ulubione miejsca


na żadne gospodarstwo agroturystyczne nie mogę narzekać (odwiedziłam 6), choć osobiście poleciłabym jedynie 5; jedno odpadło z powodu z mojego uprzedzenia do gospodyni i głów dzików na ścianach, ale - jak to zwykle bywa - mam swoich ulubieńców. Dlaczego tych a nie innych, skoro standard był wszędzie dobry? Nie daję punktów za taką czy inną pościel, wyposażenie kuchni czy łazienkę z gadżetami, bo do kuchni wchodziłam z obowiązku, brak guzika czy dziurka w prześcieradle to dla mnie norma jeśli tylko pościel pachnie świeżością (a pachniała); premiuję zaś serdeczną atmosferę i przyjaznych gospodarzy lubiących to co robią.

Wirtualny wieniec z włoszczyzny należy się więc gospodarstwu Na Skarpie (kolonia Wojtowice Glinna) i Zielonej Dolinie (Kuryły k/Sokółki). Dobrze, że nie muszę wybierać faworyta, bo do obydwu miejsc wracam choćby i jutro, a jeśli nie jutro, to w przyszłym roku, choć lubię z je z innych powodów.

Na przykład Na Skarpie lubię za opowieści pana Bolesława, widok na Bug i pływające krowy. Zieloną Dolinę lubię zaś za zabytkowy dom, wiedzę  historyczną obojga właścicieli, izbę z kolekcją pięknych przedmiotów na posesji, ekologiczne podejście i hodowlę specjalnej rasy krów o pięknej brązowej sierści i nazwie, której nie pomnę. Kuryły były idealnym miejscem wypadowym: 3 km do autobusów, 5 do pociągu, a pieszo (na upartego) można było dotrzeć i do Bohonnik i Kruszynian, a na pewno do Krynek i Puszczy Knyszyńskiej.

Na Skarpie to idealne miejsce do kontemplacji: rozlewiska Bugu wyglądają pięknie niezależnie od pogody, a spacer wzdłuż rzeki (dobra mieszanka lasu, pól i zabudowy drewnianej) to czysta kontemplacyjna przyjemność, choć opłacona pokomarowymi bąblami (nadbużańskie komary gryzą nawet przez spodnie), a przeprawa przez Bug na pastwiska to opowieść jak z Orzeszkowej, zwłaszcza że oprócz pływających krów można zobaczyć robotę bobrów (samych futrzaków nie widziałam).

Włoszczyzna nie byłaby Włoszczyzną gdyby nie wspomniała kulinariów, bo tak się akurat składa, że i Na Skarpie i Zielona Dolina ofiarowywały pełny wypas. I tak Na Skarpie miałam pełne wyżywienie, któremu nie dałby pewnie rady nawet JC potrafiący zjeść byka z kopytami. Dane mi było spróbować babki i kiszki podlaskiej, placka z serem (przysmak śniadaniowy), szczupaka złowionego przez Dominikę, córkę gospodarzy, rosołu z wylatanych domowych kur, ogórków kiszonych gospodyni. Poległam jedynie przy kawie zbożowej z mlekiem; trauma z dzieciństwa - nie umiałam tego przełknąć.... Za to chleb domowego wypieku to była 100% bajka. Wyrabiany w/g przepisu teściowej z mąki mielonej lokalnie, czyli w Ciechanowcu. Podobno Pani Danusia gotowa jest upiec chleb dla wyjedżających a potrzebujących :-) A pan Bolesław sprawdza zawartość koszyków grzybiarzy...

Zielona Dolina ofiarowywała obiady i zakup produktów na śniadania. Dostałam przepis na babkę ziemniaczaną z dodatkiem kaszy oraz instrukcję jak zrobić jędrne ogórki kiszone (zalać wrzątkiem z dodatkiem soli). Miejscowego chleba nie próbowałam bo przyjechał ze mną bochenek półrazowca z Narwii, ale jadłam ser koryciński, miejscowe wędliny, ogórki kiszone, ekologiczne warzywa i biały ser w kolorze kości słoniowej (ze względu na zawartość tłuszczu) polewany miodem gryczanym próbowałam, zapominając że miód gryczany mi do tej pory nie smakował :-) Wszystko z miejscowego targu.

Zielona Dolina zaopiekowała się też bezpańskim kotkiem znalezionym przeze mnie na drodze do Sokółki. Za co ja jestem im szczególnie wdzięczna.

I jak już o kulinariach mowa, to mam dla was jeden adres w Supraślu: Bar Jarzębinka, na ulicy 3-go Maja. Nie jadłam babki ziemniaczanej, ale wnioskując po ilości kupowanej na wynos, powinnam była jej spróbować. Jadłam za to doskonałe kartacze. Więcej o Jarzębince, godzinach otwarcia można znaleźć tu

1 comment:

  1. Mam podobne kryteria do Twoich. Wprawdzie nie w agroturystycznych, ale w gospodarstwach innych ludzi sie zatrzymujemy, bo jednak wiekszosc odwiedzonych B&B miala domowa atmosfere (mniej lub bardziej) i kilka pokoikow. Hoteli nie znosze. I wlasnie najmilej wspominam te, w ktorych gospodarze raczyli nas opowiesciami o okolicy, o historii, o jedzeniu. Tam gdzie na sniadania dostalam pyszny domowy chleb i rybe kupiona od lokalnego rybaka (tak, wedzona ryba na cieplo na sniadanie to bylo to!). I standard pokoi, ich wyposazenia jest juz nieistotny, szczegolnie jesli przychodzi sie tam tylko spac.

    Ciekawie to opisalas i jesli bede kiedys podazac tymi szlakami, to na pewno skorzystam z Twoich adresow.

    ReplyDelete

Powered by Blogger.