nie jestem krową

Po zwiedzaniu Matery z książką Czai w ręku, powiedziałam: nigdy więcej. Rozczarowałam się bardzo. Nie Materą, a książką i jej autorem:
przemilczanie faktu, że jest kilka hipotez pochodzenia nazwy miasta, można wytłumaczyć: autor ma prawo do wyboru tej interpretacji, która mu pasuje.  Że mylił tuf (po włosku tufa - skała pochodzenia wulkanicznego) i tufo, które jest lokalnym określeniem wapienia (calcarenite), to już gorzej. Ale najgorsze, moim zdaniem, były opowieści o nieistniejącej topografii miasta. Szukałam wąwozu, który miał oddzielać Barisano od Caveoso. Ten wąwóz istnieje jedynie w wyobraźni autora: w rzeczywistości Sassi dzieli grzbiet, na którym stoi katedra. Sassi Caveoso są wykute w ścianie wąwozu. Barisano też, ale o ile Caveoso ciągnie się jak wstążka wzdłuż ściany, to część Barisano udrapowana jest we wgnieceniu, które można uznać za nieckę lub odnogę głównego wąwozu (choć znajdującą się wyżej niż jego dno).  Nie ma też możliwości by patrzeć na obydwa Sassi z miasta po drugiej stronie wąwozu. Po drugiej stronie miasta nie ma. Jest park widokowy, pastwiska i urwiska.


Zdanie zmieniłam gdy (15. sierpnia br.) skończyłam czytać Legendę żeglujących gór Paolo Rumiza. I wybieram się w podróż. Co prawda nie rowerem, bo tym to ja jedynie pod niewysoką górkę podjadę (Rumiz przemierzył Alpy rowerem), zaś na Topolino, którym autor przejechał Apeniny, nie mam widoków, ale zamierzam pojechać trasą Rumiza. Chociażby z Amatrice do San Stefano di Sessanio:

Przykryte świeżym śniegiem dzikie góry della Laga wyglądają jak egipskie piramidy. Doskonałe graniastosłupy, pod którymi rządzi anarchia: teren między Amatrice a Campo Imperatore wygląda jak Atlantyk, gdy zmienia się wiatr, a Topolino gubi się w morzu dziwnych fal, które wydają się prowadzić donikąd. Na drodze nie ma nikogo, w ciągu półgodziny zaledwie dziesięć samochodów. Niebo zamknęło się ostatecznie i nad brzegami jeziona nawet piękna miejscowość Campotosto wydaje się niespodziewanie ponura, pusta jak Mongolia. Tak zaczyna się Abruzja.

Tylko krowa nie zmienia zdania. Ja zdanie zmieniłam, więc krową nie jestem. Trochę szkoda. Historię rodziny mogłabym wywodzić od Longobardów i nosić śliczne kremowe futerko :)
Wokoło na łąkach, przy wodopojach białe krowy. Mówią na nie 'podolskie', zostały sprowadzone przed wiekami przez Longobardów.

Na niebie pełno gwiazd, w oddali słychać ujadanie psów. Dzwony, wiatr, łąki, lasy, jasne chmury, stada i i kiście rozświetlonych wiosek. Naprawdę trudno zrozumieć, czemu Alpy tak się nazywają - od alpeggio, która to nazwa odnosi się do pastwisk i górskich zagród. Prawdziwe alpeggio jest tutaj, na książycowej ziemi Południa. Podczas całej tej podróży tylko na południe od Marche napotykałem pasące się zwierzęta. Statda w Montefeltro, te w Górach Sybillińskich, trzody świń ryjące w ziemi pod Monti della Laga, znów stada na Gran Sasso, teraz kolejne w Molise. 

Obraziłam się na książkę Dariusza Czai Gdzieś dalej, gdzie indziej. I zachwyciłam Legendą żeglującyh gór Paolo Rumiza. Obie książki wydało Wydawnictwo Czarne w serii Sulina.

Włoszczyzna o Amatrice: gnocchi tylko dla bogatych i prawdziwe spaghetti bolognese
Włoszczyzna o San Stefano di Sessanio: kot inżyniera Karwowskiego, wizjoner czy oszołom to (chyba) sprawa gustu

3 comments:

  1. Oj kochana,tylko ,że Amatrice teraz niestety to bardzo smutny widok i aż serce się kraja na wieści stamtąd.Mam nadzieję,że szybko się odbuduje i stanie na nogi,bo to na pewno, szkoda tylko ,że żyć przywrócić się nie da:(
    Pozdrawiam gorąco :*

    ReplyDelete
  2. Wszystko OK z Wami i Waszym domem po trzesieniu ziemi?
    Pozdrawiam serdecznie

    Malgosia

    ReplyDelete
  3. Małgosiu, wszystko stoi

    ReplyDelete

Powered by Blogger.