chlebem, solą i słońcem
on 10:42
2 comments
tyle pamiętam z przywitania nas przez Ginestrę. 900 km z kawałkiem za kierownicą to dużo, zwłaszcza że auto załadowaliśmy po dach i mowy nie mogło być o zmianie kierowcy bo fotela nie dało ruszyć. Do tego koty, przyzwyczajone najwyraźniej do środka uspokającego, darły się grupowo lub na zmianę przez 9 godzin, a Lucek łomotał drzwiami klatki domagając się czasu za kierownicą. My kłóciliśmy się o zestaw muzyczny. JC miał dość Vivaldiego. ja dla odmiany nie chciałam słuchać Stranglers.
Humory poprawiła kolacja w La Ginestra w Ornaro Alto. Bomboli z pikantnym sosem były świetne, mieszanka mięs z grilla jeszcze lepsza. Siedzieliśmy na zewnątrz, obserwując okolicę. Wino złagodziło obyczaje i już zgodnie doszliśmy do wniosku, że lody figowe z Androdoco smakują jak ambrozja. Kawa była mocno nieszczególna, ale cena kolacji z widokiem i prosecco wyniosła 30 euro. Holenderska dusza JC poczuła się jeszcze lepiej. Ściągnęliśmy do domu po 23, żeby rozpocząć walkę z kotami o nasze miejsce w łóżku.
Następnego ranka obudzono nas o 8:00. Gina przyniosła nam bochenek chleba.
Powered by Blogger.
Oj, czuję klimat:)
ReplyDeleteTeż tak chcę:)
I zdjęcia takie, jak lubię najbardziej.
Fajnie, że już jesteś!
Piekne zdjęcia!
ReplyDeleteMuzyka nie tylko łagodzi obyczaje, bywa ,szczególnie w podróży, kwestią sporną.Ja czasem przez 300 km potrafię w kółko słuchać Kind of Blue Davisa;) nie zawsze do zniesienia dla współpodróznika