wróciłyśmy, choć wyjazd wisiał na włosku i to nie z racji strajków czy pogody, a z powodu książki; zaczytana, nie zauważyłam, że trzeba wsiadać i o mało co a lufthansa poleciałaby beze mnie
W Gandawie gotowałyśmy najprawdziwszą paellę (z kurczakiem i królikiem), piłyśmy Westvleteren, chodziłyśmy po zaułkach, zgubiłyśmy się idąc na skróty od Het Ateljee (sklep ze starzyzną;nasz najulubieńszy), jadłyśmy echte garnaalkroketten, myliłyśmy niderlandzki z niemieckim, a niemiecki z włoskim. I widziałyśmy Elvisa.
Powered by Blogger.
O, jesteś już!
ReplyDeleteTo ja czekam niecierpliwie na relację:)
Ta paella... mnie połaskotała ;)
ReplyDelete