opowiedziałam o pałacach, klasztorach i jedzeniu, wszystko w oparciu o zapiski z wrześniowo-październikowej rundy po Lacjum i okolicach. Pozostało mi jedynie wymamrotać zdań kilka o Paestum lub - jak kto woli - Poseidonii, do którego wybraliśmy z JC w ramach podbijaja Południa
Paestum
Morza stamtąd nie widać, ale są palmy, gaje oliwne i zżółknięta trawa. I jest atmosfera. Skąd ona? Pewnie stąd, że w Paestum jest pustawo. A może dlatego, że patrzy się na budynki użyteczności publicznej a nie pałace cezara? A może atmosferę robi dostojnie monochromatyczny styl dorycki? Chodzi się po Paestum jak po cmentarzu, co z kolei dziwić nie powinno. Bo jednak
Paestum pamięta i Samnitów, i Greków i Rzymian. Napewno nie zapomniało komentarzy Goethego, krytykujących wygląd greckich świątyń. Goethe, genialny poeta, gust architektoniczny miał dziwny, żeby nie powiedzieć zdziwaczały. Piał na temat kolumn rzymskich, a krytykował greckie. No i nie lubił ani stylu romańskiego ani gotyckiego.
Najstarsza świątynia pochodzi z pierwszej połowy VI wieku p.n.e. Reszta też niewiele młodsza :-) Do obejrzenia są trzy: Hery (ta najstarsza i najgorzej zachowana), Apollo (kiedyś zwana świątynią Posejdona, ale się archeologom odwidziało i teraz przypisuje się ją Apollo) i Ateny, oraz ruiny miasteczka rzymskiego, znacznie gorzej zachowanego niż starsze przecież pozostałości po Magna Grecia. Poza murami odgradzającymi wykopaliska od cywilizacji (parking, pizzeria, bar, sklep z pamiątkami) jest dobrze (i nowocześnie) zrobione muzeum archeologiczne. Za wejście na tereny archeologiczne i do muzeum płaci się 6 euro, parking (nieograniczony pobyt) to sprawa 2,50. Ostatnich zwiedzających wpuszcza się na godzinę przed zachodem słońca. Jeśli ktoś chce atmosferę oraz sfotografować kamienie i kolumny, to potrzebuje 2 godziny. Jeśli ktoś z ekspresowych--godzina mu wystarczy. Na muzeum potrzeba od 1/2 godziny (dzbanek tu, skorupa tam i wychodzimy) do nieskończoności. Jest co oglądać, dużo zabaw interaktywnych...itd...itd.
Cen pizzy nie sprawdzałam. ale na stoisku warzywnym przy drodze z Salerno do Paestum kupiłam brzoskwinie i 8 kg arbuza. Arbuza jedliśmy przez 3 dni :-), ale smakował nam bardzo. Sama droga z Salerno do Paestum była przygnębiająca. Jechaliśmy w prawie korku, po prawej stronie mając pogrodzone pola kempingowe i stoiska dla przyczep kempingowych, po lewej sklepy i parkingi. Ale w całym tym deskowie, trafiały się perełki, czyli sklepy z mozzarellą. Podobno najlepsza mozzarella di buffala pochodzi właśnie z tamtych okolic. W co wierzę, bo kupiłam kilo i dobre było. Powiem więcej: dało się zjeść :-)
Samo miasteczko wokół Paestum jest skromne. Składa się właściwie z jednej ulicy okrążającej wykopaliska. I to wszystko. Dalej są pola i gaje oliwne. A jeszcze dalej - morze to, którego nie widać.
Amalfi
W drodze powrotnej z Paestum postanowiliśmy zaliczyć wybrzeże Amalfi. Wiedzieliśmy, że to nie będzie 'nasze' miejsce, ale nie wiedzieliśmy, że aż tak bardzo. Najbardziej podobały się nam kolorowe dachy kościołów, co w punktacji od 0 do 10 (0=widoki z autorstrady w dolinie Po, 10=widoki w Sabina), zarobiłoby u nas jakieś 4,5. Landshafty na mocne 6, ale lepsze widzieliśmy w Ligurii (7) i Trentino (9). Na pewno nie warte tłuczenia się po wąskich i krętych drogach za emerytowanym francuzem w kabriolecie. Kabriolet może i miał parę, ale kierowca pewnie nie zażył dziennej dawki viagry i nie był w stanie jechać szybciej niż 20km na godzinę. A my,w wieku prawie emerytalnym ale nadal bez viagry, nie mogliśmy go wyprzedzić. Szerokość drogi była jednosamochodowa. Humory poprawiły się, gdy z odpicowanego na glanc wybrzeża wjechaliśmy w góry z mniej wystawową atmosferą i przyjemnymi trattoriami. A potem wjechaliśmy przez przypadek do Neapolu i musieliśmy walczyć o przetrwanie. Nie muszę dodawać, że ta część wycieczki najbardziej nam odpowiadała.
PS; pracowicie robiłam zdjęcia w Paestum a potem większość, równie pracowicie, wymazałam przez przypadek zwany głupotą