Ginestra ma kszałt procy. Rączka zaczyna się przy figurce Jezusa przywiązanego sznurkiem do krzyża. Jest to wogóle najważniejszy punkt rozjazdowy wioski. Prosto, na południe, jest droga do Poggio Moiano i Monteleone Sabino. Tu także jest dzielnica pałacowo willowa Ginestry, wypasione posiadłości schowane za żywopłotami i bramami na pilota. W prawo, na zachód odbija główna arteria wylotowa. Tu można załapać się na transport do Osteria Nuova, skąd odchodzi autobus do Rieti i Rzymu. Co prawda jest w Ginestra przystanek autobusowy, ale przez całe dwa mięsiące pobytu na miejscu nie widziałam autobusu. Znaczy się widziałam autobus stojący pod barem Sport. Autobus stał tam 3 dni, więc chyba w trasie nie był.

Wracając do topografii Ginestra
Rączka procy ciągnie się wzdłuż grzbietu wzgórza; kończy się przy barze Sport. W lewo ciągnie trasa do szkoły podstawowej i boiska sportowego. Za boiskiem prawie natychmiast kończy się i droga zamienia się w kamienistą scieżkę schodzącą ostro w dół. Tu jest najlepszy widok i na dolinę i na starą Ginestrę.

Drugie ramię procy to via Pratarello rozpoczynająca swój żywot przy figurce Matki Boskiej Autostopowej. Tu na ogół zatrzymują się większe samochody dostawcze, bo via Pratarello do szerokich nie należy. Jest jeszcze dodatkowo obstawiona parkującymi samochodami Kilka domów dalej, po lewej stronie, jest sklep spożywczy nieoznakowany. Tu kupuje się chleb i sardele. Po prawej stronie jest oznakowany, ale zamknięty, sklep mięsny. Potem jest parking publiczny na Largo Beato Padre Pio, nazwany tak gdyż w punkcie centralnym wystawiono cementowo-pustakowo grotę z figurką dzielnego Padre i z plakietą tłumacząca, że wierni z Ginestra byli u Padre po błogosławieństwo. Od Largo zaczyna się zabytkowa część wioski, czyli centro storico. My mieszkamy zaraz po prawej stronie placu, na granicy między nowym i starym, z widokiem na wieżę kościelną z jednej strony a na parking z drugiej. Wspinając się odrobinę dochodzi sie do głównego placu. Po jego prawej stronie są schody do fortecy i poczta (godziny urzędowania nieznane, ale są dwa okienka). Zabudowa jak z klocków lego: schody i schodki prowadzące do okien lub donikąd, domy i domeczki wcisnięte jeden w drugi, puszki z pelargoniami, kran z wiecznie kapiącą wodą, ławki przy drzwiach i wałęsające się bezczynnie wyleniałe koty. Jesteśmy przy końcu Ginestra. Za domkami otaczającymi plac jest tylko urwisko.

Na zdjęciu: Centro storico Ginestry



system nawigacyjny wysłał nas doń jakąś wąską górską drogą, z połatanym asfaltem i dziurami (jak się później okazało, do Orvinio prowadzi wygodniejsza, choć o kilkaset metrów dłuższa, droga). Po jednej stronie urwisko, po drugiej pastwisko z chudymi krowami o smutnych oczachi stadami owiec. W tym krajobrazie jak z powieści Silone leży Orvinio, miasteczko w kolorze szarobialego popiołu. Popiołowa jest brama wjazdowa. Popiołowa jest kamienna nawierzchnia drogi. Z popiołu jest zamek na wzgórzu, domy na rynku, schody, okiennice, dachy...wszystko. Do piwnic domów z kamienia wchodzi się wprost z ulicy. Domy wydają się wisieć nad ulicą jak chatki na kurzych łapkach. Słychać głośną rozmowę między szarymi staruszkami siedziącymi na ławce przed sklepem z brązowymi drewnianymi okiennicami. Jedyną plamą koloru na rynku jest żółty znak Posta d'Italia i czerwona kurtka JC.


Trochę informacji o miasteczku:
Nazwa Orvinio pochodzi od łacińskiej nazwy Orvinium, miasta kompletnie zniszczonego przed rokiem 1000. Trudno powiedzieć kiedy miasto zdecydowało żeby zmienić nazwę, choć faktem jest, że w pewnym momencie Orvinium zaczęło być Canemorto. Najwyraźniej nazwa Zdechły Pies podobała się dość długo, bo do nazwy Orvinio powrócono dopiero w 1863 roku.
Orvinio-Canemorto przez wiele wieków było posiadłością zakonu benedyktynów z klasztoru Santa Maria del Piano. Od XVI wieku zaczęło zmieniać właścicieli; najpierw należalo do Orsinich, potem Mutich, a w XVII w. do rodziny Borghese. Skończyło w końcu jako część państwa papieskiego.
Warto odwiedzić
  • XVI w. kościół Santa Maria del Raccomandanti (kilka obrazów najsłynniejszego mieszkańca Orvinio-Manenti)
  • W pobliżu jest też kościół San Giacomo wybudowany w/g planów Gian Lorenzo Bernini. Niestety, zmienił przeznaczenie z religijnego na sekularny i przeszedł w prywatne ręce.
  • kościoł San Nicola, przebudowany w stylu barokowym.
Dodatkowe informacje (w jęz. włoskim):
http://www.cmmontisabini.it/sito/orvinio.php
http://www.prolocoorvinio.it/
o Manentim
o klasztorze Santa Maria del Piano


W poszukiwaniu egzotyki, Adriatyku i owoców morza sięgnęliśmy do tekstów źródłowych: Gambero Rosso 2008 w kwestiach kulinarnych, Blue Guide Southern Italy w sprawach turystycznych . Wybór padł na mało nam znane Molise (do tej pory zwiedziliśmy dokładnie jedynie Abruzzo i Marche), Gambero podsunął adres Trattoria Nonna Maria (via Oberdan), rozpływając się w opisach nad świeżością serwowanych tam ryb.

W 2,5 godziny od wyjazdu z Ginestra widzimy błękit Adriatyku ale rozczarowuje jazda autostradą wzdłuż wybrzeża. Dlaczego tak mało widać?

W Termoli wiemy, że jesteśmy w innych Włoszech. Tu czuje się Południe i inna historię. Na półwyspie wcinającym się w morze Frederyk II Hohenstaufen wybudował kamienną twierdzę. Przylega do niej białe miasteczko. Jest też duomo, typowy przykład stylu romanskiego z Apulii. Przyjechaliśmy zbyt późno na zwiedzanie; duomo jest już zamknięte. Zawracamy i idziemy do nowej części miasta. Tam jest większość restauracji. Już z daleka czuć zapach smażonego czosnku i oliwy.

Obiad jest lepszy od opowieści z Gambero Rosso. Mule z ostrą papryką i czosnkiem, krewetki z grilla, ryba w aqua pazza i butelka prostego białego wina. Wychodzimy najedzeni, obiecując sobie, że musimy tu wrócić z przyjaciółmi.

burza przychodziła, odchodziła, wracała i kołowała. Jak w brazylijskiej telenoweli. Ale ładnie było. Bardziej Biondi niż Izaura.
Dwie rzeczy: kościół św. Wiktorii i Trebula Mutuesca. To koniecznie trzeba zobaczyć.
Kościół Św. Wiktorii (Santa Vittoria) z VIII-XI wieku jest mało znaną perełka architektury romańskiej. Podobno dedykowany św Wiktorii, wczesnochrześcijańskiej męczennicy z Tivoli, ale może też jest to przechrzczona pogańska swiątynia sabińskiej bogini stada, o wdzięcznym imieniu Vacuna? Potem z resztą Vacuna została sklonowana z Nike a Nike to Victoria...a więc...... Ta druga hipoteza wydaje się zupełnie logiczna; katakumby pod dzwonnicą zdają się być związane z kultem Vicuny-Nike-Wiktorii.

Trebula Mutuesca-'stolica' plemienia Sabinów (tych od porwania Sabinek). Swojego czasu kontrolowali drogi solne, ale potem nie mieli szans z walce z machiną wojenną rzymian. Z okolic Mutua pochodzi Mummius, wódz który zrobił porządek z Koryntem w roku 146. Przed Chrystusem.
W Mutua (położonej w dolinie między Ginestra a Monteleone) trwają wykopaliska, które-podobno-można zwiedzić. Nie mogę sobie przypomnieć na której stronie internetowej znalazłam informację, że o pozwolenie na zwiedzanie trzeba pytać w muzeum w Monteleone.

Tu można zobaczyć więcej widoczków
żeby oddać 10 euro?

A było to tak: pojechaliśmy do Media World kupić golarkę. Przyda się na zmianę, zwłaszcza że Hans notorycznie zapomina ją ze sobą zabrać. Już mieliśmy iść do kasy, gdy przyuważyliśmy mały posiasny mikserek boscha. W sam raz do siekania i małego miksowania. I to za jedyne 29,98. Więc wzięliśmy pudełko. Hans płacił, a ja poszłam książki kucharskie oglądać. W międzyczasie kasa skasowala Hansa 39,98 za mikser, co się wydało po odjeściu od kasy. Trzeba było interweniować. Wróciliśmy do sklepu. Ochrona zapakowała nasze zakupy w odpowiedni worek, podstemplowała dokument upoważniający i poszłam do obsługi klienta.

Reklamację, okazalo się, muszę zgłosić w oddziale z którego pochodzi towar. Poszłam piętro wyżej. Pani sprawdziła cenę promocyjną i poszłyśmy szukać ochrony, która otworzy nam opakowanie z dowodem rzeczowym. Pan w garniturze i z pieczątka otworzył, opieczętował co trzeba i z zezwoleniem na wniesienie nieopakowanego towaru poszłyśmy do kasy. Towar powtórnie zeskanowano, chociaż nie za bardzo wiadomo w jakim celu, bo miałam rachunek. Pani wypisała mi kwit, przystemplowała i odesłała do obsługi klienta. Tam kolejka była długa, bo obsługa zajmowała się życiem towarzyskim plotkując w grupie, a klientów obsługiwała zawsze jedna osoba. W końcu jednak przyszła na mnie kolej. Wypisano następny kwit w trzech egzemplarzach, zrobiono kopię rachunku, mojego paszportu, codice fiscal i pozwolenia na pobyt stały w Niemczech i pani z obsługi klienta zniknęła na kwadrans. Okazało się, że poszła po autoryzację czyli podpis i pieczątkę. Dostałam pozwolenie na odebranie 10 euro i skierowano mnie do kasy. Tam gotówki jednak nie mogłam dostać jako że płaciliśmy kartą kredytową. Dostaliśmy więc kredyt, podstemplowany i podpisany przez upoważnione organy, do wykorzystania przy następnych zakupach. Pytanie tylko: czy odbędą się one w Media World?
chyba mamy na nie sezon, bo po rowach, dolinach i krzakach paradują grupki poszukiwaczy. Czasami widać kogoś niosącego ciemnozielone cienkie łodygi. Chyba trzeba będzie zaopatrzyć się w kij i dołączyć co grup poszukiwaczy. Oczywiście w przyszłym roku, bo w tym mam inne rzeczy na głowie. Na przykład jak doczyścić marmurowe posadzki z nalotu tynku...
i ostatnie. Wysiłek był wspólny, bo pan nas obsługujący nie wiedział jak wprowadzić nas do systemu. Wymagane były jakieś specjalne kody na obywatelstwo, miejsce zamieszkania i adres włoski, a że my z holenderskim paszportem (amerykanskiego, przezornie, nie wspomniałam żeby nie komplikować sprawy i żeby się nie wydało że mam przeterminowany paszport), adresem stałym niemieckim, więc komplikacje były. No ale ktoś wiedział, że jest email z centrali z wytycznymi. Ktoś inny wiedział jaki kod, a jeszcze ktoś inny wiedział jak pisać na komputerze, a jeszcze inny robił kopie naszych dokumentów (paszport, codice fiscale i pozwolenie na pobyt stały w Niemczech). Wpadł też zastępca dyrektora, żeby zabłysnąć wiedzą legislacyjną i białymi zębami. Po dwóch godzinach mieliśmy konto i gizmo do generowania kodu potrzebnego do zarządzania naszym kontem internetowym.



już w epoce żelaza była osada na wzgórzu na którym obecnie stoi Orvieto. Jak się nazywała? Do kogo należała? Na razie nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że Orvieto było znaczącym miastem w IX wieku p.n.e, gdy należalo do konfederacji etruskiej. Zwano je Velzna, później przemianowane na Volsinii Veteres, prawdopodobnie pod dyktando nowych władców -Rzymian.

Z Orvieto i okolicami kojarzy się też, chociaż już nie architektonicznie a bardziej symbolicznie, swięto bożego ciała. To w Bolsano, niewierzący w transubstancję zakonnik czy też ksiądz ujrzał dowód rzeczowy w postaci krwi cieknącej z trzymanej przez niego hostii w czasie podniesienia. Poplamiony krwią obrus jest przechowywany jako relikwia właśnie w Orvieto. W roku 1264 Urban IV zainicjował obchody Corpus Christi. Czy relikwia czy też fakt, że w Orvieto chronili sie papieże uciekający przez rozruchami w Rzymie, spowodowały że w XIII wieku miasto znów nabrało znaczenia. Zaczęto więc budować katedrę. Kamień węgielny pod katedrę położono 3.listopada 1290, błogosławieństwa udzielił sam papież i budowę rozpoczęto najpierw w stylu romańskim, najprawdopodobniej w/g planów Arnolfo di Cambio, a poźniej już w stylu gotyckim.W 1310 Lorenzo Maitani ze Sieny został głównym architektem. Pracę kontunowali Andrea Pisano, Andrea Orcagna i Michele Sanmicheli (znajomy Palladio).

Duomo w Orvieto jest jednym z niewielu przykładów architektury gotyckiej we Włoszech, bo gotyk jakoś się we Włoszech nie przyjął. Jeśli można mówić o jakiejkolwiek zasłudze Włochów dla tego stylu w sztuce i architekturze, to jedynie w sprawach nazewnictwa. To Vasari ukuł nazwe Gotyk, używając jej jako obraźliwego określenia wulgarnej i barbarzyńskiej estetyki. Trudno powiedzieć czy to włoski brak wyczucia gotyckiego bluesa czy też rozciągniecie budowy w czasie spowodowało, że katedra jest piękna jako zbiór elementów i nieszczęśliwie pokraczna jako całość. Na pewno zwraca uwagę kolorystyką, wspaniale wyrzeźbiona przez Maitaniego serią bas relief. Widać w nich i ładunek emocjonalny i realizm, który wejdzie do kanonów sztuki renesansowej. A ocena całości? No cóż, to raczej sprawa naszego odbioru. W każdym razie warto zobaczyć i zdecydować czy to sztuka czy to kicz.

Co jeszcze? Wewnątrz są do obejrzenia freski L. Signorelli z Cortony. Do kaplicy wpuszcza się jedynie 25 osób na raz, więc warto być wcześnie lub w sezonie nieturystycznym. Katedra otwarta jest od 7:30 do 12:45 i od 14:30 do zachodu słonca. Freski Signorelli można oglądać od 9 do 12:45 i od 14;30 do zachodu słońca. Warto mieć ze soba lornetkę
oprogramowanie nie działa na Ubuntu. Na Windows też nie.
następna procesja pod oknami. Tym razem za ofiary w L'Aquila.

Podziwiam tutejszych ludzi. Są świadomi ulotności życia i nieubłagalności losu. Wczoraj L'Aquila, jutro może to być Ginestra. A dzisiaj świetujemy, bo przeżyliśmy.

My świętujemy butelką Aglianico del Vulture i stekiem z grilla.
kupujemy usb, który-poprzez kartę SIM-będzie nas łaczył z internetem. Może będzie działać w Ginestra.
O 18:30 mam pod oknem imprezę. Idzie procesja, wcześniej oznajmiona biciem dzwonów i rykiem megafonów. Zaczynają ją ministranci z głośnikami na kijach. Za nimi sztandar i ksiądz z mikrofonem; za księdzem, na noszach przesuwają mi się, nogami naprzód, zwłoki Jezusa wielkości naturalnej, w kolorach rzeczywistych choć gdzieniegdzie z ubytkiem farby. Dla realizmu za zwłokami podąża Maryja płacząca, też wielkości naturalnej i farby odrapanej. Pogrzeb jak z życia wzięty. Nawet mnie ruszyło, łezka się w oku zakręciła i pewnie by pociekła gdyby orkiestra dęta Ginestry nie zaczęła piłować marsza żałobnego na bęben, trąbki i cymbały.

Po godzinie procesja wróciła. Ksiądz coś opowiadał o stacjach krzyża,nosze się lekko przechylały raz w jedną raz w drugą strone w zależności od tego kto gestykulował w danym momencie, Maryja szła tyłem, spoglądając na przebytą wcześniej drogę, a wierni szli w grupkach, zawzięcie dyskutując.

Godzinę później zjawił się Hans z kotami i następne trzęsienie ziemi.


z kredensem to nam nie wyszło. Miał być stary, kuchenny, modernistyczny. Wyszedł wygibany, żółty i lśniący. Lakier jak okleina z folii samoprzylepnej; pewnie tego palnikiem się nie opali. Za to PH5 wygląda elegancko, nawet w tym duecie. Najwyraźniej prawdą jest, że damą można być nawet w oborze.

Mój niezawodny Blue Guide milczy na temat historii miasta. Zamilknę i ja, podlinkowywując jedynie strony z wikipedii angielskiej i włoskiej.

Co trzeba koniecznie zobaczyć:

  • stare miasto z resztkami średniowiecznej zabudowy
  • rzeźbę Marino Marini na dziedzińcu urzędu miasta. Sam budynek też wart rzutu okiem, wszak to średniowiecze :-)
  • duomo i przepięknie błękitne dekoracje Andrea della Robbia. Na wieżę można wejść i podobno warto (ja nie weszłam z racji lęku wysokości), zwłaszcza gdy jest klarowny dzień, bo wtedy widać florenckie duomo. Wewnątrz do obejrzenia średniowieczna sztuka złotnicza w postaci ołtarza św. Jakuba. Oprócz tego jest kilka prac Verocchio; obraz w kaplicy św. Sakramentu prawdopodobnie malował ktoś inny, choć Verocchio przyjął zamówienie. Do niego bezspornie należy projekt grobowca kardynala Forteguerri.
  • Z budynków sakralnych warte spaceru są: Sant’Andrea, Spirito Santo i Madonna dell’Umilita, San Bartolomeo in Pantano, San Domenico

Francesco dogadał się z sąsiadem. Stefania, Hans i Giancarlo podpiszą w sobotę dokument w którym zobowiązują się do pokrycia strat spowodowanych remontem. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że i dom i ogród nie należy do Kargula tylko do kobiety, mieszkającej po drugiej stronie placu Beate Padre Pio, osoby miłej i przyjaznej.

Nasze rusztowanie to inne wcielenie włoskiej tradycji la bella figura. Z przodu, od ulicy, rusztowanie jest jak pan bóg i unia przykazała: stalowe kładki, siatka, windy, napisy ostrzegawcze, migające światełka. Z tyłu domu jest metalowa konstrukcja a na niej kładki z wąskich desek. Nic więcej. Że też nikt tego do gminy jeszcze nie zgłosił......
co noc budzi mnie trzęsienie. Podobno mamy aftershocks w ciągu dnia, ale jakoś ich nie zauważam. Czuję je natomiast wieczorem, tuż po zmierzchu, no i w nocy, gdy w ciszy słychać dziwny jęk ziemi.

Boję się godziny 18, gdy muszę zapalić światło. Boję się zasypiać, czytam więc do momentu, aż mi się same oczy zaczynają zamykać i wtedy boję się zgasić swiatło. Śpię w pełnym rynsztunku: grube skarpety, spodnie od dresu. Klucze i komórka pod ręką, kurtka i szalik (noce nadal są zimne) przy trasie wylotowej z mieszkania.

Dzisiaj, o 20:35 mieliśmy następne trzęsienie. I po raz pierwszy dołączyłam do sąsiadek, które wyszły z domów w obawie przed następnym trzęsieniem. Najwyraźniej misery loves company, bo zrobiło mi się lepiej i raźniej.

Jutro przyjeżdża Hans.
O 3:30 nad ranem budzi mnie mocne trzęsienie ziemi. Słychać łomot garnków na półkach i uderzanie szafek o scianę. Trwa to długo, wystarczająco długo, żeby się zerwać z łóżka i wleźć pod stół tak jak uczono nas w Kalifornii. Ja natomiast leżę i patrzę na podskakującą przy suficie lampę. Godzinę później czuję mocny aftershock. I zaczynam się bać. Zasypiam nad ranem przy zapalonym świetle. Budzi mnie telefon od Eli pytającej czy nic mi się nie stało. Trzęsienie miało epicentrum w górach, na granicy Umbrii. Są ofiary śmiertelne.

W kilka minut później e-mail od Angieszki z Belgii, Doris z Niemiec i telefon od Hansa.

Giancarlo, który jakgdyby nigdy nic zjawił się w pracy mówi mi, ze epicentrum było w pobliżu L'Aquila. Jego siostrze nic się nie stało, ale jest wiele ofiar smiertelnych.

zwanej domem. Od tygodnia albo szoruje podłogi i okna albo czekam na dostawy. W piątek, po tygodniu obietnic 'oggi o domani', dojechała kuchnia. Tak więc od wczoraj mam skończoną kuchnię. Lodówka wstawiona, gaz podłączony, działa umywalka. Stół i krzesła z ebayu wyglądają świetnie. Przydałoby się powiesić piataję. O 10:00 wyruszam spacerkiem w kierunku Monteleone. Nad wzgórzami unoszą sie strugi dymu. Palone są gałęzie oliwne.

Mario przywiózł mi litr oliwy własnej produkcji. Chwalił się, że jest to najlepsza oliwa na świecie. Rzeczywiscie, ma piękny kolor, pachnie świeżością i pieprzem. Na kolację serwuje sobie grzankę z tutejszego chleba polaną mariową oliwa i cykorię z czosnkiem.

zauważone i kiepsko sfotografowane, ale mimo wszystko śliczne. A w górach śnieg.....
Powered by Blogger.