Zamiast komentarzy rzucanych zza monitora i znad klawiatury, rozmowa przy stole. Zamiana 'jak było w pracy?' na 'to co dzisiaj robimy?'. 30 dni na sardele w Angiolinie i muzeum sztuki współczesnej w Rzymie, obejrzenie domu z Betlejem, który w cudowny sposób został przeniesiony do Loreto i sprawdzenie jak postępuje remont w San Salvatore Maggiore.

lubimy przyjeżdżać, bo zapach chemii domowej, którą G. wymyła podłogi, bo niedomknięte okiennice, uchylone okna, lśniące podłogi i wytrzepane dywaniki. Bo ciasto na stole. Czasami to ucierane,  z jabłkami, od Annamarii, a czasami crostata z konfiturą czereśniową od Leonilde.

W niedzielę bar Sport i pierwsze śniadanie urlopu: cornetti własnej roboty, przywiezione z innego domu, oddalonego o 998 km i 15°C. A do cornetti. cappuccino. To pierwsze, za darmo, na powitanie.....
chyba prędzej pójdziemy do piachu, niż skończymy Casa di Giuseppe. Chyba prędzej zbankrutujemy, niż urządzimy salon.


(nie)wątpliwie najpiękniejsza w Ginestrze
Przy Casa di Giuseppe dłubiemy przez cały czas: białe zasłony na kolorowe, raz zdejmujemy, a raz zakładamy pokrowiec na druciak Bertoii. Dowozimy stoliki, nadmuchane fotele, ustawiamy jedyny świecznik do zdjęcia. Wbijamy gwoździe na których wieszamy talerze i obrazki. Wymieniamy wazony obtłuczone przez lokalesów. Zmiatamy skorupy po zabytkowym wazonie i vintage-owej paterze.

Od kilku dni Casa di Giuseppe chwali się nowymi metalowymi oknami. Wizja lokalna w sobotę. I następny rachunek do zapłacenia. Nasze konto płacze krwawymi łzami, a ja razem z nim: chciałam w tym roku kupić sklejkowy fotel do salonu, powiesić lampę i zacząć zmieniać burdel na parterze w porządnie prowadzący się hol. Na 98% (jestem optymistką :)) nic z tego, bo LCW musi być vintage, a vintage Parentesi, tak jak i konto, ma być w czarnym kolorze. Na szczęście wioska nie rozlicza nas z niezrealizowanych projektów, a lokalesom wystarcza ciepły kaloryfer i przeszkolne do podłogi drzwi balkonowe, przez które można obserwować skaczące po balkonie ptaszki....

mieszkanie w Mantui
Archiplan Mantova
w ginestrowych salonach stoją ciemne stoły i sześć równie ciemnych krzeseł z siedziskami obitych pasiastym jedwabiem. Do kompletu są kredensy z wystawką porcelany i szkła, kilka obrazków świętych lub landszaftów nad komodami z ustawionymi na niej paterami, wazami lub wazonami. Te ostatnie z bukietami zasuszonych hortensji lub jedwabnymi różami.

Ewentualnie, zamiast landszaftu, na ścianach wiszą telewizory najnowszej generacji. Czasami w kącie stoi kanapa obita kremową tkaniną. Drewnianych podłóg i dywanów nie widziałam u nikogo, a odwiedziłam sporo domów, choć nie zawsze przesiadywałam w salonie. Niekiedy siedziałam w kuchni, przy stole nakrytym ceratą i podziwiałam ciąg kuchenny z kamienia skompowany ze słonecznikami lub cytrynami, czasami patrzyłam na szafki i kafelki pamiętające lata 70., a po kilku wypitych kawach odwiedzałam łazienki z kompletem różowych kafelków i umywalką w kolorze kawy z mlekiem. Ba, w Casa di Giuseppe, na parterze mamy resztkę łazienki z kremowymi kafelkami w lawendowe kwiatki, a na podestach straszą cieniowane kafelki cegiełki, wstawione umiejętnie w ramkę z najprawdziwszego biało-szarego marmuru.
 
Nie sądzę by którekolwiek ginestrowe wnętrze, nawet to należące do najzamożniejszych, projektował architekt. A jeśli architekt, to nie najwyższych lotów. I na pewno nie był to nikt z pracowni Archiplan. Nie był to Luca Zanaroli,  Enrico Iascone czy też Chiara Ferrari, czyli projektanci i architekci odpowiedzialni za nowy wygląd starych wnętrz.

Casa nel Bosco di Ulivi (Luca Zanaroli)
No i pytania: czy Ginestra byłaby Ginestrą, gdyby taka Casa nel Bosco di Ulivi pojawiła się na via Monteleone?  I co do stylistyki Ginestry wnosimy my, cudzoziemncy, targający po schodach Up3 Gaetano Pesce i ustawiający pod ścianą Malainę Rodolfo Bonetto oraz Quatro Gatti Belliniego? My ustawiamy włoskich projektantów,  a włoska Ginestra ustawia ludwiki, buduje kamienny ciąg kuchenny i nasze wysiłki patrzy z niedowierzaniem. W ostatecznym rozrachunku my mamy swoje plastiki, a Ginestra ma słoneczniki. Ale też wszyscy mamy stoły nakryte pstrokatą ceratą.

===
włoszczyznowe notki o Quattro Gatti i Malainie, nadmuchanym Up3, druciaku Bertoii oraz strony internetowe: Archiplan, Luca Zanaroli, Enrico Iascone

Inne notki o włoskich wnętrzach: kryzys po włoskuRembrandt w Hawanie, Granat Fryderyki, Dekoratorzy niepałaców, Inny wygląd włoskiego wnętrza, Design w masarnii, Co lubią tygryski, Gdybym
add Chioggia

Altino zasiedlało Torcello i Burano, Aquileia - Grado, a Treviso - Rialto i Malamocco. Natomiast Chioggię zbudowali uciekinierzy z Ferrary. Tak mówią źródła. Ferrary w Chioggi doszukać się nie doszukałam. Wenecji też w dawkach homeopatycznych: trochę okien, brama z weneckim lwem i mosty spinające dwa brzegi Canale Vena. Ale Chioggię polubiłam dla samej Chioggi.


Marketingowcy i specjaliści od piaru sprzedają Chioggię jako drugą Wenecję. Co obraża i Wenecję i Chioggię. Wenecja jest tylko jedna,nie występuje w trzech osobach. A Chioggia do Wenecji nie musi być porównywana.

Do sprzedania Chioggi, Chioggia wystarczy.  Co prawda nie dorobiła się fortuny, przez całe swoje średniowieczne i renesansowe życie opierała się Wenecji, gospodarczo i politycznie  związując się z Bizancjum i Bałkanami. Tak więc nie ma w Chioggi Ca D'Oro, ale też nie ma fresków bizantyjskich.

Więc co jest?


Jest urok, prowincjonalny, ludzkich rozmiarów. Jest poranne syczenie ekspresów do kawy, skrzypienie okiennic i szuranie mioteł. Są trzy kanały ciągnące się wzdłuż najstarszej części Chioggi, Isola Cartieri: Canale Lombardo, S. Domenico i najmniejszy Canale Vena. Ten ostatni składający mapkę Chioggi wzdłuż. Nad Canale Vena mosty. Dziewięć mostów jak agrafki. Każdy z nich kamienny. Ponte Vigo, tuż przy nabrzeżu, kojarzy się z mostami Wenecji. A przy Ponte Peschiera leży Piazza Granaio, miejsce cotygodniowego targu rybnego, mniejszego od wspomnianego przy innej okazji wielkiego targu, a właściwie giełdy, na Isola dei Cantieri.



I jeśli o rybach i Chioggi mowa, to każdego roku w lipcu, miasteczko świętuje ryby i owoce morza. W tym roku Sagra di Pesce przypadła na 12-21 lipca. Nie byłam. Może będę. I wtedy napiszę.

I to byłoby wszystko co miałabym do powiedzenia o Chioggi. Przynajmniej w tym roku :D

====
Ryby i inne wrażenia
idzie zima, na budę za stary, bo po maturze, na gosposię nie stać, więc za fartuch nie chwyci*, a zapasy na zimę by się przydały. Zwłaszcza, że burek zrobił się wybredny: sklepowych dżemów nie jada, przymysłowymi sosami ze słoika gardzi,  tych w proszku burek do pyszczka z własnej inicjatywy nigdy nie weźmie, a jak raz wziął bo mu ją w lazanii z ananasem podano, to wyżygał po drodze do domu. Więc co roku burek robi dżemy, warzy sosy, wysmaża powidła i, w miarę udoskonalania warsztatu, poprawia receptury.

burkowe warzenie

W tym roku burek zracjonalizował przepis na sos z pieczonych pomidorów. Zamiast pieczenia bóg-wie-ile-godzin w niskiej temperaturze, udoskonalony sos robi się w ~180° z termoobiegiem, w 1-2 godziny (w zależności od wybranej temperatury i osobistej definicji słowa 'zrumieniony') .

Połówki (jeśli małe→średnie) lub ćwiartki (jeśli duże) pomidorów ułożyć jednowarstwowo w naczyniu do pieczenia.  Powtykać między pomidory pokrojone w ćwiartki cebule, dorzucić nieobrane ząbki czosnku. Pomidory posypać odrobiną soli i ciemnego cukru. Wstawić do piekarnika i piec, aż cebula będzie miękka i zrumieniona,  a na pomidorach pojawi się brązowa skórka na wierzchu, a brzegi będą ciemnobrązowe (pomidory powinny być b. miękkie, odwodnione). Wszystko - łącznie z sosem z dna naczynia - przetrzeć przez sito, dodać ulubione zioła, czyli rozmaryn :), wlać do rondla, posmażyć kilka minut (w zależności od upodobania), dodać soli, jeśli sosowi jej brakuje, wlewać do wyparzonych słoików.

Burek robi też sos pomidorowy z odori. I wtedy dodaje ostrą papryczkę lub dwie. Lub trzy. Bo burki już tak mają, że lubią ostro. I to nie koniecznie jedynie do makaronu :D

===
wątek zbiorczy o pomidorach i przepisach pomidorowych
* Kłopoty Burka z podwórka Lucyny Krzemienieckiej


między barene* Torcello mieszka 15 osób i stado bezpańskich kotów. Liczbę osób podaje Commune di Venezia. Kotów nie uwzględnia się w statystykach. Szukałam, pisałam, nikt nie wie ile kotów mieszka na Torcello. Wiem jedynie, że koty są pod ochroną, opiekuje się nimi organizacja Dingo, która chore koty izoluje na oddziele zakaźnym na Malamocco, a czarny kot jest puentą w  miejscowej legendzie o patriotyczno-religijnej wymowie:
Dawno temu była sobie dziewczyna, która zakochała się w austriackim żołnierzu. Rodzina, nie mogąca znieść upadku patriotyczno-moralnego dziewczyny, zamordowała austriackiego kochanka. Dziewczyna zaś udała się po pomoc do czarownicy. Ta kazała dziewczynie popłynąć na Torcello. Tam, wśród chaszczy i mokradeł, tuż przy kamiennym moście, czarownica odczyniła swoje ryty i przywołała diabła.  Diabeł obiecał oddać austriackiego kochanka, ale w zamian chciał zapłaty w duszach: 1 dusza co siedem lat. Ubito targu. Kochanek wrócił do życia i odszedł w siną dal z dziewczyną by żyć długo i szczęśliwie. Mniej szczęścia miał diabeł: zanim doszło do spłaty pierwszej raty, czarownica zmarła i nie było nikogo, kto mógłby zanieść duszę na most. Od tego czasu, co siedem lat, w dniu 24. grudnia, gdy na niebie pojawia się pierwsza gwiazdka, na kamiennym moście w Torcello pojawia się czarny kot szukający należnych mu dusz....
pomocnik diabła
Tyle legenda ocierająca się o bluźnierstwo z tą pierwszą gwiazdką w dniu 24. grudnia. Dusza ofiary przemocy znajduje się w rękach diabła z tylko powodu przynależności narodowej. Zaś sam diabeł jest bankowcem. Pytanie tylko, którego banku?

======
* barena (l.mn. barene) to wenecki odpowiednik cespuglio, czyli chaszczy, zarośli
znajomy po blogu otworzył makaroniarnię w Warszawie. Idźcie, spróbujcie, podajcie dalej. Ja nie próbowałam, ale spróbuję. I to może jeszcze w tym roku.

Adres do Pook Pasta podaje anominowy w komentarzach:  Al. KEN 21 - Kabaty
Wenecja przypomina rybę. A wyspy laguny wielką ość. Albo inaczej: linia brzegowa tworzy łuk, którego cięciwą są wyspy będące granicą między laguną a morzem. Albo jeszcze inaczej: zaczynaliśmy od ryby i kończyliśmy na rybie.


Codziennie podróżowaliśmy z Chioggi do Wenecji. Najpierw vaporetto, płynące wzdłuż Pellestriny, długiej, chudej i przeźroczystejj jak ość: pas kamieni, ścieżka rowerowa i betonowy falochron. Przy zgrubieniu, w okolicy cmentarza na Pellestrinie, przesiadaliśmy się do autobusu, kierunek Lido.

Gdy autobus wjeżdżał na traghetto, barkę, która miała nas przewieźć na drugą stronę Porto di Malamocco, żegnaliśmy się nie tylko z Pellestriną, ale też  z językiem ichtiologii, bowiem Malamocco i Lido kształtem przypominają kość udową homo sapiens: autobus zjeżdżał z traghetto na fossa intercondylaris (dół międzykłykciowy), mknął po labium lateralis, głównej ulicy Malamocco, i choć nie udało mi się rozpoznać, w którym momencie Malaccomo przechodziła w Lido (a powinna, kiedyś były to dwie wyspy), wysiadaliśmy przy trochanter minor (Lido San Nicolo). I wraz z vaporetto Lido-Venezia płynnie przenosiliśmy się ponownie ze świata ludzkiej anatomii do ichtiologii. gdyż wysiadaliśmy na przystanku Arsenale, a więc tam gdzie kończy się ciało ryby, a zaczyna płetwa ogonowa. Od Arsenale, wzdłuż murów starego arsenału i dzielnicy w której kiedyś mieszkali rzemieślnicy budujący weneckie galery*, wędrowaliśmy w poprzek ciała ryby by przy Fondamenta Nove, czyli tam gdzie kończyła się płetwa grzbietowa, wsiąść na inne vaporetto. Lub popatrzeć na cmentarz, który z Fondamenta Nove widać jak na dłoni (palmus manus).


Chioggia, w przeciwieństwie do Wenecji, żyje z rybołówstwa. W soboty i w niedziele w Chioggi pojawiają się właściele łódek, szykujący wędki i sieci.Niezależnie od dnia tygodnia, wzdłuż Fondamenta San Domenico stoją, jeden za drugim, kutry rybackie: nowe, stare i te rozsypujące się. Duże i mniejsze. Pachnie rybami. Po drugiej stronie mostu San Giacomo, na Isola dei Cantieri, jest wielki targ rybny,  Pewnie można tam kupić ryby wielkości Wenecji :D

* Nazwa galera pochodzi od greckiego słowa galea, które być może pochodzi (zgody językoznawców nie ma) od galeos, co oznacza małego rekina. A

======
inne linki: Porto di Malamocco, kość udowa, o galerze w polskiej wiki, łącznie z hipotetyczną etymologią podawaną jako pewnik.
1. zaczęło się tak

2. czyli Un americano a Roma, czyli Włoch w Toruniu

3. potem przyszedł email z Włoch:
plakat o który pytasz zaprojektowany został przez Elyron z Turynu, a zaprojektowano go na turniej pingponga. Zwycięzca dostawał plakat przeciwnika. Na plakacie możesz przeczytać kultowe powiedzenie Sordiego 'mi hai provocato e io ti distrutto'.

4. Sordi mówi do makaronu: sprowokowaleś mnie i teraz ja cię zniszczę.

Elyron o foodchain


5. Elyron to dwóch Roberto: Necco i Balocco.


6. W 2011roku dostali EDaward (European Design Award) za oprawę graficzną wystawy w Turynie. Wystawę organizowało Museum of Everything (i jeszcze więcej o nim)

7. Wcześniej dostali nagrodę Fedrigoni za  Ars Captiva

8.
Co można włożyć w pudełko? Następne pudełko? Wszystko już zostało spakowane. Opakowania są więc wartością samą w sobie, żyją niezależnie od zawartości. I łączą to co było, z tym co będzie


9. Tak pisano o ich prezentacji na wystawie Wildflowers (Kwiaty Polne) zorganizowanej w Turynie przez NOPS i Atelier Giorgi.

Elyron w środowisku

10 zamiast przypisów i podpisów:  Wildflowers w Turynie już nie kwitną, Museum of Everything wyjechało z Wenecji, a Elyron ma swoje biuro na via Ettore Perrone 4 w Turynie. Ja z kolei nie wiem czy wolę gołębia po trwałej czy z grzywką na cukier?


tak jak omawiane wcześniej domowe cavatelli można nazwać kluskami, albo jeszcze precyzyjniej: zacierką  cavatelli należą do grupy makaronów zwanych strascinati, zacierki), tak gnocchi di semolina to pieczona prażucha. I choć znana jest i Sardynii i Trentino, gdzie ci pierwsi zwą ją pillas, a zapiekają z sosem mięsnym i pecorino, zaś ci drudzy podają  - jako canederli di gries - w rosole, to gnocchi  z Rzymu są najbardziej znane.

(prawie) srebrna łyżka w gipsie

Gnocchi alla romana - prażucha po rzymsku - to dowód, że można bezczelnie postawić przed gośćmi blachę z mąką, mlekiem, serem oraz masłem i zostać okrzykniętą cudowną kucharką.  A co najważniejsze: zachwyceni, nawet się nie zorientują, że jedzą mało pracochłonny bieda-obiad, bowiem zrobienie gnocchi to dosypanie mąki do mleka, wykrojenie kółek i wstawienie do piekarnika.

Trzeba jedynie pamiętać, że mąkę sypie się cienką strużką (korzystam z lejka) na wrzące mleko, miesza ciągle przed dwie minuty, aż zrobi się coś przypominające gips. Do lekko ostudzonego - ale nie zimnego -  gipsu trzeba dodać żółtka, choć nie są one konieczne, bowiem gnocchi są równie dobre w wersji bezjajecznej, trochę soli. gałki muszkatułowej lub pieprzu,  i łyżkę startego parmezanu. Zamieszać, wylać na mokry blat. Łyżką lub mokrymi dłoniami rozprowadzić ciasto, uformować prostokątny placek o grubości 1 cm i pozostawić do wystygnięcia. Na koniec wykrawać kółka lub inne kształty, ułożyć w naczyniu wysmarowanym masłem, polać roztopionym masłem (zapomnijmy tu o oliwie, gnocchi bez jajek da się zrobić, ale bez masła już nie), posypać startym parmezanem i piec w 200 stopniach, aż z parmezanu zrobi się chrupiąca skórka.

Pozdrawiam serdecznie, prawie sława kulinarna i prawie Guerani :D

PS: dawniej, za czasów Ady Boni, gnocchi alla romana układało się w piramidkę. Współczesność o dawnych metodach zapomniała i robi jednowarstwową zapiekankę z krążkami zachodzącymi na siebie. A ja, niezorientowana i niedouczona, układałam moją postmodernistyczną zapiekankę, nie przypuszczając nawet, że kiedyś było inaczej.

============
Składniki (na gnocchi dla 4 osób): 250 g semoliny lub semoli (grysiku), litr mleka (może być pełnotłuste lub odchudzone), 2-3 łyżki masła, sól, pieprz lub gałka muszkatułowa, starty parmezan, dwa żółtka (opcjonalnie)
Powered by Blogger.