Ma bodajże gwiazdkę (lub gwiazdki) Michelina.
Made in Italy to kobyła, 600 stron, wymiary wielkości biblii w kościele. Sporo informacji na temat produktów, tradycji kulinarnych i nie tylko, oraz prowadzenia restauracji. Tylko że informacje o produktach nie są specjalnie szczegółowe, ot spora garść danych; fakty wymieszane z wiedzą ludową. Dobrze się czyta, choć nie zawsze podawane informacje są dokładne. Może jestem i niesprawiedliwa: ostatecznie nie każdego interesuje tłumaczenie różnicy między farro orkiszem a farro płaskórką ( czy też płaskurką? wybaczcie, sprawdzać nie będę. Blog to nie książka :-)) Do przepisów mam ostrożne zastrzeżenie: wiele z nich jest bardzo pracochłonnych, bardziej nadających się do restauracji lub na elegancką kolację z obrusem lnianym, porcelaną rodową i kryształami niż na codzienny obiad w kuchni. Nawet jeśli ta kuchnia jest w Ginestra.
Dużo z sugerowanych rozwiązań kulinarnych to rozwiązania restauracyjne. Czy kogoś interesuje naukowe podejście do robienia lodów (stabilizatory, termometry..itp) gdy robi się ich dwie szklanki?
Sprawdziłam zakładki w książce znaczące potrawy, które robiłam i do których chciałabym wrócić. Jest tego trochę:
- Tarta z mascarpone i cytryny to poezja.
- Grissini z parmezanem, upieczone na imprezę u Anny-Marii zniknęły z koszyka w oka mgnieniu; najlepsze grissini jakie kiedykolwiek jadłam
- foccacia wychodzi taka jak pizza w Ginestra, czyli bardzo dobra
- caponata robiona w/g przepisu Giorgio to hymn na cześć bakłażana (czasami wzbogacam przepis dodając gorzką czekoladę, który to pomysł podsunęła mi Anna del Conte),
- pasta z orzechów włoskich; dobra na wszystko, a zwłaszcza na rybę i na makaron
- i jak o makaronie mowa: mieliśmy papardelle z bobem i ruccolą. Sosprzypomina smakiem sławny śmietankowy sos alfredo i nadaje się do jedzenia niezależnie od tego czy ma się bób i ruccolę, czy też nie
- fussion cooking na modłę włoską w orecchiette z zielonym groszkiem pancettą i czarnymi truflami. Może, gdy mi przejdzie trauma spowodowane mieszaniem niekompatybilnych światów orecchiette i trufli, zrobię ją jeszcze raz?
- okoń morski (? sea bass) z posypką pomidorową i w sosie z wina Vernaccia; za bardzo pracochłonne aby robić na codzień, ale idealna potrawa na przyjęcie. Roboty nie jest aż tak dużo jeśli zrezygnuje się z karczochowego puree, ilości łatwo się rozmnażają, a gotowe danie wygląda reprezentacyjnie.
- na inną imprezę robiłam znów wątróbki cielęce w occie balsamicznym; dobrze jest mieć droższy, i lepszy, ocet balsamiczny niż cuda za 4 euro podrasowane karmelem, co czyni potrawę raczej drogą, ale robi się ją szybko. Gościom smakuje. A gospodyni przyjmuje zasłużone komplementy bo to przecież ona kupiła właściwą książkę :-)
- a bajecznym deserem jest zupa z białej czekolady i jogurtu podawana z galarką pomarańczową i lodami pistacjowymi (wszystko domowej roboty).
- no i słodka zupa pomidorowa z galaretką z octu balsamicznego i bazyliowym sorbetem. Robiłam ją raz, 4 lata temu. Nadal pamiętam jej smak :-)
Mayu, powiedziano mi, ze sea bass to po polsku labraks. Zajrzalam do Wiki i wyglada na to, ze to European seabass. Wiec nie jestem pewna, czy jednak to samo. :) Przepisy brzmia bajecznie. Jesli moglabym Cie prosic o podanie linkow do tarty cytrynowej i caponaty, jesli masz je gdzies na blogu, to PROSZE LADNIE. ;) Jak nie, to moze ktos gdzies kiedy sdo sieci wrzucil i uda mi sie wygooglac. Pozdrowienia!
ReplyDeleteMayu, odwoluje prosbe! Znalazlam ksiazke na Amazon, w cenie zachecajacej do kupna. Twoja lista mi wystarczy jako rekomendacja. Dziekuje!
ReplyDeletejuz mialam przepisywac przepis z ksiazki. Ciekawa jestem co zrobisz i kiedy pojawi sie to na twoim blogu.
ReplyDeleteDzieki za dobre checi. Ksiazke dostane dopiero w przyszlym tygodniu, bo wybralam opcje z darmowa przesylka. Ale spoko, moge poczekac, bo i tak pewnie nie mialabym czasu w tym tygodniu przejrzec. Dzieki za rekomendacje, dzieki Tobie (o ile dobrze pamietam) nabylam "The Food of India" i to byl strzal w dziesiatke.
ReplyDeleteJak dobrze, ze napisalas o tej plaskurce, gdyz o ile (znow... ;)) z francuskimi nazwami nie mam problemu, to zupelnie nie wiedzialam jak nazwac 'farro' po polsku. Teraz juz wiem :)
ReplyDelete