koncert Paolo Conte w Monachium. Największa sala filharmonii napchana po brzegi. I chyba ani jednego wolnego miejsca, choć pomieszczenie wielkie, na moje oko na jakieś dwa tysiące.
Conte śpiewał nowsze kawałki, głównie z CD 'Nelson', wszystkie w nowej oprawie muzycznej. Ze starych i lubianych było jedynie
Via con me, za co jestem mu wdzięczna, gdyż bałam się że publika wymęczy na nim wykonanie
Gelato al limon, którego szczerze nie znoszę. Ale, jak się okazało, Paolo za stary wyga by ktokolwiek był w stanie mu coś narzucić, więc
Gelato nie zaśpiewał.
Azzurro, z którego wykonania znany jest Adriano Celentano, też nie.
Conte po deskach sceny poruszał się jak po swoim salonie, wyluzowany i pewny siebie: tu poprawił nuty, tam popił minelarki z butelki, przetarł mikrofon. I choć ma 75 lat, trzyma się dobrze, głos nadal ma mocny.
Już pod koniec zespół towarzyszący zagrał kawałek na nutę kletzmerską, w tempie zawrotnym. Publika wtedy oszałała ze szczęścia i nawet grzeczne Monachium wyło po każdej solówce jakby byli w stajni, lub na freejazzowym koncercie w krakowskiej Alchemii. Włochów na widowni było wielu, bo i tupano w zachwycie.
Tak więc udany wieczór, choć siedzieliśmy jak gołębie na dachu, czyli prawie pod sufitem i z dala od estrady, co spowodało, że wychodziliśmy z Gasteig jakieś 10 minut a wyjazd z garażu zajął nam następne 30 minut.
biografia Paolo Conte
i do posłuchania
Via con me