koleżanka mi powiedziała, że ateiści nie powinni świętować Bożego Narodzenia, choć już nie wytłumaczyła kto powiedział, że KrK ma prawa autorskie do 24-25-26 grudnia? Nawet szopka nie jest opatentowana, choć pierwszą, podobno stworzył Franciszek z Asyżu z klasztorze w Greccio. Dlatego też w Greccio, na pierwszym piętrze kościoła, tam gdzie powinien być chór i triforium, znajduje się muzeum szopek: rzymskiej i neapolitańskiej, peruwiańskiej i japońskiej, meksykańskiej i wiktoriańskiej.

Boże Narodzenie w wersji Alessi
Czego w Greccio nie ma, to designerskiej szopki zaprojektowanej przez Massimo Giocon dla Alessiego, firmy początkowo produkującej zwykłe przedmioty kuchenne, potem - m.in. dzięki powiązaniom z grupą Memphis - przeobrażoną w producenta luksusowej wersji wyposażenia kuchennego. Alessi to bodajże najbardziej znana marka włoskiego designu, po trosze dlatego, że na korkociąg i słoik na makaron potrafią popatrzeć z przymrużeniem oka, a po trosze dlatego, że nawet drogi rzeczony korkociąg kosztuje mniej niż designerskie krzesło, a wszyscy chcielibyśmy przyprawić codzienność szczyptą designu. Tak więc Alessi ma swoją designerską szopkę i ma bożonarodzeniowe bombki: Gesu Bambino jako bobas z żółtym lokiem albo jako równie żółty król słońce. Bombka osiołek i baranek, mama Jezusa jak rysunek Jerzego Flisaka i amarantowy osiołek. I choć nie świętuję Bożego Narodzenia, nie gotuję barszczu, a na wigilię piekę gęś, to szopkę Alessiego lubię. Ale kupię ją dopiero wtedy, gdy Jezusik będzie wyglądał jak ktoś, kto urodził się i wychował w Nazarecie, Izrael a nie w Nazareth, Pennsylvania.

====
O Alessi, szopka do kupienia, o Greccio, śladami Franciszka w Lacjum, o grupie Memphis
Mój pierwszy raz: prowadzenie kamery podoba mi się tak samo jak to, co kamera pokazuje. Jestem zauroczona. Jak dorosnę, to zostanę tą kamerą. I będzę nuciła tę muzyczkę. I przy okazji poznam osobiście Achille Castiglioniego :) Tak, TEGO Castiglioniego. I tak, wiem że nie żyje. Ale kamerą też nie mogę zostać.


Autorem filmu jest Arredamento e mobili di design, czyli Frattali Arredamenti z Rzymu.
Wiedziałam, że będzie monumentalne. Było jeszcze bardziej :) Właśnie z powodu ogromu przestrzeni trudno się było połapać, gdzie co jest. Czy to, gdzie stoję, to nawa główna czy transept? Apsydy, widoczne z zewnątrz, trudno rozpoznać.. Czy pomieszczenie z wotywami to było prezbiterium czy jedną z kaplic? Trudno powiedzieć. Pewne jest, że na skrzyżowaniu naw i transpektu postawiono chatkę, pracowicie obudowując ją renesansowymi płytami, tworząc monumentalny relikwiarz, do którego można wejść by obejrzeć ozdobny ołtarz i kamienne ściany.

Kamienne ściany trafiły do Loreto dzięki aniołom, które chatkę z Nazaretu przeniosły najpierw do Chorwacji, a potem do Loreto. Podobno kamień z którego zbudowana jest dolna część ścian może pochodzić z Nazaretu. Ba, sposób wiązania kamieni wydaje się potwierdzać nazaretańskie pochodzenie trzech ścian (tylko trzech, gdyż czwartą ścianę tworzyło wejście do groty), podobnie jak i wyryte w kamieniu graffiti. Co nie znaczy wcale, że mieszkała w nim Maria i że dorastał w nim Jezus. Oficjalna strona sanktuarium nie potwierdza cudownego przeniesienia kamieni z Nazaretu do Loreto, pisząc o transporcie drogą morską przy boskim wsparciu. A więc nie niebiańska firma transportowa, a jedynie niebiański nadzór logistyczny.

Niezaprzeczalnym faktem jest natomiat to, że bazylikę budowało wielu, m.in. Giuliano da Maiano, Giuliano da Sangalo i Bramante, a obecny front zawdzięcza patronatowi pochodzącego z okolicy papieża Sykstusa V, z domu Felice Peretti di Montalto. Zwiedzanie bazyliki wymaga kilku godzin, detale można zobaczyć na stronie saktuarium, która oprowadza po najważniejszych zabytkach, tak więc inwentaryzacji przeprowadzać nie będę. Mnie najbardziej podobało się coś, co mogło być zakrystią: z pięknymi, wysokimi oknami, ciemną boazerią i sięgającymi belkowania gablotami pełnymi współczesnych wotywów. Była tam gablota z proporczykami polskich pielgrzymek, orzeł biały, autobus z ręcznie pomalowanej blachy, zdjęcia kolorowe, zdjęcia czarnobiałe i ręcznie malowane obrazki wotywne. A w wbudowanych w boazerię szafach, na półkach widocznych zza niedomkniętych drzwi, leżały stare metalowe wieńce, kije od chorągwi i niedbale złożone sztandary w kolorze ugotowane buraka i ogryzki gromnic.


Czy nam się Loreto podobało? Odpowiem tak:zaraz po Loreto pojechaliśmy do Rocanati, miasta rodzinnego Leopardiego, poety przygnębionego. Być może jego poezja ma swoje podłoże nie tylko w problemach zdrowotnych, być może na pesymizm Leopardiego miało także wpływ sąsiedztwo potężnej budowli z z kamienia. I odgłos łopotu skrzydeł anielskich nadzorców  transportu kamiennych ścian z Nazaretu.

====
Oficjalna strona saktuarium w Loreto, o saktuarium po polsku w Wiki i w Głosie Ojca Pio, o domku loretańskim,

Na początku było słowo. Wypowiedział je głośno niebiański Ciocca, czyli Celestino Ciocca, rejestrując domenę Eataly. Słowo stało się ciałem gdy Oscar Farinetti, współpracując z Coopem (co za wspaniała zbieżność słów!) otworzył pierwszy luksusowy supermarket. Był rok 2007. A miejscem Turyn.

I choć chciałoby się powiedzieć, że reszta jest milczeniem, to napisać wypada, że reszta jest nieustającym hałasem. Głównie medialnym. Eataly w prasie, określane jako skrzyżowanie supermarketu z europejskim targiem. Eataly w telewizji. Eataly we Florencji nawiązuje do Renesansu, pieje gazeta, i zaraz dodaje, że Eataly w Rzymie poświęcony jest pięknu. Dziewicza biel. Kryształ. Jak od Swarovsky-ego. Te dwa określenia ode mnie: Eataly Roma Ostiense jest bowiem biała. I szklana. Z białymi opakowaniami. Zapachem kawy w jednym rogu i wonią wody morskiej piętro wyżej.


Tygodnik IO zastanawia się czy Eataly to rodzaj męski czy też żeński. Ostatecznie 64% pracowników to kobiety. Ilu z nich jest dyrektorami? Artykuł już nie podaje. Ale w sondażach opinii publicznej wychodzi, że Włosi odbierają Eataly jako kobietę. A więc L'Eataly, jak La Eataly, a nie jak Lo Eataly. Dobre i to.

Mogło być gorzej. Na przykład ktoś z ministerstwa mógł zamknąć pierwszą Eataly, gdyż Oscar Farinetti nie miał odpowiednich certyfikatów zezwalających na otwarcie sklepu spożywczego. Mieli więc podstawy, by zamknąć. Nie zamknęli. Dobre to, czy niekoniecznie?

Eataly może (ale nie musi) zaszkodzić małym sklepom. Albo producentom, gdy zmonopolizuje rynek luksusowych towarów spożywczych. No ale za Eataly stoi Slow Food, więc może jednak monopolu nie będzie? Na razie jest szum w mediach. I zachwyty znajomych.

Przyznaję, sałatka z oliwkami taggiasca była świetna i niedroga. Chleb też nam smakował. Podobały papierowe woreczki na chleb. Kawa Illy miała gęstą crema.  Degustacja oliw była poprawna, lekcje gotowania przyzwoite, choć wolałabym trafić do grupy zaawansowanej, ale i tak nie żałuję wydanych pieniędzy.


Jako posiadaczka Mastercard w okresie świątecznym zakupy mogę zacząć godzinę przed otwarciem sklepu. Chyba się wybiorę, bo po dobrą polentę mieloną tradycyjnymi metodami łatwiej jest pojechać do Rzymu niż do Mediolanu, a w sprzedaży internetowej Eataly ma tylko jeden gatunek polenty. Przy okazji sprawdziłam wina Barolo z mojego rocznika, z 1961 roku, kosztuje jedyne 600 euro. Wiedziałam, że jestem dobrym rocznikiem. Ale aż tak dobrym?

==
Eataly jest w Turynie, Mediolanie, Genui, Florencji, Bolonii, Rzymie i Bari. W każdej z nich można iść na obiad lub kolację, zrobić zakupy (także książkowe), nauczyć się gotować, posłuchać prelekcji. Na lekcje warto zapisywać się wcześniej: klasy są małe, chętnych wielu. Wszystko na oficjalnej stronie www.eataly.it
Formaggio di fossa, jeśli wierzyć Gillian Riley*, wziął się stąd, że sery kradziono i w obronie przez złodziejami gotowe sery chowano w jaskiniach i dziurach. A więc nie o smak chodziło, ale o zabezpieczenie majątku. W pewnym momencie ktoś się zorientował, że te kiamienne kasy pancerne to zupełnie przyzwoity polepszacz smaku. I tak już zostało do dzisiaj. Formaggio di fossa z Sogliano w Romagnii od roku 2009 ma swoje oznaczenie DOP. A Presidio Slow Food tłumaczy, że ser produkowany z mleka owczego, czasami z dodatkiem krowiego i pakowany jest w woreczki lniane, które dają serowi atrakcyjną fakturę, po czym zagrzebywane są w tufowych norach na trzy miesiące. Mieszanka bakterii i mikroklimatu tufy ma coś z serem robić, czego nie udaje się osiągnąć w miejscach bez tufy i tufowych bakterii.


Jadąc do Ginestry przejeżdżamy przez Sogliano. I bardzo często zatrzymujemy się na obiad w przydrożnej restauracji. Podają w niej piadiny i potrawy robione z formaggio di fossa. I o ile formaggio di fossa w wersji czystej, a więc nie przetworzonej gotowaniem, nie smakuje mi w ogóle, gdyż odsiedziała w tufie owca nabiera właściwości smakowych brudnej kozy, to formaggio di fossa, a szczególnie ten młodszy, mniej zleżały, w ravioli bardzo sobie poważam. Nawet piadinę z ruccolą, prosciutto i skrawkami formaggio di fossa potrafię zjeść, zwłaszcza gdy popiję ją miejscowym sangiovese.

Kiedyś wydawało mi się oczywiste, że formaggio di fossa to ser całych Włoch. Jakby nie było, we Włoszech skał i jaskiń trochę jest. Ale okazuje się, że ten rodzaj sera robiony jest tylko w Romagnii oraz w okolicach Rimini i Urbino. Najwyraźniej jaskinia jaskini nie równa i jaskinie w których robi się lardo już do serów się nie nadają. I jak to we Włoszech bywa, ser wykopywany jest na imieniny świętej, w tym przypadku Katarzyny, a więc w listopadzie, co okolica świętuje z hukiem i oparach serów owczych smakujących jak kozie. Natomiast nikt nie chce mi podać daty składania serów do grot. Jedno źrodło mówi o lipcu, drugie o końcu sierpnia, a jeszcze inne milczy. Czyżby nadal obawiano się złodziei serów?

====
* The Oxford Companion to Italian Food, aut. Gillian Riley
Dizionario delle Cucine Regionali Italiane, Slow Food Editore
Atlante Slow Food dei Prodotti Italiani. Repertorio della Produzione Gastronomica Regionale, Slow Food Editore
L'Italia dei formaggi. Guide Touring. Touring Club Italiano

===
Adresy:
IIl Buongustaio di Paolo Farabegoli, Piazza Cavour 5,  Gambettola
Formaggio di Fossa di Rossini, via Pascoli 8, Sogliano al Rubicone
Fossa Pellegrini, via Le Greppe 14, Sogliano al Rubicone
Fosse Venturi di Rosaria Colicchio, via Roma 67, Sogliano al Rubicone fosseventuri@liberto.it
I pomyśleć, że kiedyś stała tu świątynia boga słońca. Pobożne życzenie czy stwierdzenie faktu, że kiedyś było tu cieplej?
Zima, proszę Państwa, zima. W nocy przymrozki, w dzień szaro i ponuro. Szale, kapy, narzuty, rękawiczki wełniane, skórzane, pobijane barankiem lub polarem, kurtka pikowana z oskubaną gęsią w środku przygotowane. Kożuch wytrzepany. I książki kucharskie odkurzone. Zaczyna się wyszukiwanie przepisów, które są kulinarnym odpowiednikiem szufelki soli na oblodzonym chodniku, oponą zimową na zasypanej śniegiem drodze przez wieś, walnięciem sety grappy do filiżanki espresso, a więc pora na tzw. comfort food, a przede wszystkim pora na polentę.

I o ile kawy z grappą, napoju mocno rozgrzewającego, specjalnie reklamować nie trzeba, to polenta jest bardziej kontrowersyjna. Sama w sobie, choć radośnie żółta, jest żałośnie bezbarwna smakowo. Nuda, proszę Państwa, nuda. Chyba że do polenty doda się łyżkę masła, garść parmezanu, kawałek gorgonzoli. Lub gdy poleje się ją aromatycznym sosem pomidorowym i ułoży wokół kawałki pikantnej salsiccii. Albo poda z królikiem w sosie winnym.  I wtedy polenta, jak nudna mała czarna skomponowana z glanami od Prady, nabiera zupełnie innego wyrazu.


Do polenty, drodzy Państwo, trzeba dorosnąć. Czyli zrozumieć, że polenta pronta jest w porządku, ale lepsza jest taka gotowana długo i cierpliwie. Czyli przyjąć do wiadomości, że polenta to slow- a nie fastfood. i że polenta to potrawa stadna: nie ma dzielenia między talerze. Je się własną, co prawda, łyżką, ale ze wspólnej michy, a konkretnie z deski lub kamiennej płyty ustawionej na środku stołu, wokół którego siedzi cała wioska.

W końcu, proszę Państwa, warto zacząć polentową turystykę, bo rodzajów polenty jest wiele. Mamy więc:
  • polentę di farro (z płaskurki lub orkiszu), znaną w centralnych Włoszech,
  • appenińską polentę di patate (opowiednik kartoflanej prażuchy), zwaną też polenta mata
  • polentę carbonara. Ta z Trydentu to  mieszanka kukurydzy, serów, masła, gotowanej fasoli lub kasztanów, podawana z kiełbasą lucanina trentina. Do polenty carbonara z okolic Werony dodaje się sery ostre i łagodne, a przyprawia miejscową oliwą
  • Jest polenta di zucca, którą gotuje Friuli z dyni i grubomielonej kukurydzy
  • Jest polenta concia, z północnych Włoch, z dodatkiem miejscowych serów i masła,
  • odmiana polenty concia to polenta con montasio, na mleku, z cynamonem i cukrem (Friuli, Wenecja Julijska)
  • polenta e ciccioli, czyli polenta ze skwarkami
  • polenta incatenata, gotowana w rosole z dodatkiem czarnej kapusty i kartofli (Toskania)
No i jest czarna polenta: polenta nera, polenta mugna, polenta taragna, z dodatkiem (lub z samej) gryki. I jest to, proszę Państwa, jedynie kilka wybranych haseł z 59 podanych w słowniku kulinariów włoskich*.

Do polenty jedni dodają sery, inni szpaki (polenta e osei z Brescii), a jeszcze inni polewają ją zawiesistym sosem pomidorowym, w którym ugotowano żeberka i kiełbaski (to z mojej okolicy w Lacjum), a jeszcze inni robią polentę concię z gorgonzolą. Tę ostatnią bardzo lubimy, zwłaszcza z dodatkiem skarmelizowanych na miodzie gruszek, przyprawionych grubo zmielonym pieprzem i rozmarynem.

Do prawie ugotowanej polenty (przepis poniżej) dodać łyżkę masła i pokruszoną gorgonzolę, dolce lub piccante. Osobno przygotować gruszki: obrane i pokrojone w ćwiartki lub ósemki gruszki podsmażyć na patelni z dodatkiem aromatycznego miodu i igiełek rozmarynu, a pod koniec smażenia dosypać grubo zmielonego czarnego pieprzu. Gruszki położyć na polencie, dodatkowo posypać pokruszoną gorgonzolą (opcjonalnie) i otworzyć butelkę wina. Barbaresco i Barbera bardzo pasują, ale Vino Nobile di Montepulciano czy Montiano też nie szkodzi.

Jak ugotować polentę? Anna del Conte** sugeruje wypiekanie jej w piekarniku lub gotowanie w szybkowarze. Ja w szybkowarze polentę przypaliłam, więc podpisywać się pod tą metodą nie będę. Wypiekanie w piekarniku daje dobrą polentę, ale najlepsza jest ta z gara. Nie jest ją trudno zrobić:
zagotować wodę: 5-6 razy więcej niż polenty (a więc na szklankę polenty potrzeba 5-6 szklanek wody, od ilości wody zależy konsytencja gotowego produktu), dodać sól. Do wrzącej wody sypać polentę cienkim strumieniem, ciągle mieszając. Ja sypię przez lejek :). Gotować na małym ogniu, mieszająś przez kilka minut, aż polenta zacznie gęstnieć. Wtedy można sobie darować ciągłe mieszanie i mieszać od czasu do czasu by polenta nie przywarła do dna garnka. Istotną rzeczą jest rozmiar garnka: powinien mieć grube dno i być wysoki, bowiem polenta lubi pryskać. Annamaria powiedziała mi, że polentę robi bardzo rzadką, a więc w proporcjach 6:1, a tuż przed końcem gotowania zagęszcza ją, dosypując łyżkę lub dwie polenty instant. Polenta jest gotowa, gdy zaczyna odchodzić od brzegów garnka.

Polenta z piekarnika Anny del Conte:
wodę (5x objętość polenty) zagotować, wsypać do niej polentę (patrz powyżej), zredukować ogień, gotować przez 10 minut, ciągle mieszając, aż polenta zacznie gęstnieć, po czym przelać ją do naczynia do zapiekania, wysmarowanego masłem, przykryć folią lub posmarowanym masłem pergaminem i wstawić do nagrzanego do 190 stopni piekarnika i piec przez godzinę.


=======
I jeszcze:
nieudana próba bycia wieśniakiem, to o gotowaniu polenty z kasztanów
kobieta upadła, czyli historia polenty oraz czego można (nie)dowiedzieć się o polencie

* Dizionario delle Cucine Regionali Italiane, Slow Food Editore
** Anna del Conte: Amaretto, Apple Cake and Artichokes. The Best of Anna Del Conte

Tłok w łóżku, lizanie stóp, pocałunki na szyi. Zamiast soft porn, miękkie futerka. Nie opony, a koty. I nie Pirelli a Kotosfera 2014, a w niej Kropka, Kropeczka, Kropunia, Kropidło. Gwiazda Ginestry na miesiąc maj.




Ze strony Kotosfery: 


To najbardziej oryginalny, nietypowy i szalony kalendarz z kotami, jaki kiedykolwiek widzieliście!
Dwanaścioro popularnych blogerów, pasjonatów różnych dziedzin, prezentuje w nim swoje koty. Koty przygarnięte, adoptowane, znalezione na ulicy. Koty bure i łaciate, pręgowane, czarne, białe i rude – cała galeria kocich piękności, szczęśliwych i zadbanych. A każdy kot mieszka z człowiekiem twórczym i oryginalnym, żyjącym swoją pasją.
Kot stał się częścią wielkomiejskiego stylu życia, towarzyszem niebanalnych przedsięwzięć. Przeglądając zdjęcia i czytając prezentacje blogerów można się zastanawiać, jak to jest: czy to realizacja pasji sprawia, że człowiek chce przygarnąć kota, czy może mieszkanie z kocią znajdą wyzwala kreatywność?
Najlepiej sprawdzić to osobiście: żyć z pasją i adoptować kota!

Chcesz wiedzieć, którzy blogerzy chwalą się swoimi kotami w kalendarzu? Obserwuj nasz fanpage – kolejno prezentujemy tam blogi. Na razie zdradzimy tylko to, że żaden blog nie jest o kotach.


A już teraz zamów kalendarz ‘Kotosfera 2014. Bo koty są dla ludzi z pasją!’
Kalendarz ma format pośredni między A4 i A3, kredowy papier, na każdej stronie duże kolorowe zdjęcie i kalendarium.
Cena: 20 zł plus koszty wysyłki.
Cała wpłacona kwota będzie przeznaczona na potrzeby podopiecznych Hospicjum.
UWAGA
: kalendarze wysyłamy na bieżąco, po zaksięgowaniu wpłaty na koncie.
Liczba egzemplarzy jest ograniczona.

JAK ZAMAWIAĆ?
Kup na allegro – szybko i łatwo.
ALBO:
1. Wypełnij formularz zamówienia.
2. Przelej odpowiednią kwotę na konto (lub PayPal) Fundacji Hospicjum dla Kotów Bezdomnych, w tytule wpłaty koniecznie podaj swój adres mailowy (umożliwi to identyfikację wpłaty i wysyłkę kalendarza).
ALBO:
Zamów przez formularz na Facebooku (musisz być zalogowana/y).
Opat Gwidon z Arezzo (Guido d'Arezzo) wymyslił solmizację muzyczną. Było to gdzieś pod koniec X wieku (jeśli był Mozartem swojej ery), choć bardziej prawdopodobne wydaje się, że re-mi-fa-soli wymyślił w pierwszej połowie wieku następnego (zmarł po 1033 roku. Dokładnej daty nie znamy) by ułatwić naukę linii melodycznych chorałów, zwanych obecnie gregoriańskimi, a za podstawę użył hymnu do Jana Chrzciciela, napisanego przez Pawła Diakona (Paulus Diaconus) z klasztoru Montecassino:
Ut queant laxis
resonare fibris,
Mira gestorum
famuli tuorum,
Solve polluti
labii reatum,
Sancte Iohannes.

by twoi słudzy mogli głosami wznosić cuda twoich czynów by oczyszczać grzech z naszych ust, o święty Janie (tłumaczenie własne, przybliżone)


Piersze słowa litery linijek hymnu stały się podstawą znanego z lekcji śpiewu do-re-mi-fa-sol-la-si-do, z tym że SI stworzono w XVI wieku, UT zmieniono na DO w wieku XVII, korzystając z  pierwszych liter nazwiska  Jana Baptysty, ale nie biblijnego, a  Doniego, florenckiego muzykologa. Na końcu zaś,  ktoś (kto i kiedy?) dopisał ostatnie DO, by lata, lata później, pojawiło się w irytującej piosence śpiewanej przez Marię, guwernantkę siedmiorga dzieci Georga von Trapp.


DO Pomposy, klasztoru z którym Gwidon z Arezzo był związany, pojechaliśmy by sprawdzić czy solmizacja wyryta jest w kamieniu. Czy widać ją w kolumnach, dzwonnicy i krużganku? Obejrzeliśmy kamienie w muzeum, patrzyliśmy na mozaiki w kościele Marii Panny, próbowaliśmy przeczytać greckie i łacińskie napisy na fragmentach łuków, jednak nawiązań do Ut queant laxis nie udało się nam odnaleźć. Przynajmniej nie w ich dosłownej wersji, czyli tej, którą można pokazać palcem i powiedzieć: o, do-re-mi-fa. 


Ale nie mogę też powiedzieć, że nie Pomposa nie miała swojego rytmu: właśnie w dzwonnicy, w arkadach Palazzo della Raggione, w bacini wtopionych w lizeny fasady. Zwłaszcza bacini, kamionkowe i gliniane miski, najprawdopodobniej islamskiego pochodzenia, przypominają najstarsze zapiski nut: kółka skrobane na kartach pergaminu. I choć fasada kościoła została poprawiona na dziewiętnastowieczną modłę, to Pomposa ma nadal coś z chorału gregoriańskiego, zwłaszcza z Dies Irae, chorału żałobnego skomponowanego przez Tomasza z Celano w Abruzji. Byliśmy bowiem w Pomposie niedługo po tym, jak czarnoskórą posłankę obrzucono bananami, a Mussoliniego wychwalał pod niebiosa Roberto, chlubiący się t-shirtem z twarzą Il Duce w kolorach flagi, ale przed dyskusją o 'ideologii' gender, więc tylko trochę gniewu nam wtedy towarzyszyło.

Natomiast sam klasztor, stojący wśród pól kukurydzy, przerobiony na muzeum, zasługuje i na Dies Irae i na odwiedziny. Ale nie w niedzielę, bo w niedzielą odprawiane są msze, i wtedy do kościoła wejść nie można. Wiem jednak, że od czasu do czasu można trafić na mszę z chorałami gregoriańskimi. Może nawet sobie wtedy dies irae śpiewają?


Dodatkowe informacje:

oficjalna strona klasztoru Pomposa, z godzinami otwarcia i cenami biletów
Gwidon z Arezzo, biografia

oraz terminologia:
solmizacja, lizena, chorał gregoriański, bacino

zanim jeszcze powiedzieli, że są w Vallinfreda, wiedziałam że są u nas, w Górach Sabińskich. Poznałam widoki, zakręt i powyginany drogowskaz na Vivaro Romano. Znam też wymienioną z nazwy Rocca Canterano, choć nigdy nie byłam tam na święcie rogacza. 

Od 33 minuty zaczyna się kulinarny Rzym, z wizytą w delikatesach Volpetti ( od 33:36 minuty) na via Marmorata. Zgłodniałam oglądając komunię z caciovallo. Nabrałam ochoty na salame i prosciutti. Muszę przyznać, że nawet formaggio di fosa fotogenicznie wyglądał, Ale o formaggio di fosa będzie w przyszłym tygodniu.


PS: Przy okazji dowiedziałam się, że Amatrice leży niedaleko od Rzymu. W takim razie Siena też jest w okolicy, że o Orvieto nie wspomnę.

Nie jestem zasypywana korespondencją, nie muszę uciekać przed paparazzi i nikt nie kradnie moich tekstów, ale emajle od czytelników przychodzą regularnie. Ostatnio wysypały się narzekania na obcojęzyczne linki. No cóż, rzeczywiście linkuję teksty włoskie lub angielskojęzyczne. Chętnie podlinkowałabym polskie strony, ale te poświęcone kulinariom włoskim do linkowania się nie nadają. Weźmy na przykład polentę, o której zamierzałam napisać. Polski gugiel wyświetla mi 130 tysięcy haseł. Listę otwierają Winiary:

polenta to włoska potrawa ludowa, pierwotnie przyrządzana z mąki kasztanowej. Obecnie do wyrobu polenty stosuje się głównie mąkę lub kaszkę kukurydzianą. Często do ciasta dodaje się ser i różne sosy, dzięki czemu uzyskuje się kleistą konsystencję żółtej papki. Najprostszym sposobem podania polenty jest przełożenie jej do niskiego naczynia, by wystygła, a następnie krojenie jej na kawałki i grillowanie. Występuje w trzech głównych odmianach: żółtej, białej i czarnej.


Następna jest polska wikipedia:
Polenta (wł. polenta z łac. pollenta) – włoska potrawa ludowa sporządzana pierwotnie z mąki kasztanowej obecnie na ogół z mąki kukurydzianej lub kaszki kukurydzianej, niekiedy z dodatkiem sera i różnych sosów, np. sosu pomidorowego. Rodzaj mamałygi.
Popularnym sposobem podawania i przygotowywania polenty jest przełożenie gotowej mamałygi do niskiego naczynia. Po ostygnięciu kroi się ją na dowolne kawałki, a następnie grilluje z każdej strony.
Pozwólcie więc, że zostanę przy własnej twórczości. Jakby trochę więcej w niej faktów:
Polentę we Włoszech jadło się od zawsze bo-zanim na półwysep trafiła kukurydza- warzono ją z kasztanów jadalnych, orkiszu, gryki, żołędzi, ciecierzycy, płaskurki (dla wyjaśnienia dodaje, że farro to nie orkisz, czyli Triticum spelta, a Triticum dicoccon-po polsku płaskurka). Mediolański Bonsevin della Riva w XIII wieku opisuje polentę robioną z mielonych kasztanów jadalnych z dodatkiem masła i serów. (włoszczyzna. lipiec 2009)
Polentę z kasztanów robiłam w marcu 2010. Stron Winiar i polskiej wiki linkować nie będę. Jeśli ktoś ma potrzebę, to je sobie znajdzie bez mojej pomocy
Słoneczniki
Słońce świeci mi przez godzinę: między 11 a 12. Potem robi się szaro, a jeszcze potem ciemno. Pisać się nie chce, myślenie jest wysiłkiem, a najnowszym błyskiem okazała się świadomość, że mam przed sobą jeszcze trzydzieści listopadów (zakładając, że żyć będę statystycznie wyliczonym życiem). Trochę dużo. Zdaję sobie jednak sprawę, że z racji dnia moich urodzin trzydziestopierwszego listopada nie powinnam dożyć.  I to mnie pociesza, gdy patrzę na szare chmury i na cienką warstwę śniegu pokrywającą dach dawnego (średniowiecznego) szpitala.

Z braku pogody i nastroju porządkuję. Na razie porządkuję zdjęcia. Znalazłam kilka ze słonecznikami: jedne z Ginestry, drugie z Wasserburga, a jeszcze inne z pola. I przypomniał mi się film, którym inaugurowano otwarcie kina w moim rodzinnym miasteczku. Otóż w listopadzie, ponad 30 lat temu, wyświetlono nam Słoneczniki. Pamiętam dobrze, gdyż pozwolono mi pójść na film z racji tego, że nikt w gminie o tym filmie nic nie wiedział. Moja mama uznała jednak, że to może być filmowa wersja Słoneczników dla podlotków.

Z filmu zapamiętałam pole słoneczników i Marcello Mastroianniego. Oczywiście zapamiętałam też pierwszego bana: tak się wczułam w film, takie zwidy miałam, że rodzice zabronili mi chodzić do kina. Tymczasem to nie była moja wyobraźnia, a włoski neorealizm i Vittorio de Sica opowiadający o wojnie, poszukiwaniu zaginionego na rosyjskim froncie męża oraz o tym, że życia czasami nie można posklejać tak, by było tak jak dawniej.

Złodziej motoroweru
Gino (i nie tylko Gino) twierdzi, że najgorzej było w Ginestrze zaraz po wyzwoleniu. Partyzanci tłukli się między sobą o wpływy w okolicy, sąsiedzi wyrównywali porachunki między sobą, zaś okolicach Neroli zaginął mężczyzna z motorowerem. Podobnym motorowerem zaczął jeździć miejscowy twardy chłop - Ernesto Picchioni, znany nie tylko z gwałtownego charakteru, ale też z przekonań komunistycznych i zamiłowania do siłowego wyrównywania nierówności społecznych. Picchioniego obciążyły zeznania żony: tak, wiedziała, że Ernesto zamordował Alessandro Daddi, który przyszedł do ich domu z przebitą dętką, ale bała się mówić. I tak, Ernesto zamordował też kilka lat wcześniej prawnika z Rzymu. I też prawdopodobnie dla roweru, którym Monni udał się na wycieczkę. To właśnie na motyw roweru zwrócono uwagę w wielu opisach tragedii na 47 kilometrze Salarii, gdyż rowery miały być obiektem pożądania najbiedniejszych.

A co dalej z Picchionim? Skazano go za morderstwo dwóch osób, choć podobno - już po wyroku - sąsiedzi przekopali teren wokół domu Picchioniego i odnaleźli szczątki 17 osób. Czy były to ofiary Picchioniego? Czy Picchioni rozrzucał gwoździe na Salarii by przebijać opony przejeżdżających rowerów? Twierdzenie, że był ofiarą antykomunistycznej nagonki, wydaje się na wyrost: ostatecznie obciążyły go zeznania i żony i czwórki dzieci.

O samym Ernesto Picchionim dowiedziałam się z tablicy pamiątkowej na ścianie twierdzy w Palombara, bowiem na zamku Savellich, w dawnym więzieniu, siedział Ernesto, Il Mostro di Nerola, o którym opowiada się, że jadł zamordowanych, a z ludzkich wątróbek jego żona, Filomena, robiła pasztet do crostini. A więc nie złodziej rowerów a Hannibal Lecter. Nie Vittorio de Sica a Jonathan Demme.

jeśli się ma poprawne ciasto na fettucine, to można zrobić ravioli. Oczywiście najlepsze ravioli z ricottą są z naszych okolic, gdyż robimy prawdziwą ricottę na najprawdziwszego mleka owczego :)

pasta w toku

Nadzienie do ravioli, czyli 'mpesa, wymaga właśnie takiej najprawdziwszej owczej ricotty, liści buraków, listków majeranku, zwanego z miejscowym dialekcie persa, oraz parmezanu lub startego pecorino. W Ginestrze, i nigdzie indziej w okolicy, do 'mpesa dosypuje się cukru.

Annamaria opowiadała mi o swojej reakcji na słodkie ravioli z sosem pomidorowym, którym pewnej niedzieli uraczyła ją przyszła teściowa. Annamaria, choć pochodzi z Poggio Moiano, a w Ginestrze mieszka od lat prawie trzydziestu, do słodkich ravioli jeszcze się nie przekonała. Stefano za ravioli, tak słodkimi jak i słonymi, w ogóle nie przepada. tak więc na kulinarne oświecenie w gębie nie mogę na nich liczyć. Ale mogę liczyć na innych. Na przykład na zię Laurę, siostrę mamy Stefano, która lubi kontrast między słodkimi ravioli i kwaskowym sosem pomidorowym. Mam obiecane: na następne ravioli alla ginestra idę do zii Laury.
Jedno jajko na 100 g mąki. Kenwood do zagniatania, maszynka do rozwałkowania, Tak uczono nas w Eataly na zajęciach z makaronów, ale była to dla mnie żadna nowość. Wiedziałam to już z książek. W praktyce jednak pasta wychodziła albo za twarda, albo za miękka. Tę ostatnio poprawiałam, dosypując mąki i wtedy pasta robiła się bardzo twarda. Radziła sobie z nią maszynka,  która rozwałkowywała nawet najtwardsze ciasto, ale makaron z płatów przepuszczanych dziewięciokrotnie (tyle ma ustawień moja maszynka) był gładki i śliski. Jedwab to my lubimy, ale na łóżku, a nie na talerzu polany sosem pomidorowym. No i takie twarde ciasto nie nadawało się na robienie ravioli, a przecież powinno.


Poszłam po nauki.

Od Annamarii dowiedziałam się, że mieszanie mikserem nie ma sensu, nie ma się wyczucia ile mąki powinno się dosypać, bo mąka mące nierówna, jedna sucha, druga wilgotna, jajko większe, mniejsze, średnie. Lepiej robić ręcznie, na stolnicy.  Licząc po jednym jajku na osobę. A mąki tyle, ile wchłoną jajka. 



Anna, nowa sąsiadka, pokazała mi, jak się to robi: kopiec mąki, jajka wbite do krateru i powoli rozbełtywane widelcem przy jednoczesnym dosypywaniu mąki.  Łatwe.

Pozornie. Dwanaście jajek i dwa kilogramy mąki znalazły się w koszu z odpadami organicznymi zanim załapałam technikę: dosypuje się mąki do krateru z jajkami dopóki jajka nie zrobią się na tyle gęste, że nie rozpłyną się na stolnicy, gdy odgarnie się kopiec mąki. Od tego momentu mąką podsypuje się jedynie pod zagniatane ciasto. I to w małych ilościach. A rezygnuje z podsypywania, gdy ciasto przestaje kleić się do dłoni. Wtedy zagniatamy i zagniatamy, Zwijając ciasto w rulonik, rozpłaszczając dłonią, odwracamy o 90 stopni, zwijamy w rulonik...i tak dalej.


Moje pierwsze udane impasto na fettucine rozwałkowała ręcznie Anna. Ale tak jak Annamaria, Anna powtarza, że maszynka to świetny wynalazek. Trzeba jedynie pamiętać, że im mniej przepuszczania przez maszynkę, tym lepiej dla konsystencji ciasta. A więc najpierw na jedynce, potem na trójce lub czwórce, a z nich prosto na siódemkę. Rozwałkowane ciasto odkładamy do podeschnięcia, ale nie do wyschnięcia, bo wtedy będzie się kruszyło.

Opowiedziałam Annamarii o tych dwóch kilogramach mąki i dwunastu jajach. Mąki i jajek nigdy się nie wyrzuca! Są metody ratowania nieudanego ciasta, powiedziała. I obiecała pokazać jak to wygląda w praktyce. Jak tak dalej pójdzie, to za rok, za dwa, powinnam dostać pozwolenie na ślub. Gina opowiadała, że nikt nie chciał panny, która nie umiała zrobić dobrego fettucine.

między innymi cimmosa
Wygląda to tak: Dusze Pokutne podrygują w audytorium, Maria jest teraz Piotrem i Pawłem, albo Piotr i Paweł stali się Marią (detali nie zapisałam, zaś sam barokowy z resztą kościół widziałam, ale nie zwiedzałam). Stara rzeźnia zarzyna nie zwierzęta, a historię, przerabiając ją na obrazki z życia Scanno i wełny, z której kiedyś miasto żyło. Król, królowa, mnich i błazen wypluwają wodę w fontannie Sarracco, dawnym najważniejszym ujściu wodnym, teraz jedynie ozdobie ściany na przeciwko  Chiesa delle Anime Sante, kościoła upamiętniającego ofiary plagi, a obecnie audytorium.

A że Scanno jest popularne, więc stare cutrille, kamienne podwórka, dostają nowe tynki, natomiast cimmose (l.poj. cimmosa) - zewnętrzne podesty, wspierane charakterystycznymi półłukami, świecą marmurowymi schodami, i mało kto na nich przesiaduje, choć kiedyś służyły miejscowym kobietom, korzystających z lepszego oświetlenia. Podobno mieszkania w Scanno są ciemne. A nowe tynki na starych domach nie świecą pastelowymi tynkami, tylko kolorem kamienia. W sumie, niby nowe, a jednak stare.


maski na schodach
====
Ja jedynie sygnalizuję, o wiele więcej ma temat Scanno ma do powiedzenia miejscowa informacja turystyczna i włoska wikipedia.

Zerówka
złożył się stolik przy fotelu, zgniótł kubek i na przyjaciółkę chlusnęła fontanna wrzątku. Oparzenia trzeciego stopnia. Ale nie o wypadkach wypadkach ma być, a o reakcjach ludzi. Kierownik pociągu Warszawa-Kraków rozważał zatrzymanie składu i wezwanie pogotowia. Pasażerowie nie wyrazili zgody, bo terminy, bo spotkania, bo business.

W Niemczech kierownik pociągu nie pytałby pasażerów o zgodę, a nawet jeśli by zapytał, to i tak dla większości zatrzymanie składu i karetka byłyby oczywistością. Wiem, sprawdziłam na sobie.

Nie wiem jednak jak zachowaliby się w tej sytuacji Włosi. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.Tak więc lekcja włoskiego trwa od pięciu lat i nadal nie wyszłam poza zerówkę.




Król Popiel z Ginestry
Najpierw przestała lecieć gorąca woda w łazience. Potem przestała lecieć ciepła. A na koniec ciepłej wody zabrakło też w kuchni. Między brakiem ciepłej wody w łazience na drugim piętrze, a lodowatą wodą w zlewie na pierwszym, skontaktowałam się z Bruno. No tak, skonstatował po wysłuchaniu opowieści, możesz mieć w rurach jakieś osy, Obiecał wrócić pojutrze z precyzyjną diagnozą, tymczasem pogmerał przy bojlerze: coś włączył, w coś postukał i z kranu poleciała ciepła woda, nie na długo, jak się okazało, bo już wieczorem wodę do mycia grzałam w garnku.

Pojutrze Bruno wiedział, że to nie osy. Nasza caldaia jest intopata, zaatakowana przez myszy, które poobryzały kabelki sensorów. Patrz - pchnął czubkiem buta coś szarego, co z daleka wydawało mi się być wielkim zbitkiem kurzu, a z bliska okazało się mumią zdechłego gryzonia, trochę za dużego na mysz a za małego na szczura. Jjak masz jednego to gwarantowane, że jest ich więcej. Bruno wymienił kabelki na nowe, wytłumaczył gdzie mam poukładać woreczki z trucizną.

Intopati w słowniku nie ma. Napisałam do Eli. Też nie wiedziała co to znaczy.  Sprawdziłam w wiosce: nasza caldaia jest intopata i wszyscy wiedzieli, że Casa di Giuseppe to Mysia Wieża i potrzebna jest trucizna, veleno.

Biologia
A więc w słowniku są topolini, topi i ratti. A w Ginetrze są topolini i topi, zaś słowo ratto nie istnieje. Topolini (myszki) to myszy, topi to szczury, ale nie te miejskie, wielkości kotów, a jakaś ich dzika odmiana. Więc nie merdeces klasy S, a alfa romeo mito, za to z umiejętnością łażenia po ścianach i sufitach, jak wyłożyła Gina, znawczyni przyrody i bojlerów. Gina uważa, że bojler powinniśmy przenieść do mieszkania i powiesić go w kuchni. Gdy zapytałam o prawo, które na to nie zezwala, machnęła jakby odganiała się od muchy. Albo od osy, która zaczęła lepić gniazdo na ścianie domu sąsiada.



Wychowanie obywatelskie
Wybrałam się Osteria Nuova po truciznę na myszy. Na zakręcie zatrzymał się biały volkswagen: zchodzisz do Osteria Nuova? Podrzucić cię? Zapytał młody człowiek w awiatorach, którego codziennie oglądałam w barze Sport. Obcisłe spodnie i zasuwaki na skórzanej kurtce myliły: Matteo okazał się sympatyczniejszy niż się spodziewałam i uczynniejszy niż jego wygląd by na to wskazywał. Nie tylko zawiózł mnie do sklepu, ale też odwiózł do domu i przy okazji powiedział, że jakbym potrzebowała gdzieś jechać, to on zawsze.

Truciznę o smaku białej czekolady rozłożył za mnie Andrea, pomocnik murarza z budowy obok, gdyż ja bałam się ducha zmumifikowanego topo i do caldaii nie weszłam, z czego śmiali się wszyscy: Anna i Annamaria, Stefano i Alfonso, Andrea i Gio. A mnie tam wszystko jedno: niech się śmieją. Nawet nie wiedzą, że cała Ginestra jest intopata: jednego zdechłego topo widziałam na patio do domu Vittorio,  a drugiego przy przy transformatorze, ale do kabli już nie dotarł, bo przez całe 6 tygodni mojego pobytu, ani razu nie zgasło nam światło.

===========
Zdjęcia: Castel Romano, wystawa w Monachium, Ginestra i Paestum


a więc ubyło nas. Od dzisiaj nie trzeba sypać osobnej karmy, nie trzeba pilnować, żeby Lucek nie zjadł czegoś, czego nie powinien jeść. A że nie mógł jeść nic, co zawierało białko, więc było tak jak było: karma dla lokalesów na parapecie, zamykane drzwi i drący się do drugiej stronie syjam. Rodzina S. dzisiaj narzeka na pierdolony świat, choć zdaje sobie sprawę, że Lucek był jedynie kotem.

Lucek w obiektywie

Scanno odwiedziliśmy, by sprawdzić czy tamtejsze kobiety nadal chodzą w czarnych strojach. Te czarne stroje i kamienne uliczki widziałam na zdjęciach Henri Cartier-Bresson  i Mario Giacomellego. Tego pierwszego przedstawiać nie trzeba, ten drugi najbardziej jest chyba  znany ze zdjęć wirujących jak nakręcane zabawki księży.

polizać Scanno


Ale wracając do tematu Scanno:

Nazwa ma pochodzić od scamnum, wynalezionego przez Hipokratesa stołka, pomagającego zrastaniu się kości, praszczura obecnych aparatów ortopedycznych i bliskiego kuzyna narzędzia tortur rozciągającego stawy. I choć obecnie raczej łączy się etymologię nazwy Scanno nie ze stołkiem, a z rodzajem jęczmienia uprawianym w okolicy, zwanym w miejscowym dialekcie scannella, to ja - subiektywnie i buraczanie - upierać się będę przy pierwszej teorii, bowiem dojazd do Scanno to tortura.

Nie trzeba nawet cierpieć na nadmiar wyobraźni, by poczuć żołądek w okolicach pęcherza moczowego, a serce w przełyku, patrząc na przyklejoną do gór drogę. Tysiące metrów poniżej :) dno doliny, nad głową wiszące skały, tu i ówdzie nawis opięty stalową siatką. To sławne Gole di Sagittario. Szukaliśmy ich kilka lat temu: przewodnik podawał, że przesmyki Sagittario kończą się na Anversa degli Abbruzzi, zaś zaczynają na zachód od Sulmony. Byliśmy wtedy bardzo rozczarowani, bo żadnych uroków przyrody nie stwierdziliśmy. Ot, zwykły strumień, trochę pagórków i drzew. Tymczasem Gole di Sagittario zaczynają się w Anversa, kończą w Scanno, są dramatycznie piękne i przerażające, gdyż mimo woli przychodzi człowiekowi na myśl trzęsienie ziemi lub zwykłe osunięcie kilku skał, który zamknie wyjazd ze Scanno, a tym samym odgrodzi nas od cywilizacji i pozostawi sam na sam z duchami owiec i kobietami ubranymi na czarno.


Kobiet ubranych na czarno było bardzo niewiele. Pomijając te ze starych zdjęć w gablocie przybitej do ściany baru, widzieliśmy tylko jedną staruszkę, siedzącą milcząco na stołku przed drzwiami wejściowymi do kamiennego domu.

Duchów owiec poczuliśmy więcej, choć Scanno nigdy nie leżało na trasach tratturo. Natomiast żyło (i nadal żyje) z owiec. Dawniej bogaciło się na wełnie, teraz bogaci się na tradycji, którą cześcią są ubrane na czarno kobiety,  i na pecorino, które produkują miejscowe gospodarstwa. Pecorino fresco i pecorino staggionato. Pecorino puro i pecorino z czerwoną skórką z mielonego peperoncino. W końcu pecorino w ziołach z górskich hal. Owce przerobione na ser i owce przerobione na mięso do ragu. To ostatnie podawane z fettuccine. Dziki szpinak z hal dodany do mącznych gnocchetti, zwanych w Scanno chettillitti. Chiettillitti con oradi, gnocchetti z dzikim szpinakiem wymagały żucia, a sos ze szpinaku smakował gorzkawo i ziemiście.Czyli jak karma dla owiec.

Wszędzie owce. Tylko migdały , których dodaje się do amaretti i do miejscowego ciasta pan dell orso*, przywożono do miasta na osiołkach. Skąd przywożono? Stamtąd, i tu miejscowy zatoczył koło reką, ogarniając góry, Gole di Sagittario i chlapiąc kawą na kamienną podłogę. Migdały były z tamtąd. A więc z miejsc, które niekoniecznie fotografował Cartier-Bresson i Giacomelli. A jeśli nawet fotografowali, to nie było na nich kobiet w czarnych sukniach. A my? Cóż, wrócimy do Scanno z całym stadem, czyli na Boże Narodzenie, gdy po ulicach będą chodzić kobiety ubrane na czarno a owce zagrają rolę owiec w żywej bożonarodzeniowej szopce.

Ciąg dalszy nastąpi....
 ======
* ciasto nazwano na cześć miejscowej odmiany niedźwiedzi brunatnych, nadal żyjących w okolicznych górach. Samo ciasto (nikt, oczywiście, nie podaje dokładnego przepisu) robi się z miodu i migdałów. Konsystencją przypomina aksamitny biszkopt. Ja byłam zachwycona, JC wolał miękkie amaretti.


Gdyby się było Tomaszem Mannem i by się było w Wenecji, to by się pisało. A że Tomaszem Mannem się nie jest i adresu weneckiego brak, więc pisze się na miarę miejsca i umiejętności, czyli tworzy  opowieść o piątej ćwiartce:


Chodził pod nad nasze okno czarny kot. Biegł, gdy słyszał otwieranie okiennic i domagał się swojej porcji chrupek. Lubił royal canin, które jedli na śniadanie lokalesi. I nie pozwalał się dotknąć. Nie lubił ludzi. Kot po przejściach, twierdziła Assunta, która widziała jak pani wynosiła z samochodu na rzymskich rejestracjach karton z kotem.

Tamtego wtorku czarny kot najadł się u nas, pokręcił pod drzwiami Gio. Widziałam go godzinę później  leżącego na boku pod murem, z wyciągniętymi łapkami wygrzewał się w słońcu. Leżał tak do popołudnia. w matowiejącym futerku i sztywnymi łapkami. Sprzątnął go sąsiad. Wziął czarnego kota za ogon i wrzucił do worka na odpady.

sprawy ostateczne

Gołąb uderzył o ścianę naszego domu. Leżał przy drzwiach do caldaii, a ja udawałam, że nie widzę zmierzwionych szarobienieskich piór. Chłopak z parkingu złapał ptaka skrzydła i wrzucił za parkan. W nocy słychać było kocie sprzeczki. Pewnie dzieliły się mięsem.

W trawie tuż przy figurce Jezusa z różowym różańcem na szyi, leżała zamordowana kura. Morderca wyrwał jej serce, wątrobę i zołądek. Zapewne ofiara lisa. bo wataha bezpańskich psów zeżarłaby wszystko.

Nie umiem patrzeć na krew i śmierć, ale zmusiłam się do zrobienia zdjęcia. W pokucie za kota, któremu czasami nie chciałam dać chrupków i za połamanego gołębia pod drzwiami naszej caldaii.
gdzieś na świecie :), w chatce robola, ktoś ustawia kolekcję. Nie chciałabym mieszkać w chatce, ale z przyjemnością przyjęłabym kolekcję kafetierek Atomic.

Koush Interiors, zdj: Craig Arnold



==
na trop naprowadził mnie blog Desire2inspire

myślałam, że Kropka wyrośnie na traktorzystkę z socrealistycznej agitki. Idącą zamaszyście, z uzębieniem jak u dziadka do orzechów, z cyckami przyklejonymi do umięśnionej klaty.


Tymczasem Kropka, choć brakuje jej delikatności i zaburzeń psychicznych Paoli, jest elegancka. Wylizana do ostatniego włoska, z wymanikiutowanymi pazurkami i w lśniącym futerku. Nadal jednak biega jak Marion Jones, skacze jak Jacek Wszoła, nie umie mruczeć i nie lubi czułości. A więc Frosia traktorzystka na sobotnich tańcach. Albo Jadwiśka Domuntówna z Ginestry.
Darwin (Karolek), Brunetti (Bruno), Luce (Lucek) i Paola (Gwiazda)

od czasu do czasu siedzenie w światle reflektorów, ciepły kaloryfer na noc, popołudniowe drzemka na świeżym powietrzu, chwila na przemyślenie strategii. W razie potrzeby szybkie wycofanie się na upatrzone pozycje w szufladzie lub mocne pacnięcie łapy.
a więc odwiedza się Eataly by przejrzeć książki, spróbować makaronu z Apulli, posłuchać wykładów na temat historii kulinariów, lub by dokształcać się kulinarnie uczęszczając na kursy.


A więc piwa artigianale. Ze strojem angielskiego dziedzica przyszła moda na ale, portery i stouty. W trattoriach, osteriach i pizzeriach, zamawia się piwo, ale nie Moretti czy Poretti, a piwo z małych browarów.

Początkowo sądziliśmy, że to tylko Lacjum, ale nie, Beata i Peter twierdzą, że moda na piwo do kolacji jest powszechniejsza niż się nam początkowo wydawało: w czasie tegorocznego urlopu zauważyli, że coraz mniej butelek wina na stołach Umbrii, Toskanii i Apulii, a coraz więcej piwa. Faktem jest, że liczba małych browarów prawie potroiła się w ciągu ostatnich trzech lat (obecnie jest ich ponad 350) i nawet w takiej burakolandii jakim są  Góry Sabińskie, w pizzeriach pojawiły się karty z piwami artigianale w cenach zbliżonych do cen win.

Spróbowaliśmy. To znaczy JC spróbował, bo ja z piw lubię jedynie Barolo, i stwierdził, że dobre, ale nie wybitne. Tak więc browarom nie życzę źle, ale mam nadzieję że moda na picie piwa przejdzie jak moda na trencze i zielone kalosze. Że wrócimy do standartów: czerwone szpilki, czerwony kaszmirowy płaszczyk i lampka czerwonego wina w dłoni.

nietryndowe zestawienia kolorystyczne

A z nowości? Casa di Giuseppe ma szare okna. Annamaria w listopadzie zostaje babcią Margherity, Stefania ma narzeczonego, a Gino obiecał, że opowie mi historie.

===
o Eataly będzie dużo, dużo więcej. O piwach z mikrobrowarów też.



Zamiast komentarzy rzucanych zza monitora i znad klawiatury, rozmowa przy stole. Zamiana 'jak było w pracy?' na 'to co dzisiaj robimy?'. 30 dni na sardele w Angiolinie i muzeum sztuki współczesnej w Rzymie, obejrzenie domu z Betlejem, który w cudowny sposób został przeniesiony do Loreto i sprawdzenie jak postępuje remont w San Salvatore Maggiore.

lubimy przyjeżdżać, bo zapach chemii domowej, którą G. wymyła podłogi, bo niedomknięte okiennice, uchylone okna, lśniące podłogi i wytrzepane dywaniki. Bo ciasto na stole. Czasami to ucierane,  z jabłkami, od Annamarii, a czasami crostata z konfiturą czereśniową od Leonilde.

W niedzielę bar Sport i pierwsze śniadanie urlopu: cornetti własnej roboty, przywiezione z innego domu, oddalonego o 998 km i 15°C. A do cornetti. cappuccino. To pierwsze, za darmo, na powitanie.....
chyba prędzej pójdziemy do piachu, niż skończymy Casa di Giuseppe. Chyba prędzej zbankrutujemy, niż urządzimy salon.


(nie)wątpliwie najpiękniejsza w Ginestrze
Przy Casa di Giuseppe dłubiemy przez cały czas: białe zasłony na kolorowe, raz zdejmujemy, a raz zakładamy pokrowiec na druciak Bertoii. Dowozimy stoliki, nadmuchane fotele, ustawiamy jedyny świecznik do zdjęcia. Wbijamy gwoździe na których wieszamy talerze i obrazki. Wymieniamy wazony obtłuczone przez lokalesów. Zmiatamy skorupy po zabytkowym wazonie i vintage-owej paterze.

Od kilku dni Casa di Giuseppe chwali się nowymi metalowymi oknami. Wizja lokalna w sobotę. I następny rachunek do zapłacenia. Nasze konto płacze krwawymi łzami, a ja razem z nim: chciałam w tym roku kupić sklejkowy fotel do salonu, powiesić lampę i zacząć zmieniać burdel na parterze w porządnie prowadzący się hol. Na 98% (jestem optymistką :)) nic z tego, bo LCW musi być vintage, a vintage Parentesi, tak jak i konto, ma być w czarnym kolorze. Na szczęście wioska nie rozlicza nas z niezrealizowanych projektów, a lokalesom wystarcza ciepły kaloryfer i przeszkolne do podłogi drzwi balkonowe, przez które można obserwować skaczące po balkonie ptaszki....

mieszkanie w Mantui
Archiplan Mantova
w ginestrowych salonach stoją ciemne stoły i sześć równie ciemnych krzeseł z siedziskami obitych pasiastym jedwabiem. Do kompletu są kredensy z wystawką porcelany i szkła, kilka obrazków świętych lub landszaftów nad komodami z ustawionymi na niej paterami, wazami lub wazonami. Te ostatnie z bukietami zasuszonych hortensji lub jedwabnymi różami.

Ewentualnie, zamiast landszaftu, na ścianach wiszą telewizory najnowszej generacji. Czasami w kącie stoi kanapa obita kremową tkaniną. Drewnianych podłóg i dywanów nie widziałam u nikogo, a odwiedziłam sporo domów, choć nie zawsze przesiadywałam w salonie. Niekiedy siedziałam w kuchni, przy stole nakrytym ceratą i podziwiałam ciąg kuchenny z kamienia skompowany ze słonecznikami lub cytrynami, czasami patrzyłam na szafki i kafelki pamiętające lata 70., a po kilku wypitych kawach odwiedzałam łazienki z kompletem różowych kafelków i umywalką w kolorze kawy z mlekiem. Ba, w Casa di Giuseppe, na parterze mamy resztkę łazienki z kremowymi kafelkami w lawendowe kwiatki, a na podestach straszą cieniowane kafelki cegiełki, wstawione umiejętnie w ramkę z najprawdziwszego biało-szarego marmuru.
 
Nie sądzę by którekolwiek ginestrowe wnętrze, nawet to należące do najzamożniejszych, projektował architekt. A jeśli architekt, to nie najwyższych lotów. I na pewno nie był to nikt z pracowni Archiplan. Nie był to Luca Zanaroli,  Enrico Iascone czy też Chiara Ferrari, czyli projektanci i architekci odpowiedzialni za nowy wygląd starych wnętrz.

Casa nel Bosco di Ulivi (Luca Zanaroli)
No i pytania: czy Ginestra byłaby Ginestrą, gdyby taka Casa nel Bosco di Ulivi pojawiła się na via Monteleone?  I co do stylistyki Ginestry wnosimy my, cudzoziemncy, targający po schodach Up3 Gaetano Pesce i ustawiający pod ścianą Malainę Rodolfo Bonetto oraz Quatro Gatti Belliniego? My ustawiamy włoskich projektantów,  a włoska Ginestra ustawia ludwiki, buduje kamienny ciąg kuchenny i nasze wysiłki patrzy z niedowierzaniem. W ostatecznym rozrachunku my mamy swoje plastiki, a Ginestra ma słoneczniki. Ale też wszyscy mamy stoły nakryte pstrokatą ceratą.

===
włoszczyznowe notki o Quattro Gatti i Malainie, nadmuchanym Up3, druciaku Bertoii oraz strony internetowe: Archiplan, Luca Zanaroli, Enrico Iascone

Inne notki o włoskich wnętrzach: kryzys po włoskuRembrandt w Hawanie, Granat Fryderyki, Dekoratorzy niepałaców, Inny wygląd włoskiego wnętrza, Design w masarnii, Co lubią tygryski, Gdybym
add Chioggia

Altino zasiedlało Torcello i Burano, Aquileia - Grado, a Treviso - Rialto i Malamocco. Natomiast Chioggię zbudowali uciekinierzy z Ferrary. Tak mówią źródła. Ferrary w Chioggi doszukać się nie doszukałam. Wenecji też w dawkach homeopatycznych: trochę okien, brama z weneckim lwem i mosty spinające dwa brzegi Canale Vena. Ale Chioggię polubiłam dla samej Chioggi.


Marketingowcy i specjaliści od piaru sprzedają Chioggię jako drugą Wenecję. Co obraża i Wenecję i Chioggię. Wenecja jest tylko jedna,nie występuje w trzech osobach. A Chioggia do Wenecji nie musi być porównywana.

Do sprzedania Chioggi, Chioggia wystarczy.  Co prawda nie dorobiła się fortuny, przez całe swoje średniowieczne i renesansowe życie opierała się Wenecji, gospodarczo i politycznie  związując się z Bizancjum i Bałkanami. Tak więc nie ma w Chioggi Ca D'Oro, ale też nie ma fresków bizantyjskich.

Więc co jest?


Jest urok, prowincjonalny, ludzkich rozmiarów. Jest poranne syczenie ekspresów do kawy, skrzypienie okiennic i szuranie mioteł. Są trzy kanały ciągnące się wzdłuż najstarszej części Chioggi, Isola Cartieri: Canale Lombardo, S. Domenico i najmniejszy Canale Vena. Ten ostatni składający mapkę Chioggi wzdłuż. Nad Canale Vena mosty. Dziewięć mostów jak agrafki. Każdy z nich kamienny. Ponte Vigo, tuż przy nabrzeżu, kojarzy się z mostami Wenecji. A przy Ponte Peschiera leży Piazza Granaio, miejsce cotygodniowego targu rybnego, mniejszego od wspomnianego przy innej okazji wielkiego targu, a właściwie giełdy, na Isola dei Cantieri.



I jeśli o rybach i Chioggi mowa, to każdego roku w lipcu, miasteczko świętuje ryby i owoce morza. W tym roku Sagra di Pesce przypadła na 12-21 lipca. Nie byłam. Może będę. I wtedy napiszę.

I to byłoby wszystko co miałabym do powiedzenia o Chioggi. Przynajmniej w tym roku :D

====
Ryby i inne wrażenia
idzie zima, na budę za stary, bo po maturze, na gosposię nie stać, więc za fartuch nie chwyci*, a zapasy na zimę by się przydały. Zwłaszcza, że burek zrobił się wybredny: sklepowych dżemów nie jada, przymysłowymi sosami ze słoika gardzi,  tych w proszku burek do pyszczka z własnej inicjatywy nigdy nie weźmie, a jak raz wziął bo mu ją w lazanii z ananasem podano, to wyżygał po drodze do domu. Więc co roku burek robi dżemy, warzy sosy, wysmaża powidła i, w miarę udoskonalania warsztatu, poprawia receptury.

burkowe warzenie

W tym roku burek zracjonalizował przepis na sos z pieczonych pomidorów. Zamiast pieczenia bóg-wie-ile-godzin w niskiej temperaturze, udoskonalony sos robi się w ~180° z termoobiegiem, w 1-2 godziny (w zależności od wybranej temperatury i osobistej definicji słowa 'zrumieniony') .

Połówki (jeśli małe→średnie) lub ćwiartki (jeśli duże) pomidorów ułożyć jednowarstwowo w naczyniu do pieczenia.  Powtykać między pomidory pokrojone w ćwiartki cebule, dorzucić nieobrane ząbki czosnku. Pomidory posypać odrobiną soli i ciemnego cukru. Wstawić do piekarnika i piec, aż cebula będzie miękka i zrumieniona,  a na pomidorach pojawi się brązowa skórka na wierzchu, a brzegi będą ciemnobrązowe (pomidory powinny być b. miękkie, odwodnione). Wszystko - łącznie z sosem z dna naczynia - przetrzeć przez sito, dodać ulubione zioła, czyli rozmaryn :), wlać do rondla, posmażyć kilka minut (w zależności od upodobania), dodać soli, jeśli sosowi jej brakuje, wlewać do wyparzonych słoików.

Burek robi też sos pomidorowy z odori. I wtedy dodaje ostrą papryczkę lub dwie. Lub trzy. Bo burki już tak mają, że lubią ostro. I to nie koniecznie jedynie do makaronu :D

===
wątek zbiorczy o pomidorach i przepisach pomidorowych
* Kłopoty Burka z podwórka Lucyny Krzemienieckiej


między barene* Torcello mieszka 15 osób i stado bezpańskich kotów. Liczbę osób podaje Commune di Venezia. Kotów nie uwzględnia się w statystykach. Szukałam, pisałam, nikt nie wie ile kotów mieszka na Torcello. Wiem jedynie, że koty są pod ochroną, opiekuje się nimi organizacja Dingo, która chore koty izoluje na oddziele zakaźnym na Malamocco, a czarny kot jest puentą w  miejscowej legendzie o patriotyczno-religijnej wymowie:
Dawno temu była sobie dziewczyna, która zakochała się w austriackim żołnierzu. Rodzina, nie mogąca znieść upadku patriotyczno-moralnego dziewczyny, zamordowała austriackiego kochanka. Dziewczyna zaś udała się po pomoc do czarownicy. Ta kazała dziewczynie popłynąć na Torcello. Tam, wśród chaszczy i mokradeł, tuż przy kamiennym moście, czarownica odczyniła swoje ryty i przywołała diabła.  Diabeł obiecał oddać austriackiego kochanka, ale w zamian chciał zapłaty w duszach: 1 dusza co siedem lat. Ubito targu. Kochanek wrócił do życia i odszedł w siną dal z dziewczyną by żyć długo i szczęśliwie. Mniej szczęścia miał diabeł: zanim doszło do spłaty pierwszej raty, czarownica zmarła i nie było nikogo, kto mógłby zanieść duszę na most. Od tego czasu, co siedem lat, w dniu 24. grudnia, gdy na niebie pojawia się pierwsza gwiazdka, na kamiennym moście w Torcello pojawia się czarny kot szukający należnych mu dusz....
pomocnik diabła
Tyle legenda ocierająca się o bluźnierstwo z tą pierwszą gwiazdką w dniu 24. grudnia. Dusza ofiary przemocy znajduje się w rękach diabła z tylko powodu przynależności narodowej. Zaś sam diabeł jest bankowcem. Pytanie tylko, którego banku?

======
* barena (l.mn. barene) to wenecki odpowiednik cespuglio, czyli chaszczy, zarośli
Powered by Blogger.