dorsz, koniecznie w pomidorach, podlany jabolem

powinnam więcej tranu, nowego języka zacząć się uczyć (polski przychodzi do głowy, bo jeśli ktoś nie zna różnicy między stróżką i strużką, to intensywne kursy byłyby wskazane), masło orzechowe zamiast masła, choć może niekoniecznie pod szynkę, bo coraz więcej zapominam. Zapomniałam, na przykład, o wigilii po ginestrowemu.  A więc piszę to, co mogło pojawić się jeszcze w grudniu, ku pokrzepieniu serc, którym za dużo upałów:

Zostaliśmy zaproszeni na 19 i od progu obciach: nie wiedzieliśmy, że prezenty daje się w wigilię, a nie tak jak gdzie indziej, czyli w pierwszy dzień świąt. Przyszliśmy z prezentem ogólnym, a powinniśmy przyjść z prezentami szczegółowymi, drobiazgami dla każdego z osobna.

Choinki nie było, prezenty układało się na kanapie i na komodzie, na której stała szopka. Szopka, w przeciwieństwie do choinki, to tradycja bożonarodzeniowa: figurki przekazywane są z pokolenia na pokolenie. W przypadku naszych gospodarzy Matka Boska z przyklejonych ramieniem i dzieciątko po amputacji stopy pochodzili od dziadków, którzy wrócili z emigracji w tysiąc dziewięćset którymś tam i kupili nowy dom rodzinny w samym centrum Poggio Moiano oraz 10 figurek na szopkę, czyli wszystkie dramatis personae plus jedną owcę.

wigilia alla ginestra


Zaczęło się od spaghetti w sosie z owoców morza w pomidorach, choć - jak chętnie mi tłumaczono - nie jest to wymagane. Z równym powodzeniem może być sos biały. Lub zamiast sosu owoców morza robi się sos z tuńczyka. Lub, w najbiedniejszych domach, z wymoczonych solonych sardeli.

Potem podano fritelle, kawałki kalafiora w cieście drożdżowym smażone w głębokiej oliwie. I smażone rybki oraz inne kawałki owoców morza, czyli tak zwane fritto, i -już jako przerywnik - dobrze przyprawioną zieloną sałatę skropioną nową oliwą.

Główne dania też były rybne: a więc dorsz, przyrządzany - jak wszystko w Sabinie -  w pomidorach i z czarnymi oliwkami, oraz węgorz w zalewie octowej. My, siedzący przy stole,  marynowaliśmy się nie w occie a w czerwonym winie,do którego dolewaliśmy gazowanej wody mineralnej, gdyż inaczej nie dawało się go pić takie mocne było. Wino produkcji własnej gospodarz elegancko przelał wcześniej do butelek litrowych i każdy polewał sobie wedle uznania. Na stole stała, co prawda, elegancka butelka wina kupionego w porządnym sklepie, ale nikt się nią nie interesował. Wszyscy obciągaliśmy lemoniadę z jabola.

Po dorszu i węgorzu na stół wjechały wypieki miejscowe: nociole z orzechów włoskich i miodu przekładane liśćmi laurowymi, ciasteczka z orzechów laskowych, miniaturowe obwarzanki na czerwonym winie, pajdy panettone, owoce w czekoladzie i opowieści o tym jak to dawniej bywało. A że przy stole siedziało 10 Włochów, więc dyskusja szybko zeszła na kulinarnia i na licytowanie się, czyja mama najlepiej gotowała. Biorąc pod uwagę konsumpcję mocnego czerwonego wina aż dziwne, że nikt nikomu krzesłem nie przyłożył, bo dyskusja była zacięta. A gdy Sergio stwierdził, że najlepiej gotuje Rzym i Sabina mu do pięt nie dorasta, to na emocjach można było fritelle smażyć. I może w tym momencie Sergio dostałby butelką po coca-coli, gdyby nie dorzucony natychmiast argument, że Ginestra to zupełnie co innego, bo gotuje tak samo dobrze jak Rzym.

Do domu trafiliśmy o północy. Miejscowe koty obrabiały resztki dorsza i spaghetti na progach domąw i tak były zajęte jedzeniem, że zapomniały mówić. Rozgadał się natomiast JC. W przyszłym roku, twierdził, trzeba będzie iść na obiad bożonarodzeniowy, bo dorsz jest niezły, ale on woli jagnięcinę.

2 comments:

Powered by Blogger.