Śmierć w Ginestrze

Gdyby się było Tomaszem Mannem i by się było w Wenecji, to by się pisało. A że Tomaszem Mannem się nie jest i adresu weneckiego brak, więc pisze się na miarę miejsca i umiejętności, czyli tworzy  opowieść o piątej ćwiartce:


Chodził pod nad nasze okno czarny kot. Biegł, gdy słyszał otwieranie okiennic i domagał się swojej porcji chrupek. Lubił royal canin, które jedli na śniadanie lokalesi. I nie pozwalał się dotknąć. Nie lubił ludzi. Kot po przejściach, twierdziła Assunta, która widziała jak pani wynosiła z samochodu na rzymskich rejestracjach karton z kotem.

Tamtego wtorku czarny kot najadł się u nas, pokręcił pod drzwiami Gio. Widziałam go godzinę później  leżącego na boku pod murem, z wyciągniętymi łapkami wygrzewał się w słońcu. Leżał tak do popołudnia. w matowiejącym futerku i sztywnymi łapkami. Sprzątnął go sąsiad. Wziął czarnego kota za ogon i wrzucił do worka na odpady.

sprawy ostateczne

Gołąb uderzył o ścianę naszego domu. Leżał przy drzwiach do caldaii, a ja udawałam, że nie widzę zmierzwionych szarobienieskich piór. Chłopak z parkingu złapał ptaka skrzydła i wrzucił za parkan. W nocy słychać było kocie sprzeczki. Pewnie dzieliły się mięsem.

W trawie tuż przy figurce Jezusa z różowym różańcem na szyi, leżała zamordowana kura. Morderca wyrwał jej serce, wątrobę i zołądek. Zapewne ofiara lisa. bo wataha bezpańskich psów zeżarłaby wszystko.

Nie umiem patrzeć na krew i śmierć, ale zmusiłam się do zrobienia zdjęcia. W pokucie za kota, któremu czasami nie chciałam dać chrupków i za połamanego gołębia pod drzwiami naszej caldaii.

0 comments:

Post a Comment

Powered by Blogger.