orzeł ala łabędź i co z tego wynikło
on 06:30
No Comments
Po orle ala łabędź i nauce czeskich piosenek poszedł Lukullus w pole ziół szukać, bo mu strasznie polski mlecz niczym nie sypany przypadł do gustu: pewnie mają też inne zajebiste zioła i sami nie wiedzą co mają. Widziałem, że nawet Lechus się krzywił na mlecz, nie mówiąc już o tym buraku Rusie, co to nawet kości pogryzł, ale delikatnej goryczki przystawki już nie docenił i mamrotał, że on on nie królik i trawy, kurwa, przeżuwać nie będzie.
A na łęce, gdzie Lukullus sandał postawił, tam było coś do zerwania. Cała łąka skarbów. Zamiast rwać na podbój wysp, powinniśmy podbijać tereny Lecha. Łąki mają primo sort, zbiory na nich cale lato, a nie tak jak u nas, tylko wiosną.
Nazbierał Lukullus różnego zielska, niektóre musiał przez tunikę zrywać, bo parzyły niemożebnie i nawet poleciał do bagażnika po następny worek, na szyszki, bo wydawało mu się, że piniole dałoby się z nich wydłubać. Tak się na tych łąkach obłowił, że nie miał miejsca na bursztyny i umówił się, że popatrzy na nie przy następnej wizycie, zwłaszcza że go i Czech i Rus zapraszali na rewanż, ale Rus zastrzegł sobie, że maprzyjechać z wałkiem i stolnicą, bo wymyślił sobie, że zupełnie niezłym pomysłem byłby ravioli nadziewane kartoflami i cebulą, ewentualnie kaszą i serem.
W Rzymie okazało się, że Lukullus przywiózł cuda. Najbardziej smakowało to parzące. Juliusz Cezar żarł to jak kaczka, i to trzy razy dziennie: w zupie, i podsmażone na grzance, w jajecznicy i z kluskami. Najbardziej jednak smakowało w risotto. Lukullusowi, który dzięki dostawie ziół z kraju Lecha wchodził na salony już nie jako wojskowy, ale koneser, nie dane było nazwanie nowego risotto z parzącym ziołem, bo mu ktoś koło piór zaczął robić. I z tego powodu urwały się też kontakty z Lechusem, a tym samym dostawy świeżych, niczym nie sypanych, świeżych ziół. Dopiero setki lat później ktoś nazwał parzące zielsko l'ortica. A jeszcze później Anna Del Conte uwieczniła ristotto all'ortica w tytule autobiografii, pisanej po angielsku.
A wszystkie te międzynarodowe powiązania porobiły się dzięki jednej kolacji na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Salve i buziaki.
Nadal dziękuję autorowi postu o kuchni włoskiej za zajebistą inspirację, która nie tylko pozwoliła napisać mi dwie kulinarna opowieści, ale jednocześnie zbliżyła do magicznej liczby 1000 postów od powstania włoszczyzny cztery lata temu.
Powered by Blogger.
0 comments:
Post a Comment