Pod Pstrągiem

Zaszaleliśmy. Zrobiłam rezerwację w La Trota, czyli w tytułowym Pstrągu, jednej z najlepszych restauracji w Lacjum. Poszliśmy na obiad, wystrojeni jak biedronki na święto lasu; ja w bojówkach i sandałach na obcasie, JC w czystych butach i spodniach z kantem.


Było elegancko. Moja torba vel chlebak dostała własny stołek, my okrągły stół i menu. Wybór prosty: albo ryby albo akwarium, czyli zestaw mięsny. Wybraliśmy menu mięsne z powodu jagnięciny z lawendą. Pan dobrał o  odpowiednie wino; odbito pierwszą butelkę (białe, z Piemontu, nazwy nie zapamiętałam, o grona zapomniałam spytać, rozkoszując się minerałami z cytrusem) i postawiono talerzyk z czymś, co wyglądało jak trufle czekoladowe, a było zakąską rybną, warzywną i serową; podano zupę w melona z osobiście wędzonym pstrągiem, panzanellę w kieliszkach od martini, udekorowaną pianką pomidorową o cudownym smaku i kulką bazyliowych lodów.  I jeszcze jajko z karczocha z prawdziwym jajkiem w środku i musem z warzyw. Dwa rodzaje pierożków, jedne z pianką serową, drugie z kaponem.

A potem to nam wymieniono wino; białe się skończyło, więc do jagnięciny podano Montepulciano d'Abruzzo. I to było bardzo dobre wino. Powiem więcej, wypiliśmy całą butelkę pod jagnięcinę (ta rozpływała się w ustach; a lawendy było w sam raz. Nie ciągnęło szafą babuni i  nie musiałam pytać, gdzie ta lawenda) i pod talerz serów, o których pan opowiadał językiem poety.

Gwiazdą całego wieczoru, bijąc na głowę zupę z melona, piankę pomidorową i chrupiące jajko z karczocha, okazała mocno dojrzała gorgonzola. Wyglądała jak kawałki węgla. Lub  czarnej trufli. Ale co za smak! Chyba nigdy więcej w życiu nie wezmę do ust gorgonzoli z supermarketu.

Wylizaliśmy talerze po serach, wychłeptaliśmy resztę wina. Podyskutowaliśmy z panem o trzech widelcach Gambero Rosso i dwóch gwiazdkach Michelina, którymi ostatnio udekorowano La Trota. W zamian za pozytywne komentarze na temat kuchni i wina dostaliśmy kartę deserów. Gdybym już nie była nażarta, to pewnie zamówiłabym wszystko z karty: i ricottę, i ciasto, i kremy. Ograniczyłam się jedynie, z przyczyn patriotycznych rozumie się :-), do lodów z czarnych sabińskich oliwek podanych z sosem cytrusowym. Na zakończenie kawa: specjalna karta kaw, maksymalny wypas; ładna porcelana i domowe czekoladki.

Choć zdaję sobie sprawę, że za cenę tego posiłku moglibyśmy pić Brunello przez następne kilka miesięcy, kąpać się w Taurasi i spłukiwać szampanem, to nie żałuję, że do La Trota poszliśmy. To jednak był piękny posiłek. I menu, i obsługa były bez zarzutu. Wolałabym, co prawda  do każdej potrawy lampkę coraz to innego wina, ale dobór win był bezbłędny. I jak to na ogół bywa we Włoszech, nie musieliśmy się zastanawiać, czy karta kredytowa  cenę wina udźwignie.

Inna sprawa, że tego rodzaju miejsca nie są dla nas. Wolimy ceratę na stole, wino polewane z dzbanka i michę tagliatelle al ragu.  A to jedliśmy w Ristorante Anna w Forlimpopoli, do którego to lokalu jestem skłonna wrócić choćby jutro. Powiem więcej, dla tego tagliatelle i ragu, tego carpaccio i królika, którego to zamówił JC, gotowam zgodzić się na wykrochmalone obrusy i serwetki :-D

Żałuję tylko, że wylizując talerze w La Trota i wyciskając ostatnie krople z butelek zapomniałam fotografować potrawy.....

Ristorante La Trota
Rivodutri di Rieti
Via S. Susanna, 33
tel: 0746 685078

2 comments:

  1. Fajna recenzja i choc opis jagnieciny bardzo zachecajacy, to jednak postawie na te knajpy z ceratka. :)

    ReplyDelete
  2. lody z czarnych sabińskich oliwek?? niesamowite.
    Napisałaś to tak, że zgłodniałam a dzisiaj juz jeść nie mogę.
    Szkoda, że nie ma zdjęć:)
    pozdrawiam

    ReplyDelete

Powered by Blogger.