marzyłam by pójść do Canosy. Właśnie do Canosy a nie do Canossy, gdyż do tej ostatniej idzie się by wyrazić skruchę. Ja Henrykiem IV nie jestem, władzy papieskiej nie uznaję, pojęcie skruchy i grzechów znam jedynie z literatury, więc do Canosy idę tylko i wyłącznie w celach turystycznych.

Do apulijskiej Canosy jedzie się turystycznie by zobaczyć pozostałości po greckim akropolu, zwanym z niewiadomych powodów zamkiem, ruiny po kościele przedromańskimi i grobowiec Boamundusa (więcej tutaj), albo by zobaczyć procesje wielkanocne.

piątek z Krzyżem
 A z tych Canosa di Puglia słynie na całe Włochy: Najpierw jest piątkowa, z Drogą Krzyżową i Matką Bolesną całą w czarnych koronkach, niesionymi przez ciemne już stare miasto. A potem jest sobotnia Desolata, Processione della Desolata, wielka, głośna i dech zapierająca.

korowód

I choć podobno tradycja procesji w Canosie sięga średniowiecza to najbardziej widoczna jest barokowa dosłowność kontrreformacji: Jezus wśród gałęzi oliwnych, aniołek w różowej szacie niosący gąbkę na włóczni, dziewice w fioletowych szatach i fioletowych welonach z pejczami. Barokowa jest też oprawa muzyczna, gdyż Desolata znana jest przede wszystkim z chóralnego Stabat Mater, której słowa napisał w Renesansie Jacopone da Todi, muzykę skomponował wenecjanin (?, miejsce urodzin nie potwierdzone) Antonio Lotti w XVIII wieku.

Canosa di Puglia: burka

Dziewic w fioletach było mniej niż czterdzieści (policzyłam), pejcze zrobiono ze sznurka, gąbkę z plasteliny, aniołkowe skrzydła z tektury, a ksiądz wydawał się być duchem gdzieś indziej. Ale przede wszystkim była muzyka: zawodzona pieśń na trzysta ileś głosów (nie znalazłam oficjalnych danych, jedne źródło podaje ponad 250, inne 350, a jeszcze inne ponad 400) kobiet ubranych na czarno, z czarnymi chustkami przykrywającymi twarze, kobiet trzymających się pod ręce.
kolor

Przyznaję, że na Desolatę pojechałabym jeszcze raz, właśnie dla Stabat Mater i dla widocznej kobiecej solidarności. Nie mniej jednak mam świadomość, że jest też inna strona tej samej opowieści: dzieci niosące narzędzia tortur i spryskane krwią serwetki, kobiety w burkach, znające swoje miejsce w orszaku prowadzonym przez mężczyzn: jednego w ornacie podtrzymywanym na rogach przez dwóch ministrantów, innych w poczesnym miejscu, czyli tuż przy statui Matki Boskiej. Taka procesja dla kobiet, w której miejsce kobiet wyznaczane jest przez mężczyzn.

=====
Więcej:
Anna Pianura Fotografie
Giacomo Rosato Fotografie
artykuł w Fame di Sud
i u Salvatore Piciutto.it

====
informacja turystyczna:
  • przyszłoroczny plan procesji w regionie można będzie znaleźć na tej stronie
  • nocowaliśmy w hotelu Altavilla, ekstazy nie było, ale udręki też nie: miła obsługa, dobre śniadanie, duża łazienka, przystępna cena i parking strzeżony, co - według recepcjonisty - jest dodatkowym walorem, gdyż włamania do pozostawionych na ulicy samochodów zdarzają się coraz częściej, zwłaszcza nocą.
  • w Canosie jest kilka dobrych restauracji, a w odległości 10 km - doskonałe Antichi Sapori i Osteria dei Massari, my wybraliśmy  Osterię Vinalia, którą mogę polecić wszystkim miłośnikom prostego jedzenia i domowej atmosfery.  Nie dosyć, że smacznie, to i karta win porządna i przyjemne dla kieszeni ceny. Za posiłek 'pełen wypas', zestaw miejscowych zantipasti i półmisek jagnięciny z grilla oraz butelkę bardzo porządnego Trentangeli od Tormaresca, zapłaciliśmy 55 euro i jeszcze wyszliśmy z prezentem w ręku i adresem dobrej miejscowej piekarni.

o polecane książki. Obszerniejszą listę można podziwiać na stronie O książkach, czyli tu, a tu ;) zostawiam jedynie to, co jest dostępne w języku polskim. I by nie być posądzoną o obiektywizm i brak snobizmu, pozostawiam na liście ukochaną książkę o fotografii, dodając oczywiście, że obrazki obrazkami, ale eseje to jest dopiero to! Albumu nikt jej jeszcze w Polsce nie wydał. Tak jak nie ukazała się polecana Delizia! Johna Dickie o historii kulinariów włoskich i równie ciekawa, choć z zacięciem antropologicznym,  Italian Cuisine, A Cultural History (Alberto Capattiego i Massimo Montanari).

Historia
  • John Dickie Cosa Nostra. A history of the Sicilian Mafia (Costa Nostra. Historia Mafii Sycylijskiej, tłum. Maciej Potulny, wyd. Kota Ogonem, Poznań, 2012) zgrabnie opowiedziana i dodatku dobrze udokumentowana historia sycylijskiej mafii.
  • Nie da się o Włoszech bez historii papiestwa, a więc książki Paula Johnsona The Papacy, wyd. Weidenfeld & NIcolson, London 1997 (Paul Johnson Papiestwo, tłum. Tadeusz Szafrański, wyd. Inco-Veritas, 1998)

Reportaż

  • Norman Lewis Naples'44. An Intelligence Officer in the Italian Labyrinth, wyd. ELand, London 2002 (Norman Lewis Neapol '44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch, tłum. Janusz Ruszkowski, wyd. Czarne, Wołowiec, 2014). Dobre tłumaczenie doskonałej książki, która - choć wojna dawno się skończyła - jest nadal świeża. Bezcenne obserwacje życia codziennego miasta, opowieść o społeczeństwie z dużą dozą humoru i ironii. Inna książka Lewisa, The Honoured Society. The Sicilian Mafia Observed jest jedną z najlepszych książek o Mafii, pisanej z dystansem, bez misjonarskiego zapału i jednostronności Roberta Saviano. Książka jeszcze nie przetłumaczona na polski, ale sądzę, że Czarne ma do niej prawa, gdyż powoli pojawiają się na rynku dzieła Lewisa: Neapol'44, Grobowiec w Sewilii, w przyszłym roku mają się ukazać Głosy Starego Morza (Voices of the Old Sea), a więc In Sicily i The Honoured Society powinny wkrótce ujrzeć polskie półki. Mam taką nadzieję. I trzymam kciuki za dobre decyzje wydawnicze Czarnego.
  • Peter Robb Midnight in Sicily, wyd. Harvill Press, London 1999 (Sycylijski mrok, tłum. Bohdan Maliborski, wyd. Czarne, Wołowiec 2013) o sztuce, kulinariach, historii, podróżych i Cosa Nostrze. Jednych odstraszy od podróży na Sycylię, innych - wprost przeciwnie. Znam taką jedną, co na Sycylię teraz musi pojechać.
  • Johann W. Goethe Podróż Włoska, tłum. Henryk Krzeczkowski, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980. Literatura, historia czy może reportaż? Trudno powiedzieć, zwłaszcza że Włochy od czasu podróży Goethego trochę się zmieniły. Choć czasami trudno się czyta, niemniej jednak opisy Rzymu okiem protestanta, przekraczanie granicy z Republiką Wenecką czy próby dopłynięcia na Sycylię warte są polecenia. 
  • Carlo Levi Słowa są jak kamienie. Trzy dni na Sycylii (wydane w Polsce w roku 1958) - jak to u Leviego, opowieść o ciężkim życiu zwykłych ludzi, podobnie z resztą do wcześniejszej książki Leviego, Chrystus zatrzymał się na Eboli (w Polsce wydana w 1949),  opisującej życie w Bazylikacie, do której Levi został zesłany za antyfaszystowskie poglądy, A więc Kamizelka, Janko Muzykant i Antek we Włoszech.
  • Karel Čapek Listy z Podróży, tłum. Piotr Godlewski, wyd. W.A.B, Warszawa 2011: przede wszystkim - zabawnie, ironicznie, czasami złośliwie i nie tylko o Włoszech.
    'O ile Wenecja najbardziej wyróżnia się kanałami, gondolami i turystami, to Padwę charakteryzuuą podcienie i rowery, Ferrarę zaś rowery, ceglane pałace i styl romański.'

Sztuka
  •  Giovanna Calvenzi Photographing Italy, tłum. Dorigen Caldwell,
    Thames & Hudson,London 2003. Włochy w obiektywie najlepszych. I do tego doskonałe eseje o historii włoskiego fotoreportażu (i nie tylko).
  • Joanna Pollakówna Weneckie Tęsknoty, W.A.B, Warszawa, 2003, siedem esejów o malarstwie i malarzach weneckiego Renesansu.
  • Joanna Ugniewska Podróżować, pisać, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa, 2011 szkice o literaturze włoskiej, m.in. o Lampedusie i o literaturze podróżniczej. A więc Zagańczyk, Iwaszkiewicz, Claudio Magris, czyli same dobre nazwiska. Kilka esejów Ugniewskiej pojawiło się też w Literaturze Włoskiej w Toku Ossolineum (Wrocław 2006). I jeśli o historii literatury mowa to mogę jeszcze polecić Historię literatury włoskiej Józefa Heisteina, wyd. Ossolineum, rok 1987, wydanie drugie poprawione i uzupełnione. Naukowo, choć jedynie w zarysie, o literaturze włoskiej.
  • Roberto Calasso, Marriage of Cadmus and Harmony (Zaślubiny Kadmosa z Harmonią, tłum. Stanisław Kasprzysiak, wyd. Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2010) świeże spojrzenie na mity greckie, na rzeczy, które się nie zdarzyły, ale są zawsze; poruszająca opowieść o korowodzie zaskakująco bliskich mitycznych zjaw, o ludzkim przerażeniu i fascynacji tajemnicą, jaką jest świat, cytując za wydawcą ;)
  • wpisuję do sztuki, ale z równym powodzeniem mogłabym też dopisać do reportażu lub historii, ale już nie do kulinariów: Jarosław Mikołajewski Rzymska Komedia, wyd. Agora, Warszawa 2011, najciekawszy przewodnik po Rzymie, choć brakuje mu indeksu.

Włosi o sobie
  • Giuseppe Tomasi di Lampedusa Lampart, tłum. Zofia Ernstowa, Państwowy Instytut Wydawniczy 1963. Uznana za najważniejszą książkę literatury włoskiej. Nie będę się wychylać: to książka, którą powinno się przeczytać. Zwłaszcza przed wyjazdem na Sycylię. Przydałoby się by przetłumaczono ją jeszcze raz zwłaszcza, że na rynku jest Ostatni Lampart Davida Gilmoura (wyd. PWN, 2009). Ostatniego Lamparta też polecam, choć nie znam polskiego tłumaczenia. Oryginał wydało wydawnictwo ELand, Londyn (The Last Leopard . A life of Giuseppe Tomasi di Lampedusa, David Gilmour ). The Leopard,czyli angielską wersję włoskiego oryginału w tłumaczeniu Archibalda Colquhouna wydał ostatnio Harvill Secker, 28.04.2014: okazuje się, że książkę przetłumaczył ponownie na j.polski Stanisław Kasprzysiak, wydał ją w roku 2009 wydawnictwo Czuły Barbarzyńca pod tytułem Gepard.
  • Claudio Magris Danube, tłum. Patrick Creagh, The Harvill Press, London, 1989, o rzece, jej historii. ludziach i miejscach (wydany również po polsku: Dunaj, tłum. Joanna Ugniewska, Anna Osmólska-Mętrak wyd. Czytelnik, 2004)
nie przesilenie wiosenne, a le primavere na karku, powiedziałaby mi Ginestra. Nie tylko mnie. Przeżytymi wiosnami mierzy się we Włoszech doświadczenie życiowe.


Jednak ileśtam wiosen nie nauczyło mnie jeszcze, że koty i kwiaty to dodatkowa praca. Kropka jadła sałatkę ze świeżych frezji na obiad. A mnie, jako podkuchennej, pozostało wycieranie zalanej podłogi, zbieranie łodyg i potłuczonego weka.
do zobaczenia po świętach. Ja oglądam procesje
Gianmaria Testa, dotychczas znany mi jedynie z dysków, dał taki koncert, że Monachium muzyczne prawie dziury w parkiecie porobiło, tupiąc o bisy. Tak jak Paolo Conte, Gianmaria Testa czuje się scenie jak u siebie, ale w przeciwieństwie do Conte, który na szowbiznesie zęby zjadł,Testa jest świeższy, mniej zawodowy i przez to spotaniczniejszy.  No i śpiewa piosenki sprzeciwu i bliżej mu rocka niż jazzu, z którym kojarzony jest Conte.


Tak Gianmaria Testa jak i Paolo Conte to grupa muzyków nazywanych we Włoszech cantautore, akronim canzone d'autore (=piosenka autorska). I choć śpiewanie własnych piosenek jest stare jak średniowiecze, to samo określenie cantautore pochodzi z XX wieku. Zostało zostało ukute przez Ennio Melisa i Vicenzo Micocciego na potrzeby promocji. A promowano Gianni Meccię, który w ten sposób,  w roku 1959 przeszedł do historii muzyki włoskiej jako pierwszy oficjalny cantautore. I choć to Melis i Micocci ukuli powiedzenie, to zasługę wprowadzenia pojęcia piosenki autorskiej muszą się podzielić z turyńskią grupą Cantacronache, która w 1957 zaczęła łączyć muzykę popularną z zaangażowaniem społecznym.


Tak Ennio Melis jak i Vicenzo Micocci związani byli z RCA Italia, włoską filią amerykańskiej firmy fonograficznej. która podjęła decyzję o ekspansji na rynek włoski z namowy papieża Piusa XII, który w już 1943 roku na prywatnej audiencji przekonał prezesa RCA - Franka M. Folsoma, do otwarcia wytwórni na przedmieściach Rzymu. Ostatecznie RCA weszła do Włoch razem z Planem Marshalla, a pierwsza siedziba RCA Italia, współfinansowana nie tylko z zasobów własnych firmy, ale również przez l'Istituto per le Opere di Religione (IOR), czyli bank watykański, była w okolicach Villi Borghese.

Początkowo ton poczytaniom RCA Italia nadawał amerykański zarząd, ale gdy  europejskie centrum dystrybucyjne okazało się nieopłacalne i RCA postanowiła wycofać się z Włoch, Watykan przejął sprawę we własne ręce: Pius XII mianował nowego dyrektora - wspomnianego już wcześniej Ennio Melisa, laickiego sekretarza watykańskiego, który z kolei zatrudnił Vicenzo Miccociego jako dyrektora artystycznego.

RCA Italia przenosi się wtedy do nowej siedziby przy km 12. Via Tiburtina, dyrekcja zmienia profił wytwórni, a Miccoci zatrudnia nowych utalentowanych muzyków z konserwatorium Santa Cecilia, m.in. Ennio Morricone, zaczynając tym samym złoty wiek włoskiej fonografii: Domenico Modugno i Rita Pavone, Gianni Morandi i Armando Travajoli, Piero Umiliani i Nilla Pizzi , Paolo Conte i Lucio Dalla, to odkrycia muzyczne RCA Italia.


Jak słychać z podlikowanych utworów, określenie cantautore jest pojęciem pojemnym, gdyż cantautore może być i wykonawca poezji śpiewanej (tu kłania się wspomniany wcześniej Paolo Conte), i twórca piosenki zaangażowanej, czyli Fabrizio De André lub Gianmaria Testa.

===
Miałam cichą nadzieję, że na koncercie w Monachium usłyszę ulubioną Pajęczynę (Tela di ragno z Da questa parte di mare), piosenkę żebraka:
sono  la coda nel posto sbagliato
gatto nero sull'intinerario
coincidenza perduta
partita da un altro binario
sono la mano sudata che stringe
sono zucchero al posto del sale
sono l'amante tenuta segreta
che chiama a natale

sono corrente che manca l'inverno
sono ruota finita in un fosso
sono quello che tende la mano
al semaforo rosso

nie umiem tłumaczyć, a szczególnie nie umiem tłumaczyć poezji: jestem kolejką do złego okienka/czarnym kotem na początku podróży/ przesiadką która odjechała z innego peronu/jestem wilgotnym uściskiem dłoni/ cukrem w solniczce/ tajemniczym kochankiem
dzwoniącym w boże narodzenie/ jestem jak brak prądu w zimie/ kołem zarytym w rowie/ jestem tym, który wystawia do ciebie dłoń na czerwonym świetle) 
Pajęczyny jednak nie usłyszałam. Nie pasowała do koncepcji Robót w Toku (Men at Work), nowego dysku Gianmaria Testy. Ale podobno mogłam o Pajęczynę poprosić na bis. Tak powiedział mi cantautore, podpisując dysk.

Muzykę Gianmaria Testy promuje nie włoska, a francuska firma fonograficzna: Harmonia Mundi. Numero Uno - związany z najważniejszą włoską firmą fonograficzną -Dischi Ricordi - i Karim, pierwszy wydawca muzyki Fabrizio di André, nie istnieją od lat, podobnie jak Spaghetti RecordsL'Amico i ARC. RCA należy teraz do BMG, a Paolo Conte nagrywa dla Emarcy (Universal). Obawiam się też, że w muzyce włoskiej nie mamy już ani złotego, ani srebrnego wieku, a raczej wiek żelaza,bowiem najciekawszym obecnie nurtem wydaje się być mafia rap, posługujący się dialektami miast Południa (głównie Apulii). Sama muzyka jest z kolei przekazem bezsilności i beznadziejności. Czyli jest trochę tak jakby ci, o których upominali się śpiewający piosenki protestu, zaczęli sami o sobie śpiewać.
Vija i Patrik wystawili dom na sprzedaż. Zniknie ich nazwisko z plakietki na drzwiach, skończy się krzyczenie przez okno: kupiłam rybę, co mam z nią zrobić?  i zaglądanie z naszego balkonu do ich sypialni.

Przede wszystkim skończą się spotkania z dziwnymi ludźmi. A więc
  • z przedstawicielkami pierwszej i drugiej fali szwedzkiego feminizmu odpowiadające na pytanie dlaczego akurat przyjęło się to w Szwecji? 
  • pielęgniarce, która studiowała włoską rewolucję w psychiatrii
  • psychologiem pomagającym byłym neofaszystom wrócić do społeczeństwa
  • lekarce z akcji humanitarnej w Bośni
  • psycholog prowadzącej w Estonii pilotażowy projekt przeciwdziałania przemocy w rodzinie
  • inżyniera odpowiedzialnego za projektowanie systemów klimatyzacyjnych ambasadach szwedzkich, a prywatnie miłośnika opery. 
Z inżynierem wybieraliśmy dyregenta dwudziestolecia, z jego przyjaciółką roztrząsałyśmy wizualną przewagę Jonasa Kaufmanna nad Rolando Villazonem, a po wspólnie przeprowadzonych badaniach porównawczych vino nobile di Montepulciano uczyliśmy się włoskiego z Jussim Björlingiem rycząc Prendi l'anel ti dono na gaje oliwne.

Wioska o sprzedaży chyba jeszcze nie wie. Nie biły dzwony żałobne, nie pojawiły się klepsydry. A żałoba po Szwedach będzie, bo pomijając operowe wyczyny na tarasie, miejscowi pamiętają mecz sprzed 12 lat. Sędziował Gino, grała Ginestra kontra Szwecja. Dwunastu przyjaciół Patrika latało przez 90 minut za piłką, a potem piło w barze przez pięć godzin. Podobno Szwedzi pobili wszelkie  rekordy. Statystyk nikt nie podaje, ale mówi się, że następnego dnia bar był zamknięty z powodu braku napojów wyskokowych.

 Mówimy nadal o okładce Słodkiego jak miód kwaśnego jak cytryny dzieła Matthew Forta, w przekładzie Karola Chojnowskiego.

Trochę bez polotu, z ciut podduszonym poczuciem humoru, z tuszkami zarżniętych smaczków, tu i ówdzie haratając opisy przepisów. Chyba brakowało też brakiem konsultacji kulinarnych. Pewnie dlatego bocconcino przeobraża się w bocconcini, choć nadal pisze się o nich w liczbie pojedyńczej, Nie mniej jednak miłośnicy poprawnego technicznie przekładu powinni być usatysfakcjonowali. Zwolennicy smaczków będą mniej najedzeni, jednak książkę - choć dusza jęczała czytając o bazie na risotto robionej z potartej cebuli - ostrożnie polecam.


potrawy bez potartej cebuli

PS: Dobrze, że nie widziałam komentarza Zosi C. na skrzydełku, bo tak Zosia, jak jej przyjaciółka Kasia T., są dla mnie antyautorytetem w każdej materii, więc książkę polecaną przez Zosię obeszłabym szerokim łukiem. Nie mniej jednak i Zosi i mnie książka się (tak jakby) podobała. A więc albo Zosia książki nie przeczytała, a jak przeczytała, to nie zrozumiała, a jak zrozumiała, to było za późno i pieniądze za dobrą opinię już wydała na nowy fartuszek. Oczywiście mogło mnie się pogorszyć, choć nadal nie kupiłam fartuszka i nie umiem nóżki w bok jak Kasia, przyjaciółka Zosi, a zgodność (tak jakby) opinii jest przypadkowa.
żeby nie było, że nie wiedzieliście: oświadczam, że książki po polsku jeszcze nie przeczytałam.  
Ale

już wiem, że podejdę do niej jak Kropka do kaktusa, bokiem i ostrożnie.

Dlaczego? Ano dlatego, że tytuł mi się tak trochę podoba, a jeszcze bardziej nie podoba. Podoba mi się, że zamiast dosłownego tłumaczenia z angielskiego na nasze, co dałoby mało porywający słodki miód, gorzkie cytryny, mamy ...no właśnie....mamy Słodki jak miód, kwaśny jak cytryny.  W oryginale jednak cytryny są gorzkie, Czy nie mogłyby być - jeśli nie gorzkie - to chociaż cierpkie? Na moim języku cierpkości bliżej do goryczy.....

No i
I tu wielkie NO I: słodki i kwaśny. A więc do kogo lub czego odnoszą się przymiotniki rodzaju męskiego? Chyba do autora, bo wszystko inne: Sycylia, podróż, wyspa, potrawy, opowieść, narracja, historie, impresje, vespa o imieniu Monica, są rodzaju żeńskiego.

Tak więc, z wyżej wymienionych powodów okładkowych, uprzedziłam się do reszty książki. Wrednie pytam, czy tak samo przetłumaczona jest poezja opisu caponaty? Czy przepisy są dokładne? Czy, czy, czy...

Będę ją sprawdzić z oryginałem w ręku. A potem? A potem to sobie nawet na blogu nie pobrzęczę, gdyż angielskiej wydanie jest kiepskie: pisownię poprawiał chyba Word,, książkę sztukowano w trybie przyspieszonym. Widać fastrygę: rodziały dopisywane na prędce, w przerwie między antipasto a spaghetti z sardelami i mollicą. Książkę jednak  ratuje dowcipny styl, przyjemne ciepełko ciągnące od opisów parującego talerza  i dowcipne obserwacje życia codziennego.Tak więc mimo zastrzeżeń książkę polecam. Jak na razie na podstawie oryginalnej wersji językowej i mam nieśmiałą nadzieję, że przekład Karola Chojnowskiego pośliznął się jedynie na okładce.

Matthew Fort
Słodki jak miód kwaśny jak cytryny
przekład. Karol Chojnowski
wyd. Pascal, 2013

zamówione na święta i nowy rok wina nie mogły dojechać do Ginestry przez trzy tygodnie.  Zamówione w ubiegłą niedzielę (czyli 30. marca) wina już są w Ginestrze. Annamaria napisała, że odebrała paczkę tuż po otrzymaniu mojego maila, że przesyłka jest w drodze. Dwie godziny po mailu od Annamarii dostałam email od firmy spedycyjnej. Trasę paczki mogę prześledzić na ich stronie.

Włoska rzeczywistość czasami wydaje się najwspanialszym przejawem ludzkiej wyobraźni. Szkoda, że nie mojej, bo mogłabym zostać wróżką.

04.04.2014: to nie był dowcip primaaprilisowy. Rzeczywiście wina jechały szybciej niż poczta elektroniczna
Ze sterty książek zdjęłam Made in Sicily. Już wiem,  że na Sycylii będzie ciężko. Giorgio uświadomił mi, że ulubione wierzenia i prawdy oczywiste pójdą w czerwcu do przenicowania. Na przykład wiara w mieszanie makaronu z sosem. Giorgio twierdzi, że to przyzwyczajenie Tych z Północy. Na Sycylii podaje się makaron polany sosem. Wyjątkiem jest przyjaciel Giorgio - Vittorio, który makaron gotuje w sosie, ale Vittorio to osobny rozdział kulinarny, zwłaszcza że pochodzi z Turynu lub okolic.

Albo caponata. Polubiłam ją, gdy Giorgio w innej książce powiedział mi, że powinnam warzywa usmażyć, każde z osobna, na oliwie, a nie dusić je pod pokrywką. Teraz Giorgio dodaje, że caponat,  jest tyle ilu mieszkańców ma Sycylia. Jedynym znakiem szczególnym caponaty pozostaje jej słodko-kwaśny smak, a wszystko inne to sprawa wyobraźni, historii rodzinnej, pory roku i rozmiaru buta. I tak jest caponata z bakłażanem, i bez. Z cukinią, i bez. Z rodzynkami, orzeszkami pinii, oliwkami, kaparami, ze świeżymi pomidorami, pomidorami suszonymi, ze strattu, cebulą lub szczypiorkiem, jajkiem na twardo, karczochami, miętą, bazylią, czekoladą.


W Made in Sicily, Giorgio podaje przepis na cztery caponaty: letnią, zimową, bożonarodzeniową i karczochową. Wszystkie przepisy przywiózł z Sycylii. Czym się różnią? Prawie wszystkim. Letnia jest z bakłażanem, czarnymi oliwkami, orzeszkami piniowymi, kawałkami chleba, selerem naciowym, fenkułem, pomidorami, bazylią, cukinią, rodzynkami i przecierem pomidorowym. Zimowa potrzebuje karczochów, marchewek, selera, cebulki dymki, zielonych oliwek, 6 cebul, soku z cytryny, jajek na twardo i solonych kaparów. Zaś bożonarodzeniowa wymaga migdałów, zielonych oliwek, dużo selera, rodzynek i owoców granatu.

Już wiem, że oprócz ileśtam tysięcy caponat, będę w czerwcu próbowała chrupiące placki z mąki cieciorkowej lub z bobu (panelle di ceci, panelle di fave). Arancini z ryżu to obowiązek, ale ja jeszcze chciałabym poznać flaki w bułce, frittatę w bułce, foccaccię z kiełbasą i czarnymi oliwkami (tylko na Sycylii to nie  foccaccia a scacciata). No i koniecznie chciałabym zjeść chiocciole a picchi pacchi, czyli babbaluci a picchipacchi. Pierwszą nazwę potrawy podaje Giorgio, drugą Matthew Fort, a ja już wiem, że mózg mi się na tej Sycylii przegrzeje. Tak więc, na wszelki wypadek przegrzania sprzętu, staram się zapamiętać, że chiocciole i babbaluci to ślimaki. A picchi pacchi tudzież picchipacchi, to pikantny sos pomidorowy. Tylko może czerwiec to ciut za późno na babbaluci? I w zamian dostanę  sciusceddu, melanzane a beccafico, frittedde, lub rybę, która uciekła (scapesce), albo piperaddri'chini?*

A zanim dojadę na Sycylię, już dzisiaj polecam Made in Sicily, Giorgio Locatelli  (fot. Lisa Lindner, wyd. Fourth Estate, London), wydaną również po niemiecku jako Sizilien. Das Kochbuch i daję znać, że lista polecanych (lub jedynie omawianych) książek pojawi się wkrótce między włoskimi linkami a prawami autorskimi tuż pod tyłułem bloga.


=====
*sciusceddu: pulpety w sosie pomidorowym
melanzane a beccafico: roladki z bakłażana,
frittedde: smażona zielona fasolka, bób, zielony groszek i karczochy
piperaddri'chini: nadziewane bułką tartą i sardelami czerwone papryki
Powered by Blogger.