tak trochę bajkowo, ale inaczej

pytanie tylko z jakiej bajki, choć napewno nie jest ona disneyowska. Jeśli już to bardziej andersenowska, choć światło jakby nie to...a trafiliśmy do niej gdyż JC chciał klimatów Południa. A że w Fondi już byliśmy, więc Południa postanowiliśmy poszukać po drugiej stronie granicy Lacjum.

I tak trafiliśmy do Teano, miasta o którym nie wiedzieliśmy nic, poza tym że leży w Campanii i ma ładną nazwę. Spodobało się nam od pierwszego wejrzenia, choć na placu przed pocztą wybudowano cementową konstrukcję przestrzenną, mającą zapewne spełniać funkcję dekoracyjną, choć jej wartości artystycznjej nie byłam w stanie docenić. Reszta miasta, mocno wyludniona z powodu pory obiadowej, przypominała salonik rokokowy z powycieranymi brokatami, odpadającą pozłacaną sztukaterią i mętnymi lustrami, czyli miała to co lubię ostatnio najbardziej: atmosferę i ślady używania. Czego nie miała, to nie miała w centrum żadnej trattorii, która by nas nakarmiła. Wiem, bo pytałam miejscowych, zamykających żaluzje i zatrzaskujących drzwi. Odesłano nas to pizzerii: skręćcie w prawo, na rozjeździe odbijcie w prawo, w dół. Pizzeria jednak zamknięta była. Może i dobrze, bo nazywała się Mexico...A my wróciliśmy na parking obok urzędu miasta, posterunku carabinieri i kościoła, by wsiąść w samochód i wrócić do restauracji przy podjeździe do miasta, która z racji neonu i koloru wędzonego łososia jakoś nie przypadła nam do gustu.


trzy kolory Teano

Ale, jak to w bajkach bywa, dynia zamieniła się w karocę, a restauracja z pomarańczowymi podpiętymi artystycznie firanami, we wspaniałe miejsce. Przede wszystkim jedliśmy przy stole pokrytym białym papierem, co mnie zawsze pozytywnie nastawia do miejsca, zwłaszcza gdy na ścianie telewizor miga najnowszymi wiadomościami. Kelner opowiedział o lazanii, którą dzisiaj zrobili i zasugerował zakąskę z porcji miejscowej kiełbasy z miejscowymi marynatami, tubylcy wpadali po naczynia z kawałami lazanii na wynos, za plecami siedziała rodzina z dziadkiem, któremu trzeba było pokroić makaron. I w ogóle swojsko było, zwłaszcza gdy na koniec pojawił się kucharz i porozmawiał o lazanii (przekładanej jajkiem na twardo i kawałkami kiełbasy) i planach kulinarnych na lato. Podałabym wam adres tego świetnego miejsca, ale - niestety - na rachunku na który liczyłam, nie było adresu. Jeśli znajdziecie szary budynek z kilkoma sklepami przy podjeździe do centrum Teano (po lewej stronie), to restauracja jest zaraz obok. Straszy neonem, tarasem i kolorem tynku.

Bardzo lubimy bajki, więc do Teano jeszcze wrócimy. Mamy do zwiedzenia miasto, a w nim (cytuję za wikipedią):
  • katedrę
  • Loggione, czyli coś w stylu gotyckim wybudowanym na fundamentach rzymskich
  • zamek
  • św, Piotra z freskami
  • św. Benedykta z pięknymi kolumnami
  • i klasztor św. Franciszka
  • uścisk dłoni z Teano :D
Przy wyjeździe z Teano, tuż przy drodze do Calvi Risorta, znaleźliśmy kościół, który wydaje się być pod wezwaniem św. Paryda (tak sobie spolszczyłam angielskiego S. Paride). Nie było żadnych tablic informacyjnych (i nie spotkaliśmy nikogo, kto byłby gotowy nam cokolwiek o kościele powiedzieć), ale fakty się zgadzają: południowy wschód od Teano, paleo chrześcijańskość bryły...itd.

1 comment:

Powered by Blogger.