do 6 stycznia 2010



JC skończył projekt, a ja prasowanie i obraz. Lucek i Muscat prawie wypisani ze szpitala. Lucek zaczął jeść sam; Muscat ma założoną sondę. Pepper doszedł sam do siebie. Tak więc w końcu mamy pozwolenie od weterynarza na wyjazd i możemy zacząć nieświętowanie świąt w Ginestra. Ruszamy jutro skoro świt, bo chcemy po drodze zjechać w Umbrii do  Montefalco. Trzeba przecież kupić kilka butelek Sagrantino, najlepiej od A. Capraii :-D

No to siup panowie i panie, za 2010 i zdrowie kotów :-D

Nigdy nie myślałam o lampach jedynie w kategoriach techniki, która służy do oświetlenia; raczej przyświecała mi myśl o harmonijnym związku między przedmiotem a jego otoczeniem.

Nie wiem czy powyższe stwierdzenie przeznaczone było do określenia lampy Pipistrello. Pewnie nie, ale jakoś najbardziej pasuje własnie do Pipistrello, lampy stworzonej w połowie lat 60, i która z miejsca stała się ikoną designu. Podobnie z resztą jak i sławne stoły na kółkach (Ruoti i Grand Touring). Nigdy nie wyszły z mody, choć ostatnio zniknęły z okładek czasopism wnętrzarskich, co nie znaczy że nie wrócą, bo firma Aulenti, tak jak buty Sergio Rossi i płaszcz od Max Mara, należą do klasyki włoskiego designu.
otrułam (lub zagłodziłam) Lorenzo i Guido



Śp. Guido był zakwasem na mące żytniej; Lorenzo to tradycyjna biga włoska: zakwas, w którym drożdży dostarczają świeże owoce. Na ogół bigę robi się z winogron i mąki pszennej, ale w Made in Italy Giorgio Locatelli wyczytałam, że można też użyć startej gruszki. Biga (tak jak balsamico) była kiedyś posagiem, teraz biga nadal jest hodowana ale raczej przez restauracje i piekarnie, a nie przez matki chcące wyposażyć córki. Tak więc Lorenzo był ze startej gruszki. Rósł szybko (szybciej niż żytni Guido); planowałam już jak chłopaków przetransportuję do Ginestra i przedwczoraj, nieoczekiwanie, zakwasy przestały rosnąć. Odrobina płynu do naczyń została na pojemnikach lub chochelce drewnianej? Woda mineralna im nie smakowała? Za gorący kaloryfer? A może przestraszyły się Darwina, który lubił obok nich przesiadywać?

Tradycyjne panettone także robione jest na zakwasie (podobno musi być zrobione z tej samej mąki z której będzie wyrabiane ciasto). Anice e Cannella podaje przepis na tradycyjne panettone z Mediolanu (jest jeszcze jedno tradycyjne panettone--w Genui, ale to nie jest takie wyrośnięte i wyglądem przypomina polskie ciasto drożdżowe). Planuję je zrobić w nowym roku. W nowym roku nastawię też Guido i Lorenzo bis. Może będą mieli więcej szczęścia w 2010.?

A tak swoją drogą, czy ktoś wie z jakiej książki pochodzą Guido i Lorenzo?


siedzę w domu i w przerwach między dawkowaniem antybiotyków a gonieniem pacjentów, robię listę rzeczy włoskich, które mamy na stanie: lodówka, taca, lamp, krzeseł i foteli kilka, półka butów, szuflada okularów słonecznych, stos szalików, kanister po oliwie i 10 pustych butelek pięciolitrowych pamiętających wino z Magliano. Do kompletu brakuje samochodu (Maserati?) i torby; od lat wielu choruję na dużą torbę Bodega Veneta. I pewnie jeszcze długo będę chorować, bo pieniądze, w przeciwieństwie do długów, nie chcą się rozmnażać.

wszystkie koty chore. Diagnoza: wirus calici. Najlepiej ma się Darwin (lekkie zaróżowienie języka), najgorzej z Pepperem. Został na noc w szpitalu, bo muszą mu usunąć dwa zęby z racji przyplątanej infekcji.

Były zastrzyki. Od jutra tabletki i lekarstwo przeciw obrzękom. Widać rezultaty: towarzystwo już się rozruszało i ruszyło na miskę z crocantini.

I jak już o szpitalach mowa: najstarszy szpital w Europie to najprawdopodobniej  
Ospedale Santa Maria della Scala w Sienie, wspominany już z IX wieku jako miejsce opiekujące się chorymi pielgrzymami i porzuconymi dziećmi. Początkowo Ospedale należał do Kościoła, pod koniec Średniowiecza został przejęty przez Urząd Miasta; od XIII wieku Ospedale miał posiadłości, które pozwalały na utrzymanie instytucji.

W 1995 roku odrestaurowany Ospedale otworzył podwoje dla zwiedzających. Można m.in.  zobaczyć Hol Pielgrzymów (Pellegrinaio) i Starą Zakrystię (Sagrestia Vecchia). W Ospedale Santa Maria della Scala byliśmy w 1996 roku, czyli wkrótce po otwarciu. Szpital zrobił na mnie większe wrażenie niż słynna katedra, chociażby dlatego, że freski przedstawiały życie szpitala, m.in. leczenie chorych; prawie się rozchorowałam patrząc na niektóre sceny. Zapamiętałam jedną (nie pamiętam czy przedstawiała operację) w której pod stołem pałętały się psy. Napisałam, że prawie się rozchorowałam. Reanimowałam się espresso i kawałkim panforte (za rogiem był piękny sklep sprzedający panforte z czarnym pieprzem). Obiad (nadziewane cukinie i bistecca fiorentina) zjadłam już ze smakiem. Nazwy restauracji nie pamiętam, ale menu tak, zwłaszcza Brunello którym leczyliśmy skołatane emocje.


Ospedale Santa Maria della Scala (Piazza Duomo 2) otwarty jest codziennie od 10:30 do 18:30, bilety €6 (bez rezerwacji), €5,50 (jeśli zrobiło się rezerwację)
Nie wiem jak wygląda sprawa zakupu szczepionek przeciw grypie meksykańskiej. Może rząd sprowadził jedynie więcej herbaty



nie znam Włocha, który pijałby herbatę dla przyjemności. Herbata istnieje w medycynie popularnej jako lekarstwo uniwersalne. Gatunek herbaty nie ma znaczenia; ma być cienka i mocno cytrynowa.

Czy widział ktoś we Włoszech herbatę sypką lub sklep z herbatami, który nie jest centrum 'medycyny' homeopatycznej? Bo ja jeszcze nie.


PS: na zdjęciach herbatka z kwiatem, sprzedawana przez szwajcarską firmę Innerlight. Nawet jeśli nie smakuje, można jej używać jako dekoracji :-)
od soboty mamy zimę. Z mrozem, śniegiem i widokami, które pozwoliły się sfotografować.



Za 4 dni wyruszamy na południe w poszukiwaniu temperatur powyżej 0°C.
Jeśli wierzyć Blue Guide to gospodarstwo Horacego jest w pobliżu wioski Vicovaro (14 km od Tivoli), podobno można tam zobaczyć zródło znane z Pieśni (Pieśń II). Co w takim razie z Soracte? Drugi dom? Górę zobaczył z okna pociągu? Wizyta u przyjaciół z Soracte? Przywiózł im w prezencie kanister wina domowej produkcji. Wina z Sabina, oczywiście. Wypili, zagryźli, a potem napisał wiersze.


co z kolei Kochanowski (Jan) przetłumaczył na:

Spójrz na szczyt Sorakte w białej szacie,
las konary pod śniegiem ugina,
rzeki ostrym mrozem ścięte
stanęły, idzie zima.

Ziąb dotkliwy, drew dorzuć do ognia
i, Taliarchu, amforę wydobądź
czteroletniego Sabina.
Resztę pozostaw bogom,



widać ją pięknie z naszego balkonu. Niektórzy z nas pamiętają Soracte z lekcji łaciny (Horacy, Pieśń I, 9, zwana Zimową. Innych męczono na łacinie Metamorfozami. Wszyscy zaś (i ci od Owidjusza
i ci od Horacego) chcieli zobaczyć Soracte z bliska. Nie dane było. Na mapach Lacjum jej nie znalazłyśmy; jadąc autostradą nie widziałyśmy zjazdu. Jeżdżąc po prowincji Viterbo nie udało się nam zobaczyć kierunkowskazu na Soracte. Wioleta i Konrad, poznani dzięki Marcie i Joepiemu, opowiadali nam, że Soracte poszukują od jakiegoś czasu: widzą ją jak na dłoni z Neroli w której mieszkają. Więc istnieje. Tylko dojechać do niej nie można: krążyli wokół Soracte, ale nigdy na nią nie wjechali, bo niespodziewanie znikała im z pola widzenia.

Tajemnicza góra.

Darwin na blogu
Darwin w galaretce
Darwin na Tomaszu Różowym
Darwin z myszką (a może z kabelkiem?)
kolekcjonuję włoskie okulary słoneczne i włoskie obuwie. Na własny pogrzeb stawię w butach Prady i w szaliku od Missoni.

Ale na serio uzależniona jestem od kupowania włoskich artykułów piśmienniczych i papieru do pakowania prezentów. Bo trzeba przyznać, że  choć Włosi nie umieją mi podłączyć prądu po bożemu, to papier robią jak nikt inny na świecie.

Nie ma takiej świętości, patriotycznej ikony, tradycyjnego wzoru który nie ozdabiałby okładki notatnika czy arkusza papieru. A ja od razu chcę je kupić. Na zdjęciach widać część moich zbiorów. Ten papier w wachlarze (lewy dolny róg) to wzór Liberty, czyli po naszemu włoska secesja. Prawda, że piękny?




W Ginestra półki powyklejałam florenckimi esami-floresami; do zawijania prezentów kupiłam edycję ze starymi znaczkami. Włoskimi, oczywiście :-)
 
Głównym centrum papiernictwa włoskiego było Fabriano w okolicach Ancony. Podobno tam wymyślono jak produkować znak wodny.
Funghetto natchnęła mnie żeby zrobić crostatę, czyli włoskie kruche z-tym-co-jest pod-ręką.

Przedwczoraj była próba generalna crostaty w wersji mini; w przyszłym tygodniu rusza ciasteczkowa linia produkcyjna, bo ciasteczka okazały się lepsze po dwóch dniach leżenia w pudełku.

Jest więc duże prawdopodobieństwo, że kulinarnego obciachu w Ginestra nie będzie.
moja wersja Tivoli: biblioteka, kamienie, świątynia Wenery, pomnik poświęcony autorce Pamiętników Hadriana (dobrze że jest; źle że wygląda jak dzieło Olbińskiego).

Więcej o Tivoli, choć niekoniecznie mądrzej, pisałam 23. sierpnia.

Użyteczne informacje:
  • Do Villa Adriana wchodzi się za 10 euro
  • Na samo zwiedzanie potrzeba minimum 3 godziny, z kontemplacją 4+
  • Zabrać ze sobą kanapki; sklep przy wejściu jest wyjątkowo podły
  • Przy bramie jest dobry sklep z pamiątkami (mają sporo książek o starożytnym Rzymie i to po angielsku), warto się tam zaopatrzyć w mapkę, bo ta podawana przy bramce jest kiepska
  • Za parking trzeba podobno płacić 2,50, choć myśmy wjechali za darmo
  • Villa Adriana w dzielnicy mieszkaniowej, paskudnej w dodatku; dojazd jest nieszczególnie oznakowany
opowiedziałam o pałacach, klasztorach i jedzeniu, wszystko w oparciu o zapiski z wrześniowo-październikowej rundy po Lacjum i okolicach. Pozostało mi jedynie wymamrotać zdań kilka o Paestum lub - jak kto woli - Poseidonii, do którego wybraliśmy z JC w ramach podbijaja Południa


Paestum
Morza stamtąd nie widać, ale są palmy, gaje oliwne i zżółknięta trawa. I jest atmosfera. Skąd ona? Pewnie stąd, że w Paestum jest pustawo. A może dlatego, że patrzy się na budynki użyteczności publicznej a nie pałace cezara? A może atmosferę robi dostojnie monochromatyczny styl dorycki? Chodzi się po Paestum jak po cmentarzu, co z kolei dziwić nie powinno. Bo jednak Paestum pamięta i Samnitów, i Greków i Rzymian. Napewno nie zapomniało komentarzy Goethego, krytykujących wygląd greckich świątyń. Goethe, genialny poeta, gust architektoniczny miał dziwny, żeby nie powiedzieć zdziwaczały. Piał na temat kolumn rzymskich, a krytykował greckie. No i nie lubił ani stylu romańskiego ani gotyckiego.

Najstarsza świątynia pochodzi z pierwszej połowy VI wieku p.n.e. Reszta też niewiele młodsza :-) Do obejrzenia są trzy: Hery (ta najstarsza i najgorzej zachowana), Apollo (kiedyś zwana świątynią Posejdona, ale się archeologom odwidziało i teraz przypisuje się ją Apollo) i Ateny, oraz ruiny miasteczka rzymskiego, znacznie gorzej zachowanego niż starsze przecież pozostałości po Magna Grecia. Poza murami odgradzającymi wykopaliska od cywilizacji (parking, pizzeria, bar, sklep z pamiątkami) jest dobrze (i nowocześnie) zrobione muzeum archeologiczne. Za wejście na tereny archeologiczne i do muzeum płaci się 6 euro, parking (nieograniczony pobyt) to sprawa 2,50. Ostatnich zwiedzających wpuszcza się na godzinę przed zachodem słońca. Jeśli ktoś chce atmosferę oraz sfotografować kamienie i kolumny, to potrzebuje 2 godziny. Jeśli ktoś z ekspresowych--godzina mu wystarczy. Na muzeum potrzeba od 1/2 godziny (dzbanek tu, skorupa tam i wychodzimy) do nieskończoności. Jest co oglądać, dużo zabaw interaktywnych...itd...itd.

Cen pizzy nie sprawdzałam. ale na stoisku warzywnym przy drodze z Salerno do Paestum kupiłam brzoskwinie i 8 kg arbuza. Arbuza jedliśmy przez 3 dni :-), ale smakował nam bardzo. Sama droga z Salerno do Paestum była przygnębiająca. Jechaliśmy w prawie korku, po prawej stronie mając pogrodzone pola kempingowe i stoiska dla przyczep kempingowych, po lewej sklepy i parkingi. Ale w całym tym deskowie, trafiały się perełki, czyli sklepy z mozzarellą. Podobno najlepsza mozzarella di buffala pochodzi właśnie z tamtych okolic. W co wierzę, bo kupiłam kilo i dobre było. Powiem więcej: dało się zjeść :-)

Samo miasteczko wokół Paestum jest skromne. Składa się właściwie z jednej ulicy okrążającej wykopaliska. I to wszystko. Dalej są pola i gaje oliwne. A jeszcze dalej - morze to, którego nie widać.

Amalfi
W drodze powrotnej z Paestum postanowiliśmy zaliczyć wybrzeże Amalfi. Wiedzieliśmy, że to nie będzie 'nasze' miejsce, ale nie wiedzieliśmy, że aż tak bardzo. Najbardziej podobały się nam kolorowe dachy kościołów, co w punktacji od 0 do 10 (0=widoki z autorstrady w dolinie Po, 10=widoki w Sabina), zarobiłoby u nas jakieś 4,5. Landshafty na mocne 6, ale lepsze widzieliśmy w Ligurii (7) i Trentino (9). Na pewno nie warte tłuczenia się po wąskich i krętych drogach za emerytowanym francuzem w kabriolecie. Kabriolet może i miał parę, ale kierowca pewnie nie zażył dziennej dawki viagry i nie był w stanie jechać szybciej niż 20km na godzinę. A my,w wieku prawie emerytalnym ale nadal bez viagry, nie mogliśmy go wyprzedzić. Szerokość drogi była jednosamochodowa. Humory poprawiły się, gdy z odpicowanego na glanc wybrzeża wjechaliśmy w góry z mniej wystawową atmosferą i przyjemnymi trattoriami. A potem wjechaliśmy przez przypadek do Neapolu i musieliśmy walczyć o przetrwanie. Nie muszę dodawać, że ta część wycieczki najbardziej nam odpowiadała.

PS; pracowicie robiłam zdjęcia w Paestum a potem większość, równie pracowicie, wymazałam przez przypadek zwany głupotą
proszę nie dzwonić po kaftan i psychiatrę, sprzątam jedynie mój desktop. Na śmietniku znalazłam kilka zdjęć z Ginestra. Szkoda wyrzucać


Przepraszam za brak polskich literek. Typeit.org szwankuje

Pierwsze zdjecie Karolka Darwina. Wypierzony jest tylko na koncowkach (uszy, nos, ogon i lapy), reszta przypomina szorstki zamsz.



nazwy, napisy, graffiti, w obiektywach (Zulka i moim). Byłyśmy w  tych samych miejscach, niektóre rzeczy widziałyśmy tak samo. Otrzymałam od Z. zdjęcia napisów, które sama sfotografowałam. I mnie wpadł w oko urynał i ulica nocnikowa (lub patelniowa). 
W ramach nieświętowania krótka opowieść o tradycji:


ktoś ukuł nasze powiedzenie 'ale szopka!'. Ten ktoś niechybnie był w Neapolu w okresie świąt Bożego Narodzenia


są różne szopki, ale większośc  z nich jest statyczna, dostojna, czasami smutna....A szopka neapolitańska jest inna. Wrze życiem, i to nie koniecznie przyzwoitym. Są w niej
  • górskie ścieżki, owce, kozły, krowy, konie,
  • prostytutki i złodzieje, szynkarze, pijacy,
  • stragany z warzywami, przekupki, kapele podwórkowe,
  • jarmarki, tańce, karczmy i burdele
  • zrujnowane pałace, przetrącone kolumny, kuchnie z piecami kaflowymi,
  • plotkujące sąsiadki,
  • suszące się w słońcu pomidory i 
  • wyprane gacie.
I gdzieś z boku, lub w tle, stajenka, dzieciątko Jezus (choć widziałam neapolitańską szopkę z Marią w ciąży). Szopka neapolitańska może być miniaturowa lub wielkości sceny w porządnym teatrze; nigdy zaś nie jest statyczna.

Ciekawa jestem co powiedziałby św. Franciszek patrząc na szopkę w szopce neapolitańskiej?

Szopki można oglądać w neapolitańskich kościołach lub w Sala Vaeriano na Piazza del Gesu Nuovo.
Zdjęcia pochodzą z katologu wystawy z roku 2007: Arte Presepiale Napoletana wyd. prez Franco Di Mauro Editore.

Kupując kafelki od Recuperando wiedziałam, że większość ich pochodzi z Neapolu. Nie wiedziałam jednak, że są to kafelki 'szopkowe'. Niestety, nie sfotografowałam jednak właściwego odcinka ściany w kuchni, żeby móc się pochwalić.

Ciut więcej do poczytania i zobaczenia:
za ładne są te zdjęcia, żeby je zostawić w spokoju. Proszę je potraktować jako wspomnienie lata


dwa wielkie krzaki rozmarynu rosną na początku Ginestra, niedaleko od baru Sport. Skubać je można do woli. Mięta wybiera miejsca w półcieniu. Trochę trudno ją znaleźć: niepozorna, postaci marnej. Ale jak się już znajdzie jedną to ma się i cały gaj, bo mentuccia romana lubi towarzystwo.

Do kompletu brakuje w zielniku liścia laurowego i tymianku. Obydwa do znalezienia na drodze z Ginestra do Poggio Moiano.
zima idzie i pigwy - owoce w futerkach - sprzedają. Leżą takie kosmate, kurczaczkowo żółte i chcą być kupione. Miękkie serce mam, więc przyniosłam 3 kilo i zaczęłam niewiedzieć co z nimi zrobić :-)


Gdybym była w Ginestra pewnie przepisów miałabym więcej niż pigw, ale akurat nie jestem z Ginestra i skończyło się internetem:
  • przepis Nigelli na bryndę z pigwą i korzeniami trafił do mnie objazdem przez Not Without Salt;
  • od Delicious Days 'dostałam' przepis na hiszpańską marmoladę.
Do mojej marmolady dałam o dużo mniej cukru i zdecydowałam, że pigwę lubię pastelową. Tak oto wyszła mi mostarda di frutta, którą zamierzam jeść z serami różnymi. Podobną robią w Garfagnana.

Mam prezenty gwiazdkowe, których nie zamierzałam robić, bo nie świętujemy: 3 litry bryndy i jakieś kilogram mostardy. W ramach nieświętowania planuję tradycyjny fruitcake i shortbread w kszałcie serduczek, które pomażę konfiturą różaną i poleję czekoladą. Fruitcake pojedzie do Ginestra: jeden dla Anny Marii za znalezienie klucza, drugi dla Giny, za bycie CIA Ginestra :-); ciasteczka do Pana od Fig. Brandy z pigwą podzielimy się z Francesco. A resztę wypijemy z Pepperem, Muscat, Luckiem i Darwinem.
jeszcze raz pojechaliśmy do Czech.



Gdyby nie Włochy pewnie przeprowadziłabym się do Czech. Kupiłabym sobie chałupę z czarnego drewna z białymi oknami. Pewnie miałabym widok na wzgórza i staw w centrum wsi. A po piskie parky jeździłbym do Českych Budejowic, które mi się podobały. Jako miasto- zadbane, ale nie odpicowane. Chyba najlepiej powiedzieć o nim, że takie zwyczajne. Albo normalne.

JC zachwycony; planuje podróż na Morawy. Żałuję, że Gottland Szczygła nie został (chyba) jeszcze przetłumaczony na angielski lub niderlandzki, bo mógłby sobie chłopina fajne rzeczy poczytać


1. Lu (ta od bloga Lu is foodie) wybrała włoszczyznę jako jeden z ulubionych blogów, co jest dla mnie zaskoczeniem, bo włoszczyzna raczej włóczy się w okolicach kuchni.

1a) Nie umiem jednak wybrać 10 ulubionych blogów, które chciałabym nominować bowiem wszystkie blogi wymienione na mojej stronie są moimi ulubionymi.

1b) Tak więc łańcuszka kontynuować nie umiem.

2. Rodzina się nam powiększy. Od przyszłej niedzieli dołącza do nas Karolek Wielki, któremu na chrzcie damy Darwin. Karolek Wielki jest rudym (!) devonem. Karolka Darwina fotografować będę i zdjęcia wkleję

2a. Uprzedzając komentarze na temat mojej niechęci do rudych kotów: wybór rudego Karolka Wielkiego świadczy o tym, że mam własne zdanie ale nie jestem dogmatyczna :-P

3. Wczoraj byliśmy w Ceskych Budejowicach na Budweiserze i spiskich parkach.

z tego że od zjazdu na Kufstein trzeba mieć winietę. Inny powód do sławy to widoki na góry, twierdza na skale, dwie ulice pięknego i ciemnego starego miasta, resztki murów obronnych wzdłuż rzeki. Gdybym rzuciła się do niej jak Wanda to moje zwłoki zatrzymałyby się na tamie pod Wasserburgiem. bowiem i Kufstein i moja rezydencja leżą nad tą samą rzeką.

Do Kufstein pojechaliśmy w ramach projektu poznaj sąsiadów (niestety, bez grantów z Unii) Trasa przez góry była ciekawsza niż samo miasto, ale przynajmniej wiem, że do Kufstein nie ma po co jechać bo twierdza i tak wygląda lepiej z austostrady.

A na zakończenie powiem że ktoś kiedyś stwierdził dowcipnie, że bawarczycy są formą przejściową między austriakami a homo sapiens.

zebrana na spacerze

załóżmy, że mam nieograniczone fundusze. Zakupy zaczynam od Moroso: fjord Patricii Urquoioli, La Panna (Tokujin Yoshioka), 40/80 zaprojektowane przez duet Castiglioni/Laviani, i na zakończenie pewnie dorzuciłabym szafkę od paliwa Diesel.

Od 1952 Moroso SpA powiela wypróbowany włoski model: zaproś do współpracy najlepszych projektantów i pilnuj jakości wykonania. Moroso od początku postawił na prostotę przedmiotów (nie mylić z minimalizmem :-)) i, jak do tej pory, dobrze na tym wychodzą, bo firma jest nadal w rękach rodziny Moroso (do seniora rodu Agostino dołączył w 1981 roku syn Roberto jako dyrektor i córka Patrizia jako dyrektor artystyczny)

Współpracowali do tej pory z Aradem, Newsonem, Grcicem, Dixonem, Massaudem, Ghini, Mariscalem, Citerio i Häberli, czyli z who is who w designie światowym. Nie epatują bogactwem jak Giorgetti, nie świecą mieszczańską solidnościa jak B&B, ale też nie lecą po bandzie jak Edra. Jest w Moroso i lekkość i pomysł i klasa. Pewnie dlatego, że firma są z Udine :-D

Na zdjęciach z http://www.bonluxat.com moje ulubione fjord, 40/80, La Panna i szafka Diesel.
czy sprawdzacie spamy (bez klikania na linki, bez odpowiadania na majle), które odkłada wam google mail?

bo jak tak.

Dzisiaj, na przykład, wygrałam pół miliona funtów w google-giveaway. I tak jestem już od dawna milionerką bo miałam okazję pomóc kilkanaście milionów w kilku przesyłkach gotówki z krajów afrykańskich i być udziałowcem w dystrybucji ropy naftowej z Indonezji. Gdybym miała w sobie uncję przedsiębiorczości od miesięcy byłabym wspólnikiem przedsiębiorcy z Chin, który dodatkowo umie pisać po polsku.

Kilka dni temu dowiedziałam się, że jestem ulubienicą Jezusa (Umiłowana w Jezucie Chrystusie zaczynała się oferta, a reszta była ofertą handlową), miałam pośredniczyć w przekazaniu znacznej sumy pieniędzy. Nie doczytałam, czy miałam to robić za darmo czy była zachęta finansowa.

Przez kilka tygodni mogłam kupować nieograniczone ilości viagry, wzmocnić swoje intymne związki, znaleźć męża, spełnić fantazję seksualną spędzenia całej nocy z dwiema dziewczynami. Ktoś dowiedział się, że potrzebuję wzmocnić zdrowie, a ktoś inny sugeruje, że przyda mi sie powiększenie mojego penisa. W dwudziestu-kilku spamach była tylko jedyna oferta kulinarna - od rzeźnika: meat for mixing girls' pain and pleasure.
pora robić makaron", czyli moja opowieść dla brzydzących się o tym jak dawnej robiono pastę.

Jest to chyba przedostatnia opowieść o potrawach mącznych w tym roku. Zastrzegam sobie jednak prawo do zmiany zdania, bo Lorenzo i Guido mają się dobrze, więc wygląda na to, że będę piec chleb i robić cecamariti lub pinguni. Lorenzo i Guido to moje zakwasy naturalne. Guido jest z mąki żytniej, Lorenzo z pszennej i tartej gruszki. Gdy będzie więcej bąbelków nie omieszkam chłopaków sfotografować

Wracając do tematu dzisiejszej prelekcji o makaronach:

W XV wieku zaczęto usprawniać produkcję pasty. Na wzgórzach wokół Neapolu powstały pierwsze zakłady produkcyjne, wyrabiające makarony na sprzedaż. Aby otworzyć zakład potrzebny był dach nad głową, kadź, mąka, woda, sznur i mocne nogi. Bo ciasto zagniatło się nogami. Niecki były wielkie, deptanie semoliny zajmowało 3-4 godziny, więc sznur był potrzebny do trzymania :-)

Przekazane za Orettą Zanini de Vita



O Viterbo już pisałam 1 lipca 2x, 2 lipca
Biurokraci są wszędzie tacy sami. Odkryłam to dzisiaj ;-D

Pisałam, że holenderskie prawo jazdy do wymiany. W urzędzie miasta i gminy dano mi papiery do wypełnienia, wysłano na zdjęcia i kazano przetłumaczyć prawo jazdy z niderlandzkiego na niemiecki. Oczywiście nie JA miałam przetłumaczyć, ale kompententy ORGAN, czyli ADAC w Rosenheim.

Właśnie z ADAC wróciłam. Powiedziano mi, że prawa jazdy wydane przez UE nie muszą być tłumaczone.

W bunkrze zwanym konsulatem amerykańskim było groźnie. Sprawdzał mnie na liście niemiecki policjant. Przy okazji obejrzał zawartość torby. W budce strażniczej obejrzano mi buty, prześwietlono torbę, zegarek, kurtkę i szalik. Zabrano komórkę, która później - z prześwietlenia czy też przerażonia - bała się działać, a na ekranie działy jej się dziwne rzeczy.

Prawo jazdy, jeśli urząd miasta i gminy przyjmie opinię ADAC, powinnam dostać za 6 tygodni. Paszport przyślą za 2 tygodnie. Do Włoch pojadę z fotokopią holenderskiego prawa jazdy. Już wiem co powiem włoskim carabinieri przy kontroli dokumentów 'znacie Niemców...nawet takie proste rzeczy zajmują im kupę czasu'
to podzielę się kęsem wiedzy z historii kulinariów. Ostrzegam: nie jest to wiedza przydatna. Nie pomoże znaleźć tego jedynego prawdziwego raviolo; nie przyczyni się do poprawy techniki lepienia tortellini.

Oto kilka faktów wyskubanych z lektur (Encyclopedia of Pasta i Italian Cuisine):

Nazwa tortello ( mniejsza forma tortello to tortellini) wywodzi się najprawdopodobniej od słowa torta, co wcale nie znaczyło tortu, a tartę, czyli niekoniecznie jadalny pojemnik na nadzienie, które jadalne było.

Oprócz torta znano jeszcze pasticcio, czyli tortę z deklem, równie niejadalnym, którą z kolei można nazwać- jeśli nie przodkiem- to kuzynem tak zwanego pie.

Z czasem torta zmieniła się w bardzo jadalne tortello czyli ciasto, w które wkładano nadzienie zwane raviolo.

A raviolo mogło być nagie, czyli było klopsem lub pulpetem, ale nigdy nie pyzą, bowiem pyza, czyli gnoccho, ta podstawowa jednostka ciasta, jest praprzodkiem włoskiej pasty. Ktoś gdzieś kiedyś wpadł na pomysł, żeby gnoccho rozwałkować.

Gnoccho przeszło apoteozę w starożytności (Rzymianie znali proto-lazanię). Torta przekształciła się w tortello pod koniec Średniowiecza; Renesansie tortello było już jadalne i mogło, ale nie musiało, zawierać raviolo. Bo tortello można było zjeść samo, jak płaty makaronu :-D
po tym, z czego zagniatano pastę

W Sabina czyszczono do gołej deski niecki do zarabiania chleba. Z resztek ciasta na zaczynie wyrabiano kluski. Chociażby cecamariti.

Włochy nie byłyby Włochami, gdyby nie było różnic między potrawami w obrębie jednego regionu. I tak cecamariti (notabene: cecamariti to również zupa z Apulii, a odpowiednik sabińskich cecamariti w Apulii to cicelieviti) w Orvinio robione są poprzez turlanie ciasta wokół kawałka drutu, u nas cecamariti przypominają wrzeciona (coś jak trofie). Cecamariti z Orvinio podawane są z aglione: uciera się na pastę dużą ilość świeżego czosnku z solą i peperoncino, potem rozcieńcza sabińską oliwą.

Inna wersją makaronu z ciasta chlebowego to cordelle sabine. Ta sama zasada, inny kształt (przypominają sznurek).

Czasami mąkę pszenną mieszano z tańszą mąką żytnią, owsianą lub po prostu ze zmielonym grochem, fasolą, bobem, ciecierzycą. A w ekstremalnych przypadkach z żołędziami lub kasztanami. Z nastaniem epoki kukurydzy do mąki pszennej zaczęto dosypywać kukurydzianą. Właśnie z takiej mieszkanki robi się w prowincji Rieti pinguni, ręcznie formowane spaghetti, podawane z aglione.

Aglione z okolic Rieti różni się od aglione z Orvinio: mniej w nim czosnku, do gorącej oliwy dodaje się pomidory i gotuje, aż pomidory puszczą sok.

Encyclopedia of Pasta Oretty Zanini de Vita i poczta pantoflowa, a cecamariti ze zdjęć produkcji własnej. Bardzo byłam z nich dumna, ale i tak zostały zjedzone tylko że zamiast aglione była cima di rape.
nastąpi, gdy nie będzie o czym pisać. Posucha nie grozi: nadal nie zreperowano cieknącego okna w dachu :-D

przykrótka opowieść o kluczu Dramatis personae:
  • Giancarlo majster od remontu dachu i naprawy cieknącego okna
  • Francesco architekt nadzorujący dotychczasowe remonty
  • Anna Maria miejscowy punkt informacyjny, opiekunka zbłąkanych cudzoziemców
  • Vija Szwedka, sąsiadka w Ginestra i jednocześnie nowa znajoma
  • Maja i JC właściciele cieknącego dachu
połowa października:
Maja umówiła się z Anną Marią, że klucz do naszego domu wrzuci jej do skrzynki na listy. przykleiła też do drzwi notatkę dla Giancarlo z nr. telefonu do rzeczonej Anny Marii

listopad:
Giancarlo dzwoni do Francesco, że Anna Maria ma odłączony telefon i nie można się do niej dodzwonić

Francesco pisze do Mai e-mail z prośbą o weryfikację numeru telefonu

listopad, 19:
Francesco rozmawia z Anną Marią, która przypomina sobie coś o kluczu i obiecuje go poszukać w domu Viji

listopad, 20, 21 i 22:
E-mail od Viji. Rozmawiała z Anną Marią i nie rozumie, dlaczego klucz ma być u niej w domu

E-mail od Mai do Viji, tłumaczący że klucz powinien być w skrzynce Anny Marii.

Vija dzwoni do Anny Marii, która obiecuje szukać klucza

Anna Maria dzwoni do Viji, że klucz odnaleziono

Listopad, 23. Rano:
E-mail Vija-->Maja informujący o fakcie odnalezienia klucza

Listopad 23, wieczorem:
Maja pisze do Francesco, że klucz jest i że Giancarlo może go odebrać u Anny Marii. JC nic z tego nie rozumie, ale zadowolony jest że coś się końcu ruszyło

Przyszłość:
Francesco obiecuje przypilnować Giancarlo
Giancarlo czeka na deszcz, bo musi się upewnić skąd leje się woda
Vija być może przyjedzie do Ginestra na boże narodzenie.
JC i Maja liczą o niecieknący dach i włączony prąd; marzy im się działające konto bankowe z opcją on-line banking oraz rachunki za gaz
było o Vespie
było o Ape

Pora na kilka koni mechanicznych więcej i odrobinę designerskiego rozmachu, czyli pora na Alfa Romeo.

Projektowali je:
Pininfarina (Giulietta Spider,Spider Duetto, Spider, 164, 166)

Bertone (1900. Giulietta Sprint, Gulia Berlina, Giulia Sprint GT, Montreal)

Giugiaro (Alfasud i Brera)
I choć Alfa Romeo do siebie już nie należy :-), a do klanu Agnellich), to nadal przyciąga tłumy wiernych. Alfa to nie samochód dla zwolenników prostoty, minimalizmu i dystyngowanego opanowania.

AR to viagra na kółkach, bezczelna sex-toy, czy jak-kto woli-barokowy eksces.

Tak czy owak--muzyka o dechy, ciemne okulary, różowe polo z podniesionym kołnierzykiem, gaz na pełen gar i śmigać na Via Salaria, konkurując z Ducati

fakty:
1909 w podmediolańskim Portello powstaje Società Anonima Lombarda Fabbrica Automobili
1915 Nicola Romeo dołącza do firmy
lata 50 Giulietta Sprint Bertony, Giulietta Spider Pininfariny
1967 Dustin Hoffman,Alfa Romeo, Absolwent
1972 Alfasud Giugiaro
1987 Alfa przechodzi na własnośćFiata
1995 Spider i GTV Pininfariny

www.alfaromeo.com
mieszkam w Ginestra i Wasserburgu. Pierwsza leży w Lacjum, Wasserburg am Inn w Bawarii. Obydwa miejsca zaprojektowali Włosi, z tym że copyrights do zabudowy Wasserburga mają od Renesansu, a Ginestra (jak wszystko we Włoszech) jest nadal realizowana.


Jak widać Wasserburg przecudnej urody jest

Zdjęcia Joepiego jeszcze z lata, więc nostalgicznie się zrobiło, na zasadzie a mnie jest szkoda lata tralala bumcykcyk.

Wasserburg czaruje o każdej porze roku z wyjątkiem okresu przedświątecznego, gdy na placu Mariackim ustawia się drewniane szopy, psujące prospekt z okna.

Na cześć jego urody przydałaby się jakaś poema sentymentalna wierszem, na trzy głosy rozpisana, o pastelowych odblaskach w oknie wody. Ale to przy innej okazji :-D
byłyśmy tego samego dnia na tym samym cmentarzu (niedziela, Toffia). I każda z nas widziała co innego:


na końcu cywilizacji, w górach położonych u podnóża jeszcze wyższych gór jest klasztor o pięknej nazwie Trisulti. Przyjechaliśmy doń w niedzielę po południu, ale bramę zamknięto nam przed nosem. Akurat w tę niedzielę bramę zamykano o 15:30.

3 dni później przyjechaliśmy przed południem. Brama była otwarta. Na niej ogłoszenie: kategoryczny zakaz fotografowania. Grzeczna, dobrze ułożona, i przestrzegająca zakazów, kilka nieśmiałych zdjęć zrobiłam zza pazuchy, stąd też ich jeszcze bardziej nieszczególny wybór i jakość.

Trisulti, wybudowane przez benedyktynów w XII wieku, przebudowano w wieku XVII i XVIII, niewiele się więc z pierwotnej zabudowy ostało. Kościół klaustrofobiczny, podzielony na sekcje (tu siedzą wtajemniczeni, za barierką niewtajemniczeni), robił nieprzyjemne wrażenie, choć-generalnie-barokowe ekscesy lubię, i uciekałam stamtąd w popłochu. Może dlatego, że zrobiłam już nielegalne zdjęcia i wyrzuty sumienia się odzywały?

Byliśmy w Trisulti sami (jeśli nie liczyć kilku wiewiórek szalejących na orzechu i krowy za płotem), było cicho, spokojnie, nastrojowo i bardzo jesiennie. W starej przyklasztornej aptece pan sprzedawał wyprodukowane w pobliskich wsiach alkohole. Próbowaliśmy amari (nie nasz klimat), streghę (genialna. Gęsta, aromatyczna. Pół litra za 5,50) i mille fiori (likier kwiatowy, o pięknym miodowym kolorze, delikatnie gorzkawo słodkawym smaku. Pół litra za 7,50). Likierów można próbować: seta kosztuje 0,70. Zakup butelki zwalnia od obowiązku płacenia za degustację. P

Do Trisulti wrócimy chociażby po to, aby uzupełnić zapasy streghi i mille fiori (pierwszą polubiła Z., drugie ukochał sobie JC).

Otwarte: 9:30-12 i 15:30-18 (w niedzielę tylko po południu, chyba że ktoś chce na mszę
Najpiękniej widać klasztor z drogi prowadzącej z Collepardo
dopóki nie dostałam w prezencie zielska i pomidorów z ogrodu Anny Marii żyłam w przekonaniu, że na marketing to ja się nie nabiorę. Przez zbyt wiele lat wciskałam kit w sprawozdaniach, curriculum vitae i executive summaries : -)



Gdybym zobaczyła na targu łaciate i popękane pomidory oraz rucolę we wszystkich odcieniach zieleni napewno bym się przy nich zatrzymała. Tymczasem prezent, choć brzydki, okazał się smaczny. Obszarpana rucola była tak aromatyczna, że jej zapach czuć było w całej kuchni. Pomidory były takie jakie pomidory powinny być. Wrodzone skąpstwo nie pozwoliło mi wyrzucić prezentu, który zakończył życie w sałatce z rucoli i pomidorów. I dobrze. Bo do tej pory żyłabym w przekonaniu, że ładne to smaczne.

I tak oto nauczyłam się czegoś nowego. Pytanie tylko: czy o Włoszech czy o sobie?

PS: na zdjęciach rzeczona rucola i pomidory, oraz cukinie z ogrodu Renato (następny prezent)
powiadają, że domy przypominają właścieli. Jeśli to prawda, to ja powinnam się leczyć a Alessandro Kardynał Farnese był dziwnym człowiekiem.

Główna ulica Capraroli kończy się wzgórzem. Na nim wybudowano pałac-willę. Dom kardynała Farnese, projektu architekta Vignoli.

Villa ma coś w sobie z fortecy. Jest monumentalna, nieprzystępna i potężna. Robi przytłaczające wrażenie, zwłaszcza wyprany z koloru dziedziniec. Z tyłu jest ogród przydomowy (zimowy): trochę rzeźb, trochę żywopłotów i widoki na miasteczko w dole. Dalej jest park (tam zbierałyśmy kasztany jadalne), a jeszcze dalej reszta rezydencji (czyli ogrody górne): pałacyk, fontanny, żywopłoty. schody, bramy, groty. Dziwnie, pusto, psychodelicznie.

Zwiedzanie villi Farnese i ogódu zimowego kosztuje (jeśli mnie pamięć nie myli) 3 lub 4 euro. Na wycieczkę do ogrodów górnych załapałyśmy się na krzywego ryja, dołączając do wycieczki, która miała jakieś sympozjum w pałacu. Villa Farnese w Caprarola otwarta jest od 8:30 do 18:45

Komponując składanki wymieszałam zdjęcia z rezydencji, zimowego i górnych ogrodów. Może ktoś postanowi odnaleźć moje inspiracje i pozna jednocześnie pokręconą psychikę kardynała Farnese. A potem mi o tym opowie :-)

choć Villa Lante jest mokra. Bardzo mokra. Na tyle mokra, że mogłaby być pałacem Największego Deszczowca,

Blue Guide uważa, że jest to najpiękniejsza willa manierystyczna we Włoszech (ale najpiękniejsza jest, w/g Blue Guide, także Villa d'Este i Farnese, więc jak tu wierzyć?). Rzeczywiście, ładnie w Lante jest. Ale czy najładniej?

Pałacyk malutki, żeby nie powiedzieć- cienki, ale za to ma lustrzane odbicie: po drugiej stronie schodów jest stoi jego bliźniak. Piękny ogród, romantycznie zaniedbany. Przewrócona kamienna ławka, porośnięta mchem, kapiąca z balustrady woda. Nierealne wrażenie ogrodów Lante potęguje widok z tarasu. Villa jest bowiem otoczona miastem; tam gdzie kończą się tarasy i żywopłoty tam zaczyna się żywe i zabiegane miasto.

Do Lante warto zajechać, zwłaszcza jesienią. Bilety tanie (3 euro), nikt nie patrzy na ręce. I nawet kota przy bramie mają

i jeszcze o Lante

szkołę średnią zaliczyłam dawno (lub, jak kto woli, bardzo dawno) temu. Wspominać nie będę, bo i tak w necie jest za dużo opowieści z łezką w oku. Powiem jedynie, że w liceum, jako nawiedzona nastolatka, czytałam Stachurę. W sobotę pojechaliśmy do Czech, właśnie na piwo, Stachura się przypomniał: moja młodość i moje okolice. Ruszaj się Bruno, idziemy na piwo, niechybnie .....i takie tam.

Przejechaliśmy sobie wzdłuż bawarskiej granicy: Prochatice-Klaty. Piwo wypił JC w Prochaticach (ja nie, bo kierowca), zagryzając je gulaszem z knedlikami.

Prochatice i okolice były na tyle śliczne, że w przyszłą sobotę chcemy pojechać do Českych Budziejowic (czy jak się to pisze), tam nas jeszcze nie było, od stania w miejscu nie jeden zginął kwiat. No i uwielbiam Szwejka.

dostaliśmy BIC i IBAN konta bankowego ENEL. Możemy płacić za prąd z Niemiec, bez potrzeby wyjazdu do Bolzano. Musimy jedynie wymyśleć jak sprawdzać ile jesteśmy ENEL-owi dłużni. Strona internetowa z naszym kontem była do wglądu dla residenti. Teraz jesteśmy non-residenti i konta nie możemy oglądać. Tymczasowym rozwiązaniem było zadzwonienie do ENEL. Mamy dopłacić, napisać na przelewie magiczne słowa "ripristino forniture con contratto....", przesłać potwierdzenie przelewu. I jesteśmy rozliczeni za ostatnie 2-3 miesiące.

Z gazem jest tak, że gaz w domu mamy, ale nikt nie podpisał z nami umowy, nigdy też nie dostaliśmy rachunku za gaz. Rozmowa z ENI (od gazu) była krótka. Nie mogą nam przysłać umowy dopóki nie odłączą poprzedniego właściela. ENI potrzebuje numer codice fiscale poprzedniej właścicielki, a z braku takowego, chce numeru z gazomierza. Codice fiscale osoby od której kupiliśmy dom mamy, ale pani-to wiemy napewno-nawet nie wie gdzie są liczniki, więc jest pewne, że umowy z nikim nie podpisywała. Licznik natomiast jest w Ginestra, my w Wasserburgu. Oficjalne odczytywanie numerków odbędzie się więc w święta bożego narodzenia. A Nowy Rok zaczniemy rachunkiem za gaz.
nikt za nią nie dostał literackiej nagrody. A powinien.

Oto moja lista najpiękniejszych nazw makaronów włoskich:
abbotta pezziende (nakarm żebraka) z Abruzzo, przypominające krojone po skosie łazanki

chianche
przetłumaczyłabym je jako kocie łby, choć nazwa odnosi się do płyt kamiennych popularnych w Apulii)

ave marie (zdrowaśki), na Sycylii przypominają paciorki różańca, gdzie indziej znów to drobne i krótkie rurki; zawsze z dziurką

bricchetti
(kijki) z Ligurii

cappellacci dei briganti (czapki brygantów) z Molise i Lazio

code di topo, mysie ogonki z Lacjum i Abruzzo

fieno di canepina, siano z Canepina (czyli miejscowości z okolic Viterbo)

fregnacce--w dialekcie Lacjum znaczy to drobnostki, drobne oszustwa. A pierwotna nazwa pochodzi od dialektowego określenia kobiecych narządów płciowych (fregna)

gloria patri i pater noster (ojczenaszki) z Umbrii lub z Lacjum

lenzzolere e cuscenere (prześcieradła i poduszki) z Molise, przypominające bardzo nierówno pokrojone łazanki

occhi di passero (wróble ślepka)

pisarei (małe siusiaki) z Emilia

vipere cieche (ślepe żmije) z Lacjum, ręcznie uformowane spaghetti i zwinięte w kłębek; właśnie jak wylegujące się na słońcu żmije.

zavardouni czyli bałaganiary, z Emilia Romagna


poezję znalazłam w Encyclopedia of Pasta Oretty Zanini de Vita (tu o niej pisałam)
obiektywnie

  1. otwarty codziennie od 9 do 13 i od 15 do 18
  2. Położony nad rzeką Amaseno
  3. Z XI wieku; kościół wybudowano w XIII wieku
  4. Twórca współczesnych drzwi wejściowych: Pietro Canonica
  5. Klasztoru zwiedzać nie wolno; mieszka w nim ok. 20 cystersów

subiektywnie

Nie można wierzyć przewodnikom. Czytając o Casamari można bowiem dojść do wniosku, że większego cudu ze świecą szukać: klasztor założony przez benedyktynów, przejęty przez cystersów wybudowany na terenie rzymskiego municipium. Wspaniałe kolumny, ciekawe sklepienia, przyklasztorne muzeum. Jechać, zwiedzać i dziwować się. Pojechałam z JC. Zachwytów nie było: kościele ciemno więc nic nie widać, dziedziniec postury marnej, rzymska czy jakaś kolumna przy drzwiach....Nie było do czego wzdychać. Najbardziej podobała mi się rzeźba papieża (Marcin V?, twórcy nie udało się jeszcze ustalić): w rozwianych szatach, zarozumiała i z - pewnie niezamierzonym - wyrazem bezdennej głupoty na twarzy.

Do Casamari wróciłyśmy jeszcze z Z.

Z., miłośniczkę wszystkiego co średniowieczne i klasztorne, Casamari też nie zachwyciło. Może dlatego, że w Casamari był tłok, gdyż przybyła doń, z gościnną wizytą, figurka z Lourdes? Tak więc wnętrza kościoła znów nie dało rady zwiedzić, dziedziniec udekorowano biało-niebieskimi proporczykami z plastyku hałasującymi na wietrze. Za to posąg papieża nadal robił wrażenie.
„Rodzina Połanieckich” z angielskimi napisami (ósma minuta i 46 sekund). dla TV Polonia (?):
- Jak się czujesz kociątko moje? (pan Stach do Lidki)
- how are you my pussy? (Pan Stach do Lidki po angielsku)
Wychodzi na to, że Stach nazwał Lidkę swoją cipką przy ludziach. I ani pani Emilia, ani polonia, ani Roman G. nie zaprotestowali.
czy widzieliście kiedyś The Twilight Zone? Krótkie filmy o wydarzeniach, które zaistniały na granicy dnia i nocy? Bo my, w projekcie zwiedzania Kampanii, trafiliśmy do Twilight Zone. Po włosku: Buonalbergo :-) Byliśmy tam tuż przy końcu niedzielnej siesty. Jeśli mnie pamięć nie myli, nie widzieliśmy ludzi. Nie słyszeliśmy głosów. Spotkaliśmy jedynie dwa koty. Twighlight Zone.



Buonalbergo leży jakieś 30-40 km na wschód od Benevento, u podnóża Appeninów. Podobno zachowały się w nim mury twierdzy lombardzkiej, której nie udało się nam znaleźć.

Ze słownika:
bu'ono (a), buono
1) good un buon pranzo: a good lunch; (stai) buono: be good; che buono (cibo)!: this is nice!
2) (benevolo) buono (con): good with, kind to
3) (giusto, valido) right; al momento buono: at the right moment
4) (adatto) buon a/da: fit for/to; essere buon a nulla: to be no good- or- use anything

al'bergo ghi,
hotel; albergo diurno: public toilets (with washing and shaving facilities etc); albergo della gioventu: youth hostel

tak mi się od Szekspira zaczyna. Bo Romeo i Julia idealnie się do Fossanovy wpisują, mimo że Fossanova to Lacjum a nie Veneto, a klasztor (i to bez balkonu) domu w Weronie nijak nie przypomina. Klimat sentymentalny, a za zabudowania przyklasztorne, teraz obrośnięte powojem, winoroślą i amarantowymi kwiatkami, częsciowo odpowiada romantyczny wiek XIX. Klasztor, onegdaj bardzo wpływowy (mieli nawet posiadłości na Sycylii) należał najpierw do benedyktynów, później przeszedł w ręce cystersów. Z czasów świetności, przypadającej na XI-XIII wiek, pozostały krużganki, część mieszkalna klasztoru i stary szpital.

Klasztoru i kościoła nie udało nam się zwiedzić: niepotrzebnie pojechaliśmy do nudnego jak flaki z olejem Casamari (fotorelacja na dniach, gdy uporządkuję zdjęcia i zdecyduję czy chcę na naukowo czy na subiektywnie Casamari pokazywać), do Fossanova przyjechaliśmy więc o 13. Wszystko było już zamknięte. Pochodziliśmy jednak dookoła. Wiemy już, że chcemy wrócić.

Klasztor można zwiedzać w godz: 8-12 i 15-17:30 (latem 8-12 i 16-19:30)

Wycieczkę do Fossanova można połączyć z odwiedzinami w ogrodach Ninfy i reszta szekspirowskiego klimatu jak znalazł. Tylko pewnie już nie Julia i Werona, a Tytania i lasek w okolicach Aten.

BTW: jeśli już o Szekspirze mowa, to warto obejrzeć Much Ado About Nothing (Wiele Hałasu o Nic). Sceneria piękna (mimo że Toskania ;-)) i boski duet Kenneth-Emma. Uczta dla oka i ucha.
bo na Mozarta się nie nadaję: wygląda na to, że Wenecji niewiele zostało, zamienia się w skansen. Dzisiaj (powtarzam za NOS Journal z Holandii) odbył się na Canale Grande symboliczny pogrzeb miasta: liczba Veneziani spadła poniżej magicznej cyfry 60 000. Urząd miasta co prawda uważa, że mieszkańców jest więcej, ale nie jest w stanie podać dokładnych danych.

Kilka lat temu, po powrocie z Wenecji, pisałam w artykule, którego nikt nie chciał wydrukować, że Wenecja umiera nie jako zabytek, ale jako organizm miejski. Dzisiejszy pogrzeb to puenta do mojej tezy. Być może, zamiast opowieści o urokach Wenecji, powinnam zacząć myśleć o nekrologu w odcinkach.
to pomyślałabym że jestem w Wielkopolsce


11. października
Leonessa słynie z ziemniaków. Stąd też i komentarz w poznańskich pyrach.

Jak na imprezę poświęconej ziemniakowi, kartofli było przeraźliwie mało. Dużo było Umbrii. Za dużo, moim zdaniem. Leonessa jest przecież częścią Lacjum,co prawda, od stosunkowo niedawna. Tak więc Lacjum reprezentowały jedynie stoiska z Leonessy. Jedno z kiełbasami, drugie z pecorino, a trzecie z mozzarellą.

Czy nam się podobało? Nie. Ciasno i komercyjnie.

Było RAI, z kamerami, ale bez Berlusconiego; nikt wywiadu ze mną nie przeprowadził, czyli następne rozczarowanie.

Ne dopchałyśmy się do gnocchi di patate . Kolejka jak za oponami w komunie, brakowało jedynie zapisów i sprawdzania listy obecności.

A winogrona fragolino, kupowane w Poggio Bustone za 1,50, w Leonessa kosztowały 3 euro. Najwyraźniej stopa inflacji w Umbrii jest wyższa niż Lacjum
Powered by Blogger.