wiedziałam, że książka będzie. Chyba nawet wydawcę znałam i trochę zazdrościłam, bo wydać w Spectrum Muzy to tak mieć książkę w serii Reportaż Czarnego. Tak więc oczekiwałam literatury trudnej: życie codzienne a metafory w filmach Felliniego, Leopardi od kuchni, konsolacje płynące z filozofii Croce, ewentualnie wpływ D'Annunzio na architekturę lub chociażby społeczeństwo we włoskiej kreskówce. Zamawiając książkę brałam pod uwagę opcję dokupienia encyklopedii, na wszelki wypadek, gdybym nie zrozumiała aluzji. Liczyłam się też z koniecznością konsultacji filmowych z Beatą.

I rozczarowałam się: do Beaty dzwonić nie musiałam i dobrze, że nie kupiłam encyklopedii. Włosi. Życie to Teatr okazała się książką do pociągu, a nie lekturą do omawiania na spotkaniach klubu dyskusyjnego. Co niekoniecznie jest wadą, gdyż książkę czyta się dobrze. Przede wszystkim dlatego, że autor jest urodzonym gawędziarzem i ma dar snucia opowieści.
A że niejako wbrew stylowi lekkiemu i przyjemnemu, Włosi. Życie to Teatr przemycają dużą dawkę wiedzy historycznej i antropologicznej, więc można uznać ją za zgrabnie napisaną propedeutykę Włoch. W dodatku autor, jak na miłośnika stylu włoskiego przystało, w różowych okularach raczej nie gustuje, więc i jego opowieści nie zdobi pastelowy lukier i zachwyt nad każdą cegłą i kołatką, a raczej widać kolory tęczy plus całą gamę odcieni szarości: Italia M. Brzozowskiego jest jednocześnie otwarta i ksenofobiczna, światowa i zaściankowa, czyli jakby prawdziwsza :)

Mówiąc krótko: książkę polecam, choć wizualnie (zwłaszcza okładka) mogłby być bardziej wyszukana. Zdaję sobie jednak sprawę, że gołe uda i vespa mogą przyciągnąć uwagę lepiej niż subtelna aluzja do teatru jednego aktora.

inny teatr

Maciej A. Brzozowski
Włosi. Życie to Teatr
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, seria Spectrum poleca
Warszawa 2014
czyli układanka z  literek pod zdjęciami, które mi się podobały


Caponata komponowana z zasobów lodówki i szuflady; 
mieszana nie według litery a ducha przepisu.


Z warzywami (seler naciowy, papryka, cukinia, bakłażan, fenkuł) smażonymi, jak boski Giorgio przykazał, w głębokiej oliwie dziewiczej. Wymieszanych później z białym octem winnym, pietruszką, drobno posiekaną dymką, łyżką syropu z agawy (to zamiast cukru), kaparami, rodzynkami, kilkoma pomidorkami koktailowymi i sporą łyżką przecieru pomidorowego. Giorgio w Made in Sicily pisał, że w restauracji robi odchudzoną caponatę, z grillowanymi warzywami. Ale dodaje, że woli wersję dobrze naoliwioną. I ja mu wierzę, choć pewnie tę dietetyczną też kiedyś zrobię. Niie gwarantuję jednak, że nie dodam do niej startej gorzkiej czekolady, bo dieta dietą, ale czekolada nigdy nikomu nie zaszkodziła.

Ponieważ autorska caponata komponowała się smakowo z Etna Rosso i w dodatku nikt nie trafił do szpitala po konsumpcji, więc skromnie twierdzę, że coś z całej tej tradycji caponaty rozumiem. Ale i tak .  A ponieważ po konsumpcji autorskiej caponaty nikt nie trafił do szpitala i pięknie komponowała się smakowo Etna Rosso, więc uważam, że egzamin wstępny zaliczyłam. Ale na wszelki wypadek zapisałam się na korepetycje: dwa tygodnie intensywnej nauki na Sycylii :)

Jest oczywiście Gandawa historyczna, z zabytkami klasy zero z plusem, rywalizująca skutecznie z miasteczkami (bo z Rzymem czy Wenecją to niekoniecznie) włoskimi. Ale jest też Gandawa od czapy. Zakręcona, gadatliwa i papuzia. Oraz świadoma designu....



kompletnie, assolutamente, niewłoski cmentarz. Cały w koronach, mchu i zieleni. Z wyrytym imieniem Ignaza, o nazwisku Maron, a więc nazwisku mojego dziadka, którego rodzina przyjechała do Polski z Alzacji. Ignaz Maron chyba nie miał się czym chwalić, gdyż na tablicy nie podano ani zawodu, ani koligacji rodzinnych, tak jak w przypadku Anny Sturm, z domu Bäumler, żony kolejarza kolei państwowych. Ignaz jednak żył długo, Anna krótko (26. lat), choć o trzy lata dłużej niż dzielący z nią nagrobek Josef Sturm, Lehrerseminarist, zmarły w 1892 roku, a więc w roku urodzin Silvano, dziadka Annamarii, który popłynął do Nowego Jorku i został zarejestrowany na Ellis Island razem z 15. chłopakami z Poggio Moiano. Dziadka Annamarii znalazłam w zasobach Ellis Island, w których figuruje też babcia Annamarii,która do Ameryki przypłynęła z Ancony.  Przez Ellis Island przewinęło się 383 Maronów, jeden nawet pochodził z Północnych Włoch. sporo o żydowskich imionach, głównie z Rosji, a żaden z Monachium. A więc amerykańskich koligacji po mieczu Ignaz Maron z monachijskiego Starego Cmentarza Północnego chyba nie miał.
Na targach staroci JC stoi przebierając nogami, gdy ja, po raz kolejny, grzebię w pudłach ze starymi zdjęciami i czarnobiałymi widokówkami. W Rieti znalazłam ręcznie kolorowany landszaft z jeziorem Bolsena i klasztor Scholastyki w sepii.


Rok temu w Irlham wykopałam widokówkę z z 18. czerwca 1952. Wysłaną przez Gertrude do Nadinspektora Urzędu Celnego, Augusta Saubera z Landshut: Meine Lieben, jesteśmy we Florencji, jest taka jak na zdjęciu - piękna.

W tej samej kopercie druga widokówka, znad Gardy, adres i nazwisko odbiorcy to samo; 6. maja 1953 Gertrude pisze: Liebe Oma dzisiaj słonecznie i ciepło....

obcinają nam imiona. Moje, niby krótkie,skracają do Ma'. Tak jak Stefania i Stefano to Ste', Clarissa - Clari', Leonardo - Leona', Massimo - Ma'. Jedynie JC, którego imienia sąsiedzi nie mogą zapamiętać, a jeśli pamiętają to i tak nie umieją wymówić, więc JC zwą Giovanni, czyli Giova' .

Robbi, Alfi, Gio i Giova'

Dobrze, że mieszkamy w Gine'. W Poggio Moiano mielibyśmy gorzej. Poggio Moiano bowiem, zdaniem Ste', to czarna dziura w galaktyce Sabina. Lingwistyczny i kulturowy ewenement na skalę światową, bowiem Poggio Moiano mówi własnym, niezrozumiałym dla sąsiadów dialektem,  Jezus zmartwychwstaje tam w piątek, a sąsiadów zna się z ksywy. Na przykład Maurizio w Poggio Moiano nie istnieje, choć ma pizzerię przy głównej ulicy, a jego imię wypisano wielkimi czarnymi literami na szyldzie. Poggio Moiano szyldów jednak nie czyta, więc Maurizio to dla niego Muru Pizzu, Krzywa Góra. I o Krzywą Górę trzeba pytać, chcąc znaleźć dom Mauri'.

Ginestra się bawi

Od strony kultury Poggio też pizzu, czyli skrzywione. Bary po prawej stronie ulicy należą do chłopów, te po lewej - do kobiet i mężczyzn uważających się za inteligentów. Baby do  baru nie chodzą. Nie piją kawy z inteligentami i nie żłopią piwa z chłopami.

Poszłam kiedyś z Patrikiem i Bertilem do Poggio Moiano. Zmęczeni wędrówką z góry na dół i znów do góry w pełnym słońcu, wstąpiliśmy do baru. Tego po prawej stronie głównej ulicy. Patrzono na mnie dziwnie, gdy zamawiałam kawę z kroplą mleka, a jeszcze dziwniej, gdy siadałam z filiżanką przy stoliku na zewnątrz. Być może chłopy z piwem by zareagowały, gdyby nie obecność dwóch wysokich Szwedów z butelkami piwa w rękach. Ktoś nawet poklepał Patrika po plecach, widząc jak ten obciąga peroni z gwinta, jak na chłopa przystało. Tylko płaciliśmy za nasze napoje inaczej chłopy, bo gotówką i od ręki. I grzecznie odnieśliśmy puste butelki i pustą filiżankę do baru. Miejscowi puste butelki ustawiają pod ścianą, a płacą gdy w lodówce zabraknie piwa.

Jesteśmy oczytani, artystycznie wyrobieni i nie lubimy Berlusconiego, gdyż Berlusconiego lubi plebs. My plebsem nie jesteśmy, rozumiemy metarforę i nie oglądamy Canale5. My chodzimy do kina. Na przykład na La Grande Bellezza, film przedstawiany jako portret elit intelektualnych w czasach Berlusconiego.

Tymczasem i Canale5 i Medusa Production, producent podziwianego przez nas filmu, należy do MediaSet, w którym 40% udziałów należy do Silvio Berlusconiego.

Polecam lekturę Italy and its discontents, Paula Ginsborga. Przyjemnie nie jest, optymistycznie też nie. Powiedziałabym nawet, że po lekturze książki Ginsborga mam ochotę sięgnąć po Leopardiego na poprawienie humoru. Lub zabrać się za gotowanie makaronu, gdyż wiadomo - węglowodany z sosem gwarantują dobre sampoczucie. Dobrą książką z przepisami na makarony jest Niezrównany Makaron, wydany przez Bachmanna, przełożony z angielskojęzycznej Essential Pasta, wydanej przez Murdoch Publishing, należącej do koncernu Ruprechta Murdocha. Tego od brukowców i podsłuchów.....
Powered by Blogger.