z molami do tej pory nie miałam do czynienia, więc gdy zobaczyłam pierwsze złociste motylki byłam zachwycona. A zanim się zorientowałam, motylki skolonizowały garderobę i kanapę pokrytą filcem. Zaczęliśmy walkę: ja kontra motylki. Okazało się, że wielu opcji nie mam, a o kompletniej anihilacji przeciwnika nie ma mowy: ma być humanitarnie i sprawiedliwie. Co trzy miesiące trzeba było pryskać (na nasze mieszkanie wychodziły trzy ekologiczne spraye) i wieszać nowe lepy. Walczyliśmy regularnie, przez prawie dwa lata, a moli nie ubywało. W końcu przywiozłam prawdziwą chemię z Polski; reszty dokończyła zima. Okazało się bowiem, że mole przylatywały z zewnątrz, a konkretnie z mieszkania piętro wyżej. Uciekały przed remontem, a do naszego mieszkania dostawały się przez otwarte na oścież okna i kocie drzwi (JC odpiłował dolną część drzwi prowadzących na krużganek będący kocią łazienką).
To jest tak jak się mieszka w zabytkowym domu i nie zna się na motylkach :-)
Przy okazji kilka moli próbowało wyemigrować do Włoch, dokując się w kłębkach włóczki. Uciekinierów wybiłam. Na szczęście mole nie wiedzą, że nie dobrze jest siadać na białych ścianach gdy ma się złote skrzydełka....
Mam nadzieję, że moli w Ginestra już nie ma; zostawiłam tam kilka własnoręcznie zrobionych narzut i wolałabym dziur w nich nie oglądać. I wiozę następna, tym razem w kolorach jesienno zimowych.
Powered by Blogger.
Ladne narzuty, a tak je ukrywasz na tym zdjeciu. :)
ReplyDeleteNie chcę straszyć, ale żebyś się za szybko nie cieszyła, że wybiłaś gady. Samo wytłuczenie imago moli, to nie wszystko (mówię o tych w Ginestra).
ReplyDeleteJa w szafach mam profilaktycznie zawieszki, a pod dywanami i w tapicerowanych meblach powtykane papierki antymolowe. A i tak co czas jakiś cholerstwo skądś wyleci.
tego sie obawialam. Na wszelki wypadek wioze lepy, do ktorych przyczepiaja sie meskie mole przekonane ze w zaloty ida. No i spray z nami jedzie rowniez.
ReplyDelete