trzy razy P: Paola, Pyskata, Psychol
oficjalnie zwie się gatto di patate lub gatto di Santa Chiara. Pochodzi z Campanii. I jest jedną z najsmaczniejszych potraw z ziemniaków jakie znam. W wersji tradycyjnej do puree ziemniaczanego dodaje się mozzarellę (lub fior di latte), wędzoną provolę, starty parmezan lub pecorino, prosciutto lub salame.


Ostatnio jednak z powodu braku mozzarelli, provoli, prosciutto i salame, wyprodukowałam skundloną i oszczędną wersję dania podstawowego, a więc z wędzoną ricottą i zwykłym provalone. Oczywiście gotowałam na oko, proporcje sobie wymyśliłam :D Ale co możne nie wyjść w zapiekance z kartofli?

2,5 kg ziemniaków, ugotowanych i ugniecionych na puree (lubię ugotować je z ząbkiem czosnku)
trochę mleka (do puree), tak na oko jakieś pół szklanki
kilka łyżek masła, choć bez masła też wychodzi
sól, pieprz
kilka łyżek masła
100 g wędzonej ricotty lub innego wędzonego sera, pokruszonego, startego na grubej tarce, pokrojonego w drobną kostkę
100 g provalone
z 8 łyżek startego parmezanu lub pecorino
dwa jajka
posiekana natka
bułka tarta i masło do sufletówki czy jak się to tam nazywa
180 stopni celcjusza i 30-45 minut na pieczenie

Do odcedzonych ziemniaków dodać masło i mleko, ubić na gładką masę. Do schłodzonego lekko puree dodać sery z wyjątkiem 2-3 łyżek startego parmezanu, dokładnie roztrzepane jajka (czasami lubię je zmiksować, są wtedy bardziej puszyste i gatto wychodzi delikatniejsze, trochę jak suflet), sól i pieprz do smaku (oraz pietruszkę, jeśli takową się ma). Wszystko dokładnie wymieszać, przełożyć do naczynia do zapiekania, wysmarowanego masłem i obsypanego bułką tartą. Przyklepać, ale niezbyt energicznie, bo jednak rozgrzane powietrze, ma właściwości spulchniające, posypać resztą parmezanu i piec do zrumienienia.

Dobre w wersji nagiej, doskonałe z sosem pomidorowym. I dobre odgrzewane, z patelni. A jak się do gatto poda czerwone wino z Campanii, na przykład Aglianico, to ma się bardzo elegancką kolację na cztery osoby.

ciąg dalszy kocich opowieści. Dzisiaj Karolek, zwany Darwinem, lat 3
Regiony, jakby nie było, podzieliły się na tych z IGP lub DOP i tych, którzy geograficznie lub gatunkowo nie mieścili się w regulaminie obowiązującym zrzeszonych producentów. Tym ostatnim pozostało wyjść z czymś nieznanym. I tak zrodził się pomysł na butelkowanie oliwy z jednego szczepu, najlepiej miejscowego. W prowincji Latina szczepem zasiedziałym jest Itrana, lepiej znana jako pod nazwą 'oliwki z Gaety', którą do Lacjum miał podobno przywieźć  Eneasz. Itranę, w przeciwieństwie do innych szczepów, stosunkowo łatwo rozpoznać w przyrodzie: jej listki są jaskrawnozielone od 'lakierowanej' strony, i seledynowe pod spodem.

po kwiatach i owocach je poznasz

Zielono smakuje też tłoczona z Itrany oliwa: owocowa, z mocną nutą pomidorową i pieprzem. Zdecydowana i ostra, nadaje się do moczenia  w niej pokrojonych w słupki surowych warzyw. Itranę próbowaliśmy w Cantinie Cincinnato. I w końcu zdecydowaliśmy, że nie jest warta ceny. Nie pamiętam dokładnie ile chcieli za pół litra, ale chyba 9 euro, więc zdecydowaliśmy, że badania badaniami, ale z portfelem wypada się liczyć, zwłaszcza gdy za 9 euro można zupełnie dobrą butelkę wina kupić. Bowiem bez wina, tak jak bez oliwy, żyć się nie da. A oliwę mamy własną, ginestrową, zbieraną póżnym rankiem, tłoczoną w nocy w wioskowym frantoio.

skubanie na siatkę

Oliwki w Ginestrze zbiera się ręcznie. I nie skubie owocek po owocku, ale ściąga z gałęzi mocnym pociągnięciem dłoni. Dobrze jest mieć rękawice i połknąć prewencyjnie kilka ibuprofenów do porannej kawy, bowiem gałązki potrafią zrobić kuku. Można też zaopatrzyć się w wyprodukowaną w latach 70. ściągaczkę do oliwek, przypominającą dwa cosie do zbierania wody z szyb. Wkładasz między toto gałązkę, ściskasz mocno i ciągniesz z całych sił. Robią się od tego ściskania pęcherze na dłoniach i palców nie można wyprostować, ale i tak jest to lepsze niż udawanie, że ciągnięcie dłonią po listkach i galęziach wcale nie boli.

Oliwę Itrana można kupić w Cincinnato, via Cori-Cisterna km 2, 04010 Cori (LT), a butlkowane Moraiolo i Olivastro w Azienda Agricola Biologica Quattrociocchi, via Mole Santa Maria, 03011 Altari (FR).
Badię wybudował Celestyn gdy jeszcze nie był papieżem, a jedynie Pietro da Morrone, zakonnikiem benedyktyńskim. Celestyn, któremu cyfra V nie przyniosła szczęścia, po pięciu miesiącach urzędowania w Rzymie, złożył insygnia i w nagrodę został aresztowany przez własnego następcę. Resztę życia spędził w twierdzy Fumone. Badia, którą wybudował, w XIX wieku przerobiono na więzienie. Krużganki służyły jako dziedzińce spacerowe, w refektarzu urządzono najpierw więzienną kantynę, a później warsztat stolarski.


Badię, którą wybudował Pietro da Morrone, znany również jako Pietro Angelerio, zniszczyło trzęsienie ziemi z 1705 i klasztor odbudowano w stylu barokowym. Wkrótce rozwiązano zakon celestynów i, tu nie jestem pewna, czy więzienie w Badii powstało za sprawą Napoleona, czy też dzięki zjednoczeniu Włoch, a może gdzieś po środku, na przykład w roku 1850.


Gdy w Badii powstawało więzienie, od dawna nie było już Staufenów, po których pozostały resztki akweduktu w Sulmonie i zapiski o próbach osuszenia jeziora położonego jakieś 20 km od Sulmony, zaś  Bonifacy VIII, a więc ten, który zamknął w twierdzy Pietro da Morrone, odsiadywał od lat przynajmniej 500 pośmiertny wyrok za sodomię i świętokupstwo.

Gdy zamykano więzienie w Badii jezioro położone 20 km na zachód od Sulmony i 25 od Badii, było już osuszone. Dzieła dokonał Alessandro Torlonia, którego ród zarządzał papieskimi finansami.


Gdy pod koniec lat 50. ubiegłego wieku zamykano więzienie w Badii, Torlonia nie miał już ileśtam setek hektarów Piana del Fucino, które bezskutecznie próbowali osuszyć i Klaudiusz i Sztaufenowie. Ziemie rozdano między miejscowych małorolnych. Zanim jednak to nastąpiło, Ignazio Silone, napisał książkę o tym jak wyglądało życie w abruzyjskiej wiosce położonej niedaleko od Piana del Fucino, Sulmony i Badii.

Ostatnie trzęsienie ziemi, choć zniszczyło Santa Maria  di Collemaggio, miejsce ostatniego spoczynku Pietro da Morrone, nie zaszkodziło znacząco Badii.

W podziemiach barokowego kościoła można podziwiać polichromie i sklepienia pozostałości po gotyckiej początkach Badii.

Filozofię życia Brunetti okroił do minimum:  pełna micha pachnąca tuńczykiem ewentualnie pstrągiem, poduszka oraz parapet z widokiem na ulubione przez wróble drzewo. No i umiejętność unikania konfliktu z Karolkiem, który ostatnio dokonał puczu i został dyktatorem stada.
15. marca JC wszedł w wiek, który prywatnie nazywamy vintage: jeszcze nie antyk, ale zdecydowanie styl retro. No więc mój mąż  zapytał: co chciałabyś robić w moje 50. urodziny? A ja mu powiedziałam, że chciałabym je świętować w Trydencie.


Od Dolomitów buchało wiosną: góry okrywała zielona mgiełka, pachniały drzewa z różowymi kwiatami, forsycje szalały na żółto, w restauracjach menu zakwitło mleczem. W Lo Scrigno del Duomo podano nam prosecco i sałatkę z mleczu, jajek w mundurkach i chrupiacego boczku, a w Il Libertine, naszej ulubionej restauracji położonej po drugiej stronie Adygi, w dzielnicy Piedicastello, mogliśmy się w mleczu tarzać, mieli bowiem menu mleczowe, co nazwano menu tarassaco, w nawiasie denti di leone: bezmączne placki ziemniaczane z sałatką mleczową, ravioli nadziewane mleczem i owczą ricottą, tagliata wołowa (niestety, w sosie winnym) z podsmażanym na oliwie mleczem. Używaliśmy jak króliki, żując gorzkawe łodyżki, przełykając delikatne listki, wylizując talerze po różnych sosach, przy okazji wznosząc toasty za ciężkie życie gryzonia. Pogody ducha nie była w stanie zmącić świadomość, że po raz kolejny zgubiłam szalik i rozjeżdżające się na kamiennej kostce nogi w trzewikach na skórzanych podeszwach. Bezmleczowa była deska miejscowych serów w Lo Scrigno, ale za to z różnymi wytrawnymi konfiturami i gorzkawymi miodami.


Gorzko było na ulicach Trydentu. Wszędzie proszący o wsparcie, jedni bardziej, drudzy mniej natarczywie.

Grupa kawoszy przy stolikach, kompletnie obojętnych na chodzącego między nimi chłopaka w dziurawym swetrze. Pochodził z Sudanu (a może z Ugandy?) i zbierał na wyjazd z Włoch. Jak twierdził, a mówił dobrze po angielsku, nie ma na jedzenie.

W parku przed stacją kolejową, pod pomnikiem Dantego, sypialnia bezdomnych i tłumy kręcące się pod urzędem po drugiej stronie ulicy. Z tego co zrozumiałam, w soboty dawano zasiłek.

W niedzielę całe miasto zamknięto i urządzono wielki targ. Kupić można było wszystko. Drzewko oliwne słusznego wzrostu też. Bez drzewka oliwnego, ale za to z workiem suszonych owoców wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w kierunku domu, bo JC chciał wracać bocznymi drogami. Za Bolzano skończyła się wiosna i pojawiła się pierwsza informacja, że przełęcz na JOT jest zamknięta do wiosny. E tam, powiedział JC, przecież nie jest powiedziane, że musimy przez nią jechać. Po godzinie, w polu pokrytym zmarzniętym na kość śniegiem, zawracał w kierunku Bolzano. Innej drogi niż przez przełęcz na Jot nie było.

Przypisek biologiczny: na menu w Lo Scrigno mlecz zwano denti di cane. W Il Libertino wytłumaczono mi, że denti di leone, denti di cane i tarasacco to jedno i to samo. Jak się potem okazało, że jedyniw w Trydencie, bowiem denti di cane to nie mlecz, ale roślinka przypominająca fiołki alpejskie tudzież drobne owoce morza.
gdybym wygrała milion milionów w totto, to chyba niewiele bym zrobiła inaczej, choć zapewne odkupiłabym od sąsiadów to, co kiedyś było częścią należącą do Casa di Giuseppe, a więc ogród z widokiem na Monteleone i dzwonnicę. I pociągnęłabym szybki internet do wioski. No i pewnie pogadałabym z Alessandro Capellaro o architekturze wnętrz oraz o tym, co ewentualnie możnaby jeszcze zrobić Casa di Giuseppe.


O Alessandro mówi się. I to dużo. I sporo pisze, zwłaszcza po tym, jak pokazano tzw. box house we Florencji.

Architekt przerobił dawny warsztat stolarski na coś do czego łka moja artystyczna dusza śmieciarza: bardzo proste, by nie powiedzieć siermiężne, wnętrze, mnóstwo upcycling - w tym przypadku stare urny wyborcze i skrzynki, kropla koloru w lampach vintagowych.


O lofcie zwanym Box House dowiedziałam się z blogu Japanese Trash i z French by Design, więcej doczytałam ze strony b-arch architettura.
Powered by Blogger.