w Dziadowie droga mi się skończyła, choć mapa twierdziła inaczej. Zawędrowałam w sam środek gospodarstwa. Gospodarz (wrócił z grzybów; miał 6 wiaderk prawdziwków) zasugerował przejście miedzą.
Jakiś kilometr będzie. Wyłączę prąd to se pani przejdzie dobrze; porządna droga będzie z góry widoczna.
Miedza mokra i w dodatku porośnięta wysoką trawą. Brnęło się między dwoma pastwiskami i dwoma stadami krów. W pewnym momencie zabrakło przestrzeni między drutami i trzeba było się określić: po której stronie chce się być. Wybrałam stado z lewej: wyglądało bardziej pokojowo. I nie widać było w nim byków, które podobno lubią czerwone kubraczki

Krowy zorientowały się, że ktoś przeszedł na ich stronę. Pogalopowały za mną, stanęły w odległości 50 metrów i patrzą. Pogadałam do nich, uspokoiłam i ruszyłam ostrożnie wzdłuż płota. Krowy, najpierw nieśmiało, potem odważniej, zaczęły się za mną skradać, od czasu do czasu odbywając krótkie narady, po których ruszały za mną galopem. Gdy zaczynałam godzić się z losem potencjalnego placka w czerwonym kubraczku, one - najwyraźniej próbując wykończyć mnie psychicznie - wyhamowywały w odległości 5 metrów od moich spoconych pleców, odbywały następną naradę i ruszały w pogoń. Dobrze, że się pastwisko skończyło i mogłam przeleźć pod drutem na drugą stronę, bo zaczyły mi siadać nerwy. Po drugiej stronie druta pod prądem były już tylko chaszcze i zlane obornikiem pole. Nigdy z taką przyjemnością nie przedzierałam się przez krzaki malin. I nigdy mi tak pięknie obornik nie pachniał. Gdy już wyszłam na bite klepisko, czyli główną drogę, okazało się, że na na moim brzuchu podróżował duży zielony pająk. I wiecie co, nawet się go nie przestraszyłam :-)

Tego dnia przeszłam 35 km. Pod Rogożajnami Wielkimi (bo są też i Rogożajny Małe) jest gospodarstwo sprzedające kozie sery własnej produkcji. A krowy z okolic Wiżajn dają dobre mleko, z którego robi się sery podpuszczkowe. Wielu producentów należy do stowarzyszenia producentów sera „Macierzanka", a niektórzy z nich mają dodatkowo znaczek Slow Food. Kupiłam kilka serów od pani Gosi Faleckiej (Wiżajny, ul. Wierzbołowska 35): czosnkowy, śmietankowy, kminkowy i wędzony. I wiecie co, bardzo mi smakowały. Nie tylko z resztą mnie :-)
skansen museumsdorf w Tittling
pewnie nie muszę Wam tego mówić, ale Polska B jest ciekawsza niż Polska A. Ta ostatnia powinna przestać klepać się po ramieniu, opowiadając jaka to ona jest świetna i nowoczesna, bowiem parkingi, hipermarkety i autobusy co 15 minut to nie wszystko. Wróciłam z notatnikiem pełnym opowieści o historiach, miejscach i ludziach. Zobaczyłam więcej niż planowałam, ale mniej niż chciałbym widzieć. Tak więc planuję powroty, m.in. dlatego, że przetestowany na wiele sposobów system kopiowania zdjęć z aparatu na pen drive zawiódł i nie mam zdjęć z podróży. Nie pokażę więc pływających krów, obozu-pomnika w Bełżcu, molenn i cerkwii, kościołów i synagog, kirkutów i cmentarzy. Nie zobaczycie Bugu o świcie, Narwi w deszczu, dzięcioła łomoczącego w sosnę i maślaków wielko ci mojego buta rozmiar 39. Nie zobaczycie opalania zarżniętej świni, wnętrza chaty, ikon, prywatnych zbiorów pana Święcickiego.

Podobało mi się podróżowanie autobusami, czekanie na połączenia, rozmowy z pasażerami i kierowcami. Podobało mi się nocowanie w gospodarstwach agroturystycznych (wszystkie były dobre, niektóre wprost świetne), piesze wędrówki po okolicach. Co zrobiłabym inaczej? Zabrałabym ze sobą karty pamięci zamiast tego nieszczęsnego pen drive.

I to by było na tyle. Na więcej mnie w tej chwili nie stać.
zdj. Joepie P.


wycieczka do museumsdorf w pobliżu Tittling. Skansen wsi z Lasu Bawarskiego; pamiątka po życiu. Do museumsdorf trafiliśmy przypadkiem; naszym celem był inny skansen, położonego bliżej Ratyzbony. Nie, żebyśmy zaraz narzekali. Skansen był urokliwy; pogoda dopisała. Czego jeszcze chcieć? Lepszej schorle z czarnej porzeczki (schorle to sok plus woda mineralna). I mniej zamkniętych domów. Jako ’wnętrzowcy’ chcielibyśmy zobaczyć więcej; nikt nie obraziłby się na możliwość wejścia do pomieszczeń (tak jak jest to możliwe a Amerang czy w Gleintleiten) zamiast oglądać kuchnię czy świetlicę przez kratki. Wejściówka na jedną dorosłą osobę 4 euro; parking darmowy.
tak, próbowaliśmy lardo di Colonnata i to nie byle gdzie, a na miejscu w localita Colonnata, czyli na północny wschód od Carrary. Lardo jedliśmy w restauracji Venanzio (piazza Palestro 3; tel. 0585758033), a trafiliśmy tam z rekomendacji Gambero Rosso. Byliśmy tam dwa lata temu, więc całego menu nie pamiętam, ale utkwiły mi w pamięci kromki chleba zrumienionego nad węglami, obłożone kawałkami prawie przeźroczystego lardo. Popijaliśmy je białym winem (czerwone wino jest zbyt intensywne).

Gambero Rosso wymienia też jeszcze jeden przybytek najważniejszej słoniny. Polecana jest Locanda Apuana, localita Colonnata, via Communale 1, tel 0585768017, www.locandaapuana.com.

Podobno też dają dobrze zjeść i jeśli wierzyć książkom, to są tańsi od Venanzio (Gambero podaje 30 euro jako medianową cenę 3-daniowego obiadu w Locanda Apuana, i 40 euro w Venanzio). Nie pamiętam ile dokładnie zapłaciliśmy za kolację w Venanzio. Ale chyba nie 40 euro od osoby, bo bym pewnie zapamiętała tak drogi posiłek :-)

I jak już zaciągnęłam w Alpy Apuańskie do Colonnaty to chciałbym dodać, że miasteczko jest interesujące. Usadowione na górze, ale jednocześnie otoczone wyższymi szczytami, jest klaustrofobiczne, przygnębiające, ale też i ciekawe architektonicznie. Są przebłyski jakiejśtam zamożności (ratusz, rynek), wymieszanej z biedą miejsca żyjacego z kamienia: niedokończone schody, uliczka na urwiskiem i ciasne, ustawione jeden na drugim, domki z kamienia. Klimatu dopełniał marmurowy bruk na rynku i szary, jakby przyprószony pyłem, kot z przetrąconą nogą.

Jadąc z Carrary do Colonnaty przejeżdża się obok kamieniołomów. Przerażający widok porytych gór, choć z daleka wyglądają one jak pokryte śniegiem. Aż dziwne, że z takich miejsc pochodził marmur na Dawida i na erotyczne rzeźby Berniniego czy Canossy.

Lardo polecane przez Lori de Mori w Beaneaters&Breadsoup to Larderia Colonnata di Fausto Guadagni, via Comunale 4, 54030 Colonnata (MS), tel 0585768069
oczywiście nie surowej a odleżałej. I jeśli już odleżałej to w marmurowych kadziach. A tak w ogóle to w marmurowych kadziach i z ziołami dla towarzystwa. Mowa, oczywiście od słoninie z Colonnaty, czyli lardo di colonnata.

Biedne początki

gdy mieszkańcy wiosek z na północ od Carrary szli w góry, do kamieniołomów, nieśli ze sobą chleb i słoninę, jedyne - zdaje się -  produkty, które były w stanie wytrzymać dwa tygodnie bez lodówki, bo powrót do wioski na kolację nie był możliwy. Nie trudno to sobie wyobrazić: jazda przez góry, zwłaszcza od strony Garfagnany, nadal nie jest przyjemnością, choć drogi są jakby trochę lepsze niż dawniej. Zakrętów dużo, z nawisów skalnych leje się woda, mocząc i nawierzchnię i samochód.

Jak zabrać się do lardo?

Najpierw potrzebna jest okolica zapewniająca mikroklimat, czyli z  zapachem żywicy, umiarkowaną wilgotnością i górskim powietrzem. Potem trzeba sobie wykuć w skale jaskinię w której ustawi się la conca, czyli kadź do robienia lardo. La conca, przypominająca sarkofag, musi  być z marmuru. Oczywiście nie każdy marmur się nadaje: najlepszy jest ten drobnoziarnisty, z kamieniołomu Canaloni. Gruboziarnisty marmur za bardzo wchłania zalewę; średnioziarnisty jest na figury do ogrodu. Potem trzeba sobie wykuć jaskinię, bo lardo potrzebuje mikroklimatu. Zakładając, że jest mikroklimat, jaskinia i la conca z odpowiedniego marmuru, można się zabrać za robienie lardo.

Do zrobienia lardo potrzebne są
  • odpowiednia pora roku, czyli mokre miesiące od września do maja, i dużo czasu bo lardo musi dojrzewać jakieś sześć miesięcy, przy czym trzeba je odwiedzać często sprawdzając poziom zalewy; wyschnięte lardo będzie jedynie podsuszaną słoniną
  • odpowiedni płat słoniny, czyli z pleców świni, pokrojony tak by można kawałki układać w kadzi, bez pozostawienia pustej przestrzeni, Każdy płat trzeba też natrzeć solą morską.

Prawie piernik

Kadź naciera się świeżym czosnkiem i wyścieła mieszanką piernikową. Oczywiście każdy z producentów ma swój własny i tajemny przepis na mieszankę. Nikt więc nie poda proporcji i kompletnego składu, ale Lori de Mori dowiedziała się od Fausto Guadagni, że używa on 12 przypraw, m.in. czarnego pieprzu, cynamonu, gałki muszkatułowej, goździków, gwiazdek anyżu, majeranku, oregano i szałwi. Na to idą płaty słoniny, poukładane ściśle jak puzzle bez pustych przestrzeni i bez zachodzenia płatów jeden na drugi, a na nie z kolei warstwa liści laurowych, grubo posiekany czosnek i warstwa rozmarynu. I tak warstwa po warstwie: słonina czosnek liście laurowe rozmaryn słonina czosnek liście laurowe rozmaryn słonina....  Aż się skończy la conca.

Zaciągnąć marmurową klapę, i - sprawdzając od czasu czy słoninie nie jest za mokro lub za sucho - czekać sześć miesięcy. O metodach regulacji poziomu wód gruntowych, czyli zalewy, książka i producent milczą

Produkt końcowy i oryginalny


powinien być jasny, w kolorze różowo-beżowym, pokrytym ciemną warstwą soli i przypraw. Lardo ma pachnieć ziołami i korzeniami a nie zjełczałą słoniną. Jak sprawdzić czy lardo di Colonnata to Lardo di Colonnata? Jeść w temperaturze pokojowej. Każda podróbka, niezależnie od tego jak dobrze zrobiona, nie wytrzyma tego testu, gdyż lardo potrzebuje 6 miesięcy w kadzi aby uzyskać właściwą konsystencję: prawie maślaną, rozpływającą się na języku i pozostawiająca smak słodkawy i aromatyczny, ziołowy. Podróba będzie jadalna tylko w stanie bardzo zimnym; jedzona z gorącą grzanką zmieni się w ustach na kulę  zbitego i nie przełknięcia tłuszczu.

Z czym podawać

na grzance, z panizza (rodzaj krokietów z mąki cieciorkowej) lub z marmelattą z arbuza. Lardo nadaje się do smażenia na nim warzyw, jako dodatek do ragu. Lub do zawinięcia w nie kawałków królika, czyli do robienia coniglio lardatellato.

od włoszczyzny tak, próbowaliśmy lardo di Colonnata i to nie byle gdzie, a na miejscu w localita Colonnata, czyli na północny wschód od Carrary. Lardo jedliśmy w restauracji Venanzio (piazza Palestro 3; tel. 0585758033), a trafiliśmy tam z rekomendacji Gambero Rosso. Byliśmy tam dwa lata temu, więc całego menu nie pamiętam, ale utkwiły mi w pamięci kromki chleba zrumienionego nad węglami, obłożone kawałkami prawie przeźroczystego lardo. Popijaliśmy je białym winem (czerwone wino jest zbyt intensywne).

Lardo polecane przez Lori de Mori w Beaneaters&Breadsoup to Larderia Coonnata di Fausto Guadagni, via Comunale 4, 54030 Colonnata (MS), tel 0585768069

nie należy zapominać o stacjach benzynowych we Włoszech. Czasami można trafić na dobre książki kucharskie za grosze. W taki sposób, po 5,90 za sztukę, zebrałam książki o kuchni Toskanii, Marche, Lacjum, Umbrii i Sycylii (seria La cucina regionale italiana, wydawnictwo Newton & Compton Editori). Książki te do ładnych nie należą, ale są w twardej oprawie, i zawierają dużo przepisów i jeszcze więcej przypisów.

Kilka ładnych lat temu Corriere della Sera wydał serię o kulinariach Włoch (La grande cucina regionale). Książki niewielkie objętościowo, ale za to pięknie wydane, podają kilkadziesiąt przepisów na tradycyjne i współczesne (stworzone przez najlepszych lub prawie najlepszych kucharzy) potrawy regionalne. Dodatkowym plusem są wyczerpujące informacje o specjałach regionalnych, a więc serach, wędlinach, owocach, warzywach i mięsie. Dodatkowo wyliczone są największe festiwale żywności; czasami nawet można znaleźć podaną stronę internetową, która może działać lub też nie. Na serię Corriere della Sera warto więc polować na e-bayu. W kioskach się już nie uświadczy; sprawdzałam szukając brakujących mi tomów.
fotograf: Joepie P.
Gdybyśmy mieli konia i średniowiecze, to środek transportu moglibyśmy postawić  na parkingu niestrzeżonym przy którymś z drzew wzdłuż kanału, ewentualnie w samym centrum, na Piazza San Marco.


Gdybyśmy odwiedzieli Wenecję i mieli wczesne średniowiecze, powiedzmy taki wiek IX, to miasta byśmy nie poznali: nie ma pałaców przy Canale Grande (nie ma  wogóle zabudowy miejskiej), nad kanałami są wąskie kładki, a po ulicach lata zakład oczyszczania miasta w postaci trzody chlewnej. Między domami są łąki i sady, na sąsiednich wyspach uprawia się rolę, pielęgnuje winnice, a nawet hoduje karpie w stawach.  Z tymi karpiami to ździebko przesadzam, ale stawy są na 100%.

Dobrobyt miasta popsuł ten bukoliczny raj. Wycięto drzewa; łąki i sady zamieniono w calle;  na dnie osuszonych stawów stworzono piazzetty, a po polach została tylko nazwa campo, o parkingach dla koni nawet nie wspomnę. I jak to podziwiać postęp cywilizacyjny?

Napisane na podstawie Venice. Pure City (autor Peter Ackroyd)
Powered by Blogger.