15. marca JC wszedł w wiek, który prywatnie nazywamy vintage: jeszcze nie antyk, ale zdecydowanie styl retro. No więc mój mąż zapytał: co chciałabyś robić w moje 50. urodziny? A ja mu powiedziałam, że chciałabym je świętować w Trydencie.
Od Dolomitów buchało wiosną: góry okrywała zielona mgiełka, pachniały drzewa z różowymi kwiatami, forsycje szalały na żółto, w restauracjach menu zakwitło mleczem. W Lo Scrigno del Duomo podano nam prosecco i sałatkę z mleczu, jajek w mundurkach i chrupiacego boczku, a w Il Libertine, naszej ulubionej restauracji położonej po drugiej stronie Adygi, w dzielnicy Piedicastello, mogliśmy się w mleczu tarzać, mieli bowiem menu mleczowe, co nazwano menu tarassaco, w nawiasie denti di leone: bezmączne placki ziemniaczane z sałatką mleczową, ravioli nadziewane mleczem i owczą ricottą, tagliata wołowa (niestety, w sosie winnym) z podsmażanym na oliwie mleczem. Używaliśmy jak króliki, żując gorzkawe łodyżki, przełykając delikatne listki, wylizując talerze po różnych sosach, przy okazji wznosząc toasty za ciężkie życie gryzonia. Pogody ducha nie była w stanie zmącić świadomość, że po raz kolejny zgubiłam szalik i rozjeżdżające się na kamiennej kostce nogi w trzewikach na skórzanych podeszwach. Bezmleczowa była deska miejscowych serów w Lo Scrigno, ale za to z różnymi wytrawnymi konfiturami i gorzkawymi miodami.
Gorzko było na ulicach Trydentu. Wszędzie proszący o wsparcie, jedni bardziej, drudzy mniej natarczywie.
Grupa kawoszy przy stolikach, kompletnie obojętnych na chodzącego między nimi chłopaka w dziurawym swetrze. Pochodził z Sudanu (a może z Ugandy?) i zbierał na wyjazd z Włoch. Jak twierdził, a mówił dobrze po angielsku, nie ma na jedzenie.
W parku przed stacją kolejową, pod pomnikiem Dantego, sypialnia bezdomnych i tłumy kręcące się pod urzędem po drugiej stronie ulicy. Z tego co zrozumiałam, w soboty dawano zasiłek.
W niedzielę całe miasto zamknięto i urządzono wielki targ. Kupić można było wszystko. Drzewko oliwne słusznego wzrostu też. Bez drzewka oliwnego, ale za to z workiem suszonych owoców wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w kierunku domu, bo JC chciał wracać bocznymi drogami. Za Bolzano skończyła się wiosna i pojawiła się pierwsza informacja, że przełęcz na JOT jest zamknięta do wiosny. E tam, powiedział JC, przecież nie jest powiedziane, że musimy przez nią jechać. Po godzinie, w polu pokrytym zmarzniętym na kość śniegiem, zawracał w kierunku Bolzano. Innej drogi niż przez przełęcz na Jot nie było.
Przypisek biologiczny: na menu w Lo Scrigno mlecz zwano denti di cane. W Il Libertino wytłumaczono mi, że denti di leone, denti di cane i tarasacco to jedno i to samo. Jak się potem okazało, że jedyniw w Trydencie, bowiem denti di cane to nie mlecz, ale roślinka przypominająca fiołki alpejskie tudzież drobne owoce morza.
Powered by Blogger.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :-) Bylam w Bolzano na poczatku miesiaca i bylo goraco, goraco ... a tu zalamanie pogody, zreszta w calych Wloszech. Na poludniu tez zimno dzisiaj.
ReplyDeleteJa w pazdzierniku bede miala 40 tke i chyba namowie meza na jakas wyprawe w dalsze tereny.
A co do denti di cane - w Neapolu nazywane sa tak male wapienne muszle przyczepione do muli.
proponuję Bawarię, zwłaszcza jeśli lubisz klimaty przyrodniczo-barokowe.
ReplyDelete+1
ReplyDelete