Eli, lat 7, siedzi z na pomoście. Stopy ma zanurzone w wodzie. Obok niej siedzi dwuletnia Lavinia, machająca nóżkami w powietrzu. Eli, nie odrywając wzroku od kutra rybackiego, który obydwie obserwują, zaczyna 'oggi parliamo la metafora' (dzisiaj porozmawiamy o metaforze)

**
Arquata del Tronto i Cales

 **
Neapolis Ensemble 77, pieśni neapolitańskie o kobietach. Ostatnia na CD jest 11 mesi e 29 giorni (11 miesięcy i 29 dni)

Votta a passa chisti vintov'anne
unnice mise e vintinove juorne.

Oima' t'arraccumannno ogne tre anne
'e me manna 'na lettere e 'nu saluto

(mam nadzieją, że te 29 lat, 11 miesięcy i 29 dni miną szybko. Mamo, niie zapomnij przysłać mi listu i życzeń co trzy lata)


 **
Corriere della Sera wydał wiersze Szymborskiej w serii Un Secolo di Poesia; tłumaczenie na włoski: Nicola Crocetti.

In sogno
dipingo come Vermeer.

Parol correntementte il greco
e non soltano con i vivi

(We śnie/maluję jak Vermeer van Delft./Rozmawiam biegle po grecku/i nie tylko z żywymi.)

 **
 książka za 2,20, bo musiałam kupić gazetę za 1,20. K

**
na granicy Umbrii, Lazio i Marche stoi Arquata del Tronto. Jest w niej jedna droga wjazdowa i jedna wyjazdowa. Widok na Salarię, brama będąca jednocześnie pomnikiem poległych na wojnie i kościół z czarnym obrazem, na którym nic nie widać.

**
w Cales (Campania) jest wczesnochrześcijańska bazylika, budynek urzędu celnego Burbonów, resztki zamku Aragonów i pozostałości po rzymskim teatrze, termach i jeszcze innych rzeczach, których nie zapamiętałam.

PS: tłumaczenia z neapolitańskiego nie robiłam, bo nie, jak widać z przykładu, to nie jest język włoski, który znamy z podręczników.
szukajcie aż znajdziecie, mówi pewna mądra książka. Inna twierdzi, że droga jest ważniejsza niż cel. Sprawa się komplikuje, gdy szuka się celu, który jest drogą. Ale nie filozoficznym podejściu do życia mam pisać, tylko o drodze polnej, którą chodzą stada.


Szukałam jej długo i uporczywie w ministerstwie infrastruktury (rzucono słuchawką), w abruzyjskim wydziale budowy dróg i mostów (mamy na głowie ważniejsze sprawy), w informacji turystycznej Lacjum (dano mi broszurki o szlakach śladami św. Franciszka i Benedykta) i Abruzji (mapy nie mamy, ale tratturi są oznakowane. A gdzie są? W okolicach L'Aquili oczywiście). W końcu pod Peltuinum zobaczyłam to, czego od dwóch lat szukałam: moje pierwsze najprawdziwsze tratturo. I to nie tratturo pospolite, jakich (podobno) jest w okolicy wiele, ale najwspanialsze z największych: Tratturo Magno, zwane też Królewskim, ciągnące się przez 244 km, łącząc niziny z płaskowyżami, Apulię z Abruzją, L'Aquilę z Foggią. Król Alfons, chcąc zaprowadzić hiszpański porządek na bałaganiarskim Południu, spisał zasady: w kwietniu i maju ruch ma się odbywać pod górę, jesienią  z góry na dół, we wrześniu idą owce, w grudniu krowy, zakazuje się wyprzedzać na tratturo. Maksymalna szerokość tratturo to 60 passi napoletani (po naszemu 60 skoków neapolitańskich, razem 113 metrów).

W najlepszych latach łaziły po tratturi 3 miliony owiec.


Przy kościele Santa Maria dei Cintorelli pod Caporciano zaczynało się inne, mniejsze tratturo. Kościół odrestaurowany tak, że można go uważać za nowy, udekorowano pomnikiem wędrowca w ubraniu kosmity. Tabliczek informacyjnych nie było, ale sądzę, że trzeba go uznać za metaforę pasterza ruszającego na podbój nowych pastwisk. W cokół wmurowano tabliczkę z powiedzeniem Bartolomeo Vanzettiego (anarchisty, antyklerykała, urodzonego nie - jakby się można spodziewać  - w Abruzji, a w Piemoncie): io voglio: un tetto per ogni famiglia, del pane per ogni bocca, educazione per ogni cuore, luce per ogni intelligenza (chcę: dachu dla każdej rodziny, chleba dla każdej gęby, wykształcenia dla każdego serca, światła dla każdego umysłu). Jeśłi Vanzetti był kiedyś dzieckiem to pewnie wiedział to, co wbija się włoskim dzieciom od kołyski; voglio jest roślinką, która rośnie w jedynie w ogrodzie królewskim. Grzeczne dzieci wiedzą, że nie mówi się io voglio (bo tak może mówić król), tylko io vorrei. Wniosek z tego prosty: Vanzetti nie był grzecznym dzieckiem :D

Od kilku ładnych lat prowincja Molise stara się by tradycję pasterstwa transhumancyjnego wpisano na listę UNESCO.


o tratturi pisałam w wątku tajemniczy świat tratturo
tragiczna biografia Vanzettiego na stronie Spartacusa
jadąc kiedyś A 25 i przejeżdżając nad Popoli, zastanawiałam się głośno nad motywacją ludzi chcących mieszkać w TAKIM miejscu. Obiecywałam też sobie, że moja noga w TYCH okolicach nie postanie, bo nie będzie miała po co.

Istnieje jednak coś, co można nazwać złośliwością losu lub upierdliwością rzeczy martwych, gdyż niecały rok później, z własnej nieprzymuszonej woli do Popoli pojechałam. I żeby jeszcze bardziej moim uprzedzeniom dowalić, miasto mi się bardzo podobało. Podobało tak bardzo, że gdyby nie Ginestra i casa di giuseppe to w tej chwili, zamiast pisać o winach, szukałabym domu z widokiem na masyw Maiella lub na winnicę.

Do Popoli pojechaliśmy po wino, bo - jak wam wiadomo - dopóki nam wątroby nie wysiądą, wędrujemy wzdłuż półwyspu apenińskiego, odbijając butelki. W roku 2011 kolej przypadła na Abruzję. Rok rozpoczęliśmy Pecorino Riserva od Cataldi Madonna, przy okazji obalając literek lub dwa ich Montepulciano d'Abruzzo (Toni, naszym zdaniem, jest za drogie, bardziej smakowalo nam tańsze Malandrino). Po pierwszym łyku okrzynęłam Pecorino Riservę moim ulubionym białym, bo nigdy nie piłam takiej wspaniałej mieszanki cytrusów i minerałów, i nadal bym tak twierdziła, gdyby nie rekomendacja od właściciela restauracji La Trota, polecającego winnicę Valle Reale.

winnica Valle Reale, Popoli w Abruzji

Valle Reale oficjalnie leży w Popoli (miasto pokażę przy innej okazji), faktycznie znajduje się na końcu cywilizacji, gdyż za cmentarzem, u podnóża cholernie wysokich gór, ale widoki mają nie z tej ziemi, przynajmniej nie z ziemi, którą ja znam :) Jak zwykle powołałam się na znajomości i rekomendację znawców ( właściciel La Trota) i poprosiłam o karton dla początkujących, w którym - oprócz Montepulciano d'Abruzzo San Calisto, San Eusanio i Vigne Nuove- znalazła się butelka Trebbiano z winnic położonych w Capestrano. I było to następne najlepsze białe jakie piłam. Na wiosnę znów wrócimy do Popoli i do Valle Reale. Po więcej butelek Trebbiano. Przy okazji kupując Montepulciano San Eusanio (fermentowane w stalowych beczkach) i Vigne Nuove (bardzo owocowe, intrygujące i doskonała cena). Pewnie też przywieziemy więcej Cerasuolo (rose), które smakowało lukrecją i skórką pomarańczy.

Jak ja nie lubię win białych. I nie znoszę rose :D

Adresy:
Valle Reale
loc. San Calisto
65026 Popoli (PE)
tel. 085987 1039
kierować się na szpital, a potem na cmentarz, za cmentarzem będzie widać pierwsze winorośla.

Luigi Cataldi Madonna
loc. Piano
67025 Ofena (AQ)
tel. 086295 4252
cataldimadonna@virgilio.it
winnicę widać z SS17, nie sposób ją przeoczyć: stoi w polu i straszy malinowym kolorem.

PS: nie wiem co się stało ze mną/moim monitorem/oprogramowaniem, ale zdjęcie wydaje się być bardzo ciemne. Może w bloggerze się zrobi się jaśniejsze? Mam nadzieję, bo szkoda byłoby wycinać sentymentalne spojrzenie na winnice.

27.01.2012poprawiłam zdjęcia:

za pomysłem na hotele rozrzucone (alberghi diffusi) w San Stefano di Sessanio i w Sassi Matery stoi Daniele Kihlgren, spadkobierca fortuny zrobionej na cemencie, będący jednocześnie przeciwnikiem cementowania krajobrazu i orędownikiem nowego podejścia do tradycji. I to nie tradycji mieszczańskiej, czy jak kto woli - miejskiej, ale tradycji najprostszej, najbliższej środowisku, czyli tradycji wiejskiej.

W przypadku Kihlgrena nie jest to powrót pozorny, oparty na przenoszeniu elementów  stylu do nowoczesnego wnętrza. Jest to zdecydowany powrót do korzeni, z uwzględnieniem historii miejsca i to nie zawsze tej najbardziej atrakcyjnej wizualnie. Na przykład: ślady po dawnym pożarze stają się częscią koncepcji wnętrza. Dziwne? Niekoniecznie. Choć być może miłośnikom przecierek, dekupażu i romantycznych wianków pod sufitem podobać się nie będzie.

Kihlgren, do którego dołączyła sława architektury David Chipperfield, próbuje odwrócić proces rozkładu. Wykupując rozsypujące się i prawie wyludnione wioski, dekorując wnętrza tradycyjnymi tkaninami i przedmiotami, walczy o zachowanie architektury i rzemiosła. W swoich restauracjach serwuje tradycyjne potrawy. Podobno chciałby wykupić 30 wiosek w południowych Włoszech. Powiada, że to wystarczy by zachować część tradycji. Napewno ma jakiś pomysł. Pytanie tylko czy jest to próba zatrzymania niekorzystnych przemian lokalnych społeczeństw czy też jest to raczej tworzenie swoistego rodzaju skansenów, wysepek tradycji zatrzymanych w czasie. I czy nie staną się one z czasem parodią pierwotnego pomysłu? Zobaczymy. Ja trzymam za niego kciuki.

Najnowszym projektem Sextantio jest wioska Musellaro. Prawda, że piękna?

Więcej informacji:
artykuł w The Independent i w Vita Europa o D. Kihlgrenie.
O renowacji sassi Matery w New York Times
DesignHotels.com
hotel w San Stefano di Sessanio na YouTube
o projektach Kihlgrena na 90 Meteo
Biografia D. Chipperfielda i David Chipperfield Architects

Pewnego ranka wiewiórka napisała do mrówki list.
Kochana Mrówko!
Chciałabym ci coś powiedzieć, ale chyba będzie lepiej, jeśli ci to napiszę. Dlatego do ciebie piszę. Ale może jednak lepiej będzie jak ci to powiem. Wiewiórka
Wiatr przywiał list do mrówki. Był to piękny dzień i niedługo potem do pokoju wiewiórki weszła mrówka.
-- Dzień dobry, wiewiórko -- powiedziała mrówka.
-- Dzień dobry, mrówko -- powiedziała wiewiórka i zatarła dłonie.
Chwilę potem siedziały razem, jedząc miód, karmelizowane bukowe orzechy i słodkie gałęzie brzozy, i rozmawiały o tym, o czym mrówka wiedziała, ale czego wiewiórka nie wiedziała albo o czym zapomniała.
W oddali śpiewaą drozd, słońce świeciło poprzez otwarte okno.
W końcu mrówka odchrząknęła i zapytała -- co właściwie chciałabyś mi powiedzieć?
Wiewiórka zadumała się, popatrzyła w podłogę, a potem w sufitm, głęboko westchnęła i powiedziała: -- Chyba będzie lepiej, jak ci o tym napiszę.
Tego wiecora wiewiórka napisała nowy list do mrówki. Napisała, że ostatecznie wydaje jej się, że jednak lepiej jej powie o tym, o czym chciała napisać, ale że to w każdym razie nie jest nic szczególnego.

To co chciałabym napisać, napisał lepiej Toon Tellegen ('Nie każdy umiał się przewracać' tłum. Jadwiga Jędryas, wyd. Kowalska/Stiasny, rok 2005). Więc nie napiszę, a wkleję jedynie zdjęcia.

PS: na zdjęciach (od lewej do prawej, od góry) 1. archanioł via Appia, 2. okno w winnicy Cataldi Madonna, Abruzja 3. i 4 Cales w Campanii 5. dolny kościół Badia w okolicach Sulmony, Abruzja 5. okno w saktuarium, Ausonia, Lacjum
Chcecie doznać oświecenia? Tylko w Cascina Dede :D

we wtorek, dwa i pół roku pisałam o parmigiano reggiano, wspominając przy okazji o innych serach typu ziarnistego, czyli grana, między innymi grana padano i gatunku na wymarciu; grana lodigiano. Padano i parmezan można kupić w każdym sklepie we Włoszech, lodigiano i dobry parmigiano najlepiej kupować od producenta.

Livio, znawca kulinariów włoskich, niezmordowany tropiciel gatunków na wymarciu (m.in. obsuszanego udźca koźliny, sławnego violino di capra) w ramach oprowadzania po Mediolanie zaprosił mnie na wycieczkę do gospodarstwa produkującego grana lodigiano: Cascina Dede (z akcentem na ostatnie e w Dede) i jakby tego było mało, umówił nas jeszcze na oprowadzanie po linii produkcyjnej. Popatrzeliśmy na jedzące kolację krowy, miedziane kadzie do podgrzewania mleka, baseny do kąpieli solankowych i odciskanie gotowych serów. Zwiedzanie zakończyliśmy między półkami dojrzewających serów, Był to najpiękniejszy z możliwych widoków, kładący na łopatki i relikwie św. Ambrożego i gotyk katedry.  Wzruszenie kompletne, łza w oku, rozkosz na języku. Próbowaliśmy 32miesięcznego lodigiano. Powiem tak: może nie trafiłam jeszcze na boski parmezan, ale dla tego lodigiano jutro idę z pielgrzymką do Propio-Borghetto. I pewnie będą musiała wkrótce wyruszyć w drogę, bo się zapas (niestety) kończy.

włoszczyzna i grana lodigiano


Babcia Eli, czyli teściowa Livio, zawdzięczająca swoje 95 lat -jak twierdzi - codziennej konsumpcji parmezanu, jest szowinistką serową. Według niej jedynym i  prawdziwym grana jest parmigiano-reggiano. Basta. Bez odwołania i amnestii. W te święta babcia przez pomyłkę zjadła kawałek grana lodigiano od Dede.I zanim się wydało, zawyrokowała: tylko parmigiano może tak bosko smakować!

Gdybyście byli w okolicach Lodi podjeźdźcie do Cascina Dede. Nigdy nie jest za późno na oświecenie, złaszcza gdy kosztuje (chyba) mniej niż 16 euro za kilo.

Adres:
Cascina Dede
Propio - Borghetto Lodigiano


Nie pamiętam ile ważył jeden taki ser, ale chyba z 35 kg. Jestem natomiast pewna, a Livio potwierdził, że poszło do niego 550 litrów mleka.
miało być o czymśtam, jest o hotelach. A raczej o ich nowym gatunku. I powiem wam szczerze: oglądając zdjęcia, wymiękłam. Nie żebym od razu uważała, że przerabianie fortecy  w Apeninach czy  zaludnianie wcześniej siłą wysiedlonych Sassi w  Materze, jest cudem pod każdym względem, ale......

Jeśli forteca ma popaść w ruinę, a Sassi mają służyć jako składowisko śmieci, to może jednak hotel jest niezłą alternatywą, nawet jeśli dostarcza on zblazowanym i nie-wiedzącym-na-czym-im-dupa-jeździ mieszczuchom poczucia, że są tacy kompletnie niekonwencjonalni i tak mocno alternatywni? Zwłaszcza gdy mogą być alternatywni w komfortowych warunkach. Ale gdy tworząc miejsce pracy zapobiega się wyludnianiu regionu i gdy odrestaurowywanie odbywa się pod kontrolą archeologów, architektów i innych specjalistów, to jest to jednak inicjatywa raczej godna pochwały. Zobaczymy za lat kilka jak wyglądają miejscowe społeczności, na razie podziwiam wnętrza. Ingerencję ograniczono do mininum. Nikt nie poprostował krzywych ścian, nie porobił półek z kartongipsu i nie wykuwał dodatkowych okien.Nie robił z szałasu pałacu, a z pałacu chałupy na wsi.
Sextantio; Le Grotta della Civita; za http://www.desiretoinspire.net

Wracając do myśli przewodniej: nie pozostaje nic innego jak jechać i podziwiać. Jak na razie Sextantio ma dwa obiekty; jeden w Abruzji, okolice Gran Sasso, w Santo Stefano di Sassanio, a drugi w Materze. Forteca jest bardziej pałacowa, Sassi grotowe. A więc tak jak powinno być.

Zdjęcia są z Le Grotte della Civita (czyli z Sassi w Materze), więcej na stronie http://www.legrottedellacivita.com/, na którą nie udało mi się jeszcze wejść (problemy techniczne? Niekompatybilność systemów?). Albergo Diffuso w Santo Stefano do zwiedzenia na stronie http://www.sextantio.it

I to by było na tyle.
i przy okazji instrukcja obsługi j. włoskiego. Nowe to, świeżutkie. I jeśli wystarczy zapału ma szansę być fajną czytelnią.

 http://wloski-online.blogspot.com/ 

16.stycznia. Ciąg dalszy
po wczorajszej wymianie opinii, po wnikliwej lekturze WSZYSTKICH postów (i konsultacjach z porządnymi słownikami) wycofuję rekomendancję. Wydawało się, że autorka wie, ale tak naprawdę to autorce wydaje się, że wie. 

Jedną pomyłkę można usprawiedliwić, dwie jeszcze daje się wybaczyć, ale żeby pisać do redakcji krytkując czyjąś niewiedzę, gdy samemu się nie sprawdziło? To za dużo. Ponieważ nie mam zwyczaju wycinać dowodów mojej głupoty (może wyciągniecie z niej wnioski ;-)), post zostaje. Zmieniam jedynie czcionkę w (nie)rekomendowanym linku. 


wracasz w poniedziałek, 9 stycznia, do pracy. Paskudna pogoda.Nie lubisz poniedziałku. I w dodatku masz świadomość, że skończył się okres świąteczny i następne kilka dodatkowych dni wolnego będą albo na Wielkanoc, albo gdy dopadnie cię grypa.

Tak więc wleczesz się do pracy, marząc o dniu, który pozwoli ci się zaaklimatyzować po wigiliach, sylwestrach i 3 królach. Stawiasz na biurku kubek z kawą, odpalasz komputer....i czytasz:

Czasami tak mam: zapominam o kluczach w drzwiach i gdzie położyłam komórkę. Nie pamiętam naszego numeru telefonu i w którym roku wzięliśmy ślub. Dzwoniąc do Kasi w Warszawie wykręciłam numer Kasi z Wrocławia, oznajmiając, że zaraz u niej będę. Ostatnio jednak przeszłam samą siebie. W ramach usprawniania i racjonalizacji miejsca pracy oraz współpracy z wydawcą, zrobiłam porządek ze zdjęciami. Przejrzałam, zwiększyłam rozdzielczość i zadbałam o jakość materiału, czyli zrezygnowałam z formatu .jpg. I żeby wszystko sprawnie poszło, zamiast bawić się w klikanie zdjęcie po zdjęciu, załadowałam wszystko do jednorazowej przesyłki. Wszystkie 518 zdjęć, o rozdzielczości 300 pikseli, w formacie .tiff. W sobotę rano, po prawie dwóch dniach pracy FileZilla przesłała ich 320. A potem zawiesiłam serwer odbiorcy. Na dwa dni.
Ty sprzątasz serwer, a ja próbuję ustalić, które zdjęcia są na liście nieprzesłanych (jest ich 138) zmieniam format z tiff na jpg. I przygotowuję je do wysyłki na adres nowego serwera, takiego mniej potrzebnego, 'do zablokowania'.


koleś naszego wieszcza Mickiewicza Adama, Bogdan Jański, doznał objawienia i zajął się działalnością religijną. Stworzył w Rzymie ogranizację Zmartwychwstańców, mającą na celu promowanie wartości chrześcijańskich.


O Zmartwychwstańcach nigdy wcześniej nie słyszałam, a trafiłam na nich odwiedzając sanktuarium Montorella, o którym to wspomina mój włoski przewodnik po Lacjum. Montorella, położona tak wysoko w górach, że dojazd przez wiele miesięcy był niemożliwy z powodu obsunięć ziemi, a gdy drogę naprawiono, to my nie mogliśmy do saktuarium trafić, gdyż mapa Lacjum i nasz TomTom nie znały jego położenia. Ale w końcu do Montorelli dojechaliśmy w listopadzie, kierując się na Capranica Prenestina, a potem jadąc po szczytach i nad urwiskami (w niektórych miejscach brakowało barierek) dotarliśmy do klasztoru tylko dla orłów.

 
Podobno w jaskini na tyłach kościoła mieszkał przez dwa lata św. Benedykt. Nie za bardzo w to wierzę; po cholerę Benedykt, idący z Nursii (lub Subiaco. Lub z Montecassino) do Rzymu miał włazić na górę z widokiem na Campanię Rzymską? Skąd wiedział, że nad urwiskiem będzie jaskinia do wynajęcia? Ale niezależnie od faktów historycznych, mitów założycielskich i innych legend, do Montorelli warto zajechać. Jedzie się wzdłuż górskich pastwisk (takich z krowami alpinistkami), a sam klasztor jest pięknie położony. No i jednak łza się w oku kręci patrząc na groby braci zakonnych: prawie same polskie nazwiska. Polski papież też tam był. Jest tablica pamiątkowa i dwa posągi. Na jednym z nich odwiedzający wieszają różańce i koraliki.

Mentorellę więc polecam. Jest polsko, atmosferycznie, inaczej. A jak kogoś nie kręci architektura i krowy wędrujące z pastwiska na pastwisko, to zawsze może zastanowić się jak św. Benedykt wspiął się na górę i czy latał na lotni, bo z Montarelli loty mogłyby być zaje....ste.

dodatkowe informacje:
jak dojechać
godziny otwarcia
O Zmartwychstańcach w polskiej Wiki
biografia kolesia Mickiewicza
pierwotnie miały być naj roku 2011, a więc zamierzałam pisać o Ligurii. Chciałam też wspomnieć o internetowych znajomych i przyjaźni zawartej dzięki temu, że ktoś chciał czytać o Włoszech i trafił na Włoszczyznę. I o marmurowym blacie na szafce w sypialni, ogrzewaniu, które (w końcu) działa oraz zbiorach oliwek. I jeszcze o odkrytych miejscach, poznanych ludziach i winnicach, nowym futerku Paoli, samsungowym tablecie pozwalającym mi podróżować z 15 książkami na raz bez dopłaty za dodatkowy bagaż.

Ale o tym nie będzie.

W niedzielę C zastrzelił mnie pytaniem o przeboje ostatniej dziesięciolatki i od niedzieli nad nimi pracuję. Bo dużo się wydarzyło; przeprowadziliśmy się do Bawarii, zamieszkaliśmy w Casa di Giuseppe, zaczęłam pisać Włoszczyznę, nauczyłam się trzymać aparat fotograficzny, poznałam polską klawiaturę i zaczęłam korzystać z TypeIt oraz Darktable. Od czterech lat polskie literki (i nie tylko) do włoszczyzny  wstawiam dzięki internetowemu pogramowi Tomka Szynalskiego. A zdjęcia w formacie RAW z Olympusa E3 obrabiam w Darktable: poprawiam white balance, ustawienie kolorów i czasami zmieniam kolor na czerń i biel, przetwarzając je zbiorowo na format tiff lub jpg. Na moim starym laptopie Darktable pracował bardzo niemrawo, ale na nowym (choć wcale nie topline, tylko z lepszą kartą graficzną) program pracuje jak ta lala. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że tak TypeIt jak i Darktable są nie tylko dobre, ale też i darmowe. A więc reklama im się należy. Tak jak i ludziom budującym linuxowy OS do mojego laptopa.

Grazie mille!

Linki:
Typeit Tomka Szynalskiego
Darktable
Kubuntu czyli linuxowy OS

w Bawarii wkrótce zaczną kwitnąć tulipany, zaś w Lacjum, 50 km w linii prostej od Rzymu,skrobaliśmy warstwę lodu z szyb samochodu, W Pozzaglia Sabina, 18 km w linii krzywej od 'naszej' Ginestry, mieli najprawdziwszą zamieć. Wiem, bo się w nią wpakowaliśmy jadąc na piątkową pizzę. Jak tak dalej pójdzie to trzeba będzie kupić sobie psy do zaprzęgu, bo koty to nas raczej przez zaspy nie pociągną.
Sabina

Przy okazji poszukiwań szlaków redykowych przekonaliśmy się, że pomysł jeżdżenia bocznymi drogami niekoniecznie sprawdza się w Abruzji. Droga, która na mapie wydawała się niewinnym kilkukilometrowym objazdem, okazała się być trasą slalomu wielkiego. I to w dodatku na tyle wąską, że nie dało się zawrócić. Pięć kilometrów jechaliśmy pół godziny, od czasu do czasu tańcząc na lodzie nad urwiskiem.
Lacjum, okolice Rieti. Sulmona, Gran Sasso i Maiella w Abruzji

W górach Abruzjii wypasały się krowy. Nie wiedziałam, że jest rasa żywiąca się śniegiem i kosodrzewiną :)
Powered by Blogger.