prawie jesteśmy gotowi do drogi. Tylko wcisnąć zakupy ebayowskie do samochodu, złapać koty i ustawić GPS na Ginestra Sabina.

Wracamy w przyszły wtorek. Mam nadzieję, że Da Alvero będzie miał dla nas stolik w niedzielę, a ja w końcu sprawdzę czy w Sabina przygotowuje się wielkanocny rosół i czy będzie mi smakowała słodka wielkanocna pizza.

W książce o potrawach Lacjum (aut. O. Zanini de Vita) znalazłam przepis i na rosół i na pizzę, a Darwin znalazł pisankę, która w tej chwili jest byłą pisanką.

Rosół wielkanocny
1/2 kg wołowiny
1/2 kg jagnięciny
młoda cebula do której wbito goździk
duża garść pietruszki
marchew
kawałek selera naciowego
łyżeczka świeżego majeranku
pół cytryny
3 żółtka
2 łyżki parmezanu
kilka kromek chleba, zrumienionych w piekarniku
Przez dwie godziny warzyć wywar z mięs i warzyw oraz pietruszki, pamiętając by wyciągnąć jagnięcinę po godzinie gotowania. Przecedzić wywar. Wymieszać zółtka z sokiem cytrynowym i parmezanem, rozcieńczyć gorącym rosołem i wszystko wlać z powrotem do garnka, przyprawić majerankiem Dno miski wyłożyć kromkami chleba i wlać na nie rosół

Pizza wielkanocna
1/2 kg mąki
4 jajka
40 dag ciasta chlebowego
150 g ricotty
1 cytryna
1 łyżka cynamonu
sól
Z mąki i jajek zagnieść ciasto jak na makaron. Dodać doń cynamon, szczyptę soli, ricottę, startą skórkę cytryny i ciasto chlebowe. Zagnieść jeszcze raz, wybijając wałkiem lub po prostu rzucając nim o stolnicę. Rozwałkowane ciasto podzielić między dwie, wysmarowane oliwą, blachy, i odstawić do wyrośnięcia na 5 godzin. Piec w 190° przez 40 min.

oficjalnie powinno się to nazywać konkursem, ale w rzeczywistości mamy do czynienia z wyścigiem zbrojeń w sercu Mediolanu: mama Eli walczy z własną siostrą o najegzotyczniejsze dekoracje świąteczne. W tym roku Eli przyłączyła się do walki i podesłała broń; dwadzieścia pisanek ozdobionych przez Anielę. Ciotkę powinno trafić :-)

My świąt tradycyjnie nie obchodzimy, ale lubimy pisanki, zwłaszcza te anielkowe, we wzory kujawskie.

zdjęcia innych pisanek na EUsquared
czyli Monachium po włosku. A wpływy włoskie widać nawet gdy na wystawie jest tapeta Marimekko
a wśród arystokracji panowała moda na hodowanie własnych warzyw, ulica sałatę kupowała u  fogliari czyli u liściastych. Fogliari mieli własne poletka i sprzedawali plony albo na niedzielną sałatę albo na materiał pakunkowy. Duże liście w sam raz nadawały się na zawinięcie w nie kawałka sera. Fogliari nie mogli roznosić warzyw; od tego byli insalatari (sałaciarze), którym urząd miasta wydawał specjalne pozwolenie na sprzedaż obchodową.


W piątek dotarła długo-poszukiwana-w-końcy-upolowana książka Oretty Zanini de Vita The Food of Rome and Lazio. History, Folklore, and Recipes. Jak widać, zaczęłam już lekturę :-)


Protestujcie jeśli, waszym zdaniem, zakociłam blog.

Jak widać, kot lubi się fotografować, a ja nie umiem mu odmówić. Może siła wyższa czytelnicza da mi motywację do zerwania z nałogiem trzaskaniem zdjęć ogonka Darwina?
Święta krew Januarego Kościół nie pozwala otworzyć ampułki, co nie powinno nikogo dziwić.
Cudowny Całun turyński okazał się czyimś malarstwem radosnym, a ’krew’ Januarego mieszkanką kilku składników, w tym prawdopodobnie gliny, którą można znaleźć w okolicach Wezuwiusza.Na stronie włoskiego komitetu od cudów (CICAP: Comitato Italiano per il Controllo delle Affermazioni sul Paranormale) jest list opisujący skład i sam proces uzyskania substancji wyglądającej i zachowującej się jak ’krew’ Januariusza

Dear Sirs:
[...]
To a solution of 25 g FeCl3.6H2O in 100 ml of water we slowly added 10 g CaCO3, and dialysed this solution for four days against distilled water from a Spectra/por tubing (parchment or animal gut works as well; a simple procedure even allows us to avoid this dialysis step). The resulting solution was allowed to evaporate from a crystallization disk to a volume of 100 ml (containing about 7.5 % FeO(OH) ). Addition of 1.7 g NaCl yielded a dark brownish thixotropic sol which set in about 1 hour to a gel. The gel could be easily liquefied by gentle shaking and the liquefaction - solidification cycle was highly repeatable.

The thixotropic property of this mixture was tested in a CS-Bohlin rheometer (C14 coaxial cylinder system; stress sweep test, 1 Hz, 25 oC). After a 50-min setting time inside the sample cell, a shear stress (0.15-5 Pa) was applied; from the maximum in the G" (loss modulus) curve and the inflection point of the (lag phase) curve, we deduce a yield stress of about 4.5 Pa, corresponding to an elastic-viscous (gel-sol) transition. The same test, performed after a 50-min setting time, followed by a shear stress of 5 Pa for 30 sec, showed no evidence for a transition.

After making fine adjustments by adding water or NaCl, we obtained the best visual match to the contents of the Naples vial using 30 ml of this mixture in a 50-ml round and flattened bottle. We note that ferric chloride can be found in the form of the mineral molysite on active volcanoes such as Vesuvius.

We are attempting to prepare thixotropic mixtures from other substances. Among those that have met with some success are clays (56 g finely ground bentonite  stirred in 100 ml of water works well), beeswax in alcohol, and inorganic pigments in linseed or castor oil.

The chemical nature of the Naples relic can be established only by opening the vial, but a complete analysis is forbidden by the Catholic Church. Our replication of the phenomenon seems to render this sacrifice unnecessary.
Luigi Garlaschelli Dept. Organic Chemistry University of Pavia Via Taramelli 10 27100 Pavia Franco Ramaccini Viale Papiniano 44 20123 Milano Sergio Della Sala Dept of Neurology S.Paolo Hospital Via Di Rudini' 8 20142 Milano
Z powodu przebimbania lekcji chemii w liceum nie podejmuję się tłumaczenia powyższego na język polski, chyba, że zdarzy się cud i zrozumiem co to jest FeCl3.6H2O lub CaCO3. Za niewątpliwy cud muszę jednak uznać fakt, że wiem iż Na to sód a Cl to chlor.

Padre Pio
Włochy są podzielone na tych co jedzą masło lub na tych, którzy używają oliwy. Na tych jadających fettucine i na tych, którzy wolą miskę spaghetti. W kwestiach duchowych Włosi dzielą się na tych, którzy wierzą w świętość Padre Pio i na tych, którzy uważają Padre Pio za oszołoma. I nie ma zlituj się, albo jesteś po jednej stronie barykady albo po drugiej: albo jeździsz ciężarówką z konterfektem świętego albo pukasz się znacząco w czoło. Przyznaję, że należę do grupy pukających się w czoło, nie tylko z resztą w sprawie Padre Pio, ale całego obciachu potocznie nazywanego cudami. Chociażby takie stygmata, nie Padre Pio pierwszy, nie nie ostatni pewnie, robił je sobie sam (on wypadał kwasem, inni malowali :-)). O cudownych uleczeniach nawet nie ma co klawiatury strzępić. W Naples ’44 Normana Lewisa, pod datą 29. marca znalazłam taką opowieść:

W Pomigliano mamy latającego zakonnika* który demonstruje stygmata. Zakonnik twierdzi, że w ubiegłym roku, w czasie bitwy powietrznej, porwał się w powietrze aby uchwycić w ramiona pilota z trafionego włoskiego myśliwca i znieść go bezpiecznie na ziemię.

*ten mężczyzna zostanie później sławnym Padre Pio


Puenta nie tylko do Padre Pio


Normal Lewis, Naples '44, str. 101:
Większość znanych mi neapolitańczyków - niektórzy z nich są osobami wykształconymi - jest przekonana, że opowieść jest prawdziwa
obiecany post o Padre Pio pojawi się w przyszłym tygodniu z racji nadmiaru innych tematów i tymczasowego braku usystematyzowanej wiedzy. W zamian opowiem o świętych Ginestry. Mamy ich dwóch:oficjalnego i nieoficjalnego: Jana i Piusa.


Na początku maja Ginestra obchodzi hucznie i z przytupem świętego Jana. Nie wiem o którego Jana tu chodzi, ale doskonale pamiętam obchody, bo akurat na dzień przed zjechaliśmy we trójkę (Eli, JC i ja) do Ginestra, gdy wieś dekorowała się płatkami śniegowymi z lampek, ustawiała podium na parkingu i przyklejała rozkład zajęć. W sobotę, na przykład, miała być msza dla emerytów (czyli całej wioski :-)) oraz inwalidów. W niedzielę wieczorem, już po wyjeździe JC i Eli, siedziałam na przedstawieniu (przedstawienie na parkingu, ja balkonie), które zapewne było śmieszne, ale ja i tak nic z niego nie rozumiałam bo dialektu nie opanowałam (włoskiego z resztą też nie). W poniedziałek były tańce i  konkurs na najlepsze tango. W tym roku znów się  załapiemy na świętego Jana. Od pierwszego maja będziemy w Ginestrze: Anielka. Lucek, Karolek i ja. A ze mną będzie nowa lustrzanka (moja pierwsza cyfrowa!) i chęci (bo o umiejętnościach trudno mówić).

Nieoficjalnym patronem Ginestry jest Padre Pio i jego dni obchodzi się na przełomie września i października. Datę pamiętam, bo był u mnie akurat Zulek. Obejrzałyśmy procesję z orkiestrą i światełkami, a kazania początkowo słuchałyśmy siedząc na balkonie (ołtarz wystawiono na parkingu, czyli prawie pod oknami), ale gdy zaczęło się wydłużać, spragnione i wygłodzone zeszłyśmy piętro niżej, otworzyłyśmy butelkę cesanese i histerycznych okrzyków kaznodziei wysłuchałyśmy przy stole kuchennym pochylając się nad miskami zupy.

Tyle o świętych.

Mamy W Ginestra kościół z zachrypniętym dzwonem (czasami dzwonnikowi coś się myli i bije w dzwony dwa -a nawet trzy - razy), dwie duże kaplice - nowoczesna jest przy boisku, stara przy wjeździe do wsi. W jej najblizszej okolicy stoi krzyż z różowym Jezusem, a kilka kroków od kawiarni jest figurka Matki Boskiej Autostopowej (to tak w nawiązaniu do zdjęcia krzywej wieży z madonnami z Muzeum Brandhorst)

zdjęcia z Ginestra: parking, różowe koraliki
wiosna całą gębą a nawet dwiema. Słońce, 17,5°, dobre samopoczucie, i chęć do robienia zdjęć, choć powinnam powtarzać czasowniki w congiuntivo
io, tu, voglia / volessi
luei voglia / volesse
noi vogliamo / volessimo
voi vogliate / voleste
loro vogliano / volessero
sesja fotograficzna: różu za dużo w domu nie mamy, kilka swetrów -  z czasów holendersko-belgijskich - a których mole jeszcze nie zżarły, trochę szkła, skorup, jedna książka w amarantowej okładce Erotica Universalis i talerz od melaminowego kompletu.

JC, mąż od 12 lat, 6 miesięcy i dwóch tygodni z kawałkiem, przekraczając granicę między Austrią a Włochami pod Mezzacorona :-), zmienia okulary w fioletowych oprawkach na okulary słoneczne w złotych, podkręca muzykę, i choć jeździ statecznym srebrnym audi a nie czerwonym alfa romeo, potrafi pobić kierowców włoskich na starcie i przetrąbić ich klaksonem. Nie nauczył się jeszcze wymijać na zakręcie, jeździć pod prąd w ulicy jednokierunkowej i parkować w miejscach niedozwolonych.


Lucka i Darwina mieliście okazję poznać. Lucek doszedł do siebie po antybiotykach i amebach, a myśmy w końcu doszli skąd u kota pokojowego zakażenie drobnoustrojami (czy ameby to drobnoustroje czy coś innego?) spotykanymi jedynie w stojącej wodzie: w Ginestra od roku kapie z z okienka na poddaszu, a z poddasza do miski. I z tej miski popijał sobie Lucek. Darwin nie popijał bo był za mały by dosięgnąć. Stąd Lucek miał robaczki, a Karolek nie. Już wymyśliłam, że jeśli Giancarlo nie wstawi nowego okna, nie zakręci kurka z deszczówką, to następne espresso którym go poczęstuje będzie zaparzone z wiadomej wody.
Do Aquileia trafiliśmy szukając Grado i Palmanova. Było to w czasach przez GPSami, gubiliśmy się często, co czasami na dobre wychodziło, bo do Aquileia, w przeciwieństwie do Grado, warto pojechać, chociażby po to, żeby zobaczyć mozaiki w bazylice. Lub popatrzeć na mauzoleum po jednej stronie ulicy i resztki forum romanum po drugiej.

Pochodzę z regionu, gdzie jedynym wydarzeniem na skalę narodową była bitwa pod Płowcami, a jedyny wartościowy zabytek w moim miasteczku, czyli renensową kamienieczkę w rynku, wyburzono chyba jeszcze za Gomółki, stawiając na jej miejsce przecudnej urody sklep i willę z dwoma balkonami.
Rozumiecie więc skąd u mnie parcie na historię i marzenia o mieszkaniu w historią przez ścianę. W Aquileia planowałam nawet zamieszkać; podobało mi się, że każdy ruch łopatą w ogrodzie mógł prowadzić do odkryć archeologicznych (w młodości, po lekturze Bogów, Grobów i Uczonych, chciałam zostać Schliemannem). Domu w Aquileia nie kupiliśmy, zrezygnowaliśmy też z szukania czegoś w okolicach Gorizii, ale Aquileię polecam. W czasach rzymskich była ważnym portem, a w czasach wczesnochrześcijańskich ważniejsza była od papieża. Jest w Aquileia dobre muzeum z pozostałościami rzymskimi, po forum można spacerować, a na tyłach bazyliki jest cmentarz z aniołem i konającym żołnierzem.

Wioska ma jedną czy dwie pizzerie, bezpłatny parking oraz atmosferę skłaniającą do kontemplacji. A na obiad, zamiast do pizzerii, warto pojechać do Montefalcone. W localita Zochet (via dei Castillieri 7) jest restauracja Ai Castillieri, serwująca potrawy regionalne. A że region pogranicza, więc i wspaniała mieszanka słoweńsko-austriacko-włoska. Dobrze jest sobie załatwić kierowcę, bo nie można wyjechać z Friuli - Venezia Giulia nie próbując miejscowych win. A wina są świetne. I trzeba je pić na miejscu, bo jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nie lubią transportu. Przywiezione do Belgii nie smakowały nam w ogóle. No ale co się dziwić winom. Ja też nie lubiłam Belgii.

A do Palmanova jeszcze nie dojechaliśmy :-)
Nadal Muzeum Brandhorst
nie zamierzam robić wykładu z historii sztuki. O kierunku zwanym Arte Povera można sobie poczytać w sieci, a ja chciałam Wam jedynie papugę pokazać. Papugę stworzył Włoch greckiego pochodzenia, jeden z najważniejszych przedstawicieli kierunku, czyli Jannis Kounellis. W Brandhorst mieli też dwa rysunki Kounellisa (zdecydowanie wolę jego prace przestrzenne).

A teraz anegdota zasłyszana przez JC w Luksemburgu od inwestorów:  rzeźby Kounelissa (a był to okres w którym artysta tworzył kompozycje z płyt żelaznych i worków parcianych) zakupił Europejski Bank Inwestycyjny w Luksemburgu. Prace nadeszły, wzięto się do ich rozpakowywania i pracowicie ściągnięto worki w które zapakowane były pokryte rdzą płyty. W końcu ktoś zorientował się, że rozmonotowano dzieła sztuki; artystę poproszono o konsultacje i przywrócenie integralnej części dzieła sztuki na właściwe miejsce.

Lepanto
nowa seria obrazów Cy Twombly w Brandhorst i opowieść z innej beczki. I może nawet nie z innej beczki a z innej łódki :-) 7 października 1571 flota Ligi Świętej, czyli m.in. Neapol, Wenecja i Watykan, pokonały Imperium Ottomańskie. Wszystko dokumentnie odmalował w akrylu i kredce Cy Twombly: i okręty i pożar i sceny tonięcia. Piękne obrazy.


Gdyby ktoś chciał mi taki obraz podarować to już mam nań miejsce: w Ginestra, na parterze, na przeciwko drzwi wejściowych.Na papugę Kounellisa też bym się nie pogniewała. Przyjęłabym też darowniznę z płyt żelaznych, worków parcianych i węgla kamiennego (też takie widziałam S.M.A.K-u w Gandawie), tylko że przy tym ostatnim może musiałabym napisać ostrzeżenie: zabrania się palenia sztuką w kominku.

w muzeum Brandhorst, Theresienstrasse 7a. W niedzielę bilety po 1 euro od osoby, więc tłoczno; parking trudno znaleźć bo w dzielnicy muzealnej. Ale i tak warto.

jadąc go Ginestra na ogół zabieramy wyżywienie własne i urządzamy piknik: sałatka ziemniaczana, coleslaw, kanapki lub, w wesji świątecznej, cytrynowy kurczak i kawałek ciast, koty w koszyku obok, i podobne klimaty.  Do tej pory woziliśmy w koszyku porcelanę, zdobytą w Gandawie gdy Koriander na Korenmart dogorywał; teraz będzie z nami jeździć elegancka zastawa z malaminy, też wyprzedażowa – tym razem z Tse Tse. Wazon w oczka jest do Ginestry; stanie sobie na parapecie i będzie światło odbijał. Talerz do zupy z przeznaczeniem na makaron, upatrzony w gandawskim secondhandzie, jest od prawdziwego Limoges; miska z deklem to autentyczny Thomas z czasów, kiedy Thomas wiedział jak projektować (lub zatrudniał projektantów własnych, a nie przejmował nieudaczników z Rosenthala). A klamerki? Jeszcze nie wymyśliłam do czego są mi potrzebne
i wykupić bilet do Bolonii na Il Grande Salone della Pasta. Impreza zapowiada się na poważną:
  • dyskusje o przyszłości i tradycjach robienia makaronów
  • warsztaty
  • pokazy sprzętu
  • wystawa poświęcona składnikom
  • makaron w świecie
  • i przede wszystkim: degustazione!
Bilety można kupić on-line, 8 euro za dzień, 15 za dwa dni+
umówmy się, że gramatykę włoską opanowałam. Mam też spory zasób słów. Brakuje mi wprawy. Biorę u Eli prywatne lekcje. Raz, dwa razy w tygodniu rozmawiamy przy espresso o życiu, a w ubiegłą środę rozmawiałyśmy o figach i koprze rzymskim.



Może być il fico lub la fica. Pierwsze znaczy figa (w znaczeniu owoc) a drugie można przetłumaczyć na cipkę. Il brodo to rosół, ale la broda to śluz wydzielany przez pochwę w czasie orgazmu. Il gnocco to kluska, ale wystarczy zmienić il na la, o na a i mamy la gnocca, czyli bolońską wersję la fica. Finocchio to koper włoski wszędzie, z wyjątkiem Rzymu, gdzie znaczy tyle co pedał, homo, ciota (podobno wzięło się to z czasów stosów; koper odświeżał powietrze). Il cavolo to kapusta lub o cholera! a che cavolo znaczy ni mniej ni wiecęj tylko co jest do jasnej cholery. Nie zapisałam nazwy ptaka, który może okazać się ptaszkiem, ale podejrzewam że chyba chodziło o wróbelka. Jadąc z Ginestra na Południe mam pamiętać, że fessa która w Modenie jedynie określała kogoś jako idiotę, gdzie indziej jest określeniem na la gnocca i na la fica.

Trening niezbędnie konieczny; w maju czeka mnie przeprawa z Giancarlo (tym od cieknącego od roku dachu); rozmowę zacznę od testa di cazzo :-)
jak już o krwi mowa, to w karnawale przyrządzał Neapol deser z świńskiej krwi. Obecnie sanguinaccio przygotowuje się z czekolady, co jest rozczarowaniem wielkim, bo jeszcze w czasach Normana Lewisa sanguinaccio przypominało kaszankę na słodko. Właśnie opis deseru z Naples ’44 sprowokował mnie do szukania przepisu, gdyż sanguinaccio znałam do tej pory jedynie jako budyń czekoladowy. Nie jestem pewna czy Norman Lewis próbował krwistego - z nazwy (il sangue=krew) i ze składników -  specjału. I choć zarzekał się, że gdyby tylko miał możliwość powtórnych narodzin chciałby przyjść na świat jako Włoch jednak nie wspomniał ani słowem o urodzeniu się w Neapolu. Czyżby przestraszył się możliwości jedzenia sanguinaccio?



jeśli ktoś poczuł zew krwi :-) to do zrobienia tradycyjnego sanguinaccio potrzebuje 500 g cukru,100 g kakao,50 g mąki, po 500 ml mleka i świeżej świńskiej krwi,szczypta cynamonu i wanilii,
kandyzowany cytron.Przesiać razem mąkę, cukier i kakao. Dodać do nich mleko oraz krew i mieszać aż znikną wszelkie grudki. Przelać do rondelka (dla pewności przelać przez sito) i podgrzewać na wolnym ogniu, ciągle mieszając (koniecznie łyżką drewnianą). Deser jest gotowy gdy mikstura zaczyna gęstnieć. Dodać cynamon i wanilię, zamieszać i odstawić co wystygnięcia. Podawać z herbatnikami typu savoiardi. Do sanguinaccio można też dodać drobno posiekaną skórkę cytronu.

Jak to bywa, przepisów na tradycyjne sanguinaccio jest wiele. Mój pochodzi z neapolitańskiej broszurki. W necie znalałam inny przepis na sanguinaccio robione z żółtkiem i masłem, mlekiem i krwią rozcieńczoną pół na pół z wodą.

PS: zamysł artystyczny miałam by znaleźć zdjęcia wszystkich składników do sanguinaccio. Nie dało rady; żołądek, organ połączony bezpośrednio ze wzrokiem, odmówił współpracy po obejrzeniu pierwszego zdjęcia il sangue na Flckerze, a zaszantażowana pawiem artystka musiała zadowolić się metaforą
w pierwszą sobotę maja wszyscy wierzący w cuda i wszyscy ci, którzy wychodzą z założenia że lepiej na zimne dmuchać, będą patrzeć na fiolkę krwi świętego, bo od stanu jej zawartości będzie zależeć przyszłość miasta. Jeśli zakrzepła krew nie zmieni się w płyn, Neapol czeka wielkie nieszczęście.



Podobno w 1799 roku, gdy wojska Napoleona zajęły miasto, święty January (San Gennaro) zaangażował się w ruch oporu przeciw najeźdźcy. Wiadomość przekazali mieszkańcom księża, doglądający świętej ampułki w katedrze, ostrzegając że nie ma co liczyć na cud przemiany galaretki w płyn. W przestraszonym mieście wybuchły zamieszki, zginęło kilku francuskich oficerów. W końcu, o 20:00 wieczorem w pierwszą sobotę maja, do katedry wpadł francuski komisarz i wymachując pistoletem wrzyszczał, że albo krew w stanie płynnym albo...... Święty, najwyraźniej przestraszony, przemienił skrzep w płyn i spokój zapanował w Neapolu. Miasto nie zapomniało Januaremu kolaboracji z okupantem i przy najbliższej okazji skazano go na banicję; powołując na jego miejsce, jako patrona Neapolu, świętego od pożarów - Antoniego. Gennaro wrzucono do morza, na ołtarz trafił Antoni i jak się okazało, nie na długo, bo specjalistą od podpaleń to i on może był, ale na katastrofach się nie znał. Tak więc, gdy wybuchł Wezuwiusz, Antoni zawiódł na całej linii - lawa doszła prawie do rogatek miasta; brygada kryzysowa złożona z rybaków zaczęła szukać zatopionego Januarego po dnie zatoki. Czas naglił i wtedy zdarzył się cud: strumień lawy zatrzymał się u stóp zapomnianej przez wszystkich figurki świętego Januarego na moście Maddaloni.

W marcu 1944 roku znów wybuchł Wezuwiusz. Strumień lawy sunął po stoku, tym razem do miasteczka San Sebastiano. Mieszkańcy bronili się jak mogli, głównie zanosząc modły do patrona oraz strasząc przyrodę świętymi chorągwiami, ale nie za bardzo to skutkowało. Połowa miasteczka była już zniszczona. Pod osłoną nocy ściągnięto do San Sebastiano ostatnią deskę ratunku - konterfekt Januarego wyszmuglowany z Neapolu; jak się okazało,kompletnie niepotrzebnie - lawa zatrzymała się na urzędzie miasta i zastygła w bezruchu. I w samą porę. Bo jak stwierdzili później  dobrze poinformowani Neapolitańczycy, święty January na pewno nie pofatygowałby się aby ocalić San Sebastiano. San Gennaro opiekuje się tylko i wyłącznie Neapolem. Wąska specjalizacja czy zwykłe leniwstwo? Trudno ocenić. Wiadomo jednak, że w dniach apokalipsy (oczywiście pod warunkiem, że będzie ona pochodzenia wulkanicznego) ocaleje jedynie Neapol.


Pierwsza sobota przypada w tym roku na 1. maja. Święty January pracuje w Święto Pracy :-), będzie tradycyjnya pochód procesja ulicami Spaccanapoli: January w towarzystwie Teresy, Łucji i innych pomniejszych świętych. Podobno można obstawiać kolejność świętych w procesji.

(na podstawie Naples '44 Normana Lewisa)
naczytałam się o polencie mieszanej z mąki innej niż kukurydziana, zafascynował mnie pomysł polenty z żołędzi i mąki gryczanej, więc gdy SISA sprzedawała przed świętami kasztanową mąkę na polentę, zaopatrzyłam się w półkilogramowy worek kasztanów mielonych tradycyjnymi metodami i czekałam na odpowiednią okazję by gourmet polentę zaserwować


Okazja nadarzyła się w sobotę: urodziny JC, wizyta Eli, butelka Brunello, jagnięcina i świeże warzywa, kostka masła Beppino Uccelli (najaromatyczniejszego masła na planecie). Jagnięcina i warzywa (rzepa, pietruszka, seler, marchew, fenkuł, dynia) piekły się w 200 stopniach termoobiegu a my zaczęłyśmy warzyć polentę:
  • zagotować litr wody
  • wsypać mąkę, ciągle mieszając

Mąka kasztanowa jest wilgotna, nie daje się jej przesypywać między palcami. Pierwsza garść mąki przykleiła się do palców, a to co wpadło do garnka zbiło się w grudki. Trzepaczka nie pomogła. Kleiste grudki rozbił mikser, a ja zrezygnowałam z tradycyjnej techniki sypania polenty na wodę; rozrobiłam mąkę z zimną wodą i wlałam do wrzątku, wychodząc z założenia, że wodnistą polentę przełknąć można, grudki niekoniecznie.

Gdy gar wrócił na palnik , polenta zaczęła śmierdzieć.Trudno powiedzieć czym, bo nie mam odpowiedniego doświadczenia w materii, choć znam smród zakładów olejowych w Kruszwicy i Włocławku, celulozę w Niedomicach i autostradę do San Francisco w godzinach szczytu. Wydaje mi się, że tak mogą śmierdzieć jedynie pluskwy lub karaluchy (których jeszcze nie wąchałam, ale słyszałam opowieści).

Po dwudziestu minutach polenta była gotowa. Odchodziła od brzegów garnka, ładnie pryskała na boki i śmierdziała jakby mniej. Spróbowałam. Smakowała gorzej niż pachniała: gorzka, krochmalowa w konsystencji, o smaku plastykowym. Dosypałam soli. Nadal smakowała jak gorzki krochmal z sacharyną. Dałam Eli do spróbowania. Nie dała rady przełknąć nawet pół łyżeczki. JC powąchał i zrezygnował z próbowania.

Zrobiłyśmy tradycyjną polentę kukurydzianą z parmezanem i masłem. Polentę wieśniaków zostawiłam do sfotografowania. Zastygła na zaprawę murarską już wczoraj. Do odkucia jej od garnka będzie potrzebne dłuto lub młot pneumatyczny.

Do rozstrzygnięcia pozostaje tylko jedna kwestia: jesteśmy wieśniakami gdyż chcieliśmy spróbować tradycyjnej potrawy czy też słoma nam z butów wyłazi bo nie poznaliśmy się na wyrafinowym smaku?

Mój wcześniejszy post o polencie, czyli o la traviacie.
Scena z Monty Pythona:
tego wieczora dano nam po raz pierwszy od dnia lądowania w Paestum szansę na przyłączenie się do wojny: ktoś ze Sztabu Głównego widział podejrzaną sygnalizację świetlną z wioski Castello Castellucia, a jeszcze ktoś inny przypomniał sobie o istnieniu angielskiej grupy wywiadowczej. Pod osłoną nocy zakradliśmy się aby nakryć szpiega, Otoczyliśmy wioskę i zaczęliśmy czekać na pierwsze znaki latarką. Pojawiły się wkrótce. Wyskoczyliśmy z zasadzki aby złapać bogu ducha winnego mężczyznę idącego z latarką do jedynej we wsi latryny.
przyprawiona dziegciem
W Battipaglia mogliśmy naocznie przekonać się jak wygląda bombardowanie dywanowe. Rozkaz wydał generał Clark, który w krótkim czasie zdobył tytuł Anioła Zniszczenia Południowych Włoch, Panikował bez powodu, a potem rekompensował to agresją i mściwością, wydając, na przykład, rozkaz poświęcenia wioski Altavilla, rozwalonej przez artylerię gdyż mogli być w niej Niemcy. Tu, w Battipaglia, mieliśmy drugą Guernicę. W ciągu kilku minut miasto zamieniono w jedną ruinę. Żebrzący wśród ruin staruszek powiedział nam, że prawie nikt nie ocalał....
szczypta angielskiego humoru:
Potem było Salerno [...] Przewodniki nie mogą znaleźć przymiotników, które wystarczająco obrazowałyby urodę regionu. Oczywiście teraz obrazek jest lekko przypalony na brzegach, dymiący tu i ówdzie, pozłacane krajobrazy upstrzone wrakami czołów i pozostałościami armat, ale na całe szczęście w okolicach Salerno  nie było miasteczka wystarczająco dużego aby sprowokować generała Clarka do wezwania Latających Fortec. Jedynymi oznakami zniszczenia w mijanych wioskach są budynki poczty zdemolowane przez patrole nadciągającej armii.  Najwyraźniej patrole składały się z filatelistów
i następne odcinki Monty Pythona
Teraz, gdy poczta w końcu zaczęła znów funkcjonować, zgraja cenzorów wzięła się za rozcinanie kopert w poszukiwaniu tajnych komunikatów zawartych w trywialnej korepondencji prywatnej i służbowej. W kwestiach niejasnych cenzorzy zwracali się do nas. Na nieszczęście zaczęto też kontrolować rozmowy telefoniczne i spora część przepisanych na maszynie podsłuchanych rozmów trafia na nasze biurka. Wiele z nich nadaje się do Szpilek. Główna nagroda w kategorii absurd należała się jednak sprawozdaniu zatytułowanym nielegalne użycie teleskopu. Otóż podsłuchano rozmowę kochanków, w której kobieta stwierdza  nie mogę się dziś z tobą zobaczyć, bo mąż tu jest, ale będę ci się przyglądać, jak zwykle, przez teleskop naszej miłości.

Ludzie koczują jak beduini na pustyni z gruzów.Brakuje żywności, wody, soli, mydła. Wielu neapolitańczyków straciło wszystko w bombardowaniach, w tym większość odzieży. Przeto widuję na ulicach najcudaczniejsze zestawy. Chociażby faceta w smokingu zestawionym z bawarskimi krótkim spodenkami i wojskowymi buciorami.
Dramatyczny zachód słońca obniżającego się w ciemne wody morza za naszymi plecami. A my, otoczeni drzewami i ćwierkaniem wychodzimy na brzeg lasku. Otwarta przestrzeń i scena jak z zaczarowanej bajki. Kilkaset metrów przed nami stoją, w dostojnym rzędzie, trzy świątynie Paestum, niewyobrażalnie piękne, skąpane w różowej poświacie zachodzącego słońca. To było moje oświecenie, najpiękniejszy dzień życia. Między nami a świątyniami leżały dwie łaciate krowy, kopytami do góry. Zawróciliśmy i zaszyliśmy się na noc w zaroślach. W nocy obudziły mnie przytłumione głosy. Wydawało mi się, że słyszałem niemiecki. Ale głosy się oddaliły więc, odwracając się na bok, znów zasnąłem
Po kontrofensywie niemieckiej pod Paestum, gdzie sztab główny kompletnie spanikował, żołnierze ostrzeliwali się nawzajem, oficerowie pouciekali a armia była w rozsypce, Lewis pisze w zapisku z 14. września:

oficjalna wersja będzie oczywiście przedstawiona w jak najbardziej oględnej formie, ubierze się ją w odpowiednie słowa aby nadać jej szlachetności i powagi. Myśmy jednak widzieli kompletny chaos, spowodowany tchórzostwem i nieudolnością dowodzących. Nie mogę jednak zrozumieć dlaczego Niemcy zrezygnowali i nie przyszli nas dobić?

na kilka dni przed wycofaniem z miasta, pułkownik Scholl, głównodowodzący neapolitańskiego garnizonu, kazał podminować budynki przy głównej promenadzie nadmorskiej. Podobno sumienie nie pozwoliło Schollowi uznać Włochów za honorowych Arian. Zniszczono setki budynków, ofiar było dużo, a dzień później gruchnęła pogłoska, że o godzinie 14. nastąpią następne detonacje ładunków rozmieszczonych pod miastem. Zarządzono ewakuację.
W Vomero zajęliśmy pozycje w najwyższym punkcie w którym drogę specjalnie poszerzono aby dać gościom możliwość docenienia wspaniałego widoku. Cały Neapol leżał poniżej jak zabytkowa mapa, na którą artysta naniósł z starannie i z przesadą ogrody, zamki, wieże i kopuły. Po raz pierwszy, czekając na kataklizm, doceniłem wielkość tego miasta. Z dala od brudu wojny dane mi było zobaczyć jak nieeuropejski jest Neapol.
Wkrótce okazało się że był ewakuacja była niepotrzebna a pogłoska była zemtą wycofujących się Niemców. Otóż17.letni żołnierz o nazwisku Sauro pozostał w Neapolu i gdy zaczęły się pierwsze wybuchy zgłosił się do komendy głównej twierdząc, że ładunków jest więcej. Lewis rozmawiał z Sauro, gdy ten był już w więzieniu Poggio Reale, oczekując egzekucji:

Sauro powiedział mi, że jego ojciec był Włochem, a matka Niemką. Ojciec zginął w Tobruku, i po jego śmierci mieszkał z dziadkami w Niemczech. Pozwolono mu zapisać się do Hitlerjugend. Choć miał 17. lat, wychudzony i z pałającymi ciemnymi oczami, wyglądał na 15. i miał wizję własnego męczeństwa za wiarę. Nie godził się na kompromisy, nie chciał powiedzieć nic co pozwoliłoby uchronić go od kary śmierci. Uważał, że wszystko co zrobił było zrobione dla Führera, w dobrej wierze i żałuje jedynie, że nie mógł więcej zrobić aby wrogom zaszkodzić.

Lewis doszedł do wniosku, że Sauro jest niepoczytalny. Egzekucję odwołano.

 
Ostatnie cytaty z książki pozostawiam bez komentarza:
Ustawiając się w kolejce do koryta tego wieczora, usłyszeliśmy od Amerykanów należących do 45. Dywizji, że dostali rozkaz od oficerów by nie brać jeńców, a poddających się Niemców dobijać kolbami karabinów

Mieszkańcy, o twarzach w kolorze pumeksu, stali w otwartych drzwiach, machając automatycznie do zwycięzców. Faszystowski znak zwycięstwazastąpiono jedynie apatycznym znakiem V, a nastrój bardziej kojarzył się z otępiałą obojętnością
podała Eli, polecając Cooperativa di Levanto, oczywiście w Levanto :-) Sprzedają oliwę DOP Riviere Ligure Riviera di Levante i dobre sery.
z badań przeprowadzonych przez Il Grande Salone della Pasta wynika, że 62,4% Włochów najchętniej jada i maccheroni, 12,1% najbardziej lubi spaghetti, 7,2% to zwolennicy penne a 5,6% uwielbia fusili.

To wyczytałam w styczniowym wydaniu La Cucina Italiana. No i mam problem: bo nie wiem o co chodzi z tym maccheroni? Czy o maccheroni alla chitarra? Czy może o maccheroni con lu ceppe z Abruzzo, czy też o maccheroni di ciaccio robione z mąki z kasztanów?
że nie ma korelacji między wiekiem a mądrością a starego psa trudno nowych sztuczek nauczyć. Jest też możliwe, że to ja jestem odporna na wiedzę i że inni uczą się więcej: ile to razy wmawiałam sobie, że najpierw przeczytam książkę a potem się do niej uprzedzę? :-) Nie będę liczyć, bo chyba takich cyfr w szkołach humanistycznych nie uczą. I tyle samo razy przekonywałam się, że głupio robię.


Kilka lat temu (jeszcze przed naszą podróżą do Neapolu i przed Ginestra) wmówiłam sobie, że Naples’44 Normana Lewisa nie warto czytać. Uprzedziłam się do autora (oficer angielskiego wywiadu), nie chciałam czytać o starych dziejach i nie przekonały mnie pozytywne oceny na Amazon (co oni wiedzą o dobrej książce?).

Ja, stary pies, co się nowych sztuczek uczyć nie chcę, siedzę pod stołem i szczekam: książka Lewisa jest piękna. Odpowiednia dawka ironii (i autoironii), humanizm, umiejętność obserwacji  i do tego oszczędny język.

Lewis opisuje ulicę po nalocie niemieckim:
Na Pizzofalcone ekipa porządkowych pracowała w świetle lamp uprzątając coś co przypominało jezioro wylanego gulaszu, powstałego w miejscu, gdzie bomba uderzyła w zaludniony schron przeciwlotniczy
Szkoda, że nikt nie przetłumaczył Naples'44 na język polski; miałabym uławione zadanie (nie umiem tłumaczyć, nie lubię tłumaczyć, nie chcem, ale muszem, bo nikt za mnie tego nie zrobi)

Cytat z książki Normana Lewisa Naples ’44. An Intelligence Officer in the Italian Labyrinth (wydanie Eland, Londyn 2002, strona 31), w tłumaczeniu własnym,  to opis Neapolu, a konkretnie ulicy dzielnicy robotniczej, widzianej z okna biura:

Stosunkowo wcześnie rano rodzina mieszkająca w domu naprzeciwko, wynosiła na zewnątrz stół i stawiała go na ulicy przed drzwiami wejściowymi. Szybko nakrywano  go zielonym suknem z frędzlami, krzesła stawiano w równej odległości, a na blacie pojawiało się kilka ozdobnych kieliszków i klatka ze szczygłem. Kieliszki przecierano od czasu do czasu, gdyż zbierał się na nich kurz. Wokół stołu, który był salonem bez ścian, gromadziła się cała rodzina: matka, dziadek i babcia, nastolatka, dwóch ruchliwych chłopców, którzy co rusz wracali i wybiegali w niewiadomym kierunku. Tutaj matka czesała włosy dziewczynki, obmywała twarze, w południe nalewała coś z parującego gara, tu szyła i robiła popołudniową przepierkę. Na ulicy stało więcej takich stołów. Ludzie, wpadając z wizytą, migrowali od stołu do stołu.

Myślę, że w maju wpadniemy do Neapolu i nie tylko po to, aby sprawdzić pizzerie :-)
bo ja mogę sobie pobredzić o różnicach między IGP i DOP, takich czy innych gatunkach oliwek, kwasowości, terminach zbiorów, metodach ekstrakcji, ale w sumie wszystko sprowadza się do pytania: która?


Chcesz oliwę delikatną, słodkawą? Szukaj butelek oznakowanych IGP Toscano dei Monti Pisani, Toscano delle Colline Lucchesi lub Olio extravergine di oliva Lucca DOP, choć przy tej ostatniej musisz uważać, bo dozwolony jest też intensywniejszy smak owocowy

Coś mniej owocowego, ale nadal aromatycznego, pikantnego, zielonego w smaku? Kup IGP Toscano delle Colline di Firenze, IGP Toscano delle Lunigiana

Zdecydowanie owocową, prawie bez goryczyOlio extravergine di oliva Chianti Classico DOP jest dla ciebie


Szukasz oliwy pikantnej, owocowej z aromatem migdałów, karczochów lub dojrzałych owoców? Wybierz IGP Toscano di Montalbano lub jeszcze bardziej intensywną oliwę z IGP Toscano delle Colline di Arezzo

Oliwowy hardkorowiec? Chcesz oliwę o intensywnym smaku, owocową, pieprzną, zdecydowanie ziołową? Patrz na oliwy z  IGP Toscano delle Colline Senesi  lub Olio extravergine di oliva Terre di Siena DOP

Jeśli ktoś musi wiedzieć (tak jak ja) który gatunek oliwek został przemielony na płyn w butelce to radzę po prostu pytać, bo zakładając nawet, że te 70-90% podstawowego gatunku nie jest mieszanką  (na co zezwala klasyfikacja IGP i DOP Terre di Siena) to trzeba dopytać o który gatunek chodzi:  Frantoio, Cerreggiolo, Moraiolo, Leccino (DOP Chianti);  Frantoio, Frantoiano or Frantoiana (DOP Lucca) czy Frantoio, Correggiolo, Moraiolo and Leccino z DOP Terre di Siena?


Oczywiście możnawejść na oficjalną stronę germoplasma/arsia, i kliknąć sobie na recognized products lub zmienić język z angielskiego na włoski i klinąć na riconosciuti. Każdy DOP jest w miarę dokładnie omówiony.


Jest jeszcze kwestia ceny
Ceny w marketach włoskich i niemieckich nie napawają optymizmem, Dobra oliwa toskańska jest droga (20 euro za półlitrową butelczynę DOP z odlotową nalepką jest raczej regułą niż wyjątkiem). Oczywiście na miejscu będzie taniej. A jeszcze taniej będzie we frantoio. Szukać trzeba napisów vendita l’olio czy coś w tym rodzaju. Choć w Toskanii może trzeba szukać szyldu olive oil for sale?
Nie, nie zamierzam szukać polskich odpowiedników DOP i IGP, nawet jeśli takowe w ogóle istnieją. Wiem że są angielskie (PDO i PGI). Ale co z tego? Na butelce i tak będzie po włosku.Otóż w Toskanii jest DOP i IGP, wszystkie zaś określają terytorium z którego dana oliwa pochodzi. I tak:

DOP:
  1. Olio extravergine di oliva Lucca DOP
  2. Olio extravergine di oliva Terre di Siena DOP
  3. Olio extravergine di oliva Chianti Classico DOP



    i IGP:
    1. IGP Toscano
    2. IGP Toscano di Seggiano (Grossetto)
    3. IGP  Toscano delle Colline Lucchesi (Lucca)
    4. IGP Toscano delle Colline della Lunigiana (Massa Carara)
    5. IGP Toscano delle Colline Senesi (Siena)
    6. IGP  Toscano delle Colline di Firenze (Florencja)
    7. IGP Toscano di  Montalbano
    8. IGP Toscano del Monti Pisani (Pisa)


    A teraz przykład:
    masz gaj oliwny w Castellina di Chianti (55km do Florencji). Przysługuje ci znaczek Olio extravergine di oliva Chianti Classico DOP, oczywiście jeśli tylko jesteś gotowy(a) zagwarantować, że minimum 80% będzie z oliwek Frantoio, Correggiolo, Moraiolo lub Leccino, a pozostałe 20% z Allora, Americano, Arancino, Ciliegino, Colombino, Correggiolo di Pallesse, Cuoricino, Da Cuccare, Filare, Frantoiano di Montemurlo, Ginestrino, Giogolino, Grappolo, Gremigna Tonda, Gremigno di Fauglia, Gremigno di Montecatini, Gremignolo, Gemignolo di Bolgheri, Grossaio, Grossolana, Larcianese, Lastrino, Lazzero, Lazzero della Guadalupe, Lazzero di Prata, Leccio del Corno, Madonna dell'Impruneta, Madremignola, Mansino, Maremmano, Marzio, Maurino, Melaiolo, Mignolo, Mignolo Cerretano, Morcaio, Morchiaio, Morcone, Morello a Punta, Martellino, Olivastra di Populonia, Olivastra di Suvereto, Olivastra Seggianese, Olivo Bufalo, Olivo del Mulino, Olivo del Palone, Olivo di Casavecchia, Olivo di San Lorenzo, Ornellaia, Pendagliolo, Pendolino, Pesciatino, Piangente, Pignolo, Piturzello, Punteruolo, Quercetano, Rama Pendula, Razzaio, Razzo, Rosino, Rossellino, Rossellino Cerretano, Rossello, Salcino, S. Francesco, S. Lazzero, Santa Caterina,Scarlinese, Selvatica Tardiva, Tondello, Trillo.

    Oliwki musisz zebrać przed 31.grudnia danego roku, I zabronione jest przewożenie ich w workach. Oliwę wolno ci tłoczyć w temperaturze nie większej niz 28 stopni. A uzyskana oliwa ma być zielona (dozwolona złotawa mgiełka), zdecydowanie owocowa w smaku, lekko gorzkawa, łagodnie pikantna.

    Jeśli oliwki masz w Borgo San Lorenzo (31 km do Florencji) to należysz do IGP Toscano delle Colline di Firenze. Oczywiście dostaniesz znaczek jeśli twoja oliwa będzie w 100% z jednej lub mieszanki oliwek gatunku Frantoio, Moraiolo, Leccino, Pendolino, Leccio del Corno, Madonna dell'Impruneta,Morchiaio, Maurino, Piangente, Pesciatino. Wolno ci domieszać do 15% oliwek z Americano, Arancino, Ciliegino, Grappolo, Gremignolo, Grossolana, Larcianese, Lazzero, Leccione, Marzio, Melaiolo, Mignolo, Olivastra Seggianese, Punteruolo, Razzaio, Rossellino, Rossello, San Francesco, Santa Caterina, Scarlinese, Tondello. Jeśli chcesz, możesz w tych 15% dać inne oliwki, niekoniecznie z regionu, ale jedynie do 5%. Proste, prawda? Nic, tylko wziąć, tłoczyć i rozlewać. Oczywiście twoja oliwa ma być zielona lub prawie złocista w kolorze, owocowa, ale z zapachem migdałów, karczochów ewentualnie dojrzałych owoców lub zielonych liści. W smaku owocowa, ale nie nadmiernie, tylko w sam raz–po środku.

    A jeśli twój gaj nie leży na terytorium DOP Chianti Classico, ani nie jest w wiosce należącej do IGP Toscano delle Colline di Firenze nie wszystko jest stracone, bo możesz dostać jeszcze znaczek IGP Toscano, oczywiście jeśli w gaju rosną drzewka gatunku Americano, Arancino, Ciliegino, Frantoio, Grappolo, Gremignolo, Grossolana, Larcianese,Lazzero, Leccino, Leccio del Corno, Leccione, Madonna dell'Impruneta, Marzio, Maurino, Melaiolo, Mignolo, Moraiolo, Morchiaio, Olivastra Seggianese, Pendolino, Pesciatino, Piangente, Punteruolo, Razzaio, Rossellino, Rossello, San Francesco, Santa Caterina, Scarlinese, Tondello.

    A jeśli masz gaj pod Grossetto, to sprawdź sobie tu czy załapuje się na IGP Toscano di Seggiano czy tylko na IGP Toscano. Nie wiesz czy masz odpowiednie drzewka? To po cholerę  bierzesz się za coś na czym się w ogóle nie znasz? :-)
    Ostatnio usłyszałam od Eli, że bardzo jej przykro, ale próbowała oliwę przywiezioną z Toskanii przez wdzięczną kursantkę. Oliwa bardzo jej smakowała.


    Oliwa toskańska zrobiła furorę. Weszła na listę kulinarnych celebrytów. Zasłużenie z resztą, choć nie znaczy to, że jest lepsza od oliwy z Lacjum. Po prostu jest lepiej rozreklamowana i ma chyba najbardziej rozbudowany system trzymania w ryzach (chciałam napisać że za mordę, ale zamordyzm to taka niewłoska instytucja), gwarantujących pewien poziom. Oczywiście można tu dyskutować, czy poziom jest wystarczająco wysoki i czy adekwatny do ceny. Ale nie o tym ma być tylko o tym, którą oliwę toskańską kupić. A więc oliwę ze znaczkiem gwarancji. A więc oliwę DOP (Denominazione di Origine Protetta).   Albo IGP (Indicazione Geografica Protetta).

    Która będzie lepsza? Trudno powiedzieć na pierwszy rzut oka.  Różnice między DOP i IGP wydają się marginalne dopóki nie doczyta się detali: aby oliwa mogła dostać znaczek toskański znaczek DOP musi pochodzić z oznakowanego terenu, jej produkcja i butelkowanie musi odbywać się na danym terytorium. Zaś w klasyfikacji IGP oliwa może pochodzić z danego regionu, może być tam tłoczona lub butelkowana, ale większość procesu produkcyjnego musi odbywać się w danym regionie lub muszą być zachowane charakterystyczne cechy produktu.


    Tłumacząc łopatologicznie: nie można przykleić nalepki IGP na butelkę oliwy przywiezioną z Grecji, ale (teoretycznie) można do toskańskiego frantoio domieszać oliwę kalamatha, jak długo smak będzie przypominał oliwę toskańską, Za oznakowania DOP i IGP odpowiadają odpowiednie konsorcja, które w Toskanii zrzeszają się w organizacji ARSIA zajmującej się promocją. Czego? Produktów toskańskich, rzecz oczywista.
    chcę rozpoznać oliwę po smaku, tak jak robią to znawcy. Próbuję więc dowiedzieć się jak smakuje Leccino a jak Frantoio i czym różnią się od, na przykład, Raja. Chciałabym umieć rozpoznać gatunek oliwki po kształcie owocu, choć - biorąc pod uwagę wiedzę ograniczającą się do dzielenia oliwek na duże i małe, a listków na drzewach na te ze spiczastym końcem i na te z bardziej zaokrąglonym - może powinnam znaleźć sobie inne hobby. Na razie czytam dyrektywy, regulaminy stowarzyszeń, spisy członków, zeznania koneserów w nadziei, że w pewnym momencie doznam oświecenia. A w międzyczasie namawiam przyjaciół na wspólne testowanie oliwy.  Pewnie niektórzy z nich jeszcze pamiętają kolację w Gandawie: na stole postawiono 4 miseczki z różnymi oliwami oraz koszyk z bagietką a dyskusję przy stole ograniczono do prób porównania oliwy z Krety, Toskanii, Hiszpanii i chyba DOP Garda. Rzeczowa dyskusja zakończyła się stwierdzeniem, że najbardziej przypadła nam do gustu oliwa z Krety (kupiona w gandawskim Del Heinze) :-)
    Nie była to jednak klapa, choć brakowało nam wtedy nawet podstawowej wiedzy, że oliwa powinna być świeża :-), ale intuicyjnie opracowaliśmy metodę, która później przydała się w badaniach porównawczych belgijskich piw. A przyjaciółmi jesteśmy nadal. Wkrótce będziemy wspólnie sprawdzać różnice między oliwami z Sabina (piwa belgijskie się skończyły).


      Po co te wynurzenia? To ostrzeżenie. Czytam o oliwach z Toskanii; jutro pojawi się pierwszy post na temat.
      świętowanie 12,5 rocznicy ślubu  udało się mimo niespodziewanego powrotu zimy i braku miejsc w Tantris. Zamiast zamszowych czółenek na obcasie były półbuty na gąsienicach i wełniane skarpety, a zamiast 2 gwiazdek Michelina było dim sum i w chińskiej knajpce na Rosenheimerstrasse. Z powodu krewetek w płatach ryżowej lazanii pierwsze 15 minut koncertu przesiedziałam przerażona: zjedzone krewetki dziwnie kręciły mi się po żołądku i zbierały się do wydawania odgłosów. Przy adagio był już spokój.

      Koncert (oprócz Beethovena grano jeszcze 5. Symfonię Czajkowskiego) był dobry, wrażenie zepsuły bisy. Wiem, że Maestro Spivakov chciał dogodzić publice, ale czy musiały to być Tańce Połowieckie? Czułam się jak na przyjęciu na którym zaczęto od Barolo a skończono na Lambrusco.

      A wiecie czego mi najbardziej brakowało? Tupania. Na koncercie w Ferrarze (Biondi grał wtedy z Europa Gallante) publiczność tupała pokazując swoje zadowolenie.

      Na zdjęciach nowoczesne Monachium: stacja metra, muzeum Brandhorst, Gasteig, Otto-van-Miller-Ring
      od 1996 Orietta Boncompagni Ludovisi wydaje przewodnik po najlepszych pizzeriach półwyspu. Miesięcznik Dove przedrukował jej listę 5 najlepszych pizzerii, za Dove podał ją Alex Roe na Blogu from Italy. A ja przekazuję dalej.



      I tak na pierwszym miejscu jest Brandi – Antica Pizzeria Della Regina D’Italia in Naples, Salita S. Anna di Palazzo, 1-2 w Neapolu. Otwarci od 12:30 do 15:30 i od 19:30 do 24:00
      Drugie miejsce: Cantanapoli, Via Chiatamone, 36; Neapol. Otwarci od 12:30 do 15:30 i od 19:30 do 24:00
      Trzecia jest pizzeria Don Salvatore a Mergellina, Via Mergellina, 4, znów Neapol; godziny otwarcia 11:30 - 15:30 i 19:30 - 23:30 (zamknięci w środy)

      Czwarte miejsce przypadło również Neapolowi: Lombardi a Santa Chiara, Via Benedetto Croce, 59; otwarci od 11:30 - 15:30 i 19:30 - 23:30 (zamknięci w poniedziałki)
      Opening hours: 11:30 – 3:30, 7:30 – 11:30 (closed Mondays)


      i kompletna niespodzianka! Piąte miejsce zajmuje pizzeria z Ligurii. ak więc, jadąc po DOP Riviere Ligure - Riviera dei Fiori, warto wstąpić do Imperii na pizzę do Frà Diavolo, Corso Garibaldi, 1, Diano Maria, Imperia. Godziny otwarcia: 12:00 - 14:30 i 18:00 - 24:00


      Jak by komuś mało było to o pizzy pisałam - bardziej lub mniej treściwie - tu, tu i tu,a najlepsze pizzerie można obejrzeć w sieci (z wyjątkiem Lombardi a Santa Chiara, która strony internetowej jeszcze - lub nadal - nie ma):
      odrobiłam Lacjum i Apulię, pora powiedzieć wyważonych słów oliwie z Ligurii: jest inna.

      Klasyfikację też mają inną. Jest jedno DOP: Riviere Ligure z tym, że dodatkowo precyzuje się terytoria: zachodnia część prowincji, czyli okolice Imperii, mają DOP Riviere Ligure z oznakowaniem Riviera dei Fiori, okolice Savony - czyli Liguria centralna - to Riviera del Ponente Savonese, a od ± Genui do La Spezia to Riviera di Levante.



      Liguria zawdzięcza oliwki taggiasca mnichom benedyktyńskim, którzy udomowili francuskie drzewa oliwne we wczesnym średniowieczu.  Tak przynajmniej twierdzi Consorzio per la Tutela dell’Olio Extra Vergine di Oliva DOP Riviera Ligure. Dostojna nazwa, poważna organizacja, konkretna wiedza. I tak szanowna instytucja informuje nas, że wszystkie oliwy oznakowane DOP Riviere Ligure mają być o owocowym, choć średnio intensywnym, smaku, słodkie i delikatne, prawie bez pieprzowej nuty, choć dozwolona jest odrobina goryczki, tak bliska włoskiemu sercu. Dopuszczalna górna granica kwasowości to 0,5 na 100 g tłuszczu (chyba tak można przetłumaczyć olio oleico). Dodatkowo,  znaczek
      • Riviera dei Fiori zobowiązuje do 90% taggiasca
      • Riviera del Ponente Savonese wymaga do min. 50% taggiasca
      • a Riviera di Levante może tłoczyć oliwę z lavagnina, razzola lub pignola według uznania producenta, pod warunkiem, że 55% mieszkanki daje jeden gatunek oliwek.
      Dalej Consorzio informuje, które gminy pod który znaczek podlegają (Framura, w której rodzice Eli mają dom, dostaje znaczek DOP Riviere Ligure Riviera di Levante), precyzuje dozwolone zbiory z hektara, oraz tłumaczy gamę kolorystyczną: od złocistego do złocisto-zielonkawego (R dei Fiori i R di Levante) oraz od złocisto - zielonkawego do złocistego dla oliwy z R del Ponente Savonese. Nigdzie nie jest wytłumaczone dlaczego organizacja prężna, potężna i poważna jak Consorzio per la Tutela dell’Olio Extra Vergine di Oliva DOP Riviera Ligure zajmuje się oceną koloru raz z lewej na prawo a raz z prawej na lewo.
      konkretniej: oliwą z Ligurii.Wczoraj przedawkowałam indonezyjskie przyprawy, dzisiaj nad ranem leczyłam się miętą i czytaniem o maxéi, czyli murach tworzących tarasy na których rosną gaje oliwne. Przy okazji dowiedziałam się o kultywowaniu gaju oliwnego. Już wiem, że chcę sadzić szczepionki tradycyjną metodą; mój gaj będzie miał mniej niż 2000 drzew na hektar.  Sadzić będę w listopadzie/grudniu. Wiem też, że kupię sobie niebieski traktor i fajne nawozy (nie zdecydowałam jeszcze które). No i muszę się zastanowić czy chcę koronę przycinać na świecznik (metoda tunezyjska), na ’pudelka’ (z Sewilii), na włoskie afro czy może po prostu zrobię sobie nowoczesny szpaler?


      Jeśli jeszcze ktoś chce zaprojektować własny gaik oliwny, to ja proszę bardzo: tu jest broszurka na temat (żeby potem ktoś mi na forum  nie wypomniał i polskości i braku dzielenia się wiedzą). A ja dzisiaj jem sałatę zieloną skropioną złocistą oliwą (na zdjęciach) od Eli: DOP Riviere Ligure - Riviera di Levante i spisuję wiedzę o oliwie Ligurii. Będzie dziś następny post. Taka jakaś pracowita się zrobiłam od poniedziałku. Jak nie ja.
      zarys historyczny
      Paella do Włoch nie dotarła bo w XIX wieku, gdy Walencja tworzyła prawdziwą paellę (czyli z królikiem i kurczakiem), Włochy były albo włoskie albo francuskie, ale nie hiszpańskie.

      informacje ogólne
      A Włochom paella na pewno by się spodobała;jwymaga umięjetności improwizacji tak bliskiej włoskiemu sercu i jest wydarzeniem grupowym: je się ją bowiem ze wspólnego garnka.

      Tyle informacji przekazały mi Ana i Marta. Ana, z Walencji, paellę ma we krwi. Marta paellę studiowała; przywiozła sobie z Walencji odpowiednią patelnię, starszą siostrę mojej patelni.

      detale


      żeby zrobić dobrą paellę trzeba mieć wyczucie bo, poza stwierdzeniem, że na każdego powinno przypadać po kawałku królika i kurczaka, proporcji nie można podać. Wiadomo, potrzebny jest:
      • ryż krótkoziarnisty (najlepiej z Walencji)
      • fasola garrafon, którą nazywam butter beans (pewnie Jasiek mógłby być), namoczona, ale nie ugotowana
      • zielona fasola bachoqueta, czyli nie szparagowa tylko szersza, nazywana w Holandii snijbonen, w Anglii chyba runner beans, pokrojona w duże kawałki,
      • szafran i słodka papryka dla koloru
      • skoncentrowany przecier pomidorowy (chociaa Solis)
      • sól, pieprz,
      • woda lub rosół,
      • oliwa

      co robić?
      1. wlać oliwę na rozgrzaną specjalną patelnię z czerwonymi uchwytami i smażyć na niej, aż do zrumienienia, kawałki kurczaka i królika
      2. dodać fasole, smażyć kilka minut
      3. wlać przecier pomidorowy, podgotować
      4. wlać wodę lub rosół
      5. gotować aż sos się trochę zgęstnieje
      6. wsypać szafran, paprykę, sól pieprz
      7. wsypać ryż
      8. gotować na bardzo wolnym ogniu
      9. gotową paellę przykryć gazetą (to pomoże odparować potrawę)
      10. jeść
      11. wylizywać resztki, bijąc się o chrupiącą skórkę przyklejoną do dna i boków patelni
      12. umyć dokładnie patelnię, wytrzeć natychmiast do sucha i natrzeć oliwą
      13. nie przejmować się, że patelnia czernieje; taka ma być

      ważne
      paella ma być w sam raz: ani za mokra, ani za sucha czyli ryż cały, ugotowany ale nie rozgotowany (pieczenie paelli w piekarniku odpada: ryż staje się kleisty). Ryż sypać ostrożnie i równomiernie. Sypać mniej niżby się wydawało że jest go potrzeba

      najważniejsze
      paelli nie wolno mieszać a tortillę je się z czosnkowym majonezem allioli


      zdjęcia robił Joepie, paellę gotowała Ana, Marta i ja byłyśmy podkuchennymi odpowiedzialnymi za struganie ziemniaków na tortillę i picie deserowego wina [Ana: wstawić nazwę]


      Od ponad sześciu miesięcy polowałam na książkę Oretty Zanini de Vita o kuchni Lacjum, wydaną przez The University of California Press. Dzisiaj nad ranem dopisało mi szczęście: na Abebooks (Zulku, dziękuję za namiary na Abe!) upolowałam mój własny egzemplarz za cenę którą gotowa byłam zapłacić za książkę. Oczywiście mogłam kupić włoskie wydanie, ale moja znajomość języka włoskiego nie pozwala na wyłapywania niuansów językowych. Ba, nie pozwala nawet na swobodną konwersację na dowolny temat z użyciem poprawnych form gramatycznych, a czytanie ze zrozumieniem trudniejszego tekstu  wymaga słownika :-)

      Jako artystka bez stałego dochodu, meble zdobywam na targach staroci, ciuchy z wyprzedaży, koty z przeceny, a książki zaś kupuję używane. Zaoszczędziłam całe $10 na przesyłce i, kupiłam sobie - ramach oszczędności i prób urozmaicania oferty kulinarnej (goście w kwietniu przyjeżdżają!) - dwie książki o kuchni indonezyjskiej: Indonesian Regional Food & Cookery oraz Sri Owen's Indonesian Food.


      Za dwadzieścia jeden dni roboczych, czyli 9.kwietnia, powinnam stać się wystarczająco douczona aby móc napisać przynajmniej jeden sensowny post o rybołówstwie śródlądowym, chlebie, kuchni żydowskiej i Sabinie–krainie gajów oliwnych i miasteczek na wzgórzach.

      czy istnieje w języku polskim krótkie i treściwe określenie na hilltop towns?
      to włosko-albańskie społeczności w południowych Włoszech. Albańczycy (czyli Arbëreshë)  trafili do  Włoch w XV wieku. Przywieźli ze sobą język, tradycje i przepis na długie spaghetti zwane przez nich shtridhëlat, i które później stały się maccheroni a fezze w Lacjum, jacculi w Sabina, maccheroni alla molenara w Abruzzo, manare lub manatelle w Basilikacie. Kalabryjska wersja shtridhëlat to cordelle calabrese, do których ciasto robione jest z mąki żytniej, mleka i jajek.

      Gdzie szukać Albańczyków? Chociażby na terenie parku narodowego Pollino. Nie wiem, czy Albańczyków ogląda się tam jak żubry, ale zasiedlają 9 wiosek: Fracineto, Eianina, Civita, San Paolo Albanese, San Costantino Albanese, Acquaformosa, Lungro, Plataci i San Basile.  Pewnie tam można spróbować shtridhëlat  z sosem albo w gęstej zupie fasolowej.


      I tak jak włoskich albańczyków jest coraz mniej tak i tradycja zagniatania niektórych makaronów powoli zanika. Coraz trudniej znaleźć kogoś kto chce zdobyć trudno dostępną mąkę żytnią a potem walczyć z trudnym ciastem. Jeszcze trochę i jacculi i cordelle calabrese będziemy oglądać w skansenach lub z bryczki jadącej przez park narodowy.

      wiedza nabyta w trakcie lektury Encylopedia of pasta Oretty Zanini de Vita
      Tradycją holenderską jest składanie życzeń nie tylko solenizantowi, ale i jego rodzinie. I tak 15. marca ja zadzwonię do Mamy JC i powiem gefeliciteerd met Uw son’ a ona mi odpowie dank je wel en ook gefeliciteerd. Tradycja holenderska wymaga też obchodzenia połowy 25-lecia małżeństwa. Mam holenderskiego kota, męża i holenderski paszport, lubię leidsekaas (ser z goździkami) więc muszę świętować.



      Kupiłam na okazję album o meblach i dwie rolki ładnego papieru (jeden dla JC, drugi do kolekcji prywatnej). JC ma dla nas bilety na koncert i butelkę przedniego barolo schowaną pod swetrami. Ja ugotuję coś, wypijemy wino i wzniesiemy toast za internet, dzięki któremu żeśmy się poznali w 1995 roku.
      24. lutego ktoś wypuścił do rzeki Lambro 600 tys. litrów ropy. Teraz plama ropy dotarła do Po;  ministerstwo ochrony środowiska ostrzega przed katastrofą ekologiczną, a ulica spekuluje nad czym czy był to akt sabotażu czy też zemsta mafii.



      bbc. news
      envirotech-online
      legambiente
      jak ktoś ma pecha to i w dupie gwóźdź znajdzie. Tak więc nie mogę dobrze siedzieć z racji tego gwoździa w dupie.

      Luce (vel Lucek vel Lucio vel Luciano) wylądował wczoraj w szpitalu z diagnozą przewlekłego zapalenia trzustki, wątroby i pęcherza moczowego oraz nerkami pracującymi na 1/4 gwizdka (być może z powodu odwodnienia organizmu). Co prawda prognozy są prawie optymistyczne: przewlekłe zapalenie jest lepsze niż ostre (przy tym ostatnim szanse wyjścia na prostą są pół na pół), świetny lekarz i dobry szpital, ale....kot zostaje na kroplówce do jutra, bo poprawa, choć takową zaobserwowano, jest na razie niewystarczająca. Karolek zwany Darwinem łazi jak dusza po czyśćcu, znęca się nademną, a ja nie mogę pisać bo kciuki za Lucka trzymam

      16:05 wiadomość z ostatniej chwili
      Luciano ma się lepiej. Powodem zapalenia jest jakiś egzotyczny typ ameby. Skąd się on u Lucka wziął? Nie wiadomo. Na wszelki wypadek zwierzę zostaje w szpitalu a ja mam dowieźć próbki odchodów Karolka. A Dr. Schiele sprawdza to co za ameba, bo nigdy takiej nie widział
      z całej plejady artystów włoskich najbardziej chciałabym poznać osobiście ryżego księdza:  4. marca 1678 Wenecję nawiedziło trzęsienie ziemi i narodziny Antoniego Lucio, cherlawego syna Giovanniego Battisty Vivaldiego, fryzjera i skrzypka na pół etatu. Jak wielu chłopaków z biednych rodzin, Antek trafił do seminarium. Nie został jednak księdzem bo podobno cierpiał na astmę, która nie pozwalała mu odprawiać mszy. Czy to prawda, trudno powiedzieć. Mogła być to jedynie wymówka, od ołtarza  (podobno)  wolał bowiem zakrystię w której spisywał muzyczne pomysły, zwłaszcza, że wkrótce zamieszkała zamieszkała z nim muzycznie uzdolniona przyjaciółka. Najwyraźniej był utalentowany, gdyż w 1703 roku dostaje stanowisko dyrektora muzycznego chóru Ospedale della Pieta, a chór sierot staje się wkrótce sławny na całą Wenecję. Na koncerty walą tłumy; w 1709 roku Etienne Roger oferuje weneckiemu celebrycie wydrukowanie kompozycji. 

      A z tym wydaniem Vivaldiego to było tak: Roger chciał  kompozycje Corelliego, ale sławny artysta nie kwapił się, więc wydawca zaryzykował i zaprosił do współpracy Antonia Vivaldiego. Posunięcie, jak się później okazało, genialne. L’Estro Armonico okazał się sukcesem muzycznym i finansowym. Antonio Lucio Vivaldi zostaje sławą europejską, koncertującą na dworach możnych i sławnych Europy, nie zaprzestając jednocześnie współpracy z Ospedale dla którego komponuje 2 koncerty miesięcznie (!). Nic więc dziwnego, że pewne pomysły powtarzaja: taka La Tempesta di Mare, niby inny koncert (RV253 i RV279, ale gale, poza nieistotnymi zmianami tu i ówdzie (na przykład tempa), jest to ten sam koncert inaczej zapakowany. Więcej informacji nie nie mogę podać, a numerów RV, znalezionych w sieci, nie jestem w stanie zweryfikować z okładkami dysków czy też encyklopią muzyki, bowiem wszytko rezyduje obecnie w Ginestra. Ręczę jedynie, że słyszałam różnicę między dwoma wersjami La Tempesty. Obydwie wersje są na CD Fabio Biondi: jedna pojawia się z Il Quattro Stagioni, druga na dysku zatytułowanum Vivaldi Violin Concertos ( Tempesta di Mare). Poszukiwania Istituto Italiano Antonio Vivaldi, czyli organizacji powołanej w 1947 przez Antonio Fannę w celu propagowania muzyki Vivaldiego, na razie nie zostały zakończone. Prawdę powiedziawszy, wygląda mi na to, że organizacja zmieniła nazwę. Ale i tego nie jestem w stanie potwierdzić w 100%.

      Vivaldi, jak to z gwiadami bywa, dożył własnego upadku. Zmarł w Wiedniu, w biedzie. Pochowano go w nieznakowanej zbiorowej mogile, a o jego muzyce zapomniano prawie natychmiast i na ponad 200 lat.

      A teraz? Vivaldi jest znany głównie jako kompozytor Czterech Pór Roku. Allegro z La Primavera można usłyszeć jako tło muzyczne do kotleta lub jako dzwonek w komórce. Koncerty Vivaldiego smędzi Izaak Perlman, skądinąd utalentowany skrzypek, a inni przerabiają concerti na inne ’instrumenta’ muzyczne, między innymi na okarynę i cymbały. Na szczęście dla mnie jest też grupa artystów próbujących odtworzyć oryginalne brzmienie baroku i zamiast lirycznego Vivaldiego słyszymy oryginalne instrumenty a a miejsce sentymentalnego zawodzenia zajął teatr i ekspresyjność.

      Na koncert Giovanni Antinoniego i Il Giardino Armonico czy Fabio Biondi i Europa Gallante jestem w stanie pojechać daleko (na przykład do Ferrary, Brugii lub Utrechtu :-)), a ostatnio rozglądam się za trasą koncertową Giuliano Carmignoli i Venice Baroque Orchestra.
      Powered by Blogger.