szare święta


nie z racji nastroju, a z powodu kolorytu.

Zaczynaliśmy słońcem i upałem (pisałam już o dogrzewaniu mieszkania, które od października wychłodziło się do temperatury lodówki); dwa dni później wtoczyła się mgła.

Ogrzewanie niby działało, ale nie było ciśnienia w kaloryferach i 12 godzin grzania podniosły temperaturę jedynie o 3 stopnie. JC, inżynier z dyplomu :-), wiedział, co prawda, że trzeba wody dolać, ale nie jak jej dolać. Trzeba było dzwonić po Mario. Mario przyjechał, pokazał i nawet butelkę prosecco przywiózł. O truflach Z. nie rozmawialiśmy, ale o oliwie tak. Obiecał 20 litrów, podobno przedniej jakości: kiepskie zbiory, ale za to napakowane esencją smakową,

W wigilię, gdy temperatura wnętrza przeszła magiczną cyfrę 10° i zaczęliśmy się obierać z warstw swetrów (a ja również kalesonów) przyszedł w odwiedziny Renato (to ten od kwiatów cukinii; matka Giuseppe, po którym odziedziczyliśmy dom, była ciocią Renato). Przyniósł nam w prezencie butelkę oliwy. Pytany o gatunek oliwek, wzruszył ramionami. Kto by się tym przejmował? Po prostu oliwa.

0 comments:

Post a Comment

Powered by Blogger.