do 6 stycznia 2010



JC skończył projekt, a ja prasowanie i obraz. Lucek i Muscat prawie wypisani ze szpitala. Lucek zaczął jeść sam; Muscat ma założoną sondę. Pepper doszedł sam do siebie. Tak więc w końcu mamy pozwolenie od weterynarza na wyjazd i możemy zacząć nieświętowanie świąt w Ginestra. Ruszamy jutro skoro świt, bo chcemy po drodze zjechać w Umbrii do  Montefalco. Trzeba przecież kupić kilka butelek Sagrantino, najlepiej od A. Capraii :-D

No to siup panowie i panie, za 2010 i zdrowie kotów :-D

Nigdy nie myślałam o lampach jedynie w kategoriach techniki, która służy do oświetlenia; raczej przyświecała mi myśl o harmonijnym związku między przedmiotem a jego otoczeniem.

Nie wiem czy powyższe stwierdzenie przeznaczone było do określenia lampy Pipistrello. Pewnie nie, ale jakoś najbardziej pasuje własnie do Pipistrello, lampy stworzonej w połowie lat 60, i która z miejsca stała się ikoną designu. Podobnie z resztą jak i sławne stoły na kółkach (Ruoti i Grand Touring). Nigdy nie wyszły z mody, choć ostatnio zniknęły z okładek czasopism wnętrzarskich, co nie znaczy że nie wrócą, bo firma Aulenti, tak jak buty Sergio Rossi i płaszcz od Max Mara, należą do klasyki włoskiego designu.
otrułam (lub zagłodziłam) Lorenzo i Guido



Śp. Guido był zakwasem na mące żytniej; Lorenzo to tradycyjna biga włoska: zakwas, w którym drożdży dostarczają świeże owoce. Na ogół bigę robi się z winogron i mąki pszennej, ale w Made in Italy Giorgio Locatelli wyczytałam, że można też użyć startej gruszki. Biga (tak jak balsamico) była kiedyś posagiem, teraz biga nadal jest hodowana ale raczej przez restauracje i piekarnie, a nie przez matki chcące wyposażyć córki. Tak więc Lorenzo był ze startej gruszki. Rósł szybko (szybciej niż żytni Guido); planowałam już jak chłopaków przetransportuję do Ginestra i przedwczoraj, nieoczekiwanie, zakwasy przestały rosnąć. Odrobina płynu do naczyń została na pojemnikach lub chochelce drewnianej? Woda mineralna im nie smakowała? Za gorący kaloryfer? A może przestraszyły się Darwina, który lubił obok nich przesiadywać?

Tradycyjne panettone także robione jest na zakwasie (podobno musi być zrobione z tej samej mąki z której będzie wyrabiane ciasto). Anice e Cannella podaje przepis na tradycyjne panettone z Mediolanu (jest jeszcze jedno tradycyjne panettone--w Genui, ale to nie jest takie wyrośnięte i wyglądem przypomina polskie ciasto drożdżowe). Planuję je zrobić w nowym roku. W nowym roku nastawię też Guido i Lorenzo bis. Może będą mieli więcej szczęścia w 2010.?

A tak swoją drogą, czy ktoś wie z jakiej książki pochodzą Guido i Lorenzo?


siedzę w domu i w przerwach między dawkowaniem antybiotyków a gonieniem pacjentów, robię listę rzeczy włoskich, które mamy na stanie: lodówka, taca, lamp, krzeseł i foteli kilka, półka butów, szuflada okularów słonecznych, stos szalików, kanister po oliwie i 10 pustych butelek pięciolitrowych pamiętających wino z Magliano. Do kompletu brakuje samochodu (Maserati?) i torby; od lat wielu choruję na dużą torbę Bodega Veneta. I pewnie jeszcze długo będę chorować, bo pieniądze, w przeciwieństwie do długów, nie chcą się rozmnażać.

wszystkie koty chore. Diagnoza: wirus calici. Najlepiej ma się Darwin (lekkie zaróżowienie języka), najgorzej z Pepperem. Został na noc w szpitalu, bo muszą mu usunąć dwa zęby z racji przyplątanej infekcji.

Były zastrzyki. Od jutra tabletki i lekarstwo przeciw obrzękom. Widać rezultaty: towarzystwo już się rozruszało i ruszyło na miskę z crocantini.

I jak już o szpitalach mowa: najstarszy szpital w Europie to najprawdopodobniej  
Ospedale Santa Maria della Scala w Sienie, wspominany już z IX wieku jako miejsce opiekujące się chorymi pielgrzymami i porzuconymi dziećmi. Początkowo Ospedale należał do Kościoła, pod koniec Średniowiecza został przejęty przez Urząd Miasta; od XIII wieku Ospedale miał posiadłości, które pozwalały na utrzymanie instytucji.

W 1995 roku odrestaurowany Ospedale otworzył podwoje dla zwiedzających. Można m.in.  zobaczyć Hol Pielgrzymów (Pellegrinaio) i Starą Zakrystię (Sagrestia Vecchia). W Ospedale Santa Maria della Scala byliśmy w 1996 roku, czyli wkrótce po otwarciu. Szpital zrobił na mnie większe wrażenie niż słynna katedra, chociażby dlatego, że freski przedstawiały życie szpitala, m.in. leczenie chorych; prawie się rozchorowałam patrząc na niektóre sceny. Zapamiętałam jedną (nie pamiętam czy przedstawiała operację) w której pod stołem pałętały się psy. Napisałam, że prawie się rozchorowałam. Reanimowałam się espresso i kawałkim panforte (za rogiem był piękny sklep sprzedający panforte z czarnym pieprzem). Obiad (nadziewane cukinie i bistecca fiorentina) zjadłam już ze smakiem. Nazwy restauracji nie pamiętam, ale menu tak, zwłaszcza Brunello którym leczyliśmy skołatane emocje.


Ospedale Santa Maria della Scala (Piazza Duomo 2) otwarty jest codziennie od 10:30 do 18:30, bilety €6 (bez rezerwacji), €5,50 (jeśli zrobiło się rezerwację)
Nie wiem jak wygląda sprawa zakupu szczepionek przeciw grypie meksykańskiej. Może rząd sprowadził jedynie więcej herbaty



nie znam Włocha, który pijałby herbatę dla przyjemności. Herbata istnieje w medycynie popularnej jako lekarstwo uniwersalne. Gatunek herbaty nie ma znaczenia; ma być cienka i mocno cytrynowa.

Czy widział ktoś we Włoszech herbatę sypką lub sklep z herbatami, który nie jest centrum 'medycyny' homeopatycznej? Bo ja jeszcze nie.


PS: na zdjęciach herbatka z kwiatem, sprzedawana przez szwajcarską firmę Innerlight. Nawet jeśli nie smakuje, można jej używać jako dekoracji :-)
od soboty mamy zimę. Z mrozem, śniegiem i widokami, które pozwoliły się sfotografować.



Za 4 dni wyruszamy na południe w poszukiwaniu temperatur powyżej 0°C.
Jeśli wierzyć Blue Guide to gospodarstwo Horacego jest w pobliżu wioski Vicovaro (14 km od Tivoli), podobno można tam zobaczyć zródło znane z Pieśni (Pieśń II). Co w takim razie z Soracte? Drugi dom? Górę zobaczył z okna pociągu? Wizyta u przyjaciół z Soracte? Przywiózł im w prezencie kanister wina domowej produkcji. Wina z Sabina, oczywiście. Wypili, zagryźli, a potem napisał wiersze.


co z kolei Kochanowski (Jan) przetłumaczył na:

Spójrz na szczyt Sorakte w białej szacie,
las konary pod śniegiem ugina,
rzeki ostrym mrozem ścięte
stanęły, idzie zima.

Ziąb dotkliwy, drew dorzuć do ognia
i, Taliarchu, amforę wydobądź
czteroletniego Sabina.
Resztę pozostaw bogom,



widać ją pięknie z naszego balkonu. Niektórzy z nas pamiętają Soracte z lekcji łaciny (Horacy, Pieśń I, 9, zwana Zimową. Innych męczono na łacinie Metamorfozami. Wszyscy zaś (i ci od Owidjusza
i ci od Horacego) chcieli zobaczyć Soracte z bliska. Nie dane było. Na mapach Lacjum jej nie znalazłyśmy; jadąc autostradą nie widziałyśmy zjazdu. Jeżdżąc po prowincji Viterbo nie udało się nam zobaczyć kierunkowskazu na Soracte. Wioleta i Konrad, poznani dzięki Marcie i Joepiemu, opowiadali nam, że Soracte poszukują od jakiegoś czasu: widzą ją jak na dłoni z Neroli w której mieszkają. Więc istnieje. Tylko dojechać do niej nie można: krążyli wokół Soracte, ale nigdy na nią nie wjechali, bo niespodziewanie znikała im z pola widzenia.

Tajemnicza góra.

Darwin na blogu
Darwin w galaretce
Darwin na Tomaszu Różowym
Darwin z myszką (a może z kabelkiem?)
kolekcjonuję włoskie okulary słoneczne i włoskie obuwie. Na własny pogrzeb stawię w butach Prady i w szaliku od Missoni.

Ale na serio uzależniona jestem od kupowania włoskich artykułów piśmienniczych i papieru do pakowania prezentów. Bo trzeba przyznać, że  choć Włosi nie umieją mi podłączyć prądu po bożemu, to papier robią jak nikt inny na świecie.

Nie ma takiej świętości, patriotycznej ikony, tradycyjnego wzoru który nie ozdabiałby okładki notatnika czy arkusza papieru. A ja od razu chcę je kupić. Na zdjęciach widać część moich zbiorów. Ten papier w wachlarze (lewy dolny róg) to wzór Liberty, czyli po naszemu włoska secesja. Prawda, że piękny?




W Ginestra półki powyklejałam florenckimi esami-floresami; do zawijania prezentów kupiłam edycję ze starymi znaczkami. Włoskimi, oczywiście :-)
 
Głównym centrum papiernictwa włoskiego było Fabriano w okolicach Ancony. Podobno tam wymyślono jak produkować znak wodny.
Funghetto natchnęła mnie żeby zrobić crostatę, czyli włoskie kruche z-tym-co-jest pod-ręką.

Przedwczoraj była próba generalna crostaty w wersji mini; w przyszłym tygodniu rusza ciasteczkowa linia produkcyjna, bo ciasteczka okazały się lepsze po dwóch dniach leżenia w pudełku.

Jest więc duże prawdopodobieństwo, że kulinarnego obciachu w Ginestra nie będzie.
moja wersja Tivoli: biblioteka, kamienie, świątynia Wenery, pomnik poświęcony autorce Pamiętników Hadriana (dobrze że jest; źle że wygląda jak dzieło Olbińskiego).

Więcej o Tivoli, choć niekoniecznie mądrzej, pisałam 23. sierpnia.

Użyteczne informacje:
  • Do Villa Adriana wchodzi się za 10 euro
  • Na samo zwiedzanie potrzeba minimum 3 godziny, z kontemplacją 4+
  • Zabrać ze sobą kanapki; sklep przy wejściu jest wyjątkowo podły
  • Przy bramie jest dobry sklep z pamiątkami (mają sporo książek o starożytnym Rzymie i to po angielsku), warto się tam zaopatrzyć w mapkę, bo ta podawana przy bramce jest kiepska
  • Za parking trzeba podobno płacić 2,50, choć myśmy wjechali za darmo
  • Villa Adriana w dzielnicy mieszkaniowej, paskudnej w dodatku; dojazd jest nieszczególnie oznakowany
opowiedziałam o pałacach, klasztorach i jedzeniu, wszystko w oparciu o zapiski z wrześniowo-październikowej rundy po Lacjum i okolicach. Pozostało mi jedynie wymamrotać zdań kilka o Paestum lub - jak kto woli - Poseidonii, do którego wybraliśmy z JC w ramach podbijaja Południa


Paestum
Morza stamtąd nie widać, ale są palmy, gaje oliwne i zżółknięta trawa. I jest atmosfera. Skąd ona? Pewnie stąd, że w Paestum jest pustawo. A może dlatego, że patrzy się na budynki użyteczności publicznej a nie pałace cezara? A może atmosferę robi dostojnie monochromatyczny styl dorycki? Chodzi się po Paestum jak po cmentarzu, co z kolei dziwić nie powinno. Bo jednak Paestum pamięta i Samnitów, i Greków i Rzymian. Napewno nie zapomniało komentarzy Goethego, krytykujących wygląd greckich świątyń. Goethe, genialny poeta, gust architektoniczny miał dziwny, żeby nie powiedzieć zdziwaczały. Piał na temat kolumn rzymskich, a krytykował greckie. No i nie lubił ani stylu romańskiego ani gotyckiego.

Najstarsza świątynia pochodzi z pierwszej połowy VI wieku p.n.e. Reszta też niewiele młodsza :-) Do obejrzenia są trzy: Hery (ta najstarsza i najgorzej zachowana), Apollo (kiedyś zwana świątynią Posejdona, ale się archeologom odwidziało i teraz przypisuje się ją Apollo) i Ateny, oraz ruiny miasteczka rzymskiego, znacznie gorzej zachowanego niż starsze przecież pozostałości po Magna Grecia. Poza murami odgradzającymi wykopaliska od cywilizacji (parking, pizzeria, bar, sklep z pamiątkami) jest dobrze (i nowocześnie) zrobione muzeum archeologiczne. Za wejście na tereny archeologiczne i do muzeum płaci się 6 euro, parking (nieograniczony pobyt) to sprawa 2,50. Ostatnich zwiedzających wpuszcza się na godzinę przed zachodem słońca. Jeśli ktoś chce atmosferę oraz sfotografować kamienie i kolumny, to potrzebuje 2 godziny. Jeśli ktoś z ekspresowych--godzina mu wystarczy. Na muzeum potrzeba od 1/2 godziny (dzbanek tu, skorupa tam i wychodzimy) do nieskończoności. Jest co oglądać, dużo zabaw interaktywnych...itd...itd.

Cen pizzy nie sprawdzałam. ale na stoisku warzywnym przy drodze z Salerno do Paestum kupiłam brzoskwinie i 8 kg arbuza. Arbuza jedliśmy przez 3 dni :-), ale smakował nam bardzo. Sama droga z Salerno do Paestum była przygnębiająca. Jechaliśmy w prawie korku, po prawej stronie mając pogrodzone pola kempingowe i stoiska dla przyczep kempingowych, po lewej sklepy i parkingi. Ale w całym tym deskowie, trafiały się perełki, czyli sklepy z mozzarellą. Podobno najlepsza mozzarella di buffala pochodzi właśnie z tamtych okolic. W co wierzę, bo kupiłam kilo i dobre było. Powiem więcej: dało się zjeść :-)

Samo miasteczko wokół Paestum jest skromne. Składa się właściwie z jednej ulicy okrążającej wykopaliska. I to wszystko. Dalej są pola i gaje oliwne. A jeszcze dalej - morze to, którego nie widać.

Amalfi
W drodze powrotnej z Paestum postanowiliśmy zaliczyć wybrzeże Amalfi. Wiedzieliśmy, że to nie będzie 'nasze' miejsce, ale nie wiedzieliśmy, że aż tak bardzo. Najbardziej podobały się nam kolorowe dachy kościołów, co w punktacji od 0 do 10 (0=widoki z autorstrady w dolinie Po, 10=widoki w Sabina), zarobiłoby u nas jakieś 4,5. Landshafty na mocne 6, ale lepsze widzieliśmy w Ligurii (7) i Trentino (9). Na pewno nie warte tłuczenia się po wąskich i krętych drogach za emerytowanym francuzem w kabriolecie. Kabriolet może i miał parę, ale kierowca pewnie nie zażył dziennej dawki viagry i nie był w stanie jechać szybciej niż 20km na godzinę. A my,w wieku prawie emerytalnym ale nadal bez viagry, nie mogliśmy go wyprzedzić. Szerokość drogi była jednosamochodowa. Humory poprawiły się, gdy z odpicowanego na glanc wybrzeża wjechaliśmy w góry z mniej wystawową atmosferą i przyjemnymi trattoriami. A potem wjechaliśmy przez przypadek do Neapolu i musieliśmy walczyć o przetrwanie. Nie muszę dodawać, że ta część wycieczki najbardziej nam odpowiadała.

PS; pracowicie robiłam zdjęcia w Paestum a potem większość, równie pracowicie, wymazałam przez przypadek zwany głupotą
proszę nie dzwonić po kaftan i psychiatrę, sprzątam jedynie mój desktop. Na śmietniku znalazłam kilka zdjęć z Ginestra. Szkoda wyrzucać


Przepraszam za brak polskich literek. Typeit.org szwankuje

Pierwsze zdjecie Karolka Darwina. Wypierzony jest tylko na koncowkach (uszy, nos, ogon i lapy), reszta przypomina szorstki zamsz.



nazwy, napisy, graffiti, w obiektywach (Zulka i moim). Byłyśmy w  tych samych miejscach, niektóre rzeczy widziałyśmy tak samo. Otrzymałam od Z. zdjęcia napisów, które sama sfotografowałam. I mnie wpadł w oko urynał i ulica nocnikowa (lub patelniowa). 
W ramach nieświętowania krótka opowieść o tradycji:


ktoś ukuł nasze powiedzenie 'ale szopka!'. Ten ktoś niechybnie był w Neapolu w okresie świąt Bożego Narodzenia


są różne szopki, ale większośc  z nich jest statyczna, dostojna, czasami smutna....A szopka neapolitańska jest inna. Wrze życiem, i to nie koniecznie przyzwoitym. Są w niej
  • górskie ścieżki, owce, kozły, krowy, konie,
  • prostytutki i złodzieje, szynkarze, pijacy,
  • stragany z warzywami, przekupki, kapele podwórkowe,
  • jarmarki, tańce, karczmy i burdele
  • zrujnowane pałace, przetrącone kolumny, kuchnie z piecami kaflowymi,
  • plotkujące sąsiadki,
  • suszące się w słońcu pomidory i 
  • wyprane gacie.
I gdzieś z boku, lub w tle, stajenka, dzieciątko Jezus (choć widziałam neapolitańską szopkę z Marią w ciąży). Szopka neapolitańska może być miniaturowa lub wielkości sceny w porządnym teatrze; nigdy zaś nie jest statyczna.

Ciekawa jestem co powiedziałby św. Franciszek patrząc na szopkę w szopce neapolitańskiej?

Szopki można oglądać w neapolitańskich kościołach lub w Sala Vaeriano na Piazza del Gesu Nuovo.
Zdjęcia pochodzą z katologu wystawy z roku 2007: Arte Presepiale Napoletana wyd. prez Franco Di Mauro Editore.

Kupując kafelki od Recuperando wiedziałam, że większość ich pochodzi z Neapolu. Nie wiedziałam jednak, że są to kafelki 'szopkowe'. Niestety, nie sfotografowałam jednak właściwego odcinka ściany w kuchni, żeby móc się pochwalić.

Ciut więcej do poczytania i zobaczenia:
za ładne są te zdjęcia, żeby je zostawić w spokoju. Proszę je potraktować jako wspomnienie lata


dwa wielkie krzaki rozmarynu rosną na początku Ginestra, niedaleko od baru Sport. Skubać je można do woli. Mięta wybiera miejsca w półcieniu. Trochę trudno ją znaleźć: niepozorna, postaci marnej. Ale jak się już znajdzie jedną to ma się i cały gaj, bo mentuccia romana lubi towarzystwo.

Do kompletu brakuje w zielniku liścia laurowego i tymianku. Obydwa do znalezienia na drodze z Ginestra do Poggio Moiano.
zima idzie i pigwy - owoce w futerkach - sprzedają. Leżą takie kosmate, kurczaczkowo żółte i chcą być kupione. Miękkie serce mam, więc przyniosłam 3 kilo i zaczęłam niewiedzieć co z nimi zrobić :-)


Gdybym była w Ginestra pewnie przepisów miałabym więcej niż pigw, ale akurat nie jestem z Ginestra i skończyło się internetem:
  • przepis Nigelli na bryndę z pigwą i korzeniami trafił do mnie objazdem przez Not Without Salt;
  • od Delicious Days 'dostałam' przepis na hiszpańską marmoladę.
Do mojej marmolady dałam o dużo mniej cukru i zdecydowałam, że pigwę lubię pastelową. Tak oto wyszła mi mostarda di frutta, którą zamierzam jeść z serami różnymi. Podobną robią w Garfagnana.

Mam prezenty gwiazdkowe, których nie zamierzałam robić, bo nie świętujemy: 3 litry bryndy i jakieś kilogram mostardy. W ramach nieświętowania planuję tradycyjny fruitcake i shortbread w kszałcie serduczek, które pomażę konfiturą różaną i poleję czekoladą. Fruitcake pojedzie do Ginestra: jeden dla Anny Marii za znalezienie klucza, drugi dla Giny, za bycie CIA Ginestra :-); ciasteczka do Pana od Fig. Brandy z pigwą podzielimy się z Francesco. A resztę wypijemy z Pepperem, Muscat, Luckiem i Darwinem.
Powered by Blogger.