jeszcze raz pojechaliśmy do Czech.



Gdyby nie Włochy pewnie przeprowadziłabym się do Czech. Kupiłabym sobie chałupę z czarnego drewna z białymi oknami. Pewnie miałabym widok na wzgórza i staw w centrum wsi. A po piskie parky jeździłbym do Českych Budejowic, które mi się podobały. Jako miasto- zadbane, ale nie odpicowane. Chyba najlepiej powiedzieć o nim, że takie zwyczajne. Albo normalne.

JC zachwycony; planuje podróż na Morawy. Żałuję, że Gottland Szczygła nie został (chyba) jeszcze przetłumaczony na angielski lub niderlandzki, bo mógłby sobie chłopina fajne rzeczy poczytać


1. Lu (ta od bloga Lu is foodie) wybrała włoszczyznę jako jeden z ulubionych blogów, co jest dla mnie zaskoczeniem, bo włoszczyzna raczej włóczy się w okolicach kuchni.

1a) Nie umiem jednak wybrać 10 ulubionych blogów, które chciałabym nominować bowiem wszystkie blogi wymienione na mojej stronie są moimi ulubionymi.

1b) Tak więc łańcuszka kontynuować nie umiem.

2. Rodzina się nam powiększy. Od przyszłej niedzieli dołącza do nas Karolek Wielki, któremu na chrzcie damy Darwin. Karolek Wielki jest rudym (!) devonem. Karolka Darwina fotografować będę i zdjęcia wkleję

2a. Uprzedzając komentarze na temat mojej niechęci do rudych kotów: wybór rudego Karolka Wielkiego świadczy o tym, że mam własne zdanie ale nie jestem dogmatyczna :-P

3. Wczoraj byliśmy w Ceskych Budejowicach na Budweiserze i spiskich parkach.

z tego że od zjazdu na Kufstein trzeba mieć winietę. Inny powód do sławy to widoki na góry, twierdza na skale, dwie ulice pięknego i ciemnego starego miasta, resztki murów obronnych wzdłuż rzeki. Gdybym rzuciła się do niej jak Wanda to moje zwłoki zatrzymałyby się na tamie pod Wasserburgiem. bowiem i Kufstein i moja rezydencja leżą nad tą samą rzeką.

Do Kufstein pojechaliśmy w ramach projektu poznaj sąsiadów (niestety, bez grantów z Unii) Trasa przez góry była ciekawsza niż samo miasto, ale przynajmniej wiem, że do Kufstein nie ma po co jechać bo twierdza i tak wygląda lepiej z austostrady.

A na zakończenie powiem że ktoś kiedyś stwierdził dowcipnie, że bawarczycy są formą przejściową między austriakami a homo sapiens.

zebrana na spacerze

załóżmy, że mam nieograniczone fundusze. Zakupy zaczynam od Moroso: fjord Patricii Urquoioli, La Panna (Tokujin Yoshioka), 40/80 zaprojektowane przez duet Castiglioni/Laviani, i na zakończenie pewnie dorzuciłabym szafkę od paliwa Diesel.

Od 1952 Moroso SpA powiela wypróbowany włoski model: zaproś do współpracy najlepszych projektantów i pilnuj jakości wykonania. Moroso od początku postawił na prostotę przedmiotów (nie mylić z minimalizmem :-)) i, jak do tej pory, dobrze na tym wychodzą, bo firma jest nadal w rękach rodziny Moroso (do seniora rodu Agostino dołączył w 1981 roku syn Roberto jako dyrektor i córka Patrizia jako dyrektor artystyczny)

Współpracowali do tej pory z Aradem, Newsonem, Grcicem, Dixonem, Massaudem, Ghini, Mariscalem, Citerio i Häberli, czyli z who is who w designie światowym. Nie epatują bogactwem jak Giorgetti, nie świecą mieszczańską solidnościa jak B&B, ale też nie lecą po bandzie jak Edra. Jest w Moroso i lekkość i pomysł i klasa. Pewnie dlatego, że firma są z Udine :-D

Na zdjęciach z http://www.bonluxat.com moje ulubione fjord, 40/80, La Panna i szafka Diesel.
czy sprawdzacie spamy (bez klikania na linki, bez odpowiadania na majle), które odkłada wam google mail?

bo jak tak.

Dzisiaj, na przykład, wygrałam pół miliona funtów w google-giveaway. I tak jestem już od dawna milionerką bo miałam okazję pomóc kilkanaście milionów w kilku przesyłkach gotówki z krajów afrykańskich i być udziałowcem w dystrybucji ropy naftowej z Indonezji. Gdybym miała w sobie uncję przedsiębiorczości od miesięcy byłabym wspólnikiem przedsiębiorcy z Chin, który dodatkowo umie pisać po polsku.

Kilka dni temu dowiedziałam się, że jestem ulubienicą Jezusa (Umiłowana w Jezucie Chrystusie zaczynała się oferta, a reszta była ofertą handlową), miałam pośredniczyć w przekazaniu znacznej sumy pieniędzy. Nie doczytałam, czy miałam to robić za darmo czy była zachęta finansowa.

Przez kilka tygodni mogłam kupować nieograniczone ilości viagry, wzmocnić swoje intymne związki, znaleźć męża, spełnić fantazję seksualną spędzenia całej nocy z dwiema dziewczynami. Ktoś dowiedział się, że potrzebuję wzmocnić zdrowie, a ktoś inny sugeruje, że przyda mi sie powiększenie mojego penisa. W dwudziestu-kilku spamach była tylko jedyna oferta kulinarna - od rzeźnika: meat for mixing girls' pain and pleasure.
pora robić makaron", czyli moja opowieść dla brzydzących się o tym jak dawnej robiono pastę.

Jest to chyba przedostatnia opowieść o potrawach mącznych w tym roku. Zastrzegam sobie jednak prawo do zmiany zdania, bo Lorenzo i Guido mają się dobrze, więc wygląda na to, że będę piec chleb i robić cecamariti lub pinguni. Lorenzo i Guido to moje zakwasy naturalne. Guido jest z mąki żytniej, Lorenzo z pszennej i tartej gruszki. Gdy będzie więcej bąbelków nie omieszkam chłopaków sfotografować

Wracając do tematu dzisiejszej prelekcji o makaronach:

W XV wieku zaczęto usprawniać produkcję pasty. Na wzgórzach wokół Neapolu powstały pierwsze zakłady produkcyjne, wyrabiające makarony na sprzedaż. Aby otworzyć zakład potrzebny był dach nad głową, kadź, mąka, woda, sznur i mocne nogi. Bo ciasto zagniatło się nogami. Niecki były wielkie, deptanie semoliny zajmowało 3-4 godziny, więc sznur był potrzebny do trzymania :-)

Przekazane za Orettą Zanini de Vita



O Viterbo już pisałam 1 lipca 2x, 2 lipca
Biurokraci są wszędzie tacy sami. Odkryłam to dzisiaj ;-D

Pisałam, że holenderskie prawo jazdy do wymiany. W urzędzie miasta i gminy dano mi papiery do wypełnienia, wysłano na zdjęcia i kazano przetłumaczyć prawo jazdy z niderlandzkiego na niemiecki. Oczywiście nie JA miałam przetłumaczyć, ale kompententy ORGAN, czyli ADAC w Rosenheim.

Właśnie z ADAC wróciłam. Powiedziano mi, że prawa jazdy wydane przez UE nie muszą być tłumaczone.

W bunkrze zwanym konsulatem amerykańskim było groźnie. Sprawdzał mnie na liście niemiecki policjant. Przy okazji obejrzał zawartość torby. W budce strażniczej obejrzano mi buty, prześwietlono torbę, zegarek, kurtkę i szalik. Zabrano komórkę, która później - z prześwietlenia czy też przerażonia - bała się działać, a na ekranie działy jej się dziwne rzeczy.

Prawo jazdy, jeśli urząd miasta i gminy przyjmie opinię ADAC, powinnam dostać za 6 tygodni. Paszport przyślą za 2 tygodnie. Do Włoch pojadę z fotokopią holenderskiego prawa jazdy. Już wiem co powiem włoskim carabinieri przy kontroli dokumentów 'znacie Niemców...nawet takie proste rzeczy zajmują im kupę czasu'
to podzielę się kęsem wiedzy z historii kulinariów. Ostrzegam: nie jest to wiedza przydatna. Nie pomoże znaleźć tego jedynego prawdziwego raviolo; nie przyczyni się do poprawy techniki lepienia tortellini.

Oto kilka faktów wyskubanych z lektur (Encyclopedia of Pasta i Italian Cuisine):

Nazwa tortello ( mniejsza forma tortello to tortellini) wywodzi się najprawdopodobniej od słowa torta, co wcale nie znaczyło tortu, a tartę, czyli niekoniecznie jadalny pojemnik na nadzienie, które jadalne było.

Oprócz torta znano jeszcze pasticcio, czyli tortę z deklem, równie niejadalnym, którą z kolei można nazwać- jeśli nie przodkiem- to kuzynem tak zwanego pie.

Z czasem torta zmieniła się w bardzo jadalne tortello czyli ciasto, w które wkładano nadzienie zwane raviolo.

A raviolo mogło być nagie, czyli było klopsem lub pulpetem, ale nigdy nie pyzą, bowiem pyza, czyli gnoccho, ta podstawowa jednostka ciasta, jest praprzodkiem włoskiej pasty. Ktoś gdzieś kiedyś wpadł na pomysł, żeby gnoccho rozwałkować.

Gnoccho przeszło apoteozę w starożytności (Rzymianie znali proto-lazanię). Torta przekształciła się w tortello pod koniec Średniowiecza; Renesansie tortello było już jadalne i mogło, ale nie musiało, zawierać raviolo. Bo tortello można było zjeść samo, jak płaty makaronu :-D
po tym, z czego zagniatano pastę

W Sabina czyszczono do gołej deski niecki do zarabiania chleba. Z resztek ciasta na zaczynie wyrabiano kluski. Chociażby cecamariti.

Włochy nie byłyby Włochami, gdyby nie było różnic między potrawami w obrębie jednego regionu. I tak cecamariti (notabene: cecamariti to również zupa z Apulii, a odpowiednik sabińskich cecamariti w Apulii to cicelieviti) w Orvinio robione są poprzez turlanie ciasta wokół kawałka drutu, u nas cecamariti przypominają wrzeciona (coś jak trofie). Cecamariti z Orvinio podawane są z aglione: uciera się na pastę dużą ilość świeżego czosnku z solą i peperoncino, potem rozcieńcza sabińską oliwą.

Inna wersją makaronu z ciasta chlebowego to cordelle sabine. Ta sama zasada, inny kształt (przypominają sznurek).

Czasami mąkę pszenną mieszano z tańszą mąką żytnią, owsianą lub po prostu ze zmielonym grochem, fasolą, bobem, ciecierzycą. A w ekstremalnych przypadkach z żołędziami lub kasztanami. Z nastaniem epoki kukurydzy do mąki pszennej zaczęto dosypywać kukurydzianą. Właśnie z takiej mieszkanki robi się w prowincji Rieti pinguni, ręcznie formowane spaghetti, podawane z aglione.

Aglione z okolic Rieti różni się od aglione z Orvinio: mniej w nim czosnku, do gorącej oliwy dodaje się pomidory i gotuje, aż pomidory puszczą sok.

Encyclopedia of Pasta Oretty Zanini de Vita i poczta pantoflowa, a cecamariti ze zdjęć produkcji własnej. Bardzo byłam z nich dumna, ale i tak zostały zjedzone tylko że zamiast aglione była cima di rape.
nastąpi, gdy nie będzie o czym pisać. Posucha nie grozi: nadal nie zreperowano cieknącego okna w dachu :-D

przykrótka opowieść o kluczu Dramatis personae:
  • Giancarlo majster od remontu dachu i naprawy cieknącego okna
  • Francesco architekt nadzorujący dotychczasowe remonty
  • Anna Maria miejscowy punkt informacyjny, opiekunka zbłąkanych cudzoziemców
  • Vija Szwedka, sąsiadka w Ginestra i jednocześnie nowa znajoma
  • Maja i JC właściciele cieknącego dachu
połowa października:
Maja umówiła się z Anną Marią, że klucz do naszego domu wrzuci jej do skrzynki na listy. przykleiła też do drzwi notatkę dla Giancarlo z nr. telefonu do rzeczonej Anny Marii

listopad:
Giancarlo dzwoni do Francesco, że Anna Maria ma odłączony telefon i nie można się do niej dodzwonić

Francesco pisze do Mai e-mail z prośbą o weryfikację numeru telefonu

listopad, 19:
Francesco rozmawia z Anną Marią, która przypomina sobie coś o kluczu i obiecuje go poszukać w domu Viji

listopad, 20, 21 i 22:
E-mail od Viji. Rozmawiała z Anną Marią i nie rozumie, dlaczego klucz ma być u niej w domu

E-mail od Mai do Viji, tłumaczący że klucz powinien być w skrzynce Anny Marii.

Vija dzwoni do Anny Marii, która obiecuje szukać klucza

Anna Maria dzwoni do Viji, że klucz odnaleziono

Listopad, 23. Rano:
E-mail Vija-->Maja informujący o fakcie odnalezienia klucza

Listopad 23, wieczorem:
Maja pisze do Francesco, że klucz jest i że Giancarlo może go odebrać u Anny Marii. JC nic z tego nie rozumie, ale zadowolony jest że coś się końcu ruszyło

Przyszłość:
Francesco obiecuje przypilnować Giancarlo
Giancarlo czeka na deszcz, bo musi się upewnić skąd leje się woda
Vija być może przyjedzie do Ginestra na boże narodzenie.
JC i Maja liczą o niecieknący dach i włączony prąd; marzy im się działające konto bankowe z opcją on-line banking oraz rachunki za gaz
było o Vespie
było o Ape

Pora na kilka koni mechanicznych więcej i odrobinę designerskiego rozmachu, czyli pora na Alfa Romeo.

Projektowali je:
Pininfarina (Giulietta Spider,Spider Duetto, Spider, 164, 166)

Bertone (1900. Giulietta Sprint, Gulia Berlina, Giulia Sprint GT, Montreal)

Giugiaro (Alfasud i Brera)
I choć Alfa Romeo do siebie już nie należy :-), a do klanu Agnellich), to nadal przyciąga tłumy wiernych. Alfa to nie samochód dla zwolenników prostoty, minimalizmu i dystyngowanego opanowania.

AR to viagra na kółkach, bezczelna sex-toy, czy jak-kto woli-barokowy eksces.

Tak czy owak--muzyka o dechy, ciemne okulary, różowe polo z podniesionym kołnierzykiem, gaz na pełen gar i śmigać na Via Salaria, konkurując z Ducati

fakty:
1909 w podmediolańskim Portello powstaje Società Anonima Lombarda Fabbrica Automobili
1915 Nicola Romeo dołącza do firmy
lata 50 Giulietta Sprint Bertony, Giulietta Spider Pininfariny
1967 Dustin Hoffman,Alfa Romeo, Absolwent
1972 Alfasud Giugiaro
1987 Alfa przechodzi na własnośćFiata
1995 Spider i GTV Pininfariny

www.alfaromeo.com
mieszkam w Ginestra i Wasserburgu. Pierwsza leży w Lacjum, Wasserburg am Inn w Bawarii. Obydwa miejsca zaprojektowali Włosi, z tym że copyrights do zabudowy Wasserburga mają od Renesansu, a Ginestra (jak wszystko we Włoszech) jest nadal realizowana.


Jak widać Wasserburg przecudnej urody jest

Zdjęcia Joepiego jeszcze z lata, więc nostalgicznie się zrobiło, na zasadzie a mnie jest szkoda lata tralala bumcykcyk.

Wasserburg czaruje o każdej porze roku z wyjątkiem okresu przedświątecznego, gdy na placu Mariackim ustawia się drewniane szopy, psujące prospekt z okna.

Na cześć jego urody przydałaby się jakaś poema sentymentalna wierszem, na trzy głosy rozpisana, o pastelowych odblaskach w oknie wody. Ale to przy innej okazji :-D
byłyśmy tego samego dnia na tym samym cmentarzu (niedziela, Toffia). I każda z nas widziała co innego:


na końcu cywilizacji, w górach położonych u podnóża jeszcze wyższych gór jest klasztor o pięknej nazwie Trisulti. Przyjechaliśmy doń w niedzielę po południu, ale bramę zamknięto nam przed nosem. Akurat w tę niedzielę bramę zamykano o 15:30.

3 dni później przyjechaliśmy przed południem. Brama była otwarta. Na niej ogłoszenie: kategoryczny zakaz fotografowania. Grzeczna, dobrze ułożona, i przestrzegająca zakazów, kilka nieśmiałych zdjęć zrobiłam zza pazuchy, stąd też ich jeszcze bardziej nieszczególny wybór i jakość.

Trisulti, wybudowane przez benedyktynów w XII wieku, przebudowano w wieku XVII i XVIII, niewiele się więc z pierwotnej zabudowy ostało. Kościół klaustrofobiczny, podzielony na sekcje (tu siedzą wtajemniczeni, za barierką niewtajemniczeni), robił nieprzyjemne wrażenie, choć-generalnie-barokowe ekscesy lubię, i uciekałam stamtąd w popłochu. Może dlatego, że zrobiłam już nielegalne zdjęcia i wyrzuty sumienia się odzywały?

Byliśmy w Trisulti sami (jeśli nie liczyć kilku wiewiórek szalejących na orzechu i krowy za płotem), było cicho, spokojnie, nastrojowo i bardzo jesiennie. W starej przyklasztornej aptece pan sprzedawał wyprodukowane w pobliskich wsiach alkohole. Próbowaliśmy amari (nie nasz klimat), streghę (genialna. Gęsta, aromatyczna. Pół litra za 5,50) i mille fiori (likier kwiatowy, o pięknym miodowym kolorze, delikatnie gorzkawo słodkawym smaku. Pół litra za 7,50). Likierów można próbować: seta kosztuje 0,70. Zakup butelki zwalnia od obowiązku płacenia za degustację. P

Do Trisulti wrócimy chociażby po to, aby uzupełnić zapasy streghi i mille fiori (pierwszą polubiła Z., drugie ukochał sobie JC).

Otwarte: 9:30-12 i 15:30-18 (w niedzielę tylko po południu, chyba że ktoś chce na mszę
Najpiękniej widać klasztor z drogi prowadzącej z Collepardo
dopóki nie dostałam w prezencie zielska i pomidorów z ogrodu Anny Marii żyłam w przekonaniu, że na marketing to ja się nie nabiorę. Przez zbyt wiele lat wciskałam kit w sprawozdaniach, curriculum vitae i executive summaries : -)



Gdybym zobaczyła na targu łaciate i popękane pomidory oraz rucolę we wszystkich odcieniach zieleni napewno bym się przy nich zatrzymała. Tymczasem prezent, choć brzydki, okazał się smaczny. Obszarpana rucola była tak aromatyczna, że jej zapach czuć było w całej kuchni. Pomidory były takie jakie pomidory powinny być. Wrodzone skąpstwo nie pozwoliło mi wyrzucić prezentu, który zakończył życie w sałatce z rucoli i pomidorów. I dobrze. Bo do tej pory żyłabym w przekonaniu, że ładne to smaczne.

I tak oto nauczyłam się czegoś nowego. Pytanie tylko: czy o Włoszech czy o sobie?

PS: na zdjęciach rzeczona rucola i pomidory, oraz cukinie z ogrodu Renato (następny prezent)
powiadają, że domy przypominają właścieli. Jeśli to prawda, to ja powinnam się leczyć a Alessandro Kardynał Farnese był dziwnym człowiekiem.

Główna ulica Capraroli kończy się wzgórzem. Na nim wybudowano pałac-willę. Dom kardynała Farnese, projektu architekta Vignoli.

Villa ma coś w sobie z fortecy. Jest monumentalna, nieprzystępna i potężna. Robi przytłaczające wrażenie, zwłaszcza wyprany z koloru dziedziniec. Z tyłu jest ogród przydomowy (zimowy): trochę rzeźb, trochę żywopłotów i widoki na miasteczko w dole. Dalej jest park (tam zbierałyśmy kasztany jadalne), a jeszcze dalej reszta rezydencji (czyli ogrody górne): pałacyk, fontanny, żywopłoty. schody, bramy, groty. Dziwnie, pusto, psychodelicznie.

Zwiedzanie villi Farnese i ogódu zimowego kosztuje (jeśli mnie pamięć nie myli) 3 lub 4 euro. Na wycieczkę do ogrodów górnych załapałyśmy się na krzywego ryja, dołączając do wycieczki, która miała jakieś sympozjum w pałacu. Villa Farnese w Caprarola otwarta jest od 8:30 do 18:45

Komponując składanki wymieszałam zdjęcia z rezydencji, zimowego i górnych ogrodów. Może ktoś postanowi odnaleźć moje inspiracje i pozna jednocześnie pokręconą psychikę kardynała Farnese. A potem mi o tym opowie :-)

choć Villa Lante jest mokra. Bardzo mokra. Na tyle mokra, że mogłaby być pałacem Największego Deszczowca,

Blue Guide uważa, że jest to najpiękniejsza willa manierystyczna we Włoszech (ale najpiękniejsza jest, w/g Blue Guide, także Villa d'Este i Farnese, więc jak tu wierzyć?). Rzeczywiście, ładnie w Lante jest. Ale czy najładniej?

Pałacyk malutki, żeby nie powiedzieć- cienki, ale za to ma lustrzane odbicie: po drugiej stronie schodów jest stoi jego bliźniak. Piękny ogród, romantycznie zaniedbany. Przewrócona kamienna ławka, porośnięta mchem, kapiąca z balustrady woda. Nierealne wrażenie ogrodów Lante potęguje widok z tarasu. Villa jest bowiem otoczona miastem; tam gdzie kończą się tarasy i żywopłoty tam zaczyna się żywe i zabiegane miasto.

Do Lante warto zajechać, zwłaszcza jesienią. Bilety tanie (3 euro), nikt nie patrzy na ręce. I nawet kota przy bramie mają

i jeszcze o Lante

szkołę średnią zaliczyłam dawno (lub, jak kto woli, bardzo dawno) temu. Wspominać nie będę, bo i tak w necie jest za dużo opowieści z łezką w oku. Powiem jedynie, że w liceum, jako nawiedzona nastolatka, czytałam Stachurę. W sobotę pojechaliśmy do Czech, właśnie na piwo, Stachura się przypomniał: moja młodość i moje okolice. Ruszaj się Bruno, idziemy na piwo, niechybnie .....i takie tam.

Przejechaliśmy sobie wzdłuż bawarskiej granicy: Prochatice-Klaty. Piwo wypił JC w Prochaticach (ja nie, bo kierowca), zagryzając je gulaszem z knedlikami.

Prochatice i okolice były na tyle śliczne, że w przyszłą sobotę chcemy pojechać do Českych Budziejowic (czy jak się to pisze), tam nas jeszcze nie było, od stania w miejscu nie jeden zginął kwiat. No i uwielbiam Szwejka.

dostaliśmy BIC i IBAN konta bankowego ENEL. Możemy płacić za prąd z Niemiec, bez potrzeby wyjazdu do Bolzano. Musimy jedynie wymyśleć jak sprawdzać ile jesteśmy ENEL-owi dłużni. Strona internetowa z naszym kontem była do wglądu dla residenti. Teraz jesteśmy non-residenti i konta nie możemy oglądać. Tymczasowym rozwiązaniem było zadzwonienie do ENEL. Mamy dopłacić, napisać na przelewie magiczne słowa "ripristino forniture con contratto....", przesłać potwierdzenie przelewu. I jesteśmy rozliczeni za ostatnie 2-3 miesiące.

Z gazem jest tak, że gaz w domu mamy, ale nikt nie podpisał z nami umowy, nigdy też nie dostaliśmy rachunku za gaz. Rozmowa z ENI (od gazu) była krótka. Nie mogą nam przysłać umowy dopóki nie odłączą poprzedniego właściela. ENI potrzebuje numer codice fiscale poprzedniej właścicielki, a z braku takowego, chce numeru z gazomierza. Codice fiscale osoby od której kupiliśmy dom mamy, ale pani-to wiemy napewno-nawet nie wie gdzie są liczniki, więc jest pewne, że umowy z nikim nie podpisywała. Licznik natomiast jest w Ginestra, my w Wasserburgu. Oficjalne odczytywanie numerków odbędzie się więc w święta bożego narodzenia. A Nowy Rok zaczniemy rachunkiem za gaz.
nikt za nią nie dostał literackiej nagrody. A powinien.

Oto moja lista najpiękniejszych nazw makaronów włoskich:
abbotta pezziende (nakarm żebraka) z Abruzzo, przypominające krojone po skosie łazanki

chianche
przetłumaczyłabym je jako kocie łby, choć nazwa odnosi się do płyt kamiennych popularnych w Apulii)

ave marie (zdrowaśki), na Sycylii przypominają paciorki różańca, gdzie indziej znów to drobne i krótkie rurki; zawsze z dziurką

bricchetti
(kijki) z Ligurii

cappellacci dei briganti (czapki brygantów) z Molise i Lazio

code di topo, mysie ogonki z Lacjum i Abruzzo

fieno di canepina, siano z Canepina (czyli miejscowości z okolic Viterbo)

fregnacce--w dialekcie Lacjum znaczy to drobnostki, drobne oszustwa. A pierwotna nazwa pochodzi od dialektowego określenia kobiecych narządów płciowych (fregna)

gloria patri i pater noster (ojczenaszki) z Umbrii lub z Lacjum

lenzzolere e cuscenere (prześcieradła i poduszki) z Molise, przypominające bardzo nierówno pokrojone łazanki

occhi di passero (wróble ślepka)

pisarei (małe siusiaki) z Emilia

vipere cieche (ślepe żmije) z Lacjum, ręcznie uformowane spaghetti i zwinięte w kłębek; właśnie jak wylegujące się na słońcu żmije.

zavardouni czyli bałaganiary, z Emilia Romagna


poezję znalazłam w Encyclopedia of Pasta Oretty Zanini de Vita (tu o niej pisałam)
obiektywnie

  1. otwarty codziennie od 9 do 13 i od 15 do 18
  2. Położony nad rzeką Amaseno
  3. Z XI wieku; kościół wybudowano w XIII wieku
  4. Twórca współczesnych drzwi wejściowych: Pietro Canonica
  5. Klasztoru zwiedzać nie wolno; mieszka w nim ok. 20 cystersów

subiektywnie

Nie można wierzyć przewodnikom. Czytając o Casamari można bowiem dojść do wniosku, że większego cudu ze świecą szukać: klasztor założony przez benedyktynów, przejęty przez cystersów wybudowany na terenie rzymskiego municipium. Wspaniałe kolumny, ciekawe sklepienia, przyklasztorne muzeum. Jechać, zwiedzać i dziwować się. Pojechałam z JC. Zachwytów nie było: kościele ciemno więc nic nie widać, dziedziniec postury marnej, rzymska czy jakaś kolumna przy drzwiach....Nie było do czego wzdychać. Najbardziej podobała mi się rzeźba papieża (Marcin V?, twórcy nie udało się jeszcze ustalić): w rozwianych szatach, zarozumiała i z - pewnie niezamierzonym - wyrazem bezdennej głupoty na twarzy.

Do Casamari wróciłyśmy jeszcze z Z.

Z., miłośniczkę wszystkiego co średniowieczne i klasztorne, Casamari też nie zachwyciło. Może dlatego, że w Casamari był tłok, gdyż przybyła doń, z gościnną wizytą, figurka z Lourdes? Tak więc wnętrza kościoła znów nie dało rady zwiedzić, dziedziniec udekorowano biało-niebieskimi proporczykami z plastyku hałasującymi na wietrze. Za to posąg papieża nadal robił wrażenie.
„Rodzina Połanieckich” z angielskimi napisami (ósma minuta i 46 sekund). dla TV Polonia (?):
- Jak się czujesz kociątko moje? (pan Stach do Lidki)
- how are you my pussy? (Pan Stach do Lidki po angielsku)
Wychodzi na to, że Stach nazwał Lidkę swoją cipką przy ludziach. I ani pani Emilia, ani polonia, ani Roman G. nie zaprotestowali.
czy widzieliście kiedyś The Twilight Zone? Krótkie filmy o wydarzeniach, które zaistniały na granicy dnia i nocy? Bo my, w projekcie zwiedzania Kampanii, trafiliśmy do Twilight Zone. Po włosku: Buonalbergo :-) Byliśmy tam tuż przy końcu niedzielnej siesty. Jeśli mnie pamięć nie myli, nie widzieliśmy ludzi. Nie słyszeliśmy głosów. Spotkaliśmy jedynie dwa koty. Twighlight Zone.



Buonalbergo leży jakieś 30-40 km na wschód od Benevento, u podnóża Appeninów. Podobno zachowały się w nim mury twierdzy lombardzkiej, której nie udało się nam znaleźć.

Ze słownika:
bu'ono (a), buono
1) good un buon pranzo: a good lunch; (stai) buono: be good; che buono (cibo)!: this is nice!
2) (benevolo) buono (con): good with, kind to
3) (giusto, valido) right; al momento buono: at the right moment
4) (adatto) buon a/da: fit for/to; essere buon a nulla: to be no good- or- use anything

al'bergo ghi,
hotel; albergo diurno: public toilets (with washing and shaving facilities etc); albergo della gioventu: youth hostel

tak mi się od Szekspira zaczyna. Bo Romeo i Julia idealnie się do Fossanovy wpisują, mimo że Fossanova to Lacjum a nie Veneto, a klasztor (i to bez balkonu) domu w Weronie nijak nie przypomina. Klimat sentymentalny, a za zabudowania przyklasztorne, teraz obrośnięte powojem, winoroślą i amarantowymi kwiatkami, częsciowo odpowiada romantyczny wiek XIX. Klasztor, onegdaj bardzo wpływowy (mieli nawet posiadłości na Sycylii) należał najpierw do benedyktynów, później przeszedł w ręce cystersów. Z czasów świetności, przypadającej na XI-XIII wiek, pozostały krużganki, część mieszkalna klasztoru i stary szpital.

Klasztoru i kościoła nie udało nam się zwiedzić: niepotrzebnie pojechaliśmy do nudnego jak flaki z olejem Casamari (fotorelacja na dniach, gdy uporządkuję zdjęcia i zdecyduję czy chcę na naukowo czy na subiektywnie Casamari pokazywać), do Fossanova przyjechaliśmy więc o 13. Wszystko było już zamknięte. Pochodziliśmy jednak dookoła. Wiemy już, że chcemy wrócić.

Klasztor można zwiedzać w godz: 8-12 i 15-17:30 (latem 8-12 i 16-19:30)

Wycieczkę do Fossanova można połączyć z odwiedzinami w ogrodach Ninfy i reszta szekspirowskiego klimatu jak znalazł. Tylko pewnie już nie Julia i Werona, a Tytania i lasek w okolicach Aten.

BTW: jeśli już o Szekspirze mowa, to warto obejrzeć Much Ado About Nothing (Wiele Hałasu o Nic). Sceneria piękna (mimo że Toskania ;-)) i boski duet Kenneth-Emma. Uczta dla oka i ucha.
bo na Mozarta się nie nadaję: wygląda na to, że Wenecji niewiele zostało, zamienia się w skansen. Dzisiaj (powtarzam za NOS Journal z Holandii) odbył się na Canale Grande symboliczny pogrzeb miasta: liczba Veneziani spadła poniżej magicznej cyfry 60 000. Urząd miasta co prawda uważa, że mieszkańców jest więcej, ale nie jest w stanie podać dokładnych danych.

Kilka lat temu, po powrocie z Wenecji, pisałam w artykule, którego nikt nie chciał wydrukować, że Wenecja umiera nie jako zabytek, ale jako organizm miejski. Dzisiejszy pogrzeb to puenta do mojej tezy. Być może, zamiast opowieści o urokach Wenecji, powinnam zacząć myśleć o nekrologu w odcinkach.
to pomyślałabym że jestem w Wielkopolsce


11. października
Leonessa słynie z ziemniaków. Stąd też i komentarz w poznańskich pyrach.

Jak na imprezę poświęconej ziemniakowi, kartofli było przeraźliwie mało. Dużo było Umbrii. Za dużo, moim zdaniem. Leonessa jest przecież częścią Lacjum,co prawda, od stosunkowo niedawna. Tak więc Lacjum reprezentowały jedynie stoiska z Leonessy. Jedno z kiełbasami, drugie z pecorino, a trzecie z mozzarellą.

Czy nam się podobało? Nie. Ciasno i komercyjnie.

Było RAI, z kamerami, ale bez Berlusconiego; nikt wywiadu ze mną nie przeprowadził, czyli następne rozczarowanie.

Ne dopchałyśmy się do gnocchi di patate . Kolejka jak za oponami w komunie, brakowało jedynie zapisów i sprawdzania listy obecności.

A winogrona fragolino, kupowane w Poggio Bustone za 1,50, w Leonessa kosztowały 3 euro. Najwyraźniej stopa inflacji w Umbrii jest wyższa niż Lacjum
kotów Lacjum
Eksponaty przesłał Zulek (stąd też koty rude, których ja na ogół nie fotografuję). A koty fotografowano w różnych miejscach: z Neroli i Tuscanii, Bomarzo i Bagnaia, Anagni i Ginestra.



na paskudnym wzgórzu, w najbrzydszej części Ciociarii (lub, jak chce tego Blue Guide, w Kampanii Rzymskiej) stoi stary konwent benedyktyński, w którym nie ma już benedyktynów od bóg wie jak dawna, bowiem budynki klasztorne zarekwirowano na potrzeby gubernatorów Tivoli.Dzięki nim stary konwent stał się jedną z najpiękniejszych budowli Włoch. Znamy ją jako Villę d'Este.

Ippolito (Hipolit) d'Este, wnuk Aleksandra VI, syn Lukrecjii Borgii, miał nadzieję pójść śladami dziadka i zostać papieżem, ale konklawe wybrało na papieża biskupa Pallestriny. Giovanni Maria Ciocchi del Monte stał się Juliuszem III, a Ippolito d'Este musiał zadowolić się posadą gubernatora w Tivoli i budową wspaniałej rezydencji na miarę aspiracji własnych i rodu d'Este. Nad urzeczywisteniem planów czuwał Pirro Ligorio, który zrównał z ziemią stare dzielnice Tivoli leżące poniżej posiadłości kardynała d'Este, pociągnął ujścia wodne z Aniene i zaczął tworzyć. Hipolit nie doczekał :-) Zmarło mu się w 1572' willę przejął po nim bratanek Luigi, a roboty kończył architekt Flaminio Ponzio.

W XIX wieku w willi mieszkał przez jakiś czas Franciszek Liszt (komnat kompozytora, niestety, nie można było zobaczyć). Od 1918 roku willa jest w rękach rządu włoskiego, który obecnie żąda 10 euro za zwiedzanie willi i ogrodów. Willa otwarta jest od 8:30 do zachodu słońca. W poniedziałki- zamknięta, w niedzielę oblegana przez turystów. Najlepiej więc przyjechać w ciągu tygodnia.


Ogrody są wspaniałe, i jeśli zignoruje się toporne wykonanie niektórych posągów i zapomni się, że podobną grotę widziało się, na przykład, w Villi Lante, to naprawdę jest co oglądać (może z wyjątkiem wyjątkowo paskudnego kielicha zaprojektowanego przez mistrza Berniniego). Piękna jest też sama Villa. Wspaniałe kafelki i sztukaterie, cudowne freski. Dobrze jest się położyć na podłodze i podziwiać, podziwiać i jeszcze raz podziwiać.

Zwiedzałyśmy w niedzielę. Październik jest poza sezonem, ale mimo to od czasu do czasu musiałyśmy czekać aż 1) cała wycieczka z Holandii, i każdy jej członek z osobna, sfotografują się na tle fontanny 3) amerykanie skończą dyskusje w cieniu pergoli na tematy rynku (mężczyźni) i planów podróżniczych (kobiety) 3) słuchać nadawanych na całe gardło komunikatów
dit is so prach'TIG
schitterend
honey, this is SOO LOVELY
I haven't seen anything like this in my entire life
mamo, lać mi się chce
Rzeczywiście, przelewanie się litrów wody stymuluje pęcherz, przedeptywanie z nogi na nogę nie pomaga, toalety są w willi, ogrody duże, a w toaletach bywają kolejki.Tak więc moja rada: wysikaj się na zapas :-)
Słownik powie ci, że bergamasco (l.mn. bergamaschi) to osoba z Bergamo,ślicznego miasta na szczycie góry. Czego w słowniku nie ma, to wytłumaczenia że każdy z nas może zostać bergamasco (a). Wystarczy poprosić w restauracji o zapakowanie trzech rybek z zuppa di pesce, a których nie dało już przełknąć, 'dla kota'. Bergamaschi bowiem słyną ze zbierania resztek potraw w restauracjach. Nawet z przyjęcia ślubnego bergamasco zabierze ze sobą niedojedzone udko kurczaka. Tak więc, zanim poprosisz o zapakowanie kilku nitek spaghetti do pojemniczka, zastanów się czy jesteś psychicznie gotowy(a) na zostanie bergamesco(a).

Czy bergameschi istnieją w słownictwie Lacjum? Nie wiem; nie miałam okazji sprawdzić bo zjadam wszystko z talerza ;-P

u nas jest tak: Kamil uczył Cyryla i Baciego; Cyryl wziął pod swoją łapę Peppera i Muscat; a Pepper uczy Lucka. Zanim Pepperowi wyczerpie się limit na kocie życia, chcemy nowego futrzaka, który od Peppera nauczyłby się filozofii życia. Lucek, domowy wariat, w porywach głupi jasio, na nauczyciela się na razie nie nadaje.
Nowy kot będzie rasy Devon Rex, bo lubię dziwne koty z charakterem. Czekamy na wieści od hodowców; devonek najprawdopodobniej trafi do nas na wiosnę 2010. Pepper-profesor, na razie ma się (prawie) dobrze. Cukrzyca i alergia pod kontrolą; gorzej z chodzeniem, ale nadal potrafi przede mną uciekać, więc aż tak źle (jeszcze) nie jest?. A my, trzymając kciuki za zdrowie Peppera, zastanawiamy się jakim imieniem można ochrzcić kota, który jest skrzyżowaniem kierowcy rajdowego, alpinisty, plotkary i ciepłych rękawiczek?

Lucek i Muscat nauczyły sie szybko korzystania z kociej telewizji: drzwi balkonowych. Hałas na zewnątrz i od razu sprawdzały kto? z kim? po co? dlaczego? Jedynie Pepper pozostał wierny swoim ideałom: dobrej kuchni i niechęci do taniej rozrywki
Żeby nie było, że realizuję zamówień: foremki narodowości szwajcarskiej, nabyte w Sankt Gallen na Neugasse 51. Sklep Pro Table
lubię przeprowadzkę na nowe śmiecie, zwłaszcza gdy nowe jest w innym państwie, a śmiecie zachęcają zapachem nieznanego. Szukanie takiej skrzynki pocztowej to zajęcie na cały dzień. I te codzienne rozmowy:
chyba wiem gdzie jest supermarket
musimy jechać na lotnisko, zrobić zakupy. Lodówka pusta, jutro wszystko w mieście zamknięte bo jakieś święto jest
opłata celna za import samochodu wyniosła 59 centów
ale fajnie, świeże bułki można tu kupić. I to w niedzielę!
Hemelvaartdag to święto czy nie?
skrzynka pocztowa jest żółka z czarną trąbką
niepotrzebnie jechałeś do Saint-Pieters-Station. Skrzynka jest za rogiem
Powaga wkracza, gdy BARDZO WAŻNE dokumenty tracą termin przydatności do spożycia. Takie, na przykład, prawo jazdy:

W grudniu wypadałoby mieć nowe. Podobno w DE można jeździć na przeterminowanym holenderskim, bo niemieckie prawo jazdy jest bez końcowej daty. Ale co z nieaktualnym prawem jazdy w reszcie Europy? Tak więc imperatywem jest wyrobienie niemieckiego.

Jutro idę do Verkehrsamt z zapytaniem, oczywiście jeśli Verkehrsamt wydaje nowe prawa jazdy. Tak więc: przy odrobinie szczęścia będę mieć niemieckie prawo jazdy. Dożywotnio (w Holandii na 10 lat, a po 65 roku życia trzeba jeszcze zdać egzamin z jazdy, nawet jeśli prowadziło się auto od 43 lat)!Za to zacznę zbierać punkty karne za nieodpowiednie zachowanie się na drodze (nieznane w Holandii). Czy punkty karne dostaje się za niezapłacenie za parking?


Do wymiany jest też paszport amerykański, przeterminowany od ponad pół roku. Nie kwapiłabym się, gdyby nie fakt, że z amerykańskim paszportem bezproblemowo dostaję pozwolenie na pobyt stały we Włoszech. Z holenderskim muszę się gimnastykować. A to przetłumaczyć polisę ubezpieczeniową, a to przedstawić zaświadczenie z banku, że mam wystarczające środki. I powtarzać to z roku na rok, aż do czasu emerytury. Wtedy obydwoje osiądziemy na stałe we Włoszech i zaczniemy udowadniać, że wypracowaliśmy emeryturę i że mamy ubezpieczenie. Ale za to nie będziemy mieli problemów we Włoszech z prawem jazdy: obydwoje mamy (lub wkrótce będziemy mieli) dożywotnie: JC-belgijskie, ja niemieckie. I jednego kota na polskich papierach :-)

Tak więc paszport amerykański. Departament Stanu informuje mnie, że mogę to zrobić korespondencyjnie (są pewne ograniczenia), lub osobiście. Opcja osobista oznacza, że:
1) mam wypełnić formularz DS-82
2) przynieść dwa zdjęcia, kartę kredytową lub gotówkę
3) zrobić appointment

Zrobienie appointmentu w konsulacie amerykańskim w Monachium jest sprawą prostą. Wchodzi się na odpowiednią stronę internetową, wybiera opcję Usług Paszportowych Bez Dodawania Stron (Do Dodawania Stron jest inna opcja), zaznacza w kwadraciku, że zaznajomiło się z wymogami (DS-82, dwa zdjęcia, $75) i wyświetla się kalendarz. Mogę iść 25. listopada. Nic wcześniej; nic później, w każdym bądź razie nie w tym roku. Do wyboru godziny: 13:15, 14:00, 14:45.
Klik: 14:00
Jeszcze tylko dane osobiste: imię nazwisko email telefon oraz imię nazwisko email telefon osoby towarzyszącej (gdybym chciała w towarzystwie)
Appointment zrobiony.
Potwierdzenie appointmentu z imieniem, nazwiskiem, e-majlem, numerem telefonu, ID PA36..., kodem cyrfrowo-literowym EYE75...., to wszystko trzeba wydrukować i pokazać przy wejściu.

Bardzo lubię mieszkać przy granicy, zwłaszcza jeśli graniczy się z kilkoma państwami. Do Salzburga mamy godzinę, do Czech 2, do Włoch i do Szwajcarii 3. W sobotę wybraliśmy się do Sankt Gallen. Pojechaliśmy kupować foremkę do wykrawania pierników. Foremkę w kształcie liścia marijuany. Przy okazji obskoczyliśmy kilka sklepów z meblami i designem, zakupiliśmy czekoladki na prezenty, zajrzeliśmy do katedry (wnętrze na zdjęciu) i upewniłam się, że pierwsze wrażenie było prawdziwe: rzeczywiście sztukateria wygląda jak zielone futerko na sadzawce.

Obejrzeliśmy przy okazji targ warzywny, poznałam nowy parking bliżej centrum i zajrzałam do Migros. Mają double cream 40-ileś % tłuszczu (u nas o czymś takim mogę jedynie pomarzyć), pięknie opakowane czekoladki, sosy, przyprawy. Chyba trzeba się będzie wybrać na zakupy do Sankt Gallen.

A w przyszłym tygodniu, jeśli pogoda dopisze, wybieramy się do Czech. Może tam też mają Migros?
Punkt widzenia zależy od stanu posiadania. Gdy miasto należało do Samnitów, Rzymianie zwali je Maleventum (co, w porywach poetyckiej weny, można nazwać Złą Wiadomością). Gdy miasto podbili, Zła Wieść przekształciła się w Dobrą. Male zostało Bene. I tak oto mamy Benevento
Pojechaliśmy doń we wrześniu. JC chciał zobaczyć nie-neapolitańską Kampanię, a ja z racji fascynacji lombardzkim Księstwem Benevento.

Przyjechaliśmy na zamknięcie imprezy. Była niedziela i kończono Festiwal Toleracji pokazami włoskichgrup folklorystycznych. Po raz piewszy dane mi było zobaczyć stroje z Sardynii. Nigdy też nie widziałam strojów neapolitańskich (to znaczy widziałam je w szopkach i w na ścianach Palazzo di Té)

Obejrzeliśmy centrum miasta: kościół św. Zofii, Bramę Trajana (czy Łuk Trajana?), Roccę, katedrę. Ładnie, spokojnie. Porządnie. Niemcy powiedzieliby gemütlich, Holendrzy gezelig, a ja dodałabym „jak nie na Południu”.

Podobało nam się; pewnie tam wrócimy, chociażby po to, aby pójść na obiad w trattorii Gino e Pina (nie mieli dla nas stolika; wszystko zarezerwowane od tygodni).

Po wycieczce przeszła mi fascynacja Księstwem Benevento, rzeczywistość okazała się ciekawsza niż moje mrzonki o atmosferze tajemniczości i transcendalności istnienia :-)

Do poczytania o księstwie 1 2
o mieście 1 2 oraz prowincji


Fotografowane osobiście, w różnych miejscach: kot motoryzacyjny i ekologiczny w Tivoli, tygrys i kameleon w Tuscanii; kot pustynny w Vulci, bliźniaki w Ginestra, kot miejski w Anagni
z Ciociaria. Po pierwsze mają uprawnienia alpinistów. Po drugie:umieją jeść do góry nogami (prawie). A po trzecie:same przeprowadzają się z pastwiska na pastwisko. Czyli albo umieją czytać mapę, albo -co wydaje się najbardziej prawdopodobne-używają krowiej intuicji.
Ginestra ma jedną kawiarnię, położoną przy trasie wylotowej, czyli jedynej długiej ulicy we wsi. Do obecnej lokalizacji przeniosła się ze starego miasta, gdzie pozostał po niej szyld i złote aluminiowe drzwi.

Nowe miejsce przygotowywano pewnie w latach 80., bo dekor trąci myszką i plastykiem.

Do Cafe sport chodzi się na przyzwoitą kawę. I.nna i Magdaro (to te od Bloga Drobno Mielonego) pewnie dałyby jej 3 i pół, może 4 krzyżyki. Ja daję cztery i pół. Trzy i pół za kawę, cały krzyżyk za funkcję społeczną. I laurkę za chęci.

Sąsiad z prawie na przeciwka wędruje codziennie do Cafe Sport. Przesiaduje na czerwonym plastikowym krześle pod murem, w towarzystwie innych członków klub seniora, i obserwuje. Czasami wdaje się w dyskusje z innymi jaszczurami wygrzewającymi się na słońcu.

Do Cafe Sport zachodzi się w drodze powrotnej z pieszej wycieczki do Monteleone. Lub Poggio Moiano. Filiżanka espresso daje wystarczającą dawkę kofeiny, aby móc doczołgać się do domu.

Do Cafe Sport idzie się po informacje o domach na sprzedaż. Tak Vija (szwedzka sąsiadka) znalazła dom w Ginestra, z widokiem na wzgórza i 3 balkonami.

W Cafe Sport można znaleźć transport do Rzymu, Osteria Nuova lub do siedziby gminy.

A w letnie piątkowe i sobotnie wieczory Cafe Sport staje się tokowiskiem.

W niedzielę można dokupić w Cafe Sport to o czym zapomniało się przy sobotnich zakupach. Wybór towarów niewielki, ale bliżej do Cafe Sport niż do Porta di Roma, a ja nadal nie wiem jakiej marki jest podawana kawa.
i nasz, 'domowy' produkt. Ciasteczka z Lacjum, konkretniej z Ciociaria, a jeszcze konkretniej z Guercino. Za ciasteczkami włoskimi nie przepadam, za deserami raczej też nie, ale z przyjemnością jadłam brutti ma buoni z Ciociaria, które-w przeciwieństwie do ich weneckich imienników-robione są z orzechów laskowych i przypominają raczej makaroniki niż kruche ciasteczka. No i amaretti di Ciociaria--pieczone na opłatku, w piecu opalanym drewnem. I z Amaretti di Saronno łączy je jedynie nazwa. Tak jak brutti ma buoni, mają konsystencję makaroników

I pomyśleć, że w poprzednim poście zarzucałam ciasteczkom z Sardynii fakturową monotematyczność. Cóż, lubię makaroniki. I lubię Ciociarię. I cierpię na patriotyzm lokalny.

A przepisów podać nie mogę. Jeszcze ich nie znalazłam :-D

z Sardynii. Aromatyczne, pachnące pomarańczą, mandarynką, cytryną. I jakoś wszystkie takie same.
od Not the Nine O'clock News:


zaprosić gościa z dobrym aparatem i umiejącego robić zdjęcia :-) A jeszcze lepiej pojechać na fotogeniczną festę

Fotoreportaż z Leonessy i z Poggio Bustone (o Poggio B. już było, Leonessa wkrótce)
Okazuje się że takie, na przykład, pecorino to formaggio. A mozzarella i ricotta już nie. Określa się je jako latticini (produkty mleczne; czyżby nabiał? :-)).

;

Latticini- w/g wersji włoskojęzycznej wikipedii-to panna, burro, yogurt i formaggi (czyli śmietana, masło, jogurt i sery). A z kolei Lo Spicchio d'Aglio tłumaczy, że jest jedna rodzina produktów mlecznych, do której należą dwa gatunki-o santa madonna!: formaggi i latticini; latticini, czyli nabiał do natychmiastowej konsumpcji, to-między innymi-ricotta.

Tylko jak zaklasyfikować wędzoną ricottę? Startą na tarce używa się do posypywania pasty. Czyli jednak formaggio tak jak parmigiano? Czy nadal latticini?

Latticini to również mleczne szkło weneckie

Dociekania zacząły się od lektury prezentu urodzinowego, bo to encyklopedia pasty wyjaśnia, że nabiał nabiałowi nierówny. A ja mam problem :-D

wczesniej o mozzarelli
Powered by Blogger.