Cywilizacja się sypie i sypię się ja:

Gdy zagoiło się lewe kolano (tak, miałam ponowne pęknięcie), to pękło żebro po spotkaniu z drzwami porsche cayenne (dobrze chociaż, że nie był to zwykły volkswagen,  plebejski opel czy szmaciany fiat), pęcherze na opuszkach pięciu palców PRAWEj dłoni po tym jak próbowałam podnieść rozgrzaną do czerwoności pokrywkę pozostawioną na rozgrzanym przez pomyłkę palniku. Do tego skończył mi się fluid, wyszły ulubione perfumy, lnie mogę się zdecydować czy chcę nowego laptopa czy desktopa, na ulubionym forum idzie nudne nowe i nie mogłam zdecydować jakie wino podać do obiadu z przypalonej polenty z karmelizowaną na węgiel brunatny cykorią.

W dodatku zmarła mądra komórka i zabrała ze sobą wszystkie numery telefonów i adresy. Tak więc, drogi czytelniku włoszczyzny, jeśli byłeś kiedykolwiek ze mną w telefonicznym kontakcie lub wymienialiśmy się paczkami, proszę o przesłanie na mayolina1@gmail.com nazwisk, kontaktów, adresów.
między św. Mikołajem a Belfort, zasłaniając nie Novotel, a ładniejszy ratusz, Gandawa postawiła sobie stodołę. Mieszkańcy od razu nazwali ją zagrodą dla owiec, co obrazuje gandawskie nastawienie do najnowszego oddanego do użytku obiektu

Tymczasem reszta znających się na rzeczy, budowlą zaprojektowaną przez Robbrecht & Daem – Marie-José Van Hee jest zachwycona do tego stopnia, że  nowoczesna interpretacja hali targowej trafiła do finałów presitżowego konkursu Mies van de Rohe. A więc Gandawie trochę łyso, bo się nie poznała. Mnie też jest łyso, bo hala podoba mi się jak obiekt, mniej natomiast rozumiem jego przeznaczenie. W dodatku w hali są przeciągi, a zadaszenie jest tak wysoko, że deszcz i tak pada na głowę. Ale: pięknie zagospodarowywuje przestrzeń poprzednio zajętą przez parking, inteligentnie nawiązuje do średniowiecznych planów i założeń architektonicznych. I tak, ładnie powtarza ostre łuki sąsiadujących z nią gotyckiej dzwonnicy i kościołów, dodając jednocześnie jeszcze jedną atrakcyjną vistę. Szkoda, że zasłania klasycystyczną pierzeję ratusza, a nie mocno nieciekawy Novotel. I w sumie nawet niezbyt przeszkadza mi wykopanie dziury tworzącej piętro minus jeden na płaskim dotychczas EmilyBraunplein.
 

Natomiast wszyscy, a więc mieszkańcy, prasa i ja, twierdzimy że nowy budynek Kamer van Koophandel mógłby być lepszy.  Nie sprawdzałam jak reszta, ale mnie z całego projektu podobał się szary kolor, pomarańczowy napis i odbicie rzeki w oknach.

Na zdjęciach: stodoła w różnych konfiguracjach, modernizacja dworca S. Pieters, odbicia w oknach i Gandawa obserwowana w różnych miejscach.
jest metoda na zrobienie czekolady o smaku, powiedzmy prawdziwków, bez silenia się na bycie kontrowersyjnym. Bowiem kontrowersyjne przerabialiśmy. Futurystyczna kuchnia, kotlet schabowy zapiekany z ananasem i serem, sałatka warstwowa z brzoskwinią i majonezem oraz cappuccino o smaku orzechowym może i szokują, ale dobre nie są. Tymczasem dziwne dodatki smakowe do czekolady okazują się być niespodziewanie seksy. Może dlatego, że w ich przypadku założeniem nie jest tworzenie prawdziwków w czekoladzie, a robienie dobrej czekolady.

Tak więc czekolada pozostaje dobró czekoladą, a szczypta prawdziwka dodaje jej następny wymiar: posmak lasu...i nutkę (bo nawet nie nutę) słodyczy i dymu. Tak więc czekoladę z chilli może zrobić każdy. Ale tylko artysta zrobi z niej dobrą czekoladę. Do tego potrzebne jest wyczucie proporcji i lekka ręka. No i przydaje się bać Nicolasem Vanaise.



Jego Yuzu to przykład, że czasami marketing nie jest potrzebny, gdy produkt stoi na najwyższej półce. Choć, jak sam Nicolas twierdzi, nie  zaszkodzi mieć wsparcie się urzędu miasta, który promuje lokalne inicjatywy.

Do Yuzu idę w Gandawie za każdym razem i nie tylko dla sprawdzenia nowych smaków, pogadać, a przede wszystkim pooglądać. W tym roku na przykład Nicolas zrezygnował z lśniących czekoladek, a nastawił się łączenie faktur (patrz ilustracje) i malowanie kolorem tak, by widać było pociągnięcie pędzla.

A że była przerwa obiadowa i nikt nie szukał czekoladek, więc staliśmy sobie i rozmawialiśmy o dziesiącej rocznicy powstania pracowni, o zmianie wystroju wnętrza i przy okazji poruszyliśmy temat yuzu. Że nadaje się do czekolady to nie ulega wąptliwości, ale sok i skórka komponują się też gotowanymi langustynami, delikatnymi rybami typu sola. Niekulawe jest też zestawienie z sercówkami, a najlepsze z mulami: zamiast belgijskiej klasyki porów lub naci selera, Nicolas do garnka wrzuca skórkę yuzu, a przed podaniem wlewa świeżo wyciśnięty sok.

A że obydwoje byliśmy zgodni, że dobry szampan takim potrawom nie szkodzi, więc przeszliśmy na bliski sercu temat: który szampan do czego. I pewnie byśmy do tej pory stali i dyskutowali, gdyby nie pojawili się klienci.

Rozmowę dokończymy przy następnej okazji, czyli we wrześniu, gdyż na wrzesień zaplanowaliśmy z JC powrót do Gandawy. Mam zamiar zamówić yuzu, które - jak na porządne cytrusy przystało - dojrzewają późną jesienią, a najlepiej smakują zimą. 

BTW: zajęta Yuzu nie miałam czasu by odwiedzić S.M.A.K i sprawdzić co pokazują w muzeum designu. Pocieszam się jednak, że czekoladki Yuzu to też sztuka.

========
Yuzu, Waalpoortstraat 11a, 9000 Gent. 
Otwarci od wtorku do soboty włącznie, od 10 do 18. Włoszczyzny na facebooku nie ma, ale Yuzu jest: Yuzu-chocolates.
jak już poprzerabiamy wszystkie stare zabudowania fabryczne na centra handlowe i zarżniemy życie miejskie, będziemy mogli zabrać się robienie porządków z lasami. bo te wszystkie bezużyteczne dęby, buki i modrzewie to czysta kasa. W zamian możemy las przenieść do miasta. Bliżej, a więc ekologicznie, a przy okazji stymulacja rynku nieruchomości. Same korzyści, zwłaszcza że prototyp już powstał. Wystarczy go jedynie przeflancować na polski grunt. 

Przepraszam, nie o tym miało być. Miało być o świetnym wieżowcu, a właściwie dwóch, w Mediolanie, ale ponieważ jestem po lekturze Wanny z Kolumnadą i Źle Urodzonych, więc ostrzę wirtualną siekierę na wieszających szmaty reklamowe na fasadach, sikających po nogach na widok Vitkaca, mikroorganizmy przenoszące pastelozę i inicjatywy wycinania drzew wzdłuż ulic, by potem powsadzać w donice badyle i piać, że jest eko ślicznie i światowo.

zdj: Boeri Studio

Wracając jednak do motywu przewodniego tej notki, czyli Bosco Verticale. Budowę rozpoczęto w 2007 roku według projektu Stefano Boeri Architetti (tak, syna TEJ Cini Boeri).

Komentatorzy wydają się być zgodni; to może być odpowiedź na problemy urbanistyczne: rozlewania się miasta (→ eksurbanizacja), wygospodarowywania przestrzeni na tereny zielone, przy okazji poprawiając jakość powietrza. Pionowy las ma ocieplać wnętrze i działać jako ekran przeciw decybelom. Czyli, summa summarum, być zieloną wersją domu pasywnego z bonusem: A bonusem może się okazać fauna, gdyż twórcy liczą na powstanie mini ecosystemu.

Dodatkowym walorem zalesionego wieżowca jest jego atrakcyjność wizualna, i to sezonowa, czyli slowfood wersji architektonicznej: od strony południowej z mediolańskiej zimowej mgły będą się wiecznie zielenić iglaki (i pewnie jakieś rododendrony, bo o wiecznie zielonych drzewach i krzewach mówiła Laura Gatti. BTW: link do wywiadu na końcu), od północy i zachodu - złocić leszczyny i klony, a od wschodu kwitnąć migdałowce.  No dobra, migdałowce sobie wymyśliłam, gdyż Laura Gatti ich nie wymienia, ale JA chciałabym oglądać kwitnący na różowo blok mieszkalny :)

zdj. Inhabitat via ArtInfo

Zamknięcie budowy i zalesiania zaplanowano na koniec ubiegłego roku, ale chyba projektu jeszcze nie ukończono, gdyż nie udało mi się znaleźć ani jednej informacji o przecinaniu wstęgi. Co nie znaczy, że mieszkania w lesie nie są sprzedawane. W lipcu 2012 roku sprzedano 60% mieszkań, w cenie, bagatela, od 7 do 10 tysięcy euro za metr kwadratowy.


Bosco Verticale jest eksperymentem. Stworzono dla niego system nawadniania na sensory, woda pochodzi z recyklingu i mówi się o 30% oszczędności energii. Nie wiadomo jednak jak się przyjmie las i czy zamieszkają w nim wiewiórki. Bo na rysie i wilki to pewnie nie ma co liczyć :)

=====
Więcej o Bosco Verticale
Wypada zacząć od tego, że poleciałam do Gandawy na film. Na prawdę to pojechałam do Gandawyodwiedzić przyjaciółkę i ukochane gandawskie śmieci, czyli zobaczyć po raz kolejny moją prywatną grande bellezza. I przy okazji obejrzałam La Grande Bellezza, najnowszy film Paolo Sorrentino.


Gdybym częściej chodziła do kina, a więc jakiś raz, dwa razy w roku, miałabym prawo napisać, iż był to najlepszy film jaki kiedykolwiek widziałam. Ale że w kinie jestem rzadziej niż w kościele, więc wolno mi jedynie powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Jako ktoś, kogo kręcą obrazy, ale nie ruchome, a te statyczne, powieszone na ścianie, mogłabym film pociąć - klatka po klatce - na zdjęcia: gardło chórzystki; przezroczyste krzesło i striptizerka;  twarz pisarza; krzyżyk i starcze dłonie na stopniach schodów. Hamak i Colosseum. Skarpetki i półbuty Jeba.  Ramię w żółtej marynarce.


La Grande Bellezza to również gra aktorska, zwłaszcza Toniego Servillo. No i muzyka. Oraz dialogi w oryginalnej wersji językowej, których zrozumienie czasami sprawiało mi kłopoty. Więc film obejrzę jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz: najpierw żeby zrozumieć wszystkie słowa, potem by rozszyfrować klucz muzyczny. A potem, by zobaczyć w którym momencie Jeb Gambardella zmienia maski, z bezwyrazowej na bolesną....i by zobaczyć czy aby na pewno jest to jego ostatnia maska....


Gdy wszystkie elementy sobie poukładam, obejrzę La Grande Bellezza jeszcze raz. By posmakować film jak czekoladki od Yuzu: rozpuszczając kawałek czekolady na języku, rozcierając o zęby kandyzowaną skórkę yuzu. I wolno połykając....

EDIT:
Prywatnie zajmuję się naganianiem przyjaciół do kina. Do wszystkich piszę: idź. A potem podpisz petycję o przywrócenie słowa sovramagnificentissimamente (tłumaczenie tu). Rozważam też wyjazd do Polski w trybie natychmiastowym, gdyż od tygodnia film grany jest w Polsce.
wbrew tytułowi, czekoladki pojawią się 23.lutego. Między zachwyt nad filmem, a degustację czekolady wciął się las i design z bardzo wysokiej półki.
przegląd porcelany i srebra rodowego

Znaliśmy w Polsce piosenkę o biednym robolu, którego laska przerobiła, wyciskając z niego kasę na fryzjera. We włoskim oryginale robol był gangsterem, a pieniądze szły na fajki, czekoladę, masło i dżem. Gołas śpiewał o tragedii, Buscaglione opowiadał o własnej naiwności.


Fred Buscaglione, tak jak Rai, pochodził z Turynu, a zginął tragicznie 9 lat przed debiutem innego sławnego włoskiego eksportu: kreskówki La Linea.



Narysował ją Osvaldo Cavandoli, który wcześniej pracował dla Alfa Romeo (poznajecie tę kreskę?). Przez pierwsze 8 odcinków Mr. Linea reklamował garnki Lagostina, potem się usamodzielnił, ale nadal marudził własnym językiem, czyli mieszanką burczenia i dialektu lombardzkiego, w którym czasem udało się usłyszeć niechętne grazie. W tle przygrywało Baiubadu Franco Godiego, a główny bohater marudził głosem Carlo Bonomiego, tego od Pingu, a więc Mr. Linea jest skoligacony nie tylko z pingwinami, ale też Szwajcarami :)

Tu wypadałoby dodać, że pan Linea należał do kreskówek pokazywanych  w bloku reklamowym Il Carosello. A ponieważ nazwa reklamowanego produktu pokazywana była na początku i przez ostatnie 5 sekund dwu i półminutowej kreskówki, więcCarosello traktowane było jako odpowiednik naszej dobranocki. Myśmy szli spać po Gąsce Balbinie, a dzieci włoskie po Rycerzach Okrągłego Stołu. Myśmy seplenili czeszć balbyna co robysz, a mali Włosi pytali come mai non siamo in otto? (dlaczego nigdy nie jesteśmy w ośmiu?), cytując kreskówkę o rycerzach Okrągłego Stołu reklamującą krakersy Gran Pavese.


Czy nie piękne? Zwłaszcza gestykulacja króla Artura. Niezorientowanych w języku gestów odsyłam do słownika. I żeby nie było zbyt słodko, chciałabym poinformować, tak nas jak i naszych rówieśników z Ginestry wysyłano do łóżek po dobranocce i po Il Carosello. A więc myśmy szli spać o 20, a Włosi o 21. Tak więc już od wieku przedszkolnego mieliśmy przerąbane. I kto nam krzywdę wynagrodzi?

Dobranoc.
chyba byli prymusami na lekcjach geometrii i chyba lubią kubizm, gdyż pięknie komponują meble w przestrzeni. I lubią Franza Marca, bo to jego kolorystykę widać w plamach koloru. No i wiedzą co można zrobić z klasyczną tapetą. A w dodatku przeczytali Alicję w Krainie Czarów.

Ostateczną kropką nad i jest zielony stolik (Muuto) z czarnym królikiem w abażurze (Mooi), zwłaszcza że stolik po drugiej stronie łóżka jest jaskrawo kobaltowy. Nie dosyć, że Franz Marc, to jeszcze Ives Klein. Nikt inny takiego kobaltu nie malował :)



Jestem wami oczarowana, UDA Architetti.  Z poważeniem, Alicja

===
Zdjęcia ze strony UAD Architetti: Carola Ripamonti, Filippo Piantanida, Stefano Graziani
Przyszło wyzwolenie i wolno było mówić co się chciało. Przynajmniej na ulicy. W mediach miało być czysto i przyzwoicie. Pilnowali tego cenzorzy, kodeks karny Rocco i Norme di autodisciplina per le trasmissioni televisive (Zasady samodyscypliny dla transmisjii telewizyjnych).

Zwłaszcza te ostatnie, napisane przez przez Filiberta Gualę, dyrektora Rai (tak w j. włoskim pisze się akronimy. Nie RAI a właśnie Rai), nie tylko narzucały antykomunistyczne nastawienie mediów, ale też pilnowały czystości języka. O ile w filmie nie można było kląć (kodeks Rocco), tak  telewizja milczała o utracie dziewictwa w alkowie (niecenzuralne słowa: virginita i alcova), zaś uda (la coscia) wspominano jedynie gdy należały do drobiu. Wulgarny rozwód zastąpiono scoglimento del vincolo coniugale (rozkład pożycia), a przy okazji oberwały słowa, które będąc niewinnymi znaczeniowo, z niewyjaśnionych powodów zawierały wyuzdane sylaby: i tak cazzotto, czyli klaps lub uderzenie, oberwało za cazzo, nieprzyzwoitego członka, a wspaniała skądinąd magnifica okazała się mniej dostojna z powodu fici, czyli pochwy. Cornea jako kojarząca się z cornuto, i słusznie z resztą, gdyż rogówka ma wiele wspólnego rogaczem, aż prosiła się o ingerencję cenzury, a właściwie samodyscypliny moralnej :)

Dworzec Centralny, Ausonia, Rzym i Passo Corese
I choć cenzura obyczajowa w latach 50. i 60. była raczej regułą niż ewenementem, to jednak w przypadku Normi di autodisciplina mamy bardzo włoskie postscriptum do opowieści: otóż jest raczej pewne, że Norme powstały z inicjatywy Watykanu. Pius XII krytykował konsumpcyjnie nastawione społeczeństwo, niszczenie zdrowej tkanki wiejskich społeczności przez nowe media, zaś Gualę na stanowisko dyrektora Rai polecała i Akcja Katolicka, i Chrześcijańska Demokracja, których powiązania z Watykanem są dobrze udokumentowane. Wydaje się więc oczywiste, że nawet jeśli nie sam Pius XII, to fine Italian hand z Watykanu dopisywała uwagi do powstających dyrektyw. Te były tajne, ale niezbyt długo. Dokument dostał się w ręce powiązanego z partią komunistyczną Arturo Gismondiego, który dołączył go do książek La televisione italiana (1958, Editori Riuniti, Rzym) i Il mondo con le antenne (1964, Editori Riuniti, Rzym). Kto dostarczył dokument Gismondiemu? Ta lista podejrzanych jest długa: niezadowoleni z przenosin siedziby stacji z Turynu do Rzymu, niechętni wpływom watykańskim, pominięci w lukratywnych kupnach i sprzedażach gruntów należących do Rai, wreszcie zwolennicy komunistów.

Ale to nie komunistyczna publikacja zaszkodziła Guali. Guala pośliznął się wcześniej. I pośliznął na majtkach: jak wieść gminna głosi, papież lubił oglądać telewizję ze swoimi chrześniakami. I pewnego wieczora Rai pokazywała jakąś rewię czy inny balet, w których tancerki wymachiwały nogami odzianymi w cieliste pończochy. A że w tamtych czasach telewizja była czarno-biała, a obraz niezbyt wyraźny, więc wyglądało jakby tancerki miałe gołe nogi i tańczyły bez majtek. Oburzony papież wyłączył telewizor. I tak przez czyste myśli papieża i święte oburzenie,  dyrektor Guala stracił protektora, a tym samym pracę.

Cenzurę obyczajową wprowadzano po kryjomu.  Niektóre jej zapisy wydają się idiotyczne i na wyrost. Ale teraz, gdy wiemy jak potoczyły się losy jej autora, dziwnym się wydaje jedynie, że w telewizji w ogóle można było mówić. W roku 1960, z cztery lata po ukończeniu projektu, dyrektor Filiberto Guala wstąpił do zakonu Trapistów. A więc przyjął śluby czystości i milczenia:) Czyżby Norme di autodisciplina per le trasmissioni televisive były wyrazem potrzeb samego pana dyrektora?


==
napisane na podstawie A History of Contemporary Italy 1943.1980 (Paul Ginsborg), La Bella Lingua: My Love Affair with Italian, the World's Most Enchanting Language (Diane Hales) oraz La Nascita della Televisione in Italia (Enrico Menduni, Università Roma Tre)

Mało w tym filmiku Włoch. Prada jedynie. I to nie od najlepszej strony, bo buty Prada miewała (i ma) lepsze, a paletko ze skórek zamordowanych zwierzątek też nie bardzo, ale za to co za wspaniała gra aktorska, co za ujęcia...Film krótkometrażowy, a nie reklama. Cacko, a nie w prosto w mordę marketing. Coś jak za dawnych dobrych czasów, gdy reklamy dla Carosello kręcili najlepsi, chociażby Pier Paolo Pasolini. Ale o TYCH reklamach i o Pradzie napiszę innym razem.
zwykła Abruzja i pospolite Marche

Ile razy można wracać? Ano ze sto razy. Stać na tym samym polu, patrzeć na tę samą górę, przejechać tę samą trasę, bo wzgórze tam ładne? Zaklinowana wyobraźnia? Przyzwyczajenie? A może natręctwo?

ta sama Sabina

Albo Sabina. Jest codziennie, a ja po raz tysięczny zatrzymuję się i patrzę. A więc nawyk. Od ilu razy zaczyna się uzależnienie?
 
===
na zdjęciach: góry Abruzji z płaskowyżu Marsica, Marche w okolicach Osimo i Sabina między Orvinio a Carsoli.
Powered by Blogger.