sprawa dla detektywa Monka
Rosella chciała wiedzieć jakiego włoskiego się uczę. Jasne, że literackiego. Nie słychać? Po to kupiłam książki z gramatyką, by móc opowiedzieć poprawnie o wtorku w Ginestrze: o porannym cappuccino, czytanej książce i czekaniu na fruttarolo.  A więc jednak uczysz się miejscowe gwary, uśmiechnęła się Rosella. Fruttarolo to język Ginestry. Reszta Włoch sprzedawcę warzyw i owoców nazywa fruttivendolo.

Tyle od specjalistki od języka Dantego. Chyba musi sobie kupić następny podręcznik :D
rakieta Stefana

San Stefano in Sessanio to projekt w toku. Rurki, sznurki, linki, stal i śrubki. A więc coś na czym znał się inżynier Karwowski. Za nadzór budowlany robiły miejscowe koty, futrzana wersja Maliniaka.
Kobieta Pracująca to chyba nie jest

pojechaliśmy na Księżyc. Nawet zbyt daleko nie było i wyrobiliśmy się z powrotem przed środową kolacją. Księżyc nazywał się  Campo Imperatore i znajdował się u podnóża Gran Sasso, a stolicą jego wydawało się być Santo Stefano di Sessanio.

Apollo ląduje

Wybraliśmy się tam by zobaczyć jak wygląda miasteczko, które jest hotelem. Pisałam o tym wcześniej (post z ubiegłego roku), teraz miałam nadzieję, że uda mi się z kimś porozmawiać.

Nie udało. Najpierw nie byłam gotowa na dyskusję o serach (sklep z miejscowymi produktami, pachnący woskiem i pecorino), potem nie rozumiałam języka kobiet sprzątających pokoje, a w końcu miejscowe wypasione koty nie miały ochotę na rozmowę z kimś pachnącym innymi kotami. Jak widać, w Santo Stefano tłoku nie było :D Na parkingu stały cztery samochody, na murach powiewały błękitne flagi Sextantio, a w słońcu błyszczały stalowe liny spinające mury i rusztowania. Było tak cicho, że dało się słyszeć trzeszczenie zamarzającej wody.

stolica księżyca

Biura Sextantio nie znalazłam. Ba, trudno było nawet ocenić, czy flagi Sextantio oznaczały budynki należące do Albergo Diffiuso, czy były jedynie miejską dekoracją świąteczną. Tu i ówdzie na schodach i pod murami tliły się jeszcze znicze, pozostałość po święcie światła z drugiego dnia Bożego Narodzenia, a więc z dnia świętego Stefana. Tak więc, suma sumarum, z punktu widzenia autentyczności, projekt można uznać za udany. Miasto wyglądało jak miasto, a nie jak hotel.

na księżycu śnieg i słońce

Opowiadałam o wycieczce znajomym z Ginestry. Giny, jak zwykle to nie interesowało, ale Annamaria, która o projekcie słyszała, była zachwycona zdjęciami. Na pewno sami tam pojadą wiosną, gdy nie będzie śniegu. A może pojedziemy razem? Stefano zabierze ze sobą rower. Ja umówię się na rozmowę z kimś z Sextantio, a potem pójdziemy razem próbować pecorino i rozmawiać o życiu w mieście, które jest hotelem na Księżycu.
film ze śniegiem w roli głównej

do kalendarzowej wiosny dwa miesiące. Równiutko, jak w mordę strzelił. Siedzę przy komputerze w dwóch swetrach, wełnianych skarpetach i crocsach wyściełanych prawie prawdziwym futerkiem i próbuję sobie przypomnieć. jak wygląda słońce.  Od tygodnia, dzień w dzień, pada śnieg.  Nie sypie. Posypuje.

upierdliwa zima
 Chciałabym do ciepłych krajów, ale w ciepłych krajach też zima. Właśnie R.przysłał zdjęcia z Toskanii: pełne śniegu. R. pisze też w Lacjum pewnie jest cieplej i bezśnieżnie. A ja do Ginetry jadę w tydzień po ogłoszeniu kalendarzowej wiosny. A więc za dwa miesiące i 7 dni.  Jak mawia B., mam przejebane...przynajmniej dzisiaj, bo znów pada śnieg i znów piaskarki skrzypią za oknami.
Zajrzeć do bibliografii książki o społeczeństwie włoskim i prawie pewne, że cytowany będzie Luigi Barzini. Tylko czy Barzini nie jest przestarzałym autorytetem? Czy jego opis społeczeństwa nie trąci naftaliną? Ostatecznie książkę pisał, gdy Chrześcijańska Chrześcijańska Demokracja była przy władzy, nie wyszły na jaw jej powiązania z Mafią, a o prawie do rozwodu dopiero rozmawiano.

Tymczasem, czytając książki cytujące Barziniego jako autorytet, ma się wrażenie, że dla autorów społeczeństwo włoskie zamarło w bezruchu, podjęło świadomą decyzję zatrzymania się w latach 60. w oczekiwaniu na następnego Barziniego, który opowie o wpływie internetu i Unii Europejskiej na przeciętnego obywatela, a niechętne rozwodom komentarze Barziniego przerobi na statystyki rozwodów,  poruszy sprawy aborcji,  ustawę o zapłodnieniu pozaustrojowym,  wspomni wreszcie o opinii społeczeństwa na tematy badań nad komórkami macierzystymi, problemami nauki włoskiej, wpływie Berlusconiego na życie polityczne...Mówiąc krótko: uwspółcześni wiedzę o społeczeństwie.

Włosi
No i sprawa przekonań Barziniego: na ile można ufać w obiektywną ocenę sytuacji w przypadku osoby, która nie kryje swojej niechęci do rozwodów? I czy obecnie można przyjmować w dobrej wierze opinie człowieka, który pisze o świecie mężczyzn, ignorując świat kobiet? Z resztą w pierwszych zdaniach przedmowy sam zaznacza, że nie jest to książka naukowa i że nie jest jego ambicją napisać więcej niż zostało zawarte w XIX-wiecznej powieści. Czy w takim razie powinien być traktowany jako autorytet? Pisze prawdę, czy bawi się z czytelnikiem, zacierając ślady i chowając się za grzecznymi, choć zgrabnymi, formułkami? A więc, czy pisząc po angielsku, nadal pozostaje Włochem? A jeśli tak, to jak angielskojęzyczny czytelnik jest w stanie odróżnić otwartość od pozy? Nie każdy czytelnik musi przecież znać prozę Macchiavellego i Castiglione....

A w końcu życiorys samego Barziniego. Był dziennikarzem, a nie socjologiem, w dodatku początkowo silnie związanym z włoskim faszyzmem. Potem zmienił przekonania i przeszedł na stronę demokracji, a konkretnie chrześcijańskiej demokracji. Czy możemy mu ufać, gdy tłumaczy fenomen Mussoliniego? Czy jest wiarygodny, gdy twierdzi, że faszyzm był jedynie nieprzyjemnym, choć niezbyt bolesnym eksperymentem społecznym?


I przy wszystkich tych zastrzeżeniach nadal twierdzę, że Barziniego powinno się przeczytać, Pisze piękną językiem, miejscami potrafi uwodzić. Mastroiani włoskiej literatury: wiesz, że wczoraj był u kochanki, ale gotowa jesteś pozwolić mu wrócić na ten jeden wieczór. Oczywiście po raz ostatni i żeby mi się to nigdy więcej nie powtórzyło ;)
nie mielibyśmy pistoletów bez  Pistoi, francuskiego savon bez miasta Savona, fajansów bez Faenzy. [...] Włosi odkryli Amerykę dla Amerykanów; uczyli Anglików poezji, dyplomacji i zasad handlu, Niemców uczyli sztuki wojennej, Francuzów gotowania, Rosjan tańca i aktorstwa, a wszystkich  muzyki.

Ale proszę mnie (a zwłaszcza mnie) nie brać na serio. Wystarczy samemu pojechać do Włoch. I wtedy - parafrazując Barziniego - napisze się swoją własną opowieść, bowiem ulica włoska dostarczy materiału. A więc będzie pełna dozwolonych i zakazanych miłości; będzie lekcją sztuki, doświadczeniem patosu i intryg, radości i tragedii, uniesienia i depresji, sielska i wielkomiejska, staroświecka i nowoczesna, lub będzie po prostu dolce.

buziaki
Wnętrze z zachowanymi elementami. więc możnaby właściwie powiedzieć, że wnętrzarski samograj. Ale nie do końca, bo nie odnawiano, nie przerabiano, nie unowocześniano, i nie stylizowano na epokę.


Choć na ścianach wiszą jak najbardziej współczesne abstrakcje, a meble i lampy to mieszanka vintage i antyków, moderny i designu z lat 50. i 60., to powstało wnętrze intrygujące, kojarzące się z rewolucją industrialną, obrazami mistrzów holenderskich i zdjęciami starej Hawany. W dodatku wysmakowane kolystycznie. Podoba mi się tak bardzo, że nawet romantyczne kwiatki mi nie przeszkadzają.


No i fotografia Emanuele Zamponi! Właściwie to nie umiem powiedzieć, czy bardziej podoba mi się mieszkanie czy fotografia :D


To mediolańskie mieszkanie należy do Britt Moran i Emiliano Salci z Dimore Studio
Południe
na mapie Włoch rozciągniętej na podłodze w pokoju gościnnym zaznaczamy szpilką Padulę,  a JC sprawdza z GPSem ile do Paduli mamy kilometrów. Dużo. A nawet bardzo dużo, zwłaszcza, że to wypad jednodniowy.

Tak daleko na południe jeszcze nie jechaliśmy.

Za Avellino autostrada pustoszeje. Zjazd na Paestum, drogowskaz na Battipaglię (ciekawa jestem jak ją odbudowano po bombardowaniu sprezentowanej jej przez generała Clarka) i Eboli. Do Eboli też bym chciała, chociażby dlatego, że tam zatrzymał się Chrystus. Ten z tytułu książki Carlo Levi.

Gdziej w okolicach Polla zmienia się krajobraz: suniemy nie po zboczu góry, a po dnie szerokiej doliny. Autostrada gubi zakręty i resztę samochodów. Przez wiele minut jesteśmy sam na sam ze znakami drogowymi. GPS jest pogubiony i nie wie, gdzie mamy z autostrady zjechać.

łuki bez końca

Mur bez końca
objeżdżamy kartuzję szukając bramy. Drogowskazy doprowadzily nas do muru, ale do wejścia już nie. Na ogół nie mam nic przeciwko wędrówce z parkingu do celu podróży, ale na Południu jest przeraźliwie zimno, a ja - zwiedziona słoneczkami na mapie pogody, zostawiłam w Ginestrze ciepły płaszcz i rękawiczki.

Jedziemy wzdłuż szarego muru, zza którego wystają wierzchołki drzew i w końcu, przy drodze podjazdowej do Paduli widać barokowy zwieńczenie bramy. Klasztor schowany jest za nasypem. Schodzi się do niego po schodach.

Jak paznokciem po tablicy, nożem w ostrzałce lub w porcelanowej misce, skrzypią metalowe drzwi między kasą a pierwszym krużgankiem. Z planu wiemy, że jest to część gościnna klasztoru. Na piętrze, ozdobione sepią i ochrą arkady kwater gościnnych, parter biały jak kreda.

Z kredy robione są stiukowe fronty ołtarzy, tło farbowane atramentem kałamarnic, błękitne cienie na liściach akantusa malował pył lapis lazuli, a kwiaty barwił na czerwono zmielony koral.

fabrowana kreda

Kwiaty bez woni
Na ołtarzach ponad metrowe kandelabry i kute metalowe bukiety. Podobno woń kwiatów i głos uwodziły zmysły i odwracały uwagę od modlitwy.

W jednej sali regał na relikwiarze, w drugiej szatnia z szafkami na strój i sprzęt liturgiczny. Każdy mnich miał własny zestaw.

W kościele stalle mnichów ozdobione intarsjami. Nad ołtarzem znak zakonu i symbol patrona: CAR i kratka do grillowania. Kartuzję w Paduli poświęcono św. Wawrzyńcowi, którego wytopiony na ogniu tłuszcz znajdował się w zasobach reliwii Neapolu.

Na posadzkach kafelki, kuzyni kafelków neapolitańskich z krużganków św. Klary. Nie dziwota. Kartuzję w Paduli fundował ród Sansevero z Napolu. 

W bibliotece pod oknem tabernakulum z brakującymi fragmentami uzupełnionymi mlecznym plexi. Zgodnie z opisami i ilustracjami w niedawno odnalezionych tekstach źródłowych brakujące elementy były bogato inkrustowane kamieniami szlachetnymi. Z obawy przed zachłannością zbliżającej się armii francuskiej wywieziono je do Neapolu i tam przepadły.  Projekt tabernakulum robił sam Michał Anioł.

W kuchni klasztornej więcej kafelków neapolitańskich. Rozpoznaję niektóre wzory, bo mamy je na kafelkach w kuchni. Tylko że mamy ich o wiele mniej. Na ścianach żółto- zielona szachownica, piec obłożony kafelkami z wzorem rombów, malowanych na brązowo. W katalogu Recuperando oznakowane są jako manganese. Pewnie z manganu lub związku manganu robi się farby. Nic więcej nie potrafię na ten temat powiedzieć, bo od lat nie rozumiem chemii i związków chemicznych.


Świat bez dźwięku
Następny krużganek to cmentarz. Spoglądali na niego mnisi uczestniczący w posiedzeniach kapituły. Kapituła to najstarsi mnisi. W czasie posiedzeń wolno im było rozmawiać.

Wielki dziedziniec otaczają cele mnichów. W celach w północnej pierzei zrobiono wystawę sztuki współczesnej. Ktoś namalował zdechłego szczygła. A ktoś sugeruje, że w ścianie ukryto złotą plakietkę.

Barokowa klatka schodowa pozwala popatrzeć na równinę doliny Diano i na mur kartuzji. Jej rozmach wydaje się sugerować jej reprezentacyjną funkcję, ale niby dla kogo ją wybudowano? Klasztor i dziedziniec były terenem zamkniętym, dostępnym tylko dla nielicznych upoważnionych.

W mniejszym krużganku urządzono lapidarium, a w jednej z sal ustawiono eksponaty sztuki starożytnej. Schodów na pierwsze piętro nie udaje się nam odnaleźć.

Po części kościelnej kartuzji oprowadzał nas pan, pilnujący porządku i tego, by nie robiono zdjęć wnętrzom. Mnie pozwolił zrobić jedno zdjęcie, to scaglioli, czyli stiuku, ołtarzowego. Zdjęcia relikwiarzy i wnętrz zrobiłam wcześniej, zanim dowiedziałam się, że fotografować nie można.


Memento
Chciałabym jeszcze raz do San Lorenzo. I nie dlatego, że umieszczono ją na liście UNESCO, ale dlatego że chciałabym tę kartuzję zwiedzić z przewodnikiem. Podobno przewodnicy mają wiele historii do opowiedzenia.

Zatrzymaliśmy się przed małym sklepikiem sprzedającym miejscową mozzarellę. Obsługiwała nas dziewczyna o oczach bizantyjskich świętych. Jest zmęczona ciężkim życiem. Włoskich turystów też mieli w tym roku mało. UNESCO nie wystarcza, trzeba głosować na polityka, który pozwoli żyć lepiej, a więc nie pod dyktando międzynarodowych banków. Ona wie, że w lutym nie będzie głosować na Montiego. Mozzarella była świetna.

Informacje: bilet do kartuzji kosztuje 4 euro. 

Kartuzi
Kartuzje ze Włoszech
Lista Unesco
Certosa di San Lorenzo czyli Kartuzja św. Wawrzyńca
Oficjalna strona

pominięte przykazanie: skromność
nie mogę sobie odmówić pokazania TEGO akurat zdjęcia. Jest niezgrabne (obiektyw wide angle nie robi dobrze tego rodzaju zdjęciom), ale wprowadza w nastrój miejsca.

Owo miejsce to kartuzja w Paduli. I tak jak kartuzja w Pavii mówi wiele o świecie, który milczenie i wyrzeczenie uważał za swoją misję.
Cudze wieści
Włoskie wróbelki ćwierkają o sprawie proboszcza z Lerici, który - przedrukowując fragmenty z artykułu konserwatywnego autora o ewentualnej współodpowiedzialności kobiet za przemoc wobec nich, wywołał masę sprzeciwów po których musiał zmienić parafię, a biskup tłumaczył, że opinie proboszcza niekoniecznie odzwierciedlają poglądy hierarchii.

Potem ćwierkały o Veronice Lario, która - ku zaskoczeniu własnym i mediów - wygrała kumulację w loto, czyli dostała od sądu to, czego chciała. A więc 100 tysięcy euro dziennie, która me jej płacić były mąż Sivio.

Wróbelki o polityce
O Silvio wróbelki ćwierkały wcześniej, gdyż - w trakcie rozwodu - ogłosił zaręczyny z Francescą Pascale. Przyszła panna młoda jest bardzo młoda; tak młoda, że na upartego mogłaby być wnuczką pana młodego, który postanowił wystartować w wyborach.

grudniowa trasa

O tym też wróbelki ćwierkają, wyliczając szanse: Monti ma zapewnione poparcie wielkiego businessu i Kościoła, zaś lewica, partia 5 Gwiazd Bepe Grillo i Berlusconi mają do podziału resztę elektoratu, niezadowolonego z podatków narzuconych przez Montiego. Ginestrowe wróbelki ćwierkają o tym bardzo głośno, bo akurat w Ginestrze jest poczucie, że pieniądze roztrwonione były przez polityków i wielki business (o odpowiedzialności Kościeła wypowiadają się jedynie nieliczni socjaliści i komuniści), ale, jak twierdzi Marco, płacić musimy solidarnie wszyscy. Marco nie chce takiej wymuszonej solidarności i woli solidaryzować się z nami, cudzoziemcami, którzy zapłacili dwa razy więcej w podatkach.

14°
Ginestra współczuje nam głośno, a za plecami omawia naszą rozrzutność, bowiem o ile o wysokości naszych podatków wie jedynie gmina, my i ci, którym powiedzieliśmy, to faktu, że zostawiliśmy włączone ogrzewanie wyjeżdżając w listopadzie z Ginestry, nie można ukryć, Wszyscy idący na pocztę lub do kościoła widzieli obłoki pary unoszące się nad drzwiami naszej kotłowni.

Zapomnieli wyłączyć ogrzewanie, poverini....Strasznie zapłacą za gaz...I co niektórzy, zorientowani w naszych wioskowych przyjaźniach najpierw pukali do Viji i Patricka, a potem rozmawiali z Annamarią, która, zmęczona tłumaczeniem, że nie chcemy wracać do lodowatego domu, w końcu wyłączyła ogrzewanie zobowiązując się, że je znów włączy na 4 dni przez naszym powrotem.  19. grudnia wchodziliśmy do mieszkania, które - w ginestrowej opinii - było bardzo ciepłe. Nie dosyć, że mieliśmy 14 stopni, to jeszcze działał kominek, oczyszczony wcześniej przez Gino i w którym Gina rozpaliła pierwszy ogień.

14,5°
Ginestra przyzwyczajona jest do zimnych mieszkań (w większości domów w najstarszej części wsi, czyli w centro storico, jest jedynie kominek), a chodzenie po mieszkaniu w płaszczu i szaliku to wioskowa norma. Inna sprawa to kwestia ceny: gaz, tak jak i prąd, to we Włoszech sprawa kosztowna. Przekonaliśmy się o tym oglądając rachunek za ogrzewanie domu w październiku.

pandoro i Abruzja

Pierwsza kawa w barze Sport i wspóczujące spojrzenie Luci: pewnie zapłaciliście majątek za to włączone ogrzewanie. A na sugestię, że nie chcieliśmy wracać do lodowatego domu, usłyszeliśmy, że powinniśmy rozpalać w kominku. Znam nawet jednego takiego, co wam przywiezie drewno. No i koniecznie musicie okna wymienić.

Okno na wioskę
O oknach do wymiany wiedzieliśmy już od dawna. Teraz podjęliśmy decyzję, że zamiast łazienki na parterze i Up 5 do salonu musimy wstawić nowe okna, zwłaszcza, że pokłady farby na okiennicach zaczęły odpadać i gdzieniegdzie pojawiło się gołe drewno, na którym natychmiast wyrosła niewielkia huba.

Fabrizio umówił nas z Maurizio od okien. Zrobiłam szkic: metal, najlepiej w widocznymi śladami po lutowaniu. Koniecznie szare i nowoczesne. każde okno-dzwi podzielone na 4 panale. Nie, nie chcemy szprosów. Lufcik mile widziany. Maurizio nawet nie drgnęła powieka. Przyjedźcie do mnie wybrać kolor.

Gdy powiedzieliśmy o oknach głośno, w wiosce zawrzało.
- mieszkacie w centro storico, w domu, który jest w materiałach promocyjnych Ginestry i chcecie metalowe okna wstawiać? I to w szarym kolorze? 
- Rozmawialiście o tym z gminą, pytaliście czy pozwolą?
- Okna powinny być, jak bóg przykazał, drewniane.Okiennice też.
- A jak nie chcecie ich konserwować 4 razy w roku, to drewno można pomalować na zielono lub brązowo. 
- Ale dlaczego, w takim razie nie możemy mieć okien z metalu pomalowanch na zewnątrz na brązowo, a na szaro wewnątrz?
- No niby możecie, ale..... 

Jestem przekonana, że wioskowe wróbelki już o tym ćwierkają, zwłaszcza, że wyceny dostarczy Maurizio z Poggio Nativo, a wioska wolałaby innego Maurizio, też z Poggio, ale Moiano

Napewno o tym wszyskim jeszcze raz będziemy rozmawiać w barze Sport nad pierwszym wielkanocnym cappuccino.
cappuccino i gazeta to bardzo dobre zestawienie, zwłaszcza w sobotę, gdy w gazetach jest jakby więcej o kulturze, modzie i kulinariach. Tak więc można się w sobotę dowiedzieć, że będzą odkurzane ubrania zwiedzających Kaplicę Sykstyńską i że puchatą kurtkę w kolorze kawy z mlekiem trzeba koniecznie zastąpić kurtką myśliwską księcia Karola, wokół nadgarstka wypada obwiązać korkonkową branzoletkę, najlepiej z czterolistną koniczyną, a w ramach walki z kryzysem zrezygnować z dorady i labraksa i kupić sobie śledzia i makrelę. Dwóch dorad oddać już nie mogliśmy, ale w ramach kryzysowego świętowania postanowiliśmy zrobić makaron z nieobecnymi truflami. Przepis podała Viviana Lapertosa w artykule o menu świątecznym oszczędnym: ll mio (finto) tacchino ripieno - mój (udawany) nadziewany indyk.

Makaron z nieobecnymi truflami
Sos do tagliolini (zastąpione tagliatelle, zwane w innych częściach kraju fettuccine) prostszy już chyba nie może być: do 10 dag miekkiego masła dodać 4 drobno posiekane fileciki sardeli z oliwy, skórkę z połówki cytryny, 5 dag (czyli jakąś czubatą łyżkę) startego parmezanu lub grana, świeżo mielony czarny pieprz i 1/2 łyżeczki (mówimy tu o łyżeczkach do espresso, a nie łyżeczkach pasujących do szklanki z herbatą) drobniutko zmielonej kawy. I znów chodzi tu o kawę do espresso, a nie kawę na kawę po turecku. Wszystko dokładnie ucieramy.

Gotujemy 40 dag makaronu, odrobinę klusczanki wlewamy do przygotowanego masła i wszystko dodajemy do odsączonego makaronu.

dwa wcielenia kawy i cytryny (zdj. kawy::Chris Campbell i Tonx z Flckr)

Notatki pokonsupcyjnie: sos nie ma smaku maślanego cappuccino i wcale nie smakuje jak wymoczone fusy. Cytryna jest bardziej wyrazista choć nie dominująca, a sardele i parmezan podkręcają smak. Sos z nieobecnymi truflami wchodzi do domowego zbioru ulubionych sosów i być może stanie się jednym z najważniejszych sosów mojego życia.

Dopisek 'poczasie': przepis podałam zgodnie z oryginałem, a więc sporo masła, porcja na 4 osoby. Ja, gotująca na dwie osoby, masła dałam mniej niż 5 dag, a to z racji tego, że mi wyszło, ale sosu było w sam raz na oklejenie wstążek.

Przepis Viviany Laperdosy na tagliolini z nieobecnymi truflami pochodzi z Corriere della Sera z 22.grudnia 2012.
wyjeżdżając do Ginestry koty do samochodu pakujemy o 6 rano. Rezygnujemy też ze śniadania, bo w takie dni lubimy cappuccino i rogalik z konfiturą morelową. Śniadanie jemy więc już po stronie włoskiej, na pierwszej stacji na wjazdem na autostradę Brennero, choć jest to jeden z droższych autostradowych barów jakie znam. Wracając do domu lubimy zatrzymać się w barze na stacji IP przy via Salaria (SS4) za zjazdem na Ornaro Basso. Cappuccino mają gęste, a rogaliki nadziewają konfiturą jagodową, moją ulubioną. W Ginestrze na cappuccino idzie się gdy za barem stoi Luca. Rogaliki może są  jakby mniej wypieczone, ale kawa napewno jest wtedy lepsza. Dobre cappuccino robią też w barze w Osteria Nuova, ale tylko około 10, gdy ekspres jest dobrze rozgrzany. O 10 na ogół brakuje już najlepszych rogalików i czasami trzeba czekać w kolejce i, co gorsza, czasami trzeba wracać do baru by szukać kolesia od Alfy, który zaparkował tak, że nie możesz ruszyć auta.

Najlepsze autostradowe espresso piliśmy w Sarni w okolicach Neapolu (tak w jedną, jak i w drugą stronę). Filiżanki były jak z gliny ulepione, grube i niezgrabne, ale espresso miało cremę tak gęstą, że możnaby na niej, jak na tylnych drzwiach naszego samochodu, narysować serduszko przebite strzałą lub napisać prowokacyjnie ac milan.


Wracając w Nowy Rok z Ginestry do bawarskiego domu nudziliśmy się bardzo: na drodze pustki, nie ma na kogo trąbić i kogo przeklinać; nawet przez Terni przejechaliśmy na zielonej fali. Co prawda śniadanie wypiliśmy już na E45 gdzieś w okolicach Todi, gdyż wszystkie bary były zamknięte, ale cappuccino podali bardzo dobre. Gorzej z rogalikiem, bo ten nadziany był waniliowym budyniem, a nie cytrynowym kremem. A ja waniliowego budyniu nie lubię, zwłaszcza w TAKICH ilościach.

Jak już pisałam, nudziliśmy się bardzo, więc gdy wyczerpaliśmy zasoby tematu dyżurnego czyli wyboru fotela do ginestrowej czytelni, zaczęliśmy robić zestawienie ulubionych barów i restauracji autostradowych. I tak zdecydowanie kulinarnie wolimy Fini od Autogrilla i chyba maryginalnie lepszy od tego ostatniego jest również Sarni, choć nie Siro. Najbardziej, oprócz espresso z Sarni pod Neapolem, smakuje nam kawa na w barze-restauracji RiBox przy SS45. JC twierdzi, że mają też dobre obiady. Rogalików tam nie próbowaliśmy, ale - podejrzewam - że są takie wszędzie w Umbrii, czyli z dużą ilością nadzienia.

A tak w ogóle to przydałoby się zrobić mapkę dobrych autostradowych barów. Jakby nie było, kawa jednak kawie nierówna. Tak jak i rogalik, a więc - w zależności od regionu - cornetto (nie mylić z cornuto, za które można w ryja dostać) lub brioche, z konfiturą morelową lub jagodową, kremem waniliowym lub cytrynowym, nutellą lub czekoladą. A cornetto z konfiturą czereśniową podano nam do porannego cappuccino w barze na Starym Mieście.
wystarczy oliwa, umiejętność przetłumaczenia strony internetowej z włoskiego na niemiecki, znajomość elektryki lub zbyteczny komputer. Wszystko to, i wiele innych rzeczy lub umiejętności, da się zamienić na noclegi we włoskich b&b.  Wystarczy wejść na stronę barattobb.it, poszukać regionu i wymarzonych okolic, popatrzeć czego potrzebuje dany b&b i zacząć negocjacje. A potem zapisać się na odpowiedni wieczorowy kurs pracy z kartonogipsem,  hydrauliki, instalacji wifi, malowania fresków, fotografowania. Do wakacji kawał czasu, więc spiny nie ma.

kurs fotografii w Piglio :)


Najpopularniejsza wydaje się opcja wymiany noclegów. A więc przerabiamy casa di giuseppe na hotelik czy kupujemy coś w Alto Adige lub Trentino?

I jeszcze link do artykułu w Wyborczej
Zdjęcie czerwonego neonu pochodzi z Wenecji. Robiła je doktor Aurea R z Brazylii. Trup z Ginestry. Pies z mostu nad Tybrem. Autoportret autorki kupiony na niemieckim ebayu, filiżanki rosyjskie.
ecco psycho
w wywiadzie powiedziałam: (we Włoszech) nie wszystko oczywiste jest prawdą, każda opowieść ma przynajmniej dwa dna i dwa morały: jeden na użytek publiczny, drugi prywatny. Co z kolei pozwala wracać do tych samych miejsc i odczytywać je za każdym razem inaczej. 

To było kiedyś. Teraz pewnie powiedziałabym, że dna nie ma, a morałów jest dokładnie tyle, ile osób ma zdanie na dany temat. 

A pewnie najlepiej byłoby gdybym zamlkła. 

I tym pozytywnym akcentem wchodzimy w Nowy Rok!

Powered by Blogger.