przy Promenadeplatz w Monachium


Nie wiem jak długo porządkowi pozwolą pozostać świątyni ad-hoc pod wezwaniem Michaela Jacksona, stworzonej wokół jednego z pomników na placu przed najbardziej ostentacyjnym hotelem Monachium. Niektórymi ’wiernymi’ powinno się zająć bawarskie stowarzyszenie lekarzy psychiatrów (jeśli takowe istnieje). Kaftany bezpieczeństwa z szarotką wydają się być wskazane :-D
wyjeżdżam w Święto Pracy, wracam 5-6 czerwca. Pozostawiam po sobie jakieś bajki z mchu i paproci, opowieści historyczne i kulinarne, ale odpisywać na komentarze i majle nie będę mogła. Ginestra, mimo całego swego uroku, jest nadal technologiczną dziurą cywilizacyjną bez stałej linii telefonicznej.

Na miejscu czeka na mnie sezon bobowy, truskawkowy, czereśniowy oraz ciężkie życie towarzyskie (do odrobienia kawa u Giny i spijanie wina u Renato); powinnam załapać się na pierwszy zbiór fig i resztki zimowego prosciutto. Wiozę ze sobą niedoczytane resztki Tiepolo Pink Roberto Calasso, Italian Lighting Design Alberto Bassi i Ludzi Oświecenia Chłędowskiego.

Jeśli środki transportu i chęci dopiszą,to mamy zamiar pojechać do Pastorano (Campania, prowincja Caserta) na święto mozzarelli. Oprócz tego chcemy być w San Giovanni Rotondo (tego od Padre Pio), przy okazji zaczepiając o restaurację rybną w Termoli i jakiegoś producenta oliwy w okoliach Foggii; pewnie zobaczymy wystawę E. Hoppera w Rzymie, sprawdzając czy Mani in Pasta w Trastavere nadal są naszą ulubioną restauracją na zachód od Tybru; a jeśli Rzym to koniecznie trzeba sprawdzić gdzie są najlepsze lody. Z blogu Parla Food spisałam adresy najlepszych (podobno) lodziarni. Tak więc, poświęcając się dla wiedzy, mam zamiar być w:
  • Ciampini (Piazza San Lorenzo; Lucina),
  • Gelateria Fatamorgana (kilka adresów do wyboru: Via Ostiense 36E (Metro Piramide), Via Lago di Lesina 9 (Quartiere Africano), Via G. Bettolo 7 (Metro Ottaviano)
  • Ciuri Ciuri na via Leonina 18/19/20 lub na via Labicana 126.
jakiś czas temu zwąchiwaliśmy się z komercyjnym portalem. Ja miałam im pisać i współtworzyć miejsce piękne i inteligentne. Mnie, jako genetycznemu snobowi, zależy na przebywaniu w doborowym towarzystwie (czy chwaliłam się już, że znam osobiście kilku znanych tłumaczy i drukowanych autorów oraz podałam rękę Uri Cainowi i Fabio Biondi?), więc napisałam artykułów kilka (2). Jako ideowiec gotowa byłam pisać za darmo (czyt. ustęp o miejscach pięknych i inteligentnych oraz o przebywaniu w doborowym towarzystwie). Potem okazało się, że sponsor gotów jest płacić, tylko że formułka trochę się zmieniła i mieliśmy na pięknym i inteligentnym portalu pisać na zadane tematy. Tak spontanicznie miało być. Ja spontanicznie na zadany temat pisać nie umiem, nawet gdy mogę za to dostać pieniądze. Tak więc prawie wynegocjowałam sobie prawo do pisania czegokolwiek, nadal za darmo, i pewnie bym coś spontanicznie podesłała, gdybym nie zaczęła czytać spontanicznych tekstów nadesłanych przez doborowe towarzystwo. I tak dowiedziałam się, że powinnam pojechać do Florencji (dobrze, że o tym napisano, bo nigdy bym na to nie wpadła) a dzisiaj przeczytałam o kulinariach Lacjum. I mi się ulało. Dobra, może i na pisaniu dla portalu majątku się nie zrobi, ale gdzie, kurwa, jest odpowiedzialność za własne słowa? Gdzie, jest, kurwa, rzetelność? I w końcu, gdzie jest, kurwa, szacun dla czytelnika? Autor zebrał bowiem kilka popularnych schematów do kupy i wyszło mu coś takiego:
Kuchnia Lacjum, tradycyjnie wyjątkowo prosta i pozbawiona finezji, do dziś pozostaje niewyszukana, choć niezwykle smaczna i aromatyczna. Kuchnia samego Rzymu także zachowała klasyczną prostotę, być może ze względu na silny związek miasta z tradycją katolicką nakazującą umiar i powściągliwość także w kuchni. Z drugiej strony doskonałe lokalne produkty – świeże warzywa z wulkanicznych upraw Lacjum, aromatyczne mięso wypasanych w górach owiec czy wysokiej jakości wieprzowina nie wymagają wielu kulinarnych zabiegów, aby cieszyć się ich smakiem i aromatem. Wprost przeciwnie, tak dobre składniki lepiej czują się w prostych i niewyszukanych wydaniach, a dodatek ziół doskonale wyostrza ich walory.[...]Prawdziwe spaghetti carbonara przyrządza się na bazie śmietany, jajek, lokalnego sera owczego Pecorino Romano oraz guanciale. Policzki wieprzowe stanowią też podstawę sosu do bucatini all’amatriciana, który uzupełniają ostre papryczki, czosnek oraz pomidory. [...]Gnocchi alla Romana to owalne kluseczki zapiekane z serem Pecorino Romano i masłem (podkreślenia włoszczyzny)

Jeśli wytnie się wypełniacze, to pozostaje niewiele treści, a ta z kolei opiera się na frazesach i wiedzy potocznej, czyli żadnej: umiarkowanie w jedzeniu i piciu niewiele miało wpływu na potrawy Lacjum (wystarczy poczytać odrobinę o kuchni dworu papieskiego) ale bieda - żeby nie powiedzieć nędza - papieskich poddanych zaś tak. Tak, kuchnia Lacjum to porchetta, ale przede wszystkim podroby (m.in. flaczki młodego jagnięcia z nieprzetrawionym jeszcze mlekiem matki czy opisywana przeze mnie coratella), żaby (smażone, duszone i nadziewane) oraz ślimaki. Kuchnia Lacjum to makarony robione z resztek ciasta drożdżowego, karczochy, żółta fasola z Viterbo, surowy bób z pecorino, kwiaty cukinii nadziewane sardelami, ciasteczka orzechowe. Wystarczyło odrobinę poszperać i sprawdzić co to są te gnocchi. A carbonara może być robiona ze śmietaną, ale TRADYCYJNIE robi się ją bez. Wina Lacjum to także wina regionu Castelli Romani (czyli m.in. Frascati) i przyzwoite czerwone z okolic Piglio (Cesanese del Piglio). Marcella Giuliani dostała 2 kieliszki od Gambero Rosso za swoje Cesanese del Piglio Dives 2006, a Sergio Mottura 3 za Grecchetto (to tak na marginesie)

Miałam pisać bez podawania nazwisk, ale uświadomiłam sobie, że obowiązują prawa autorskie. Tak więc artykuł o kuchni Lacjum pochodzi z portalu Oliwa z Oliwek, autorem jest Artur Michna, podróżnik i krytyk kulinarny. A ja dodam jedno: przerażenie, kurwa, ogarnia.

I tak pozostaję przy tłuczeniu postów na włoszczyźnie, w może mniej doborowym, ale zdecydowanie lepiej poinformowanym towarzystwie.

Korzystałam z przewodnika Italian Wines 2009 wydanego wspólnie przez Gambero Rosso i Slow Food Editore, La Cucina Romana e Del Lazio Livio Jannattoni

Ze straganu przynieśliśmy kilogram pierwszego w tym roku zielonego groszku. Oczywiście nowy groszek plus woreczek carnaroli to znaczy w naszym domu tylko jedno: risi e bisi (patrz tytuł:)) Próbowałam wielu przepisów, ściąganych z sieci i znalezionych w książkach kucharskich. Żaden mi nie przypasował. Taka Tessa Kiros proponuje zrobienie weneckiego risotta z pancettą i białym winem. Nigella L. sugeruje użycie mrożonego groszku. A ja uważam, że tak Nigellę jak i Tessę powinno wsadzić się na gondolę bez sternika i wysłać w kierunku Murano, a jeszcze lepiej w kierunku Kanału La Manche, bo risi e bisi to potrawa ze świeżego groszku, bez dodatku mięsa lub wina. Od lat dwóch robię je w/g przepisu Anny Del Conte. I od lat dwóch tak domownicy jak i goście wylizują miski. W czym sekret? W ugotowanych i przetartych przez sito łupinkach oraz w aromacie ziarenek kopru rzymskiego. Tak, tak, proszę państwa, wszystkie drogi w końcu dochodzą do Rzymu, nawet w bezdrożnej Wenecji :-D

Passito na zdjęciu jest rodem z Ligurii, prowincji toczącej kiedyś zaciekłe wojny z Republiką Wenecką.

dla miłośników łuskania groszku podaję przepis za Classic Food of Northern Italy Anny Del Conte. Oczywiście można też robić po mojemu, czyli odmierzać ryż garściami a wywiar wazówkami, ale dla bardziej precyzyjnych oto proporcje Anny:
90 dag zielonego groszku
3 dag masła 2 łyżki delikatnej oliwy 1 mała cebula 2 łyżki natki 225 g ryżu (carnaroli lub vialone nano; arborio od biedy też może być, choć w/g mnie jest trochę za gruby) 1 łyżka pokruszonych nasion kopru rzymskiego dużo świeżego parmezanu
Posiekać pietruszkę i cebulę, wyłuskać groszek. Łupinki zalać wodą i gotować do miękkości; przetrzeć przez sito, zachowując i otrzymane puree jak i wodę od gotowania. Na gorącą oliwę wrzucić cebulę i nasionka kopru. Smażyć aż cebula zrobi się szklista. Dodać ryż i groszek. Smażyć, mieszając. Dodać puree i półtora litra wody od gotowania łupin. Posolić, dobrze zamieszać i gotować na wolnym ogniu przez 15-20 min, od czasu do czasu mieszając ostrożnie, go i ryż i groszek lubi się przypalać. Przed podaniem dodać natkę, masło i parmezan. Dobrze, choć ostrożnie, wymieszać. No i risotto ma być rzadkie, prawie płynne, choć ryż powinnien pozostać lekko twardawy.
pokazałam naszą Casa di Giuseppe na forum. Spodziewałam się krytyki; sami wyszliśmy poza tradycyjną stylistykę najpierw z powodów finansowych, a później dlatego, że między 30. września 2008 a 12. stycznia 2009 gust się nam zmienił: zrezygnowaliśmy z szuflad, szafek, kanap, bidetów, szklanych drzwi i zrywania salcesonu kamiennego z podłogi; czyli pojechaliśmy po bandzie. Nie, żeby naszym dekoratorskim poczynaniom towarzyszyła chęć pokazania się oryginalnymi: że niby my taka bohema i trendsetterzy po czterdziestce. Na prawdę, a piszę to z ręką na sercu, nasze wnętrze się nam podoba.

Po co więc ta opowieść? Otóż jedna z komentatorek napisała (uwaga: parafrazuję), że lubi eklektyzm, ale nasze wnetrze jest przypadkowe, zbiorowisko rzeczy wyciągnietych z ze śmietnika i odziedziczonych po wujkach. A ja się zastanawiam na czym w takim razie polega eklektyzm we wnętrzu? Bo eklektyzm w moim słowniku zakłada przypadkowość i zerwanie z tradycyjną stylistyką. Najwyraźniej jednak istnieje gdzieś regulamin eklektyzmu, 10 przykazań na dobre wnętrze eklektyczne.

1sze Przykazanie: kanapę musisz mieć

Wiem, że nie pójdę do nieba. Dobrze, że w Niebo nie wierzę :D
kosze na śmiecie - grota padre Pio - casa di Giuseppe.

Jesteśmy punktem kontrolnym, widzimy kto idzie do starej części miasta, a kto bierze udział w procesji. Znamy topografię miasta kotów; wiemy gdzie contrada kotów rudych się zaczyna i do którego miejsca rządzą obszarpańce mieszkające o dwa domy dalej. Wieś zaś wie, że zostawiliśmy włączone ogrzewanie, że nadal nie przyszedł nam rachunek za gaz i że w październiku odłączono nam prąd.

Jest Ginestra romantyczna, śliczna, świecąca, jak z pocztówki. Jest też Ginestra dziwnych przedmiotów, metalowych szafek przerobionych na anteny radiowe, bram do nikąd, okiennic trzymających się na sznurku, i remontów stodoły wymagających oddziału wysogórskiego...czyli Ginestra prawdziwa.

Kredyt za okiennicę na sznurku należy się nam, nowym właścicielom casa di Giuseppe:

między lekcją włoskiego a opadami deszczu wędrowałam po monachijskich delikatesach, oglądając eleganckie oliwy. W Karstadt trafiłam nawet na Laudemio, która podobno jest towarem luksusowym i jedyną prawdziwą oliwą. O Laudemio czytałam u Morta Rosenbluma (Olives. The Life and Lore of a Noble Fruit), że niby jest to projekt robienia oliwy dla prawdziwych koneserów. Przyjrzałam się dokładnie: cena za pół litra 49 euro; ile w tym kosztowała oliwa, a ile opakowanie z brązowego kartonu z tłoczonymi złotymi literkami, tylko producent wie. W przeciwieństwie do świata książek, gdzie gotowa jestem kupić książkę dla ciekawej okładki, w oliwach opakowanie mnie nie rusza, a nawet zniechęca do zakupu, bo najlepsze oliwy kupuje się w butelkach plastykowych (wersja luksus to zielona butelka po wodzie mineralnej).

Wracając tematu Laudemio: pewnie w ramach badań nad oliwami tego świata i dla nowego postu do włoszczyzny pewnie i bym się skusiła, ale nigdzie na kartonie ani na butelce nie mogłam znaleźć z którego roku pochodziła oliwa. Termin przydatności na opakowaniu: 2011, czyli zbiory powinny być z roku 2010, ale te oliwki jeszcze się nie urodziły; czyli, w najbardziej optymistycznej wersji, Laudemio po 100 euro za litr było z roku 2009. Przepraszam bardzo, ale za takie pieniądze to ja mam ponad 10 litrów świeżutkiej oliwy od Mario lub 15 litrów leccino od Pani przy via Salaria i jeszcze zostanie mi na butelkę czerwonego wina; tego po 2 euro za litr w Cantina Sociale w Magliano Sabina.

Jest jeszcze postscriptum: obejrzałam wszystkie butelki z oliwami w cenach powyżej 20 euro za litr. Większość była toskańska, choć były egzemplarze z Gardy, z Ligurii i chyba z Umbrii. Na wszystkich podawano datę przydatności do spożycia, a nie rok zbioru.

Nawiązując zręcznie do wczorajszego postu chciałabym się powymądrzać na temat oliwy z Kampanii. To wymądrzanie to takie bardziej teoretyczne, bo oliwy z Kampanii nigdy świadomie nie próbowałam.

Że supermarkety toskańskie oliwy z Południa nie sprzedają to mi i nie dziwno: trzeba opychać własną produkcję, ale w Lazio oliwy z Campanii też nie widziałam, choć my po sąsiedzku przez miedzę, a oliwę toskańską jak najbardziej. Tu się kłania teoria spiskowa, bo ja inaczej - ja nie spiskiem - wytłumaczyć - fakt, że Toskania jest na 7 miejscu w zbiorach, a są wszędzie, na każdej półce i w każdym kraju, jak - za przeproszeniem - polska misja dziejowo-moralna.

Pewnie trzeba będzie wybrać się za granicę i zakupić potrzebny materiał badawczy. Na razie mogę przedstawić to co udało mi się wygrzebać, czyli akta założycielskie konsorcjów i zasady przyznawania klasyfikacji DOP, oraz przemyślenie własne (dla jasności zaznaczone jaśniejszym kolorem).



Fakt: Campania ma pięć oliwnych DOP
  1. Cilento - południe regionu, tuż przy morzu, czyli Agropoli, Ascea, Camerota
  2. Terre Aurunche - nadal przy morzu, odrobinę na północ od Neapolu, w prowincji Caserta
  3. Colline Beneventane: wzgórza wokół Benevento, m.in. Buonalbergo, o którym pisałam przy nieoliwnej okazji
  4. Penisola Sorrentina, czyli wszystko w okolicach Sorrento, chociażby Capri i Anacapri
  5. Sannio Claudino Telessino - region graniczący trochę z Lacjum i trochę bardziej z Abruzzo i Molise
Pozostał mi uraz po opisywaniu toskańskich zasad; rezygnuję z jeżdżenia palcem po mapie Kampanii i tłumaczenia dlaczego jedno drzewo jest DOP a drugi nie, ale zgromadziłam trochę faktów zastępczych, które odpowiadają na prowokacyjne pytanie: z czego zrobić oliwę o ładnym kolorze, przyjemnym smaku by można nazwać ją dziewicą pierwszego tłoczenia pod ochroną terytorialną? Nie-erotyczna odpowiedź zaś brzmi:

  • w 60 do 65% z miejscowych szczepów: ortice w Colline Beneventane, ogliarola lub minucciola na półwyspie Sorrento, sesana w Terre Aurunche; ortolana, sprina raciopella w Sannio Caudino. Tylko w DOP Cilento lista jest dłuższa i wymagane jest minimum 85% oliwy z jednego lub mieszanki gatunków oliwek (pisciottana, rotondella, ogliarola, uogliarola, frantoio, salella lub leccino)
  • od 15% do 35% z poślednich gatunków: m.in. ortolana, leccino, moraiolo, frantoio. W Terre Aurunche tylko corniola, itrana i tenacella.
  • pozostałe 10% nie są doprecyzowane. Można dodać wszystko co rośnie w okolicy.
  • Koloryt lokalny: od zielonego w Sorrento ((nigdy nie przepadałam za Sorrento; teraz wiem dlaczego) po złocisto-zielony lub złocisty gdzie indziej
  • Bukiet: z wyjątiem Sorrento gdzie intensywny owocowy posmak jest pożądany, oliwy są średnio intensywne: ani za delikatne, ani za pikatne ani gorzkawe (w skali od 0 do 10, powinny być gdzieś między 2 a 5). W Colline Beneventane oliwa powinna mieć wyczuwalną nutę pomidorową, Sannio Caudino - Telesino dobrze jest poczuć jabłko (nie wyjaśniono czy zielone czy czerwone) a w Terre Aurunche w bukiecie mile widziane są arczochy i odrobina migdałów.
  • Kwasowość: 0,5% Colline Beneventane i Sannio Cudino - Telesino; 0,6% Terre Aurunche; 0,7% Cilento; 0,8% Peninsola Sorentina
Od lat nie lubiłam Sorrento (a konkretnie od dnia w którym D. śpiewała arie na temat urody Sorrento i, uwiedzeni jej opisem, pojechaliśmy obejrzeć Sorrento osobiście. Poza cytrynami nie mieliśmy czego oglądać. Powiedzmy sobie szczerze: krajobraz taki sam w Neapolu, a rzeźbione aniołki z saksofonami i gitarami to niekoniecznie nasz gust); teraz wiem dokładnie dlaczego. To wszystko wina ich DOP!

moje Lazio zebrało w latach 2003-06 1.014.846 kwintali oliwek czyli 101.484.600 kg. Jesteśmy na 5 miejscu we Włoszech, zaraz za Apulią, Calabrią, Sycylią i Campanią (dane ISTAT z czerwca 2007). ISTAT podał że najwięcej, bo aż 353 tysiące kwintali zebraliśmy w 2004, nie tłumacząc dlaczego nam tak dobrze poszło skoro rok wcześniej mieliśmy o połowę mniejsze zbiory a rok później zebraliśmy o 134 tysięcy kwintali mniej. Oliwki pożyczyliśmy od zaprzyjaźnionych mocarstw? Czy na rok skolonizowaliśmy Hiszpanię?

O oliwie Lacjum już pisałam, jak mi się wydawało, w miarę wyczerpująco, ale w trakcie poszukiwań danych o DOP z Calabrii, trafiłam na stronę, która dodała do mojej listy DOP Sabina, Canino, Tuscia jeszcze DOP Castelli Romani, Colli di Tivoli i Soratte. Najwyraźniej Cucina Italiana wie więcej od ministerstwa rolnictwa, bo nigdzie, ale to nigdzie, nie udało mi się znaleźć ani statutu konsorcjum ani dekretu określającego zasady przyznawiania stempelka DOP. I znów pytanie. Kto wie lepiej: strona kulinarna czy ministerstwo? Osobiście obstawiam trzecią opcję- trzeba zapytać Mario.
w komentarzach są świadectwem sukcesu, to włoszczyzna zaczyna być sławna. Zanim jednak zacznę udzielać wywiadów i wpisywać się do podsuniętych pamiętników, wprowadzam obowiązek logowania, bo posty z linkami do aptek psują mi koncepcję artystyczną.
do jedzenia strongozzi z aglione, typowym sosem z Sabiny. W aglione wszystkiego ma być za dużo: i oliwy, i peperoncino i pomidorów i pecorino. Dobrze mieć trochę dzikiego majeranku, ale bazylia też dozwolona. Dobrze też mieć towarzysza uczty, któremu absolutnie nie przeszkadza przemysłowa ilość czosnku w sosie i wyszczerbiona zastawa :-)


Karolek stał się Karolcią przy pomocy skalpela i doktora Schiele; nie dało rady inaczej.

Samo dobieranie się do Lucka może i by przeszło, ale jeszcze tylko 3 tygodnie i Karolek z jego hormonami byliby w Ginestra. A w Ginestra będzie maj i kocie gody. Pół godziny czekania i jest pewność, że mi 'narzeczonej' do domu nie przyprowadzi :-D

Nabywając dom w Ginestra, dostaliśmy w prezencie podłączony gaz. Od września 2008 próbujemy dostać zań rachunek. Najpierw trzeba było podać numer kontraktu poprzedniego właściela, potem szukaliśmy numeru licznika. W listopadzie obiecano przysłać na nasz bawarski adres kontrakt do podpisania. Nie doszedł. Nie było go też w Ginestra. Gaz nadal mamy.

W skrzynce był za to rachunek z Monte dei Paschi za styczeń. Winni jesteśmy 6,60. Konto zamknęliśmy w grudniu.

wysypisko z Wasserburga

wystawa Marii Lassnig, pierwszej kobiety która otrzymała profesurę na akademii sztuk pięknych w krajach niemieckojęzycznych. Trudno nazwać jej obrazy pięknymi: babe na Vespie była jednym z łagodniejszych. Seria o molestowaniu i przemocy dawała po nerwach, mój ulubiony obraz: naga kobieta mierzy w obserwatora z rewolweru jednocześnie przykładając lufę drugiego do własnej skroni, ruszył mnie jeszcze bardziej. Szkoda, że nie można było fotografować we wnętrzu a wybór pocztówek z obrazami był nieśmiały: zabrakło w nim najmocniejszych obrazów.


Trzeba koniecznie do Monachium, zobaczyć na własne oczy.
i na czarno, bo choć wielu z zabitych nie lubiłam i nie szanowałam ich opinii, to jednak szkoda. Ludzi szkoda.

do prawie odważnych prawie balkon należy: Darwin bez Beagle
bo 6 dni temu suszyłam zimne gacie nad zalewem i się solidaryzowałam

Tuż za rogatkami Poggio Moiano, przy SS314 na Orvinio, po lewej stronie stoi znak pokazujący drogę na Lago del Turano. Warto w nią skręcić i dojechać do zalewu zwanego jeziorem.



Najlepiej jest tam pojechać wczesną wiosną, gdy nie ma jeszcze najazdów hunów, miasteczka są ciche, a na większości barów i restauracji wiszą kłódki. Można wtedy przejść spokojnie przez jeden z mostów, zajrzeć do wsi na skarpie (sorry, nie zapisałam nazwy), a w lesie obejrzeć dzikie cyklameny i prymule. Można też pośliznąć się na oleistym błocie i usiąść dupą w mętnej kałuży, a potem można próbować się suszyć wystawiając zadek do zimnego wiatru :-) Jeśli nie jest to październik, listopad, grudzień, styczeń lub luty, mniej ubłoceni mogą pójść na obiad, bo podobno nad Lago del Turano można dobrze zjeść. Co zamierzam sprawdzić przy najbliższej okazji i nie omieszkam o tym napisać.

Wracając znad zalewu wjechaliśmy w demonstrację. Pozzaglia, miasto rodzinne świętej Augustyny (pierwsze o niej słyszę, ale było oficjalnie na drogowskazach więc powtarzam), oprotestowywało il forno. Il forno to na ogół piekarnia. W Pozzaglia il forno znaczy krematorium, które ktoś postanowił w okolicy uruchomić i, jeśli wierzyć transparentom, bez pytania Pozzaglii o zgodę. Gdyby nie zabłocony tyłek pewnie bym się i do protestu przyłączyła bo wyglądał mi na dobrze obstawiony kulinarnie i trunkowo.

PS dla wielbicieli Monty Pythona: gdziegdzieś między zalewem a protestem znalazłam ołtarz z dwoma chudymi Jezusami. Przy następnej okazji dowiozę jednego grubego, 24 apostołów i kilka kangurów. Eric Idle i John Cleese też by się przydali, choć chyba mam większe szanse na ściągniecie Benedykta nr 16.

wychodząc z baru weszlimy na Kargula (o Kargulu czytaj m.in. tu i tu); był w dobrym nastroju, słonecznym; zagadnęłam o pogodzie, że niby ładna
ano ładna; ale całą zimę padało
w Bawarii mieliśmy śnieg
a tu lało nonstop; no i trzęsienie ziemi
trzęsienie ziemi? Gdzie, kiedy, bo nic nie słyszałam?
w L’Aquilla, rok temu
Kargul lubi rozpamiętywać nieszczęścia żeby szczęścia nie zapeszyć. Nie chciałam psuć słonecznego nastroju przebijając jego nieszczęścia moimi: śniegiem już w październiku, cieknącym dachem, plackami odpadającego tynku na parterze naszej 'willi', koślawych drzwiach balkonowych, stromych schodach i łaciatych kafelkach w korytarzu. Nie przypomniałam mu też, że trzęsienie ziemi to i ja przeżyłam w ubiegłym roku.

Dobrze zrobiłam; chłopina odszedł zadowolony, marmocząc o groźbie przymrozków i gradobicia. A my poszliśmy fotografować wiosnę.

Nie pomyślałam żeby zrobić rezerwację w Trattoria da Alvero. A gdy pomyślałam, to albo nie miałam pod ręką numeru telefonu, albo mi się myślało później... I gdy przyjechaliśmy do Da Alvero wszystkie stoliki były roztasowane: signora, trzeba było zadzwonić.....

ale
Gdyby Da Alvero prowadził program lojalnościowy to mielibyśmy w nim złotą kartę klienta. Alvero wie, że mieszkamy w Sabina, że przyprowadzamy do niego wszystkich naszych gości; pytaliśmy go gdzie załatwić podłączenie wody i gazu. I to zobowiązuje. W niedzielę zobowiązało go do zapewnienia nam posiłku. Stolik postawiono w przedsionku, nakryto żakardowym obrusem, dano butelkę wina, wodę mineralną i koszyk z chlebem.

Właśnie w tym przedsionku, między lodówką na lody a pomieszczeniem pracowniczym poczułam, że jesteśmy sami swoi: turyści dostaliby wizytówkę Santa Chiara w Torricella, gdzie mają więcej miejsc i widok na dolinę.

(po)dano
antipasto1: wędliny, jajko na twardo, chleb z mąki durum (na szczęście)
antipasto2: coratella di agnello, czyli pikantne podroby jagnięce. Lekki smaczek nerek, ale niezbyt intensywny, czosnek, chyba cebula i napewno oliwa. W sam raz do chleba zrumienionego nad ogniem

primo1
: strozzapretti z aglione, czyli sosem z oliwy, czosnku, peperoncino i świeżych pomidorków, rozciapcianych w gotowaniu :-)
primo2: risotto z krewetkami i dzikimi szparagami. Moje pierwsze dzikie szparagi! Chyba lubię je bardziej niż te hodowlane: są słodsze, mają intensywniejszy smak.

secondo1: pieczyste: plaster pieczeni cielęcej, kawałek jagnięciny z czosnkiem i rozmarynem; jako przystawka sałata dobrze przyprawiona oliwą i solą
secondo2 z głębokiej oliwy: sera karczochów w cieście i kotleciki jagnięce w panierce z polenty. Cytryna do skropienia

dolce1
: pierwsze truskawki z sokiem cytrynowym i cukrem
dolce2: kawałek pizzy pasquale (domowej roboty i bez cynamonu), kawałki czekolady, odłupane młotkiem z wielkiego jaja wystawionego w sali głównej.

grand finale
: prosecco i kawa (ta ostatnia z plastykowych kubeczków; problem z maszyną do mycia filiżanek)




na mecie
Najedzona byłam już po primi; napchana po zestawie pieczeni; oświeciło mnie po kieliszku wina, a wiarę we własne możliwości odzyskałam po pierwszym kęsie smażonych karczochów. Kotleciki jagnięce były kulinarnym objawieniem i trzeba je było jeść.
W zachwyt wprawił mnie rachunek. Za wino, wodę, prosecco, kawę i 8 potraw zapłaciliśmy razem 60 euro.
Niedzielę świąteczną kończyliśmy w fotelach, z książką w ręku i filiżanką mocnej herbaty z plasterkiem cytryny, a planowane na kolację penne w sosie z fekułu i butelka vernaccia przyjechała z nami do Wasserburga.

o pizzy wielkanocnej z Lacjum słyszałam, a jakże. Znalazłam nawet na nią przepis w Food of Lazio. O czym autorka nie wspomniała, a mnie nie przyszło do głowy, że pizza pasquale jest tą inną pizzą - wyglądającą jak babka wielkanocna czy mniej wyrośnięte panettone, a smakującą jak hot tamales, cynamonowe cukierki sprzedawane w Kalifornii (a może też i w innych stanach?). Przynajmniej tak smakowała pizza z Castelnuovo di Farfa. Robiono ją z ciasta chlebowego; pytałam. Nie ma w niej ricotty (którą podała w przepisie O. Zanini de Vita). Za to sera było dużo w pizzy serowej, następnej pizzy wielkanocnej wyglądającej jak babka drożdżowa. I o ile od pizzy pasquale wolę panettone na zakwasie, tak pizza serowa jest nie do pobicia. Do pełni szczęścia zabrakło nam jedynie wina; cesanese wyszło, czerwone z Magliano też. A do sklepu nie chciało się jechać :-(

Na zdjęciach: pizza pasquale, pizza serowa i sałata

dwa dni to za mało żeby nacieszyć się i słońcem i kwiatami i soczystą trawą. I w ogóle Ginestrą.

Gina w wiosennych fioletach, Renato zalatujący świeżym winem, sklep z nową lodówką i nowym asortymentem: wiejska kiełbasa, mascarpone i odchudzony jogurt. Przyjechaliśmy na procesję: trąby, bębny, ksiądz z tubą i wierni ze świeczkami. Jezus na noszach jakby bardziej opalony i drobniejszy, bardziej odrapany z farby.





My urządzaliśmy salon, który - w zależności od punktu widzenia - można uznać za salon książki lub oświetleniowy. Lamp mamy bowiem (za) dużo, wszystkie spokrewnione ze sobą materiałem (żelazo) i kształtem. Oprócz targania lamp, książek, dysków, przeganiania kotów z kąta w kąt i jeżdżenia fotelami, byliśmy na spacerze i jedliśmy wielkanocnie: spróbowaliśmy pizzę pasquale, która jest babką a nie plackiem, a Da Alvero zaserwował nam obiad wielkanocny. Na wszystko mam dowody: i na pizza pasquale i na chleb w Da Alvero i na wiosnę.

Jakby kogoś interesowały inne zdjęcia mieszkania to wkleiłam ich więcej na forum Wnętrza Mieszkań
Goje włoscy nauczyli się od Żydów jedzenia bakłażanów (pisałam o tym w ubiegłym roku), Rzym zaadoptował karczochy po żydowsku i fasolę z sałatą Na karczoch yi bakłażany za wcześnie, ale fasolę ugotowałam przedwczoraj. Wystarczyło jej na dwa dwa razy: pierwszego dnia jedliśmy ją z ryżem, wczoraj wsypałam doń dwie garście orecchiette i wyszło mi coś z pogranicza drugiego dania i gęstej zupy, czyli idealne pasta e fagioli - potrawa prymitywna w swojej prostocie, mocno niewyględna i na wskroś wegetariańska, zaś smaczna bardzo. Dziadek M., który był wiadomego pochodzenia, byłby ze mnie bardzo dumny, choć michę fasoli popijaliśmy bardzo niekoszernym winem czerwonym.



Gdyby ktoś chciał sobie koszernie zjeść przy wielkanocy to potrzebuje 50 dag fasoli namoczonej na noc i odsączonej, dwie marchewki, kilka ząbków nieobranego czosnku, cebulę lub dwie, kilka ziarenek pieprzu i jako że potrawa z Lacjum –liście laurowe. Wszystko to wsypać do szybkowara, zalać wodą i gotować jakieś 15 min. Dodać 2 czubate łyżki pomidorów (miałam włoski podwójny koncentrat), osolić, wsypać grupo pokrojoną sałatę rzymską (jedna duża lub 2-3 małe). Zamknąć szybkowar i dokończyć gotowanie w 5 min. Jak smakuje fasola tłumaczyć nie muszę, gotowana sałata jest przyjemnie gorzkawa. Podejrzewam, że potrawa w sam raz na dzień po, ale empirycznie nie dało się sprawdzić. Raz że pakowanie na wyjazd, dwa że wino marki 10,50 za pięć litrów nam się skończyło zanim morze zaczęło zaszumieć w uszach. Mam nadzieję, że Cantina Sociale w Magliano Sabina będzie otwarta w sobotę w ramach przedświątecznego wspierania potrzebujących.

Przepis wypatrzony w książce Oretty Zanini de Vita o kuchni Lacjum
Powered by Blogger.