Kilka(naście) sekund wystarczyło by położyć blisko dziewięćsetletnią bazylikę (zaczęto ją budować w XII. skończono w XVII wieku, więc możliwości do manipulowania datami dla większego wrażenia, spore). Jak modny ostatnio snapchat: zdjęcie jest, zdjęcia nie ma. Taka właśnie snapchatowa była Nursja. Wydawało się nam że mamy mnóstwo czasu. Wybieraliśmy się od niej, święty Benedykt i kiełbasa to dobra kombinacja, ale niemrawo. Bo przecież blisko. Bo w każdej chwili można wyskoczyć.

I już nie wyskoczymy, w na pewno nie jutro i chyba nie w przyszłym roku.

Nie ma też Arquaty del Tronto. Przejeżdżaliśmy obok niej w tym roku dwukrotnie, w drodze do Ascoli, patrząc na skalne zbocze i miasteczko wiszące nad Salarią. Do Arquaty nie zajeżdżaliśmy, przegrywała w naszych oczach z atrakcyjniejszym, mniej klaustrofobicznym Amatrice, zwłaszcza że Amatrice ofiarowywało spaghetti z kremowym sosem pomidorowym, pełnym chrupiącego podgardla i pecorino. Właśnie w maju i czerwcu byliśmy na amatricianie. Ulica przy której była nasza ulubiona osteria nie istnieje; sklep z gnocchi ricci też się posypał, być może ocałała osteria przy zjeździe z Salarii, ale tam też nie dojedziemy - Salarię między Accumoli a Amatrice zamknięto.

Mówi się o odbudowie. Nursja - prawdopodobnie, zwłaszcza bazylika, ma szanse, Amatrice pewnie też, choć jeszcze niedawno Amatrice walczyło o to by pozostać gminą. Właśnie w maju miałam okazję zamienić kilka zdań z Sergio Pirozzim, wójtem (a może burmistrzem?) Amatrice,  o inicjatywie małych społeczności by tzw. centrum zaczęło dostrzegać ich istnienie. Teraz o Amatrice jest głośno. Ale czy nadal będzie się o nim mówić za lat pięć? Gdy mieszkańców ubędzie, a roboty związane z odbudową przejmie firma z Rzymu, Mediolanu lub Palermo? I gdy być może wplącze się to mafia, tak jak w 1980 roku Irpinię pomagała odbudowywać Camorra, a w L'Aquilę -'Ndrangheta. W tym ostatnim przypadku trzech miejscowym przedsiębiorców oddających kontrakty 'Ndranghetcie, ma wytoczone procesy. Jednego już skazano na trzy lata.


Tymczasem nam, sierotom po Amatrice, pozostaje gotowanie amatriciany w domu, raczej na boczku niż wonnym podgardlu, ale nadal ze spaghetti, a nie jak jak to się robi w Rzymie - z bucattini. A dobrą kiełbasę zawsze można kupić w norcerii, sklepie z wędlinami, którego nazwa pochodzi od Nursji (Norcia), miasta znanego od zawsze ze świetnych kiełbas i doskonałych rzeźników, których ręka nigdy nie zadrżała gdy obrabiali tuszę świńską, i gdy kastrowali chłopców o pięknych głosach. Ale to zupełnie inna historia.

=====
włoszczyzna o gnocchi ricci,  amatricianie i kastrowaniu w Nursji
większość zdjęć moja z wyjątkiem zdjęć zniszczeń: Amatrice - rsi.ch
i Arquata: tuttoperlei.it
Włosiennicę z szkockiego tweedu sobie na zimę uszyć. A makijaż z popiołu i sadzy. Włoszczyzna jest na fejsie
porcelanowemu króliczkowi odpadło ucho. Oto nasz balans strat po trzęsieniach. Tak więc bardziej kłopotliwy do tej pory jest  Brunetti, który od czasu do czasu dostaje kociego amoku i odbijając się od mebli i ścian, sieje zniszczenie (ostatnio wyrzucałam wazon z zielonego szkła i kilka filiżanek). Oczywiście zawsze może być tak, że epidentrum będzie gdzieś bliżej i płycej. Na razie jednak Ginestra ma się dobrze. Zaś ostatnie trzęsienie, twierdzi Annamaria, było króciutkie: łomot, ostre tąpnięcie, ale brak falowania. Czyżby więc zabrakło fal powierzchniowych? Owych sławnych fal Love i Rayleigh, które dają uczucie kołysania się na falach lub uciekającego spod stóp dywanu....

 Tyle na razie. Prywatne trzęsienie pojawi się niebawem. Próbuję bowiem połączyć włoszczyznę z fB...




Po zwiedzaniu Matery z książką Czai w ręku, powiedziałam: nigdy więcej. Rozczarowałam się bardzo. Nie Materą, a książką i jej autorem:
przemilczanie faktu, że jest kilka hipotez pochodzenia nazwy miasta, można wytłumaczyć: autor ma prawo do wyboru tej interpretacji, która mu pasuje.  Że mylił tuf (po włosku tufa - skała pochodzenia wulkanicznego) i tufo, które jest lokalnym określeniem wapienia (calcarenite), to już gorzej. Ale najgorsze, moim zdaniem, były opowieści o nieistniejącej topografii miasta. Szukałam wąwozu, który miał oddzielać Barisano od Caveoso. Ten wąwóz istnieje jedynie w wyobraźni autora: w rzeczywistości Sassi dzieli grzbiet, na którym stoi katedra. Sassi Caveoso są wykute w ścianie wąwozu. Barisano też, ale o ile Caveoso ciągnie się jak wstążka wzdłuż ściany, to część Barisano udrapowana jest we wgnieceniu, które można uznać za nieckę lub odnogę głównego wąwozu (choć znajdującą się wyżej niż jego dno).  Nie ma też możliwości by patrzeć na obydwa Sassi z miasta po drugiej stronie wąwozu. Po drugiej stronie miasta nie ma. Jest park widokowy, pastwiska i urwiska.


Zdanie zmieniłam gdy (15. sierpnia br.) skończyłam czytać Legendę żeglujących gór Paolo Rumiza. I wybieram się w podróż. Co prawda nie rowerem, bo tym to ja jedynie pod niewysoką górkę podjadę (Rumiz przemierzył Alpy rowerem), zaś na Topolino, którym autor przejechał Apeniny, nie mam widoków, ale zamierzam pojechać trasą Rumiza. Chociażby z Amatrice do San Stefano di Sessanio:

Przykryte świeżym śniegiem dzikie góry della Laga wyglądają jak egipskie piramidy. Doskonałe graniastosłupy, pod którymi rządzi anarchia: teren między Amatrice a Campo Imperatore wygląda jak Atlantyk, gdy zmienia się wiatr, a Topolino gubi się w morzu dziwnych fal, które wydają się prowadzić donikąd. Na drodze nie ma nikogo, w ciągu półgodziny zaledwie dziesięć samochodów. Niebo zamknęło się ostatecznie i nad brzegami jeziona nawet piękna miejscowość Campotosto wydaje się niespodziewanie ponura, pusta jak Mongolia. Tak zaczyna się Abruzja.

Tylko krowa nie zmienia zdania. Ja zdanie zmieniłam, więc krową nie jestem. Trochę szkoda. Historię rodziny mogłabym wywodzić od Longobardów i nosić śliczne kremowe futerko :)
Wokoło na łąkach, przy wodopojach białe krowy. Mówią na nie 'podolskie', zostały sprowadzone przed wiekami przez Longobardów.

Na niebie pełno gwiazd, w oddali słychać ujadanie psów. Dzwony, wiatr, łąki, lasy, jasne chmury, stada i i kiście rozświetlonych wiosek. Naprawdę trudno zrozumieć, czemu Alpy tak się nazywają - od alpeggio, która to nazwa odnosi się do pastwisk i górskich zagród. Prawdziwe alpeggio jest tutaj, na książycowej ziemi Południa. Podczas całej tej podróży tylko na południe od Marche napotykałem pasące się zwierzęta. Statda w Montefeltro, te w Górach Sybillińskich, trzody świń ryjące w ziemi pod Monti della Laga, znów stada na Gran Sasso, teraz kolejne w Molise. 

Obraziłam się na książkę Dariusza Czai Gdzieś dalej, gdzie indziej. I zachwyciłam Legendą żeglującyh gór Paolo Rumiza. Obie książki wydało Wydawnictwo Czarne w serii Sulina.

Włoszczyzna o Amatrice: gnocchi tylko dla bogatych i prawdziwe spaghetti bolognese
Włoszczyzna o San Stefano di Sessanio: kot inżyniera Karwowskiego, wizjoner czy oszołom to (chyba) sprawa gustu
o każdym z tych miejsc napiszę gdy powrócę do rzeczywistości. Na razie wspominam, a wszystko co próbuję napisać ma wartość opowieści egzaltowanej pensjonarki.
Galatina i Casarano
Copertino, Squinzano, Galatina i Acoli Piceno
S. Maria di Leuca, Otranto, Galatina i Copertino
Villa Lante i L'Aquila



ciężko mi boże :) Niby wróciłam do domu, ale trzy miesiące we Włoszech zrobiły swoje. Cierpię. Cappucino,pomidory, słońce, zapachy, dzwięki nie te. Język również. Jestem sierotą po Włoszech.

c
L'Aquila i żebraczka z Galatiny

2x Ascoli Piceno i 2x freski: S. Caterina w Galatinie i S. Pietro w Otranto
 Rozpamiętuję: nowy adres kulinarny w Rieti, nawiązany kontakt z Poggio San Lorenzo, jedynym arystokrytycznym miasteczkiem w siermiężnej skądinąd okolicy, gospodarstwo agroturystyczne ze świetną domową kuchnią (w Monteleone), gdzie stolik trzeba rezerwować z kilkudniowym wyprzedzeniem; Ascoli Piceno nadal czaruje, Viterbo również. L'Aquila fascynuje, a do po raz pierwszy odwiedzonego Teramo i Penne trzeba koniecznie wrócić, najlepiej w przyszłym tygodniu.
niepokalane Otranto i Copertino

Co jeszcze? Tańczyłam pizzicę na rynku w Galatinie i w Otranto, oglądałam groyt w Santa Maria di Leuca i barokowe torty kościelene w Lecce i Nardo. Otarłam się o styl romański w Squinzano i w Casarano. Usłyszałam o lewitującym świętym z Copertino i słucham Antonio Castrignano.


Zawarłam  znajomość (mam nadzieję, że długoterminową) z Basią i Joanną. Udało mi się też pokłócić z sąsiadką o sprzątanie i znaleźć wykonawcę, który zrobi nam dach.
L'Aquila, Penne, Rzym i Teramo

A teraz porządkuję zdjęcia. Jest ich legion :)

Kiosk z włoszczyzną zamknięty do połowy lipca. 


W Ginestrze od wczoraj. Dzisiaj cappuccino i plotki, od jutra harówa. Mam nadrobić zaległości w pisaniu, czytaniu i sprzątaniu; pojechać na Pian di Rascino obejrzeć soczewicę kwitnącą; poznać osobiście nowopoznaną koleżankę z Pescasseroli, przy okazji odwiedzić Castel di Sangro, bo lubimy góry Abruzji (a może to już góry Molise?), zobaczyć Otranto, sfotografować Taranto i umówić się panią od dialektu i spotkać się z policjantem który strzelał do Giancarlo Espostiego na Pian di Rascino.

No i mam rozpocząć rozmowy kwalifikacyjne z panami co to dachy robią. Bo to z tym naszym dachem jest tak, że trzeba go wymienić na nowy, a więc taki, który nie będzie wspierał się na ściance udającej działową, a ciężar konstrukcji zostanie sprytnie przeniesiony na mury zewnętrze. Sama konstrukcja ma być z lekkiego betonu, a z zewnątrz ma wyglądać na starą i zabytkową, gdyż takie są wymogi ochrony krajobrazu i atmosfery centro storico.

I jeszcze ktoś musi zasypać (to znaczy zamurować) szafę wbudowaną między ściany nośne; pomysł, wydawałoby się dobry, ale niezbyt mądry jeśli o sprawy ruchów tektonicznych, gdyż dzieli niepotrzebnie gruby mur na cztery filary.

Nowy dach jest zaprojektowany, zaaprobowany przez organa stanowe i lokalne: wszystkie elementy układanki na miejscu, brakuje jedynie rąk, które by tę układankę złożyły w miarę szybko i w miarę tanio. Do projektu dach dołączamy jeszcze jeden element - klamry na ściany zewnętrzne i stalowe linki je łączące, po to, by w razie trzęsienia ziemi, ściany lepiej trzymały się kupy i nie rozjeżdżały na boki.

Nara....
a błękit zamiast brązu. No i wracają wszystkie odcienie zieleni.

(zdjęcia z Lacjum i z Baden-Baden)
kot z Ginestry, konie z Pian di Rascino, Kropka z ogródka zimowego
walą drzwiami i oknami. Kradną. Pan doktor, z młodą i atrakcyjną żoną, kradnie elektronikę, choć sam twierdzi, że jedynie wynosi. Kasztanom nie przychodzi do głowy, że elegancki pan wyjdzie z toasterem w ręku. Opowiada mi o tym jego kolega, który nie kryje zachwytu nad zimną krwią doktora. Pewnie dlatego, że w swoim kraju był chirurgiem. Jego młoda żona nigdzie pracowała, zajmowała się domem.

Patrząc na B. nikt by nie powiedział, że jest imigrantką. Ciemne włosy ufarbowane na jasny blond, nienaganny makijaż, zawsze świetnie ubrana. Dzisiaj, na przykład, ma na sobie irchowe spodnie i białą koszulę. Do tego rozpinany, kaszmirowy zapewne, bladoróżowy sweterek z drobnymi perłowymi guziczkami. B. ubiera się u Z., który kradnie na zamówienie w luksusowych butikach.

W weekendy lepiej wychodzić na miasto. Jest tam spokojniej, bo nikt nie wyrzuci przez okno butelki lub starego telewizora jak to się czasami zdarza w obozie.

Do pensjonatów odsyłane są dziewczyny lub rodziny, dlatego wielu samotnych tworzy z dziewczynami 'pary narzeczeńskie' i dzięki temu zamiast siedzieć w obozie dla uchodźców pod Wiedniem, mieszkają teraz w pensjonacie niedaleko Linzu. Warunki dobre, wioska spokojna, wiele pokojów z własnymi łazienkami i balkonami. Właściciel po raz pierwszy ma grupę uchodźców, więc nie nauczył się jeszcze, że szufladę z papierosami i barek z alkoholami trzeba zamykać na klucz.

O pracę się walczy. K. pracuje za 4 na godzinę;  A. idzie do pracodawcy i mówi, że będzie robił za 3,80. Więc pracę dostaje. A potem przychodzi B., który pracę A. zrobi za 3,50. I tak dalej...

Nawet przy nocnym sprzątaniu sklepów można sobie dorobić, na przykład kradnąc towar z półek. Ochrona sprawdza kieszenie i torby, ale nie sprawdza worków w odkurzaczach. Trzeba tylko z odkurzaczem wejść do toalety, tam gdzie nie ma kamer.

Pani z opieki społecznej odwiedzająca koczujących na skwerach, nie daje sobie rady. Nie jest w stanie do wszystkich dotrzeć i porozmawiać, więc ogranicza się informowania, że ogony grillowanych szczurów są niejadalne.

Jedzą pasztety dla kotów. Dla kotów są lepsze; bardziej treściwe, o większej zawartości mięsa.

W miejscowym sklepie spożywczym pojawia się ogłoszenie: prosimy nie kraść, w języku imigrantów.

Mury śmierdzą moczem, skwery też. Aż dziwne; przecież mogli iść do toalety w sklepie lub pobliskiej knajpce.

Na azyl czeka się dwa lata. W tym czasie rząd zapewnia zasiłek i zakwaterowanie w blokach socjalnych. Gdy podanie o azyl zostaje rozpatrzone negatywnie, imigranci muszą wracać do kraju pochodzenia i wtedy wyrywają z podłogi toalety i spłuczki, od ścian odkręcają umywalki i krany.

Brzmi znajomo? Powinno; to opowieści nie o obecnej fali uciekinierów, a o tej z 1981 roku. A więc, między innymi, o Polakach. Czyli tych 'cywilizowanych'. Dwie z opowieści: o Polakach wyrywających umywalki z mieszkań socjalnych w Norymberdze i o pracownicy socjalnej z Londynu uczącej koczujących Polaków by nie jedli ogonów szczurów opowiedziała mi B. Reszta to moje własne doświadczenia. Znałam osobiście świetnie ubraną B., M. kradnącego papierosy i doktora J. wynoszącego sprzęt z miejscowego sklepu.  Napis po polsku: prosimy nie kraść, wisiał w sklepie spożywczym w Pittsburgu w Kalifornii. Nie pamiętam jedynie czy był to sklep Lucky czy może Safeway.

Już dawno nie byłam tak wkurwiona jak po przeczytaniu wątku na forum o Włoszech. Wątku nie linkuję; jak kogoś przypili, sam sobie wątek znajdzie. Sprowokował mnie do napisania o imigrantach. Na forum też się dopisałam, ale okazało się że nawet moderatorka przyjęła za prawdziwą notkę z jednego portalu, w której powoływano się na relację z 'Bild' o ostrzeżeniach włoskich służb specjalnych w sprawie planowanych ataków na plaże włoskie, hiszpańskie i francuskie. Bild miał słyszeć o włoskim ostrzeżeniu od kogoś zbliżonego do niemieckich służb specjalnych. Okazało się, że cała sprawa była tylko i wyłącznie plotką. Czyli dyskusja na forum była o dupie maryny. A że przy przy okazji powyłaziły fobie i rasizm? Chyba nie za bardzo jestem zdziwiona, choć mam cichutką nadzieję, że ten festiwal kołtuństwa, tak widoczny na forach i komentarzach, to jedynie objaw lepszej zmiany, powstawania z kolan, zrywania z polityczną poprawnością i pedagogiką wstydu. I że minie niebawem, jak mam nadzieję, miną rządy Prezesa. Tego sobie i Polsce  życzę. 

EDIT: to już chyba czwarta edycja tej notki. Jak na razie nie doszłam jeszcze do momentu, w którym mogłabym zrezygnować z wulgaryzmów.
Powered by Blogger.