Słoneczniki
Słońce świeci mi przez godzinę: między 11 a 12. Potem robi się szaro, a jeszcze potem ciemno. Pisać się nie chce, myślenie jest wysiłkiem, a najnowszym błyskiem okazała się świadomość, że mam przed sobą jeszcze trzydzieści listopadów (zakładając, że żyć będę statystycznie wyliczonym życiem). Trochę dużo. Zdaję sobie jednak sprawę, że z racji dnia moich urodzin trzydziestopierwszego listopada nie powinnam dożyć. I to mnie pociesza, gdy patrzę na szare chmury i na cienką warstwę śniegu pokrywającą dach dawnego (średniowiecznego) szpitala.
Z braku pogody i nastroju porządkuję. Na razie porządkuję zdjęcia. Znalazłam kilka ze słonecznikami: jedne z Ginestry, drugie z Wasserburga, a jeszcze inne z pola. I przypomniał mi się film, którym inaugurowano otwarcie kina w moim rodzinnym miasteczku. Otóż w listopadzie, ponad 30 lat temu, wyświetlono nam Słoneczniki. Pamiętam dobrze, gdyż pozwolono mi pójść na film z racji tego, że nikt w gminie o tym filmie nic nie wiedział. Moja mama uznała jednak, że to może być filmowa wersja Słoneczników dla podlotków.
Z filmu zapamiętałam pole słoneczników i Marcello Mastroianniego. Oczywiście zapamiętałam też pierwszego bana: tak się wczułam w film, takie zwidy miałam, że rodzice zabronili mi chodzić do kina. Tymczasem to nie była moja wyobraźnia, a włoski neorealizm i Vittorio de Sica opowiadający o wojnie, poszukiwaniu zaginionego na rosyjskim froncie męża oraz o tym, że życia czasami nie można posklejać tak, by było tak jak dawniej.
Złodziej motoroweru
Gino (i nie tylko Gino) twierdzi, że najgorzej było w Ginestrze zaraz po wyzwoleniu. Partyzanci tłukli się między sobą o wpływy w okolicy, sąsiedzi wyrównywali porachunki między sobą, zaś okolicach Neroli zaginął mężczyzna z motorowerem. Podobnym motorowerem zaczął jeździć miejscowy twardy chłop - Ernesto Picchioni, znany nie tylko z gwałtownego charakteru, ale też z przekonań komunistycznych i zamiłowania do siłowego wyrównywania nierówności społecznych. Picchioniego obciążyły zeznania żony: tak, wiedziała, że Ernesto zamordował Alessandro Daddi, który przyszedł do ich domu z przebitą dętką, ale bała się mówić. I tak, Ernesto zamordował też kilka lat wcześniej prawnika z Rzymu. I też prawdopodobnie dla roweru, którym Monni udał się na wycieczkę. To właśnie na motyw roweru zwrócono uwagę w wielu opisach tragedii na 47 kilometrze Salarii, gdyż rowery miały być obiektem pożądania najbiedniejszych.
A co dalej z Picchionim? Skazano go za morderstwo dwóch osób, choć podobno - już po wyroku - sąsiedzi przekopali teren wokół domu Picchioniego i odnaleźli szczątki 17 osób. Czy były to ofiary Picchioniego? Czy Picchioni rozrzucał gwoździe na Salarii by przebijać opony przejeżdżających rowerów? Twierdzenie, że był ofiarą antykomunistycznej nagonki, wydaje się na wyrost: ostatecznie obciążyły go zeznania i żony i czwórki dzieci.
O samym Ernesto Picchionim dowiedziałam się z tablicy pamiątkowej na ścianie twierdzy w Palombara, bowiem na zamku Savellich, w dawnym więzieniu, siedział Ernesto, Il Mostro di Nerola, o którym opowiada się, że jadł zamordowanych, a z ludzkich wątróbek jego żona, Filomena, robiła pasztet do crostini. A więc nie złodziej rowerów a Hannibal Lecter. Nie Vittorio de Sica a Jonathan Demme.
Słońce świeci mi przez godzinę: między 11 a 12. Potem robi się szaro, a jeszcze potem ciemno. Pisać się nie chce, myślenie jest wysiłkiem, a najnowszym błyskiem okazała się świadomość, że mam przed sobą jeszcze trzydzieści listopadów (zakładając, że żyć będę statystycznie wyliczonym życiem). Trochę dużo. Zdaję sobie jednak sprawę, że z racji dnia moich urodzin trzydziestopierwszego listopada nie powinnam dożyć. I to mnie pociesza, gdy patrzę na szare chmury i na cienką warstwę śniegu pokrywającą dach dawnego (średniowiecznego) szpitala.
Z braku pogody i nastroju porządkuję. Na razie porządkuję zdjęcia. Znalazłam kilka ze słonecznikami: jedne z Ginestry, drugie z Wasserburga, a jeszcze inne z pola. I przypomniał mi się film, którym inaugurowano otwarcie kina w moim rodzinnym miasteczku. Otóż w listopadzie, ponad 30 lat temu, wyświetlono nam Słoneczniki. Pamiętam dobrze, gdyż pozwolono mi pójść na film z racji tego, że nikt w gminie o tym filmie nic nie wiedział. Moja mama uznała jednak, że to może być filmowa wersja Słoneczników dla podlotków.
Z filmu zapamiętałam pole słoneczników i Marcello Mastroianniego. Oczywiście zapamiętałam też pierwszego bana: tak się wczułam w film, takie zwidy miałam, że rodzice zabronili mi chodzić do kina. Tymczasem to nie była moja wyobraźnia, a włoski neorealizm i Vittorio de Sica opowiadający o wojnie, poszukiwaniu zaginionego na rosyjskim froncie męża oraz o tym, że życia czasami nie można posklejać tak, by było tak jak dawniej.
Złodziej motoroweru
Gino (i nie tylko Gino) twierdzi, że najgorzej było w Ginestrze zaraz po wyzwoleniu. Partyzanci tłukli się między sobą o wpływy w okolicy, sąsiedzi wyrównywali porachunki między sobą, zaś okolicach Neroli zaginął mężczyzna z motorowerem. Podobnym motorowerem zaczął jeździć miejscowy twardy chłop - Ernesto Picchioni, znany nie tylko z gwałtownego charakteru, ale też z przekonań komunistycznych i zamiłowania do siłowego wyrównywania nierówności społecznych. Picchioniego obciążyły zeznania żony: tak, wiedziała, że Ernesto zamordował Alessandro Daddi, który przyszedł do ich domu z przebitą dętką, ale bała się mówić. I tak, Ernesto zamordował też kilka lat wcześniej prawnika z Rzymu. I też prawdopodobnie dla roweru, którym Monni udał się na wycieczkę. To właśnie na motyw roweru zwrócono uwagę w wielu opisach tragedii na 47 kilometrze Salarii, gdyż rowery miały być obiektem pożądania najbiedniejszych.
A co dalej z Picchionim? Skazano go za morderstwo dwóch osób, choć podobno - już po wyroku - sąsiedzi przekopali teren wokół domu Picchioniego i odnaleźli szczątki 17 osób. Czy były to ofiary Picchioniego? Czy Picchioni rozrzucał gwoździe na Salarii by przebijać opony przejeżdżających rowerów? Twierdzenie, że był ofiarą antykomunistycznej nagonki, wydaje się na wyrost: ostatecznie obciążyły go zeznania i żony i czwórki dzieci.
O samym Ernesto Picchionim dowiedziałam się z tablicy pamiątkowej na ścianie twierdzy w Palombara, bowiem na zamku Savellich, w dawnym więzieniu, siedział Ernesto, Il Mostro di Nerola, o którym opowiada się, że jadł zamordowanych, a z ludzkich wątróbek jego żona, Filomena, robiła pasztet do crostini. A więc nie złodziej rowerów a Hannibal Lecter. Nie Vittorio de Sica a Jonathan Demme.