W Wasserburgu segregujemy gazety od kopert, ulotki od kartonów, białe szkło od brązowego, a zielone od nakrętek. Płacimy za każdy kilogram wagi wyprodukowanych odpadów kuchennych, a kosz zamykamy na klucz.
Przy wjeździe do Ginestra (po jednej stronie kaplica, po drugiej droga na Monteleone), pod opieką Jezusa z różowym różańcem na szyi i plastikowym bukietem, są pojemniki na szkło, papier i plastik. Recycling kończy się o kilka metrów dalej, zaraz za znakiem ’Ginestra Sabina, prosimy nie trąbić’, bo koło baru stoi pojemnik niebieski na papier i pojemnik srebrny na resztę, a na naszej ulicy mamy już tylko 4 kosze na wszystko. Gianfranco ładował do nich styropian i puszki po farbie, ja dorzucałam chromowane syfony od umywalki. Za wszystkie pojemniki na śmiecie, za obecność pani zamiatającej ulicę, płacimy gminie w Monteleone.
Jest też w Ginestra życie po życiu, za które nie trzeba się gminie opłacać: paleta po stole, postawiona pod murem, zniknęła wieczorem. Niechciana zasłona z sypialni zawisła u Renato. A w wiaderkach po naszej farbie Gina posadziła kwiaty. Resztki farby pewnie wybieliły czyjąś cantinę.
Robimy z JC recycling kupując stare przedmioty na ebayu. Wszelkie nasze koncepcje dekoratorskie zniknęły gdy pojawiły się rachunki za notariusza, czyjeś niezapłacone rachunki za wodę i śmiecie, remont domu i dachu.
Odstawiliśmy katalogi, zarejstrowaliśmy się na e-bayu. Początkowo z konieczności, później już z powodów estetycznych, zaczęliśmy szukać elementów wyposażenia z drugiej (a czasami pewnie i trzeciej) ręki. Tak zawisła u nas PH5 z wgiętym brzegiem, porysowany fotel Malaina, Diamond Chair bez pokrowca, wiejski stół nadgryziony przez korniki, fotel pamiętajacy Kartellowe meble z drewna, zbiór krzeseł: Eiermann, Eames, Thonet. I jeszcze piataia z XIX wieku, kafelki neapolitańskie, plafoniery z lat 70., przypadkowe talerze, cukiernice na dżemy. W sobotę przyszły następne zakupy: imbryk, stolik na kółkach (do postawienia w pokoju dziennym), lampa Kaiser, miarki do powieszenia w kuchni, bawarski kosz po ziemniakach (na koce). Czekam jeszcze na wylicytowane tkaniny z lat 70., lampę z czerwonym abażurem, gipsową madonnę. I mam nadzieje zdobyć zielony stolik szpitalny.
A ze sklepu Spina w Monachium przywiozłam 5 kilo niepryskanych moro i tarocco. Dzisiaj robię z nich marmoladę
ekologia i drugie życie przedmiotów
on 13:50
6 comments
Powered by Blogger.
Lampa po prostu mnie o-cza-ro-wa-ła!:)
ReplyDeleteniech zyje i rozwija sie niemiecki ebay gdzie takie lampy mozna znalezc :-) A i udalo mi sie zrobic zdjecie, ktore dobrze oddaje kolor, bo czekajac na nabytek bylismy przekonani, ze lampa jest turkusowa
ReplyDeleteMasz ogromna talet robic cos z niczego.
ReplyDelete@anonymous
ReplyDeletezastanawiam sie czy to komplement czy raczej nie? Bo jesli, twoim zdaniem, potrafie zobaczyc cos ciekawego w z pozoru nieciekawych rzeczach, to dziekuje za komplement. Czy tez chodzi ci o moje robienie duzo halasu o nic, potocznie znane jako pisanie o dupie maryny? Jesli tak, to tez dziekuje, bo - mimo wszystko - jest to talent :-)
Piękna lampa - podziwiam zwłaszcza jej kolor i skłon głowy.
ReplyDeleteŚwietnie napisany artykuł.
ReplyDelete