Umbrię zaczynałam poznawać lata temu. Rachunki płaciliśmy w lirach, a sangrantino od Caprai kosztowało mniej niż obecnie butelka montefalco rosso. Gubbio było wtedy normalnym miastem, a w Narni narzekaliśmy, że dom w centro storico, do częsciowego remontu, za 50 tysięcy guldenów holenderskich to strasznie dużo :-) Tak więc były to dawne czasy; Umbrię dawało się wtedy lubić.

W roku 2000 odkryliśmy La Trattorię w Campello sul Clittuno. Nie trudno do niej trafić: wystarczy podjechać do fonti del Clitunno; La Trattoria jest po drugiej stronie ulicy. Pamiętam, że jadłam tam po raz pierwszy w moim życiu białe figi, podawane z prosciutto domowej roboty. Pamiętam też miłą atmosferę, stoły z surowych desek, dobre czerwone wino i smaczny makaron. La Trattoria jest też opisana w Gambero Rosso, za którym powtarzam podstawowe informacje:
La Trattoria
s.da delle Vene, 7
Campello sul Clitunno
tel 0743255797
zamknięci w czwartki
Gambero Rosso uważa La Trattorię za prawdziwą okazję cenową, a ja potwierdzam.

INNE RESTAURACJE

Foligno. Zaszliśmy do winiarni Il Bacco Felice (via Garibaldi 73, tel. 3356622659; zamknięci w poniedziałki). Je się to co szef wygotował danego dnia, wino podają na kieliszki.

W Villa Roncalli (v.le Roma 25; tel 0742391091; otwarci tylko na kolację, z wyjątkiem świąt. W poniedziałki zamknięci) jedliśmy polentę z karczochami i pancettą, popijaliśmy sangrantino i dobrze nam było. Pamiętam, że ceny były niskie. I Gambero Rosso to potwierdza.

La Cucina del Casale (loc. Fonteneva 9; tel 0743816481; zawsze otwarci) w Norcii. Dobre makarony, potrawy z grilla, a że to i Norcia to i doskonałe wędliny miejscowe. Nawet stronę internetową mają.


NAJLEPSZĄ jadłodajnią w Umbrii (i nadal nie wymagającą złotej American Express)  jest trattoria  L’Asino d’Oro w Orvieto (v.lo del Popolo I, 9; tel. 0763344406; zamknięci w poniedziałki). Gambero Rosso daje im 3 gamberi, ja daję im dodatkową za położenie, obsługę i generalnie za wszystko. Flaki z cytryną warte wycieczki, a na crostini z pastą z bobu i lardo gotowa jestem odwiedzić Orvieto, którego nie lubię. A jak się do tego doda coratella d’agnelo z cima di rape czy gnocchi w sosie jagnięcym, to i pieszo do L’Asino d’Oro pójdę.

Na liście kulinarnych miejsc kultowych jest u mnie Vissani w Baschi (loc. Cannitello, fraz. Civitella del Lago), ale poczekam aż wygram jakąś kumulację w lotka, bowiem Vissani - jedna z najlepszych restauracji w całych Włoszech - do tanich (o ironio!) nie należy. Zainteresowanych informuję, że restauracja otwarta jest jedynie we wtorki, czwartki wieczorem, piątki, soboty i niedzielę obiad; o restauracji można poczytać na ich stronie.

Tyle ode mnie, Marghe. Mam nadzieję, że choć na liście nie ma żadnej pozycji z samego Spoleto, to jednak dasz się skusić i pojedziesz do którejś z moich restauracji. A potem napiszesz mi, że tak dobrze nigdy jeszcze w życiu nie jadłaś :-)
w Górach Sabińskich czy w sąsiedniej Ciociarii trudno nie jest, pod warunkiem że nie jest się zbytnio przywiązanym do czytania menu i gotowym się jest zamówić, na przykład, fettucine, choć jadło się je wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu, Zawsze bowiem można trafić na sos pomidorowy z innej bajki, lub fettucine robione w niebie. A niebo jest w okolicach Piglio w Ciociarii.


Trattorię Lolli wybraliśmy z powodu jej niekomercyjnego wyglądu i braku napisu cucina ciociara. Najwyraźniej umiejętność trafiana do właściwych lokali mamy już wyuczoną, bo wybierajac z szeregu różnych dziwnych knajpek rozsianych wzdłuż via Prenestina, trafiliśmy na perełkę. Pomysł na obiad typu miska makaronu wyleciał nam z głowy gdy zobaczyliśmy palenisko z polanami i żeliwną kratą. Rozparliśmy się rozklekotanym stole w centrum akcji, zamówiliśmy wodę, litr cesanese i rozpoczęliśmy negocjacje z kelnerem. Najpierw pogadaliśmy o makaronach, które robią na miejscu. Stanęło na tym, że najlepiej zjeść fettucine al coniglio.

Drugie danie zależało od ilości czasu, który mogliśmy poświęcić na czekanie. Czasu mieliśmy sporo, a po za tym kto może sobie odmówić widowiska przegarniania żaru, dokładania nowych polan pod kratę? Nie my. Zamówiliśmy więc kiełbaski jagnięce, kurczaka i castrato. Kurczak okazał się całym kurczakiem, którego dopiekano przyciśniętego cegłą, kiełbaski pachniały ogniskiem, a castrato był soczysty i smakował jak castrato :-) Cesanese, choć samo w sobie nieszczególne, idealnie komponowało się ze wszystkim. Zjedzenie obiadu zajęło nam ponad 2 godziny. A rachunek nie przyprawił o zawrót głowy.



W każdym razie: Trattoria Lolli to jest to. Polecam. Z ręką na sercu.

A teraz trochę informacji:

Trattoria Lolli otwarta jest na pewno na obiad, prawdopodobnie też i na kolację, ale tego nie jestem pewna, a wizytówka pory otwarcia nie wspomina. Zamknięci w czwartek. Adres: Piglio, via Prenestina km. 43,700. Tel. 0775/501115 lub 339.5029036 (komórka).
Początkowo zamierzony jako siedziba garnizonu rzymskiego zwanego Augusta Vindelicorum stał się wkrótce stolicą prowincji Raetia. Za czasów Karola Wielkiego należał do cesarstwa rzymskiego, potem zaś Augsburg był częścią imperium Hohenstaufów, władców Szwabii do której Augsburg należy, miłościwie panujących w południowych Włoszech aż do zamordowania Conradina w 1268 roku. Jakby koligacja z Italią przez Hohenstaufów nie wystarczyła, to spieszę dodać że augsburgska rodzina Fuggerów przejęła interesa floreckich Medyceuszy.




Do tematu łatwego, lekkiego i przyjemnego nie pasują wywody o reformacji, kontrreformacji, walce między Wellfami a Hohenstaufenami o koronę niemiecką, więc zainteresowanych odsyłam do podręczników. A że sama sprawdzałam to i owo w internecie więc i listę podręczną mam:
Eyewitness Travel Guides Munich & the Bavarian Alps
Augsburg w wikipedii
Fuggerowie w wikipedii
Hohenstaufenowie
informacja turystyczna
jeszcze raz informacja
Fuggerei
BBC o Fuggerei
drzewo genealogiczne

W samych zaś Augsburgu do października jest wystawa Bayern-Italien (więcej na stronie informacji turystycznej)

Natchnienie do napisania powyższych wypocin przyszło w czasie niedzielnego spaceru po Augsburgu. Tak to już jest: jak się nie jest we Włoszech, to się chodzi po tym co się ma.
Jest we Włoszech kilka bardzo sławnych chlebów: ten z Altamura, toskański bez soli, piadina z Emilii, Pugliese przypominający przydeptany laczek i pane carasau z Sardynii....Pane carasau, znane jako carta da musica lub fogli di musica, to produkt wschodnej części wyspy, a konkretnie górskiego regionu Barbagia.


Do Sardynii jeszcze nie dojechałam, o kuchnii regionalnej mam więc pojęcie głównie teoretyczne oparte na lekturach i rzadkich spotkaniach z Sardyńczykami oraz dzięki remontowi mieszkania. Gianfranco (nie mylić z GianCARLO od dachu) ma żonę właśnie z Sardynii i to ona podesłała mi kilka listków pane carasau domowego wypieku do wykorzystania w sałatce (sardyńska wersja panzanelli) z pomidorami, oliwkami i oliwą.

Tak więc pane carasau z pieca chlebowego próbowałam w ubiegłym roku, ale kilka lat temu, jeszcze w czasach belgijskich, upiekłam moje własne pane carasau w jeszcze bardziej własnym piekarniku elektrycznym bez termoobiegu korzystając z przepisu Marcelli Hazan, której książki o kuchni włoskiej będę polecać wszystkim. Dlaczego o tym termoobiegu piszę? Bo do dobrego carasau (tak jak i pizzy z resztą) potrzebna jest bardzo wysoka temperatura (stąd termoobieg, zawsze to lepsze niż jego brak) uzyskiwana w prawdziwych piecach chlebowych opalanych prawdziwym drewnem, którym nawet najlepszy termoobieg nie podskoczy.  A w odpowiedniej temperaturze leży carasau pogrzebany: cienko rozwałkowane ciasto chlebowe w wysokiej temperaturze rozwastwia się; warstwy są rozdzielane ręcznie po wyjęciu z pieca,  i każda z nich, już osobno, dopiekana jest w tymże samym piecu. W niższej temperaturze nie dochodzi do rozwarstwienia, a za długo pieczone carasau jest bardziej twarde niż chrupkie.

Wracając do Marcelli Hazan i jej przepisu na pane carasau w piekarniku. Otóż pani sugeruje aby dwa kawałki ciasta przesypane warstwą mąki rozwałkowywać razem (mąka zapobiega sklejeniu warstw, a więc automatycznie tworzy chleb dwuwarstwowy) oraz piec w jak najgorętszym piekarniku: maksymalna temperatura nastawiona dwie godziny wcześniej. Dobrze też mieć kamień. Moje belgijskie carasau zrobione w/g tych zasad było smaczne. Ale to od Gianfranco było lepsze. Wychodzi na to że po pane carasau trzeba lecieć na Sardynię Albo odnowić znajomość z Giancarlo :-), zwłaszcza gdy jego żona piecze prosiaka na sardyński sposób: w dołku, przysypanego węglami.


Przepis na pane carasau Marcelli Hazan (podany w Marcella Cucina)
2 i 1/2 szkl mąki z twardej pszenicy (semolina) plus trochę do przesypowania płatów ciasta
1 szkl + 1 łyżka ciepławej wody
1 1/2 łyżeczki drożdży
3/4 łyżeczki cukru
1 łyżka soli

Ze składników zagnieść gładkie ciasto (miękkie, ale nie klejące). Z ciasta uturlać wałek o średnicy +/- 5 cm, pokroić na 8-10 kawałków. Przykryć dobrze ściereczką lub mieską i pozostawić do wyrośnięcia na 3 godziny. Min. godzinę przed rozpoczęciem pieczenia rozgrzać piekarnik. Między dwa kawałki ciasta wsypać garść mąki i rozwałkować je najcieniej jak tylko się da. Gotowy krążek wsunąć do gorącego piekarnika. Piec ok 1 - 1,5 sekund (ciasto powinno być wybrzuszone), wyciągnąć i ostrożnie rozdzielić ciasto na dwa płaty (azbestowe palce wskazane, ale z braku takowych dobre rękawice kuchenne są przydatne) i wsunąć osobno do piekarnika na kilkanaście sekund. Można też gotowe płaty chleba dopiec w niższej temperaturze 175 stopni, gdy chleb już ostygnie. Dopiekanie to ma trwać, w zależności upodobań,  od 1 do 4 minut.  Ostudzony chleb przechowywać w szczelnym pudełku i dodawać do zup, sałatek warzywnych (namoczony i odciśnięty) lub jako krakersy do wędlin i serów
Lubię bawarski barok. Stworzyłam nawet jego własną klasyfikację: i tak mamy barok biały, importowany z Włoch i barok kolorowy produkcji miejscowej. O ile barok biały nie stwarza większych problemów klasyfikacyjnych to barok kolorowy jest skomplikowany, gdyż są go dwie różne wersje, które - dla ułatwienia - nazwijmy barokiem w wersji mini i maksi. Barok mini to stylistyczne nawiązywanie do baroku Berniniego czy Borrominiego. Barokowi ’maksi’, oficjalnie zwanego barokiem wessobrunńskim, bliżej stylistycznie do rokoko i właściwie obydwa pojęcia można spotkać w literaturze fachowej. I tak, na przykład, bazylika w Ottobeuren, nazywana jest na zmianę barokiem wessobrunńskim to znów bawarskim rokoko. Artyści w Wessobrunn stworzyli też sztukaterię do sali balowej pana Boga, czyli do Wieskirche, więc mógłby być barokiem wessobrunńskim. A nie jest. I bądź tu człowieku mądry.



Podróż po klasztorach, kaplicach, bazylikach mniejszych, choć niekoniecznie małych, z ’mojej’ Bawarii zaczynam od Benediktbeuern. Koligacje włoskie jakieś tam ma, bo należał - jak nazwa wskazuje - do zakonu benedyktynów (tych od Benedykta z Norcii, Monte Casino i Subiaco) - aż do 1802 roku kiedy to, na fali sekularyzacji Bawarii, zakon przegoniono na cztery wiatry, a budynki przeznaczono na pomieszczenia publiczne. W lata 30. XX wieku lekko podniszczone zabudowania kupili salezjanie. I tak Benediktbeueren należy teraz do Don Bosco, a klasztorze znajduje się oksymoron czyli uniwersytet teologiczny :-D

sąsiedztwo kamieniołomów Poggio Moiano zobowiązuje. Ginestra S. kamienna
jakby ktoś pytał: nie zapisałam się do zespołu folklorystycznego i nie zaczęłam nosić się w bawarskim dirndl-u z fartuchem. Nabyłam drogą handlu wymiennego jednego koguta gipsowego, za euro osiem kupiłam padre pio ze śniegiem,w wolnych chwilach wymachałam szydełkiem folkową narzutę oraz zrobiłam thonetowi nową lnianą tapicerkę a w wasserburskim sklepiku wypatrzyłam haft na zgrzebnym płótnie. Dom w Ginestra nabrał krasy choć niekoniecznie klasy.

Pod koniec sierpnia będziemy wiedzieć czy do Darwina dołączy w listopadzie jego przybrany brat. Już w tej chwili i na wyrost zastanawiamy się nad imieniem: Malamocco? Wallace? a może po prostu Niedopierzony?


włoszczyzna ma swoją filię z fotografiami zwaną (nie)obiektywnie. Nie wiem na ile wystarczy mi entuzjazmu (i czasu), ale planuję wstawiać tam zdjęcia ulubione, choć niekoniecznie najlepsze. Aby nie męczyć oczu tak waszych jak i własnych (nie)obiektywny blog będzie blogiem obrazków; jak w Starym Kinie, tylko bez cymbałów w tle :-)
Powered by Blogger.