona była  aksamitna i miała zielone witraże, a w suficie było akwarium z zielonkawą wodą. W Otłoczynku była granica i trzeba było oddawać rzeczy do oclenia, nawet jeśli jechało się zieloną aksamitną klasą. I Babcia ugryzła rosyjskiego celnika w rękę bo chciał jej zabrać lalkę z zielonymi oczami.które  za z kolei wydłubałam sprawdzając dlaczego się zamykają)

Lampa zostanie przykręcona do stołu biurka, a szkło ręcznie malowane oraz zielona butelka (podobno prawdziwe szkło z Murano. Jakiś kuzyn mojego pradziadka ze strony Mamy przegrał w karty żyrandole ze szkła Murano,  bryczkę a później przegrał i majątek) staną na parapecie w korytarzu na piętrze.

Mają udekorować pustą przestrzeń, dodać akcentu kolorystycznego i zadziwiać Kargula, którego ogród jest pod naszym oknem.

Już wiem, że piękny papier drukuje Grafiche Tassotti z Bassano di Grappa. To od nich pochodzą moje najnowsze nabytki w modnych, świeżych kolorach. Gdy tylko przestanę się bać, że zmarnuję skarb, zacznę z nich robić origami: na przykład kosz na śmiecie.

Pomysł z włoskim origami pochodzi z blogu Cud, miód  orzeszki, który podlinkował tę oto stronę
jeśli lotnisk mi nie zasypie to od jutra do przyszłej soboty jestem w Gandawie. Biorę aparat i dużą walizkę. Walizkę na szklanki do piwa, które pochopnie :-) obiecałam kupić, i na różne inne rzeczy, które spodziewam się znaleźć w gentse tweedehandzie. No i mam do zabrania patelnię do paelli, która przyleciała do Gandawy z Valencii.

Zostawiam za sobą rozpoczęte opowieści blogowe o papieżu i pięknej Viktorii, o firmie Bernini i o Padre Pio. Do dokończenia jest też post o historii Wenecji, winach Lacjum, toskańskiej oliwie, serach Trentino i Il Markt w Rovereto.

W planach mam:
Muzeum sztuki. Remontowano je przez 6 lat mojego pobytu w Gandawie. W końcu remont został zakończony, więc idę sprawdzić czy muzeum wygląda lepiej

S.M.A.K (muzeum sztuki współczesnej) za kustosza Hoeda było jedną z najciekawszych instytucji tego typu w Europie. Hoed odszedł; na jego miejsce przyjęto Doroszenkę (wschodzącą gwiazdę sceny amerykańskiej) i zwolniono go z hukiem rok później bo podobno nie umiał dogadać się z pracownikami. Nieoficjalnie mówiono na mieście, że Doroszenko nie potrafił przypodobać się radzie. Podobno nie pozwalał im skupować dzieł sztuki po zaniżonych cenach. Na miejsce Doroszenki przyszedł nobody, czyli ktoś z byłych współpracowników Hoeda i muzeum zeszło na psy. Powiało nudą, ale rada była zadowolona, bo nobody utrzymał się na stołku przez pozostałe 2 lata naszego pobytu w Gandawie.

Nudą powiało też od Karmelieten Klooster na Patersholu. Lata temu, jeszcze przed naszą przeprowadzką do Gandawy w 1999 roku, w budynkach poklasztornych zrobiono małe centrum wystawowe. Początkowo pokazywano tam sztukę nowoczesną, międzynarodową, czasami kontrowersyjną. W pewnym momencie politycy zaczęli majstrować przy Centrum zmieniając jego przeznaczenie. Zwolniono kustosza internacjonalistę i zamiast dobrej sztuki zaczęto wystawiać sztukę flamandzką. Jedynym zauważalnym kryterium doboru artystów był ich sukces komercyjny. I tak zamiast świetnego Raula de Keijser pokazano malarza pokojowego pitolącego obrazy 2x2 w stylu G. O'Keefe. I żeby to jeszcze dobrze pitolił...artysta był popularny w Teksasie :-) Pamiętam też wiejącą nudą wystawę fotografii z Nowego Jorku.

Może załapię się na koncert w Handelbeurs, targ na Vrijdagsmarkt, niedzielne pchli targ pod kościołem św. Jakuba. A już na pewno załapię się na lekcję robienia prawdziwej paelli, bo A. ma nam pokazać jak się TO robi.

Będę pić piwo w Het Waterhuis, jeść frytki i mule. Będę próbować oliwę z Lesbos, dostarczoną przez autentycznego greka. I jak dobrze pójdzie to Joepie zrobi swój sławny mus czekoladowy :-) W zamian wiozę smaki Ginestra: słoiczek konfitury figowej i dżem pomarańczowy.
Karola Darwina wybrałabym najbardziej wpływowym naukowcem ever. Co nie przeszkadza mi szargać świętości i obchodzić dnia mojego kota: Karolka Wielkiego zwanego Darwinem.


Darwin update: od wczoraj pokryty jest aksamitnym futerkiem z falą . Futerko w kolorze naturalnym, więc kot wygląda tak jak zawsze wyglądał czyli nago, ale przyjemniej się go głaszcze.
z czym podróżować po Włoszech? Z Gambero Rosso:wybrać restaurację, a potem sprawdzić w dowolnym przewodniku czy w okolicy jest coś godnego zobaczenia

Z Gambero Rosso trafiliśmy do Termoli, Ascoli Piceno, San Cesarea. I tak planujemy podróżować w kierunku południowym. Jak na razie, jest to dla nas najlepsza polisa ubezpieczeniowa (czy autokasko czy OC  jeszcze nie zdecydowałam), że ściemy kulinarnej nie będzie. Eksperymentować można na własnej parafii;  w trasie trzeba mieć niezawodny samochód i dobrą michę u celu.

Gambero Rosso, w przeciwieństwie do Slow Food Guide  - przewodnika kulinarnego nr. 2 na naszej liście, nie wymaga znajomości języka włoskiego. Podstawowe informacje (wycena restauracji i  korelacja cena-jakość) przekazywane są mową znaków i cyferek. I tak restauracje oceniane są za jakość potraw (maksymalnie 60 punktów), wina (do 20 punktów), obsługę (do dostania 8 punktów), atmosferę (do 8) i dodatkowa premia 2-punktowa za to 'coś', czyli piękne położenie, przyjemną muzykę lub piękną zastawę. Idealna restauracja ma więc 100 punktów. Jak do tej pory nikt ich nie dostał, choć kilka restauracji jest w pobliżu: 96 ma Gambero Rosso w San Vicenzo, 95 Vissani w Baschi i 94 La Calandre w Rubano. W sumie 26 restauracji dostało 90 lub więcej punktów i zarobiło w ten sposób trzy widelce. Restauracje z punktacją od 80 do 89 znaczone są 2 widelcami, a przedział 70-79, jednym. Trattorie, osterie i brasserie nagradzane są jedną, dwiema lub trzema krewetkami, choć w zasadzie punkty dostaje się tylko i wyłącznie za jakość potraw.

Każdy rozdział przewodnika to osobna prowincja, zaczynający się mapką z naniesionymi restauracjami Gambero Rosso a każda jadłodajnia jest opisana (co w jadłospisie, jaka atmosfera...itd); gwiazdy (te z trzema krewetkami lub widelcami) dostają własną stronę z kolorowym zdjęciem kucharza. Wykaz cen jest miarodajny, choć nie uwzględnia cen win. Z doświadczenia jednak wiemy, że wina we Włoszech są niedrogie (nawet jeśli prosiliśmy o podpowiedź, nigdy nie dostaliśmy butelki wina, która kosztowałaby więcej niż 20 euro. I nikt nie pytał nas ile chcemy wydać :-))

Kilka lat temu, jeszcze przed Ginestra, jeździliśmy ze Slow Food Guide. Jest to przyzwoity przewodnik, ale  trudniejszy do czytania i brakuje w nim obiektywnej oceny restauracji. Odnoszę wrażenie, że SFG jest ofiarą własnego sukcesu, bo wycofują się z niego co kreatywniejsze restauracje. Slow Food promuje tradycję. A za dużo tradycji może być szkodliwe dla wyobraźni, co widać w restauracjach rzymskich. Znaczek ślimaka na drzwiach nie gwarantuje ani dobrej obsługi ani doskonałego jedzenia. Po dwóch tygodniach ze SFG w Rzymie, doszliśmy do wniosku, że 24 euro, które każą nam płacić co roku za nową edycję, lepiej przeznaczyć na butelkę dobrego wina. A do dobrych restauracji trafić można jak nie z Gambero Rosso, to pytając chociażby w pobliskiej aptece....

dodatkowe informacje:
dane na temat restauracji 3widelcowych pochodzą z Gambero Rosso 2008
przewodnik Gambero Rosso Ristoranti d'Italia drukowany jest rocznie w 410 tys. egzemplarzy, a stronę  Gambero Rosso  odwiedza 300 tys. osób (http://www.gamberorosso.it/media/2010/01/236528.pdfz)
niedawno jojczyłam o makaronie z przypalonej pszenicy. Dzisiaj, na Lo Spilucchino, jest zdjęcie i przepis na trocchioli z grano arso, czyli z 'mojej' przypalonej pszenicy, cięte na strunach stradiwariusa :-) Zastanawiam się czy kilka łyżek owej mąki arso jestem w stanie wyprodukować w młynku elektrycznym? Albo, jeszcze bardziej rustykalnie, w kamiennym moździerzu?  Jeśli tak, to jutro idę po pszenicę i rozpalalam ognisko na krużganku. Czy ktoś może mielił mąkę w domowych warunkach?

Inna opcja to podróż w okolice Foggii, gdzie w/g informacji z La Mercante di Spezie, w Ascoli Satriano takową mąkę można kupić. A Ascoli Satriano to prawie okolica San Giovanni Rotondo. A San Giovanni Rotondo będziemy z gościnną wizytą pod koniec maja.

Adres do młyna:
MULINO D'ASCOLI
Di Vincenzo Campanaro
Via Pietro Giannone 28
71022 Ascoli Satriano (Foggia)
Tel 0885 661291
mulinodascoli@libero.it


Co jeszcze słychać? Chociażby moje jęczenie nad wpisem: najpierw nie wiedziałam jak się pisze krużganek, który źle wyglądał z pierwszej wersji z u zamkniętym, więc przerobiłam go z króżganka na krużganek.Nie byłam też pewna czy powinno być ż czy er-zet, ale - jako wzrokowiec - zdecydowałam, że nie mając trzeciej opcji wybieram krużganek. Rozpatrywałam też możliwość przeniesienia ogniska na balkon, co byłoby niezgodne z prawdą bo balkonu w Wasserburgu nie posiadam, ale za to byłoby proste ortograficznie. Gdy załatwiłam krużganek wyłonił się problem z mieleniem mąki, bo jak to mielenie będzie brzmiało w 3.osobie liczby pojedyńczej? Mielił? Jest piosenka o czarnym baranie, który męł mąkę, męł mąkę, mój miły panie.....T
Chciałabym więc usłyszeć opowieść jak to z tym mieleniem jest :-) Oczywiście mogę przejść się na forum o języku polskim i zapytać. Ale dzisiaj, przy wtorku, mam postawę roszczeniową. Pewnie za dużo czytam o politykach i udzieliło mi się :-D
chiacchiere to albo plotka, albo pogaduszka, albo ciastko karnawałowe.

W styczniu całe Włochy smażą
  • cenci (głównie Toskania)
  • frittelle di riso lub di mele
  • frittelle (po lewej, góra)
  • chiacchiere
  • bugie (z Ligurii)
  • cicerchie
  • castagnole (środkowe zdjęcie)
  • fritole
  • ravioli dolce
  • crostoli (z Trentino)
Tyle znam. A ilu nie znam? Trudno oszacować; zwłaszcza że ten sam faworek w Sabina nazywa się fritella, w Ciociaria - chiacchiera a przy granicy z Toskanią - cence. Niezależnie od nazwy, przepis na włoski faworek (który w mojej kujawskiej rodzinie nazywano chrustem) jest podobny: mąka, jajko, białe wino (vin santo do cenci, grappę do fritole z Wenecji, a streghę do castagnole), skórka cytryny, cukier i tłuszcz: ogół jest to masło, ale w Sabina zamiast masła wlewa się oliwę extra vergine.Frittelle to nie tylko faworki; to również pączkik, racuchy, słodkie krokiety lub pierogi.Frittelle odmiany pączkowej smaży się w Lacjum nie tylko na karnawał, ale też na święto San Giuseppe (w marcu).

maszynka do robienia makaronu
Od frittelle z z Sabiny wolę polskie faworki, a od frittelle di riso z Viterbo - pączki, zwłaszcza z różą, z którymi są w stanie konkurować jedynie jedynie fritole veneziane (z rodzynkami i orzeszkami piniowymi; doprawiane grappą i smażone na oliwie) i, oczywiście neapolitańskie struffoli (dolne zdjęcie), choć to konfekcja bożonarodzeniowa a nie karnawałowa.

A faworki, w/g przepisu Lis_ki, rozwałkowywuję i tnę w maszynce do robienia makaronu.

przepisy

Brat JC hoduje tulipany. Dobrze mu nawet idzie, bo jakieś nagrody w Holandii wygrał.Dzisiaj szwagier i jego tulipany brylują w Gdańsku:
http://blog.fotoflorystyka.pl
nasze miasto Gdańsk
jeszcze nie umiem języka włoskiego powszechnego a już zaczynam łazić na dialekty. Trochę z ciekawości (czym różni się dialekt z Sabiny od dialektu z Ciociarii? ), trochę z przekory, bo chciałabym takiemu Kargulowi powiedzieć sabińskie grüssgott, a najbardziej z patriotyzmu lokalnego, bo chciałabym zamówić  pancottu w restauracji nad jeziorem Turano.

Potrawy w sabińskich restauracjach bywają recytowane w swoich oryginalnych -czyt. dialektowych - nazwach, więc warto być zorientowanym. Że frittata co i sparaci to frittata ze szparagami to raczej jasne, ale jak domyśleć się co to trippa cu sugu e liva raja. pane a mullu co i cococcili e u parmigian, cicierchiole (czyżby od Cicero pochodziła?) czy też scafata?

I tak wiem już, że

  • trippa cu sugu a liva raja to flaki w sosie aglione, czyli sosie pomidorowym ze świeżą oliwą z tłoczoną ze szczepu raja.
  • cicierchiole= makaron, coś jak polskie łazanki
  • pane a mullu co i cococcilli e u parmigian: rodzaj bruschetty z parmezanem i cukinią (cococcilli) smażoną na oliwie z cebulę
  • Scafata będzie u mnie na stole w maju, gdy pojawi się pierwszy bób: do podsmażonej na oliwie cebuli dodać miętę i bób. Dusić pod przykryciem jakąś godzinkę, aż bób zmięknie.

Gdy tylko znajdę odpowiedni kawał żelaza może spróbuję zrobić pizzillu, czyli pizzę (z sodą zamiast drożdży i z oliwą), którą opieka się -  jak popłomyki - na gorącej blasze kuchennej.

Znalazłam też przepis na potrawę o wdzięcznej nazwie pizza co i sfrizzuli. Najpierw robi się pizzę z mąki, drożdży, jajka (!), rodzynek i skórki cytrynowej i pomarańczowej. A potem tajemniczy składnik zwany l'assugnia ze świni, pokrojony w kostkę, obgotowany i ostudzony nakłada się na ciasto. I tak powstaje drożdżowy pieróg. Pewnie fajne, tylko co to jest - do cholery - ta assugnia?

Tak więc czytam o i dialetti meridionali, meridionali estremi, mediani, galloitallico i coraz bardziej wiem, że nic nie wiem, zwłaszcza lekcje gramatyki przespałam tak w szkole średniej jak i na studiach; trochę wiem o formowaniu się języka angielskiego i coś mi się przypomina o e pochylonym, które miało jakieś znaczenie, ale już nie pamiętam jakie.

Sabińskie nazwy i przepisy znalazłam na stronie Sabiny; mapki dialektów można zobaczyć na włoskiej wikipedii
inspiracje dziwnym drogami chadzają. Na piętrze muzycznym w domu handlowym L. Beck w Monachium znalazłam nową płytę Cecilii Bartolli Sacrificium. Wkładka, która zainteresowała mnie bardziej niż muzyka, dostarczyła opowieści anonimowego autora o ofiarach w imię sztuki

Let your women keep silence in the churches: for it is not permitted unto them to speak; but they are commanded to be under obedience as also saith the law (Kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć nie dozwala się im bowiem mówić) idąc za poradą św. Piotra w liście do Koryntian (14:34) w IV wieku n.e. kościół zabronił kobietom śpiewać w  kościelnych chórach. W czasach Klemensa IX, aby kobietom nie przyszła do głowy kariera śpiewaczki, prewencyjnie obiecywano karać surowo każdego kto ośmieli uczyć niewiasty muzyki. Oczywiście prawa przestrzegano wybiórczo nawet w państwie kościelnym i choć kobiety w świątyniach nie śpiewały, to niektórym udało się zrobić karierę śpiewaczek w branży świeckiej. Div słuchano, ale jednak publiczność i krytyka zakochana była w głosach kastratów. To dla kastratów komponowano arie; to wokół wykastrowanej gwiazdy tworzono domy operowe. Materiału na kastratów dostarczała bieda, a w Bolonii, Mediolanie, Florencji, Neapolu i, przede wszystkim, w Wenecji powstały całe przedsiębiorstwa tworzące (nożem) i kształcące (biczem) śpiewaków.

Pod koniec 17. wieku w samych tylko Włoszech kastrowano 4 tysiące chłopców rocznie, choć niewielu z nich zrobiło zawrotne kariery. Na scenach brylowali Farinelli i Caffarelli (obydwaj z neapolitańskiej szkoły Nicolii Porpora), a reszta - niezdolna do pracy fizycznej, ostracyzowana przez społeczeństwo, wstępowała do klasztorów, gdzie śpiewała w chórach, lub łączyła się w bandy żebrzących śpiewaków.

Prawo państwa kościelnego zabraniało kastracji, co wcale  nie przeszkadzało 32. papieżom rozkoszować się głosami okaleczonych chłopców.

Za mistrzów nożyka uważano rzeźników z Norcii w Umbrii.

Cytat z listu do Koryntian w j. angielskim pochodzi z The King James Version ze strony Bible Gateway, a polską wersję językową znalazłam tu
 bardzo cieszy mnie ta inicjatywa:
http://scienceblogs.com/pharyngula/2010/02/now_petition_obama_to_recogniz.php

Nie sądziłam, że darwin jest tak popularny :-)
mieszkając w San Francisco marzyłam o czterech porach roku, nie tych granych przez F. Biondi, a tych pogodowych: z przedwiośniem, babim latem i śniegiem. W Holandii śnieg widziałam raz, a Bawaria na śnieg kazała mi czekać prawie 3 lata.
 
Ale teraz, gdy mam mój własny śnieg, wcale mi się on nie podoba. Znaczy podoba mi się z okna ciepłego mieszkania, ale nie podoba mi się, gdy muszę zakładać kalesony, dwie pary ciepłych skarpet, podkoszulkę, dwa swetry, kurtkę, czapkę, szal i rękawice, aby pójść po chleb dwie ulice dalej.



Czekam więc na przedwiośnie. I wzdycham do +5°C, które podobno mają w Ginestra.
Co łączy Bawarię i Włochy? Chociażby to, że w małżeństwo S. w nich mieszka. I jeszcze to, że tak Włochy jak i Bawaria mają swoje ruchy separatystyczne. Gdyby Lidze Nord się udało, mieszkalibyśmy najprawdopodobniej w Italia Południe, bo Sabinie raczej nie grozi przyłączenie do uprzemysłowionej północy. Nawet porządnej informacji turystycznej przecież nie ma :-)

Separatyści bawarscy każą nam wierzyć, że lepiej byłoby, gdybyśmy mieszkali w państwie bawarskim i nie musielibyśmy dzielić się z niemieckimi nierobami. Nie znam żadnego bawarskiego separatysty, więc nie mogę się zapytać czy taki Würzburg albo Augsburg będzie w granicach nowego państwa czy też raczej nie? Na pewno bawarskie pozostanie Burghausen, miasto które kiedyś było ważniejsze od Monachium. Najwyraźniej już w średniowieczu wiedziano, że Austria to bad news, bowiem na granicy z nią, na wzgórzu nad rzeką Salzach, wybudowano najdłuższy zamek Europy (Podobno ma 1030 m długości). Siedzibę Wittelsbachów, wystawioną na jednym końcu wzgórza, można zwiedzać (jest w niej muzeum), a grunta zamkowe można przemierzać, choć może niekoniecznie w zimie, bo z odśnieżaniem problem i ślisko jest, zwłaszcza na podejściach i schodach. Z Wasserburga do Burhausen jest 79 km; z Ginestra 973 km.





Więcej o muzeum można się dowiedzieć od Bayerische Verwaltung der staatlichen Schlösser, Gärten und Seen. Otwarte jest w od 9 do 18 (od kwietnia do września) lub od 10 do 16 (okres październik - marzec); za bilety płaci się 4 lub 3 euro (zniżka dla młodzieży szkolnej i emerytów).

W Burghausen byliśmy kilka niedziel wstecz. Muzeum w zamku nie zwiedzaliśmy, ale na pewno tam wrócimy gdy będziemy mogli załapać się na zniżkę emerycką. Zaoszczędzone 2 euro przeznaczymy na remont domu w Ginestra :-)
W Wasserburgu segregujemy gazety od kopert, ulotki od kartonów, białe szkło od brązowego, a zielone od nakrętek. Płacimy za każdy kilogram wagi wyprodukowanych odpadów kuchennych, a kosz zamykamy na klucz.

Przy wjeździe do Ginestra (po jednej stronie kaplica, po drugiej droga na Monteleone), pod opieką Jezusa z różowym różańcem na szyi i plastikowym bukietem, są pojemniki na szkło, papier i plastik. Recycling kończy się o kilka metrów dalej, zaraz za znakiem ’Ginestra Sabina, prosimy nie trąbić’, bo koło baru stoi pojemnik niebieski na papier i pojemnik srebrny na resztę, a na naszej ulicy mamy już tylko 4 kosze na wszystko. Gianfranco ładował do nich styropian i puszki po farbie, ja dorzucałam chromowane syfony od umywalki. Za wszystkie pojemniki na śmiecie, za obecność pani zamiatającej ulicę, płacimy gminie w Monteleone.

Jest też w Ginestra życie po życiu, za które nie trzeba się gminie opłacać:  paleta po stole, postawiona pod murem, zniknęła wieczorem. Niechciana zasłona z sypialni zawisła u Renato. A w wiaderkach po naszej farbie Gina posadziła kwiaty. Resztki farby pewnie wybieliły czyjąś cantinę.

Robimy z JC recycling kupując stare przedmioty na ebayu. Wszelkie nasze koncepcje dekoratorskie zniknęły gdy pojawiły się rachunki za notariusza, czyjeś niezapłacone rachunki za wodę i śmiecie, remont domu i dachu.

Odstawiliśmy katalogi, zarejstrowaliśmy się na e-bayu. Początkowo z konieczności, później już z powodów estetycznych, zaczęliśmy szukać elementów wyposażenia z drugiej (a czasami pewnie i trzeciej) ręki. Tak zawisła u nas PH5 z wgiętym brzegiem, porysowany fotel Malaina, Diamond Chair bez pokrowca, wiejski stół nadgryziony przez korniki, fotel pamiętajacy Kartellowe meble z drewna, zbiór krzeseł: Eiermann, Eames, Thonet. I jeszcze piataia z XIX wieku, kafelki neapolitańskie, plafoniery z lat 70., przypadkowe talerze, cukiernice na dżemy. W sobotę przyszły następne zakupy: imbryk, stolik na kółkach (do postawienia w pokoju dziennym), lampa Kaiser, miarki do powieszenia w kuchni, bawarski kosz po ziemniakach (na koce). Czekam jeszcze na wylicytowane tkaniny z lat 70., lampę z czerwonym abażurem, gipsową madonnę. I mam nadzieje zdobyć zielony stolik szpitalny.


A ze sklepu Spina w Monachium przywiozłam 5 kilo niepryskanych moro i tarocco. Dzisiaj robię z nich marmoladę
Powered by Blogger.